Spirytus fiat ubi vult, czyli Monopol Spirytusowy bibljofilem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Spirytus fiat ubi vult, czyli Monopol Spirytusowy bibljofilem
Pochodzenie Pijane dziecko we mgle
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



SPIRYTUS FLAT UBI VULT, CZYLI MONOPOL SPIRYTUSOWY BIBLJOFILEM.

Dawno nie miałem tak miłej wizyty. Wpuszczono do mego gabinetu młodą kobietę ujmującej powierzchowności. „Przepraszam bardzo, że ośmielam się drogocenny czas... itd. (Znowu oświadczyny miłosne, pomyślałem niechętnie, przybierając surową minę. Ale omyliłem się). „Jestem przedstawicielką monopolu spirytusowego...
— Przepraszam bardzo, ale nie pijam, mówię...
— Otóż, dyrekcja monopolu postanowiła założyć dziesięć bibljotek dla swoich pracowników i mnie powierzyła ich organizację. Chciałam zasięgnąć pewnych informacyj co do wyboru książek, w szczególności co się tyczy Balzaka...“
Teraz byłbym uściskał moją monopolówkę, tak mi trafiła do serca. Sadzam ją na fotelu, pytam z zainteresowaniem o szczegóły. Dowiaduję się, że, przy dziesięciu „wytwórniach wódek“, mają powstać bezpłatne bibljoteki oraz czytelnie pism, a to w następujących miejscowościach: Warszawa, Wilno, Poznań, Lwów, Włocławek, Bielsk, Starogard, Kowel, Brześć nad Bugiem, Łódź. Bibljoteki te przeznaczone są dla urzędników i robotników, oraz ich rodzin. Organizację bibljotek przeprowadza się w Warszawie. Każda powstająca bibljoteka otrzyma narazie około 600 książek, z działów: popularno-naukowego, beletrystycznego, poezyj, książek dla młodzieży. Księgozbiór będzie się corocznie rozszerzało.
— Ponieważ każda z bibljotek będzie prowadziła statystykę czytanych książek i statystykę czytelników, będzie można zebrać bardzo ciekawy materjał, zwłaszcza tyczący zainteresowań robotników. Zarazem da to pewne wskazówki co do potrzeb i kierunku późniejszego rozszerzania bibljotek, objaśnia mnie sympatyczna bibljotekarka. Obecnie prace już są w toku, inwentaryzujemy i katalogujemy książki podług wzorowych zasad bibljotekarstwa, w najbliższych zaś tygodniach czytelnie zaczną funkcjonować“.
Nie potrzebuję chyba podkreślać, jak bardzo czyn dyrekcji Monopolu zasługuje na uznanie. A raczej trzeba podkreślić. Bo sprawa każdej powstającej u nas bibljoteki ma dwie strony: jedną widoczną dla wszystkich, drugą mniej widoczną a bardzo doniosłą.
Jedna, to czytelnicy, którym dostarcza się duchowej strawy i rozrywki. To jasne. Ale druga, to całość naszej kultury umysłowej i jej prawidłowego rozwoju. Zaraz to wytłumaczę.
Jedną z bolączek naszego życia umysłowego jest brak ciągłości, brak styczności między pokoleniami. Nie dość znamy naszych poprzedników, nie dość korzystamy z ich pracy, z ich myśli, z ich doświadczeń. Płynie to z różnych powodów. Raz z tego, że nigdzie tak bardzo nie zmieniały się warunki życia i kierunki myśli, zależne w Polsce od tylu postronnych wpływów. Ale jest i inna przyczyna, można powiedzieć czysto fizyczna, materjalna: jedno pokolenie nie zna drugiego, bo poznanie to jest — bardzo utrudnione. Dam tu parę przykładów z osobistych doświadczeń.
Potrzebowałem świeżo utworów Żmichowskiej. Narcyza Żmichowska jest nietylko jedną z naszych największych pisarek, ale jednym z najciekawszych pisarzy, posadzono ją zresztą oddawna w Panteonie polskiej literatury. Cóż znalazłem, obszedłszy wszystkie księgarnie? Kilka broszurek o Żmichowskiej; ale utworów samej pisarki ani na lekarstwo. Czy może być zabawniejszy paradoks: bije się z okazji każdej rocznicy jej urodzin czy śmierci w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy broszurki, mające spopularyzować pisarkę i zachęcić tem samem do jej poznania, ale poznanie to jest fizyczną niemożliwością. Ostatnie wydanie było, zdaje mi się, w roku 1885, czyli kilka z rzędu pokoleń wielbi ją na kredyt! Cóż za blaga!
Drugi przykład. Potrzebowałem którejś z głównych prac klasyka naszej krytyki, Piotra Chmielowskiego. Zaledwie w dziesiątej antykwarni dostałem ów tom, też wyczerpany od paru dziesiątków lat. W księgarniach wzruszano tylko ramionami.
Kiedy jeszcze w zeszłem stuleciu wyszedł przekład Porębowicza z Don Juana Byrona, przyjęto go ogólnym poklaskiem jako ogrom pracy i kunsztu. Wydanie rozeszło się szybko, i potem, przez trzydzieści lat, książka ta była rzadkością antykwarską, dopóki wreszcie „Bibljoteka Polska“ nie podjęła drugiego wydania. Ale Bibljoteka Polska nie była „normalną“ księgarnią, i odczuła to rychło.
I tak dalej, i tak dalej. Możnaby mnożyć takie przykłady bardzo długo. Dziesiątki, setki może ciekawych książek są „wyczerpane“. Ileż cennych dzieł przepada w ten sposób dla ogółu, bo wszak tylko specjaliści będą ich szukać, zwalczając wszystkie trudności. Giną dzieła, jakiś czas utrzymują się powtarzane na wiarę nazwiska, potem giną i nazwiska. Opowiadała mi pewna dobroczynna dama, że, kiedy niedawno, przy zakładaniu ochronki, wystąpiła z projektem, aby ją nazwać ochronką imienia Żmichowskiej, otwarto szeroko oczy: nikt w całym komitecie nie wiedział kto to taki.
Trudno winić księgarzy, że w obecnych warunkach nie troszczą się o te luki. Księgarz jest i musi być kupcem. Pieniądz jest dziś drogi, papier też, drukują tylko to, co może liczyć na szybki zwrot włożonego kapitału, zatem przeważnie nowości. Czytelnik chętny, ale też nie erudyta, mało się troszczy o przeszłość, żyje chwilą. Bardzo pięknie, bo chwila jest piękna; ale nie ulega kwestji, że ten brak ciągłości między pokoleniami odrobinę trąci dzikością.
I tutaj zaczyna się rola wszelkiego rodzaju bibljotek i czytelni. I nietylko w tem, że dają jakąś książkę w rękę swoim klijentom, ale w tem, że, zapewniając w sumie księgarzowi odbiór poważnej ilości egzemplarzy, umożliwiają wydanie każdej dobrej książki i tem samem dają ją w rękę czytelnikom całej Polski. Bibljoteki niech wezmą bodaj tysiąc egzemplarzy, czytelnicy rozkupią resztę; bez gwarancji owego tysiąca dana książka się wogóle nie ukaże. Myśl ta jest zresztą w powietrzu. Ciągle jest mowa o owych bibljotokach gminnych, których uchwała czeka aprobaty Sejmu; niech powstaną bibljoteki gimnazjalne — uczniowskie i profesorskie — niech powstaną bibljoteki przy fabrykach, bankach i wogóle wszystkich większych instytucjach, a wówczas ta bardzo paląca kwestja będzie szczęśliwie rozwiązana. I to trzeba podkreślać ciągle: zakładając bibljotekę, działa się nietylko na korzyść bezpośrednio z niej korzystających, ale spełnia się czyn kulturalny pierwszorzędnej doniosłości.
Dlatego z radością wznoszę na tych łamach puhar „czystej“ z okrzykiem: Niech żyje Monopol spirytusowy! Truje ciała, ale karmi dusze. I vivat sequens.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.