Murań, jutrzenki blaskiem w oczy tknięty,
Od progu Węgier, po przez nocne męty, Z cygańskiéj niby szatry,
Zbudził się — strząsnął — mgły odgarnął z czoła,
I patrząc w zachód gromkim głosem woła: Hej! hej! wstawajcie Tatry!
Giewont się senny spójrzał w gwiazd głębinie
Mléczna mu rzeka ponad czołem płynie, W tłach czarnych niebo drzémie;
Więc tylko ziéwnął, i w mgły się tumany
Znów zpowinąwszy, mruknął rozgniéwany; — Milcz ty złowieszcze plemię!
Możeszże wiedziéć, jak on będzie długi
Ten dzień, na który budzisz Pańskie sługi, Głosząc go tak zwycięzko?.
I czy bynajmniéj myśl cię ta nie trwoży,
Czem go zapełnić przyjdzie z woli Bożéj: Pociechą czy téż klęską?