Sonata wiosenna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Grobowiec królewski
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
SONATA WIOSENNA.

Wacław Pomian, Sonata Wiosenna, Warszawa, 1897.

Z nastaniem wiosny, gdy »od bagien roztajałych rdzawe mgły się szerzą«, wszystko budzi się do nowego życia, a nad całym światem zdaje się unosić jakieś wszechogarniające tchnienie miłości, pod którego ożywczym i lubym wpływem zmatwychpowstają nietylko trawy i zioła, ale i... zamarłe serca. Świeżo wydana Sonata wiosenna Wacława Pomiana, którego Herakles i Omfala niedawno zdobili jeden z zeszytów Biblioteki Warszawskiej, jest właśnie melancholijną historyą takiego złamanego serca, które na podobieństwo delikatnej rośliny, zwarzonej zimowym mrozem i śniegiem, zapadło w bolesny letarg zwątpienia. Na szczęście letarg był letargiem tylko, nie śmiercią: przyszła wiosna, a z jej wonią, od której pierś ludzka »wzdyma się rozkoszą«, spłynął i kojący balsam na niezagojone rany duszy poety.

Nie mów, żeś zastygł w sercu, żeś wygnał złudzenie;
Przestań w świat rozpacznemi spoglądać oczyma:
Choćby ci wszystkie kwiaty powarzyła zima,
Ocknij się! w wiośnie zawsze znajdziesz ukojenie.

Ale to ukojenie, choć pożądane, wróciło w parze z przypomnieniem dawnej doli: stąd żal poety, żal do tej czarodziejki, co się nazywa wiosną, a która do jego ustroni ośmieliła się nieproszona wprowadzić śpiew słowików, pomieszany z wonią fiołków. Więc przeklina tę zwodnicę­‑wiosnę, przekleństwo zaś, które jej rzuca, jest prawdziwym klejnotem lirycznym.

Ktokolwiek cię przysyła, za taką swawolę
Niech ci blask słońca chmura skowronków przesłoni!
Niech spadną na cię śniegi kwitnących jabłoni,
Niech twoje sny ulecą w jasnych gwiazd niewolę!

Niech drży pod tobą ziemia żywych źródeł tętny!
Niech cię ogniem obrzuci świt i wieczór smętny!
Niech nad twoją radością i nad twym spokojem

Ciężą łzy rosy wonnej i dżdżu niebieskiego!
Niech w ślad za tobą jęki harf powietrznych biega!
I bogdajbyś została wiecznie... w sercu mojem!


To cudowne przekleństwo, rzucone czarodziejce wiośnie, pozwala się domyślać, że poecie chodzi nietylko o słowiki i fiołki, które niespodziewanie zamąciły spokój jego pustkowia, ale i o kogoś więcej jeszcze... Cherchez la femme. Jakoż, już w trzecim sonecie, do którego dwa pierwsze były jakby rodzajem preludyów, w idzimy »zachwyconego« młodziana, klęczącego przed królową, pełną »liliowego majestatu«, i błagającego ją, ażeby mu rzekła jedno słowo tylko... A ona? Ona była skłonna do zadośćuczynienia jego zaklęciom i prośbom:

Zdało mi się, żem wzruszył ją serca wymową,
Źe róże wystąpiły na twarzyczkę białą,


że już, uśmiechnąwszy się, miała wypowiedzieć to czarowne słówko tak, gdy nagle zerwał się szelest i lament ptaszęcy: to jastrząb ścigał czyżyka, który ostatecznie skrył się w dziupli drzewnej. Żeby nie ten jastrząb...

Drapieżniku! jam stracił przez ciebie najwięcej:
Bo uśmiech zwiądł, a słówko dla mnie najłaskawsze
W koralach się schowało, ach! może na zawsze...


To pytanie przyprawiło go o noc bezsenną, a kiedy zaczęło świtać, on z duszą «pełną trwogi« i niepewności, przypatrywał się mgle porannej, stęskniony za swą »gołąbką«....

A ja błąkam się z duszą, troskami omgloną
Po wczorajszej rozmowie z tobą, dziecię lube...


Ale płonnemi, na szczęście, okazały się jego obawy. To czarowne słówko tak, którego nie usłyszał z ust swej »gołąbki« wczoraj, usłyszał na najbliższej przechadzce. Było to w lesie, do którego — jak owi kochankowie ze Szwajcaryi Slowackiego — poszli sami tylko we dwoje. Ale jak tamtych zaskoczyła na jednej z takich samotnych przechadzek »burza gromami czerwona«, tak i oni, zapuściwszy się głęboko w las, ledwo zdołali umknąć Przed burzą. Sonet piąty, w którym poeta opisuje tę burzę, jest tak piękny, że trudno się oprzeć pokusie, ażeby nim nie przyozdobić tych kartek.

Uciekajmy jedyna! Jakiś demon grozy
I tu nam pozazdrościł wiosennego wczasu.
Grzmi nad nami, jak gdyby to sklepienie lasu
Skamieniało pod jego powietrznymi wozy.

Dziki popłoch ogarnia jesiony i brzozy,
Grad gałęzi, deszcz liści spada śród hałasu,
Zastępuje nam drogę wiatr... Nie traćmy czasu,
Nim się zetrą zwaśnionych żywiołów obozy.

Oto szałas... Pójdź teraz, pójdź do piersi mojej!
Niech cię wrząca w niej miłość odwagą uzbroi,
Niech twe oczy nie trwoga, lecz pieszczota mruży...

Widziałaś?... Dwie ptaszyny w gwarliwej rozmowie
Zajrzały tu i pierzchły... Pewnie kochankowie...
Patrz! one więcej nas się lękają, niż burzy...


W następmm sonecie panuje nastrój Chopinowskich nokturnów: poeta przechadza się O zmroku, sam, rozmarzony myślą o ukochanej, z którą rozłąka, choćby niedługa, przyprawia go o szaloną tęsknotę. Dokoła panuje poezya wiosennego wieczoru, poezya, którą tchnie np. słynne Adagio sostenuto z Beethovenowskiej Sonaty Cis‑moll, a którą nasz rozkochany paź »królowej wiosny« odczuwa bardzo subtelnie, kiedy mówi, że:

Księżyc wytrąca zwolna słońcu berło złote
I wskrzesza czary, godne lampy Aladyna:
Lazur, gwiazdami tkany, nad ziemią rozpina,
Wody przemienia w srebro, gaj w błękitną grotę...
Świetliki przesypują iskrami ciemnotę...
Rosa po liściach dzwoni...


Ale nie ślepy na piękności otaczającej go natury, więcej aniżeli o cichej poezja zapadającego wieczoru, myśli o swej ukochanej, na którą czeka w tym rozbłękitnionym gaju. Schadzka. Jego »gołąbka« obiecała mu, że wieczorem przyjdzie do tego gaiku »na słodką miłości biesiadę«. Lecz nie przychodziła jakoś. On tymczasem, czekając na nią, pełen niecierpliwości i obawy, naprzód »budował niebiosa dla swego bóstwa«.

Potem słuchałem pieśni, co brzmiała stugłosa,
Że czekać straszną męką jest, chociażby w niebie.

A potem myśl mi przyszła, że chyba anioły
Nie przez pychę podniosły bunt w nieba stolicy,
Lecz czekając spełnienia jakiejś obietnicy...


Przyszła nareszcie, a przyszła tak kochająca i powolna, że nie upłynęła noc, a ona uległa namiętnym prośbom kochanka. Była bezsilna z nadmiaru miłości, a cudna Noc św. Wita, rozmarzająca swą księżycową poświatą, dokonała reszty: »ziściła zabiegi pragnień« młodzieńca. O, bo:

Nigdy się w większym blasku nie kąpały graby
Nigdy jezioro dźwięczniej nie biło o brzegi,
Nigdy mleczniej jaśminów nie bielały śniegi,
Nigdy przejrzystszych osłon nie miały powaby...

Tej nocy miało ustać słowików śpiewanie,
Tej nocy usłyszałem najsłodsze wyznanie
Z ust królujących różom, z ust królowej wiosny...


Ale niedługo trwało to upojenie szczęściem. Wraz z błyskawicą, która na chwilę rozdarła słodkie mroki nocy, w serce poety, oszołomionego rozkoszą, wstąpiła trwoga, przyszło opamiętanie...

i zszedłeś, trwogi archaniele,
Do mego raju, z mieczem płomiennym, zazdrosny!


Jakoż »w chwilę po szczęściu«, po rozstaniu z ukochaną, która go widocznie odbiegła strwożona, gdy »ze stygnącemi wargami« szedł nad jeziorem, »z mroku olch, rozmarzonych czerwcowym wieczorem« doszedł go... symboliczny śpiew konającego łabędzia, śpiew tragiczny, przypominający mu, że:

Zagłady duch roztacza skrzydła nietoperze,
Nicości toń wychyla swych nurtów bezbrzeże...


Jednak ostatnie słowa tego minorowego Śpiewu łabędzia, który także konał z miłości, brzmiały majorowo: osłodą bowiem, która mu śmierć czyniła błogą, była »radość, że przez chwilę nie był — nicością«. Ta radość udzieliła się także i stroskanemu poecie, który na tym harmonijnym akordzie kończy swą Sonatę wiosenną.

Nie innym akordem też, tylko harmonijnym, krytyk musi zakończyć swe sprawozdanie z tego poetycznego chant d’amour Pomiana, bo choć nasza poezya ostatniej doby, chlubiąca się takimi erotykami, jak W zielone Konopnickiej, Hymn do miłości Tetmajera i Hania Rydla, nie potrzebuje zazdrościć innym poezyom, to jednak Sonacie wiosennej należy się bezwarunkowo pierwsze miejsce w tym zaszczytnym szeregu. Jest to jeden z najwonniejszych kwiatów, jaki ostatnimi czasy wyrósł na naszej poetyckiej niwie, a czytając te wytwornie wydaną wiązankę sonetów, absolutnie doskonałych pod względem formy, a zalecających się wdziękiem i pięknością języka, oraz — o co dziś najtrudniej — prawdziwie poetycznym polotem, żałuje się, że autor Heraklesa i Omfali tak rzadko uderza w struny lutni. Czyżby potrzebował zachęty?[1]





  1. Dziś w każdym razie już jej nie potrzebuje, w niespełna bowiem pół roku po wydaniu tej Sonaty wiosennej ś. p. Pomian (Komierowski), nie dokończywszy Heraklesa i Omfalii, odszedł w krainę cieniów...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.