Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Lenistwo/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XI.

Pani d’Infreville była tak cierpiącą, tak wzruszoną wypadkami tej nocy, że nie mogąc prawie myśli swoich zebrać, prosiła pana de Luceval, kiedy ją odprowadził do domu, ażeby do niej powrócił około godziny ósmej, celem ostatecznego rozmówienia się z nim.
O ósmej pan de Luceval przybył do Walentyny, mieszkającej w małym hotelu przy ulicy Chaussee-d’Antin.
— Jakże się pani ma? — zapytał młodą kobietę ze współczuciem.
— Lepiej, panie, daleko lepiej, i proszę mi przebaczyć moją śmieszną słabość dzisiejszą.
— Czyliż ona nie była prostem następstwem tylu tak nadzwyczajnych wypadków?
— Lecz teraz, posiadam już znowu całą przytomność umysłu, czem dzisiaj rano poszczycić się nie mogłam, i dlatego też zmuszona byłam prosić pana o odłożenie naszej tak potrzebnej i nieodzownej rozmowy do dzisiejszego wieczoru.
— Właśnie przybywam na rozkazy pani.
— Pozwól mi pan uczynić sobie naprzód kilka pytań, potem ja będę odpowiadać. Pan tedy mówisz, że się rozłączyłeś z Florencją? Nie wiedziałam o tem wcale.
— Rzeczywiście, pani, od owego smutnego wieczoru, kiedy panią pierwszy raz u mojej żony spotkałem, ani ona, ani ja, nie mieliśmy żadnej o pani wiadomości.
— Powiem panu zaraz dlaczego.
— Pani to pojmuje, że po tak przykrej scenie, jaka miała miejsce pomiędzy panią, a panem d’Infreville, doszło do gwałtownej sprzeczki między mną a Florencją, i oznajmiła mi, że chce się ze mną rozłączyć, że mamy żyć każde osobno; oznajmiła mi nadto, że pragnie przenieść się do pani i jej matki, przypuszczając, że i pani już z mężem swoim żyć nie będzie.
— Doprawdy? takie były zamiary Florencji?
— Tak jest, pani, gdyż zawsze zdawała się czuć do pani wielkie przywiązanie; lecz, jak się łatwo można domyśleć, nie przyjąłem tej propozycji; Florencja atoli oświadczyła stanowczo, że cokolwiek bądź, rozłączenie nastąpić musi; zaprzeczałem temu, lecz separacja rzeczywiście nastąpiła.
— Ten upór dziwi mnie bardzo we Florencji, nie zgadza on się bowiem wcale z jej zwykłą niedbałością.
— Ah! jakże ją pani mało zna, i jak mało ja sam ją znałem, gdybyś pani znała całą siłę takiego charakteru! Jeszcze przed ową sceną, o której pani mówię, miewaliśmy już bardzo żywe sprzeczki z sobą; powiedziałem już pani, że mam nadzwyczajny pociąg do podróży; najmilszem marzeniem życia mojego byłoby to, gdybym widział, że i Florencja podziela to moje upodobanie, gdyż bardzo ją kochałem, i odbywać zajmujące podróże z ukochaną kobietą, byłoby dla mnie ideałem największego szczęścia; lecz Florencja w nieuleczalnej swojej gnuśności, odpychała zawsze moje projekty; bezwątpienia, ja nie dobrze robiłem, sam to uznałem, ale było już za późno; zanadto obchodziłem się z nią jak z dzieckiem, zanadto byłem mężem, panem, i chociaż ją kochałem do ubóstwienia, zdawało mi się, że dla jej dobra i mojej godności powinienem udawać surowego, nakazującego; cóż pani więcej mam powiedzieć? Przy mojej żywości, popędliwości, jej szydząca ze wszystkiego gnuśność doprowadzała mnie często do najgwałtowniejszych wybuchów. Nazajutrz po owym dniu, w którym widziałem panią u Florencji, udała się do pani; powiedziano jej, że pani tejże samej nocy wyjechała ze swą matką i z panem. d’Infreville; nie mogła się dowiedzieć w którą się pani udałaś stronę; zmartwienie jej było wielkie, i sam tak nad nią ubolewałem, że odłożyłem na jakiś czas oddawna już zamierzoną podróż; później, chcąc nareszcie pokonać upór mojej żony i skłonić ją do moich własnych gustów, oznajmiłem jej mój zamiar; mieliśmy zacząć od niewielkiej podróży do Szwajcarji, byłaby tylko mała przechadzka; spodziewałem się wielkiego sporu, bynajmniej...
— Jakto przystała?
— „Chcesz, ażebym podróżowała, — rzekła do mnie, — dobrze, masz prawo za sobą, jak sam utrzymujesz, spróbuj, dodała swoim szyderskim i niedbałym głosem, lecz powinnam cię uprzedzić, że zanim tydzień upłynie, odwieziesz mnie napowrót do Paryża“.
— I po tygodniu?
— Odwiozłem ją do Paryża.
— I jakże mogła pana zniewolić do tego powrotu?
— O! — zawołał pan de Luceval z goryczą — sposobem bardzo prostym; wyjeżdżamy; na pierwszym noclegu oświadczam jej, że nazajutrz wyjedziemy o godzinie dziewiątej, ażeby nie musiała zbyt rychło wstawać.
— Więc tedy!
— Pozostała tylko czterdzieści osiem godzin w łóżku, w najnędzniejszej karczmie, pod pozorem, że była nadzwyczajnie zmęczona, mówiąc mi ze swoim gnuśnym spokojem, którym mnie do ostateczności przywodziła: „podług kodeksu masz prawo zniewolić mnie, ażebym ci towarzyszyła, lecz prawo to nie ogranicza, o ile mi się zdaje, godzin, które mam spędzić w łóżku“. Co tu na to odpowiedzieć? A mianowicie, co począć przez czterdzieści osiem godzin w tak nędznem miejscu? Niepodobna mi opowiedzieć pani mego gniewu przez te dwie doby. Nie mogłem ani jednego słowa wydobyć z mojej żony i zmuszony byłem biegać po wszystkich kątach tego nędznego miasteczka, ażeby się trochę rozerwać. Jednakże, będąc tak rozgniewanym, nie ustąpiłem wcale; myślałem, że się prędzej znudzi ode mnie, ona lubi zbytek, wygody, pieszczoty; dwa lub trzy takie noclegi w lichych oberżach pokonają cały jej upór.
— Nie wiem, czy to było słuszne.
— Zobaczy pani zaraz. Po upływie tych dwóch najokropniejszych dni, wyjeżdżamy; około trzeciej godziny przybywamy na popas do lichej wiosczyny. Droga była pełna kurzu, włosy Florencji pokryły się nim trochę, wysiada tedy z powozu, żądając, ażeby ją panna wyczesała i uwolniła ją od tego kurzu... Wprowadzają moją żonę do nikczemnej chaty. Tu, nie chcąc się położyć na brudnem i nieczystem łóżku, każe sobie przynieść stary fotel, siada w nim, i uprzedzając mnie, że się czuje coraz więcej znużoną, nie wyruszy stąd prędzej jak za cztery dni; myślałem, że żartuje, ona prawdę mówiła.
— Jakto, panie, przez całe cztery dni?
— Dopiero przy końcu trzeciego dnia straciłem resztę cierpliwości, bo też nie mogłem już dłużej wytrzymać! Trzy dni, pani! całe trzy dni w takiem miejscu! Starałem się, ale napróżno, pokonać opór mojej żony. Cóż miałem począć? zażądać pomocy władzy? kazać gwałtem wsadzić do powozu? Jakież zgorszenie i trzebaby to chyba powtarzać na każdym przeprzęgu; grozić? błagać? daremna praca. Zresztą, cóż pani więcej mam powiedzieć? szóstego dnia po naszym wyjeździe, przybyliśmy z powrotem do Paryża. Wkrótce po naszem przybyciu, otrzymałem smutną wiadomość, cały majątek mojej żony pozostał w ręku jej opiekuna, bankiera powszechnie znanego, który zbankrutował i uciekł, a tym sposobem Florencja została pozbawioną wszystkiego. Ucieszyłem się z tego na chwilę. Żona moja, odtąd bez majątku, będąc ode mnie zawisłą, okaże się może zgodniejszą.
— Znam ja Florencję, i jeśli się nie mylę, nadzieja pana została pewnie zawiedzioną.
— Prawda, pani, Florencja, dowiedziawszy się o stracie swego majątku, zamiast żalu, przeciwnie, zdawała się być zadowoloną. Pierwsze jej wyrazy były następujące: „Spodziewam się teraz, że pan nie będzie się już opierał naszemu rozłączeniu“. Więcej niż kiedykolwiek, odpowiedziałem, gdyż lituję się nad tobą, i nie chcę narażać cię na nędzę. „Przed utratą mego mienia, byłabym się może jeszcze wahała rozłączyć się z panem, gdyż nie mam nadziei wynalezienia Walentyny; chciałam tylko żyć w spokoju i według własnej woli, i byłabym panu podała pewne warunki: lecz teraz każdy dzień, każda godzina, spędzone w tym domu, byłaby dla mnie upokorzeniem i męczarnią; męczarni tej znosić nie chcę; przystań zatem na powrócenie mi wolności i na odzyskanie swojej własnej“. Ależ, nieszczęśliwa, rzekłem, jakże ty żyć będziesz, będąc przyzwyczajoną do zbytków, do bezczynności? „Żądałam od ciebie, wychodząc za mąż, dziesięciu tysięcy franków złotem, na rachunek mego posagu, odpowiedziała, mam jeszcze część tej sumy i to mi wystarczy“. Ale po wydaniu tych pieniędzy, jakie będą dalsze twoje środki? „Cóż to ciebie obchodzi, odpowiedziała“. Tak, mnie to obchodzi i mimo twej woli muszę cię ocalić, i cokolwiek bądź uczynisz, nie rozłączę się z tobą. „Posłuchaj pan, rzekła wzruszonym głosem, zamiar pana jest szlachetny, i dziękuję panu za to, pan posiada chlubne przymioty, jesteś człowiekiem najzacniejszym w świecie; lecz charaktery nasze, skłonności, są i będą zawsze w takiej niezgodzie, że wspólne pożycie byłoby dla nas nieznośne; co więcej, i to szczególniej skłania mnie do tego postępku, jabym była, panu ciężarem, ponieważ jestem ogołoconą ze wszystkiego. Otóż, wiedz pan o tem, że niema na świecie władzy, któraby mnie skłoniła do dalszego życia z panem w podobnem położeniu; błagam cię tedy, panie de Luceval, rozłączmy się przyjaźnie, a zachowam o panu przynajmniej dobre wspomnienie“.
— Ah! poznaję ją zupełnie, trudno byłoby znaleźć delikatność drażliwszą od jej delikatności. Odmowa ta jakkolwiek przykrą była dla pana, pochodziła przynajmniej ze szlachetnego serca.
— I ja tak myślałem, jak pani lecz nierównie szlachetniejszą była w postanowieniu Florencji jej stałość charakteru przy tej okoliczności, jej odważna rezygnacja na nieprzewidziany cios; wszystko to zwiększyło miłość, którą mimowolnie czułem dla niej; dlatego też w nadziei, że zastanowienie, że obawa nędznego życia sprowadzą ją na inną drogę odpychałem silniej, niż kiedykolwiek myśl o naszym rozłączeniu obiecując Florencji zmienić dla niej moje zwyczaje i upodobania. „Przymus ten zrodziłby w tobie wadę, której dotąd nie posiadasz: obłudę, odpowiedziała, masz swój charakter, ja mam także mój własny, i temu zaradzić niepodobna; wszystkie postanowienia, wszystkie rozumowania w świecie nie zaradzą temu, ażebym ja nie była blondynką, a ty brunetem. Tak samo będzie i z niedobraniem się naszych charakterów; a potem, co nadewszystko, nie chcę ci być ciężarem; zresztą usprawiedliwićby się to jeszcze dało, gdybym cię kochała, ale ty wiesz, że tak nie jest; błagam cię więc, rozłączmy się przyjaźnie“. Odmówiłem...
— A jednak rozłączenie to...
— Rozłączenie to nastąpiło, pani, Florencja zmusiła mnie do tego!
— Jakimże sposobem?
— O sposobem bardzo prostym i godnym jej lenistwa, niech pani sobie wyobrazi: przez trzy miesiące nie odezwała się do mnie ani razu, nie odpowiedziała mi ani na jedno ze wszystkich moich pytań; nie spojrzała na mnie ani razu przez te trzy miesiące.
— Upór jej zdołał się tak daleko posunąć!
— Tak jest, pani, i nie byłaby pani w stanie wyobrazić sobie, co ja wycierpiałem: gniew, wściekłość, rozpacz, jakie we mnie ten nieszczęsny upór obudził. Wyobraź pani sobie człowieka tak nierozsądnego, który usiłuje, ażeby martwy posąg do niego przemówił, który czeka rychło posąg zwróci na niego swoje spojrzenie. Prośby, łzy, ofiary, groźby, wszystko było bezskuteczne; nic, zawsze nic, tylko bezwładność, tylko milczenie i wzgardliwy uśmiech. Ah! ileż to razy myślałem, że ja oszaleję, kiedy całe godziny przepędzałem u stóp tej nieugiętej istoty, lub w uniesieniach wściekłego gniewu, gdy tymczasem twarz jej nie zmieniła ani jednego rysu i zawsze wyrażała tylko największą obojętność.
— Ah! ja to pojmuję.
— Cóż mam pani więcej powiedzieć? Powoli zacząłem mocno upadać na zdrowiu; wycieńczony ustawiczną gorączką, zacząłem tracić całą siłę woli i przekonany nareszcie o próżnych usiłowaniach mojej wytrwałości, ustąpiłem.
— Mój Boże! ileż to pan musiałeś wycierpieć! lecz dłuższa walka byłaby bezużyteczną.
— To też poddałem się; i pragnąc, ile tylko było mocy mojej, zaradzić zgorszeniu naszego rozłączenia, zasięgnąłem rady prawników. Oznajmili mi, że jedną z przyczyn, mogących sprowadzić rozłączenie, co do osoby, jest zupełne odmówienie ze strony żony wrócenia do domu męża; środek ten, poparty oczywistą niezgodnością humoru, której na nieszczęście moja żona zbyt jawnie dowiodła trzymiesięcznem uporczywem milczeniem i scenami, jakie miały miejsce w oberżach podczas owej rozpoczętej podróży, środek ten zdawał się być dostatecznym. Zgodziliśmy się zatem, że Florencja oddali się z domu mego i osiądzie w jakim hotelu. Wskutek tego doręczyłem jej prawne pozwy; następnie rozpoczęto rozwód i ten doszedł do skutku. Zdrowie moje zostało tak mocno dotknięte, że lekarze uważali, iż tylko długa podróż może mnie ocalić. Przed wyjazdem, złożyłem sto tysięcy franków u mego notarjusza, z poleceniem, ażeby nakłonił moją żonę do ich przyjęcia. Na przypadek odmowy, miał jej oznajmić, że zawsze będzie je miał w pogotowiu, gdyby ich mogła zapotrzebować; dzisiaj jeszcze suma ta znajduje się nietknięta w jego ręku; wyjechałem, spodziewając się, że w podróży zapomnę o wszystkiem. Bynajmniej, więcej niż kiedykolwiek czułem nieobecność Florencji. Przebiegłem Egipt, Turcję Europejską i Azjatycką; wróciłem przez prowincje Illiryjskie i wsiadłem na okręt w Wenecji, udając się do Kadyksu; stąd udałem się do Brazylji, gdzie panią spotkałem. Po wyprawie do Indyj Zachodnich, przybyłem do Hawru, gdzie przed kilku dniami wylądowałem. Stanąwszy w Paryżu, pierwszą myślą moją było wywiedzieć się o Florencji; po dosyć długich poszukiwaniach, powiedziano mi nareszcie, że mieszka przy ulicy Vaugirad. Wczoraj, kiedyśmy się spotkali, dowiedziałem się właśnie o niej, wyciągnąwszy na słowo pewną osobę, mieszkającą w tymże samym domu.
— I cóżeś się pan dowiedział?
— Położenie jej pod względem funduszów jest bezwątpienia nader skromne, gdyż mieszka na czwartem piętrze i nikogo nie ma do usługi; zresztą, prowadzenie jej jest bez najmniejszego zarzutu i nie przyjmuje nikogo... Tylko, że skutkiem jakiegoś dziwactwa, które mi się wydaje niepojętem, kiedy pomyślę o jej dawnych zwyczajach i pieszczeniu się, Florencja wychodzi z domu codziennie przed czwartą i nie wraca przed północą.
— A to jak Michał! — zawołała Walentyna, nie będąc w stanie ukryć swego zdziwienia — to szczególne!
— Co pani mówi?
— Wczoraj także dowiedziałam się, że pan Michał Renaud, pański kuzyn, mieszka pod Nr. 57, na czwartem piętrze, że równie jak Florencja, nigdy nie wraca prędzej jak po północy, i że zrana wychodzi przed godziną czwartą. Zresztą niepodobna było od odźwiernego obszerniejszych otrzymać wiadomości.
— Co to znaczy? — zawołał de Luceval. — Michał i moja żona mieszkają na jednem piętrze w dwóch przyległych sobie domach! wychodzą i wracają o jednej godzinie... Cóż to za tajemnica?
— Więc Florencja zna Michała? — zapytała Walentyna skwapliwie.
— Michał Renaud jest moim kuzynem, i przypominam sobie teraz, że wkrótce po wyjeździć pani z Paryża przyszedł mnie odwiedzić i prosił, ażebym go przedstawił mojej żonie, która go kilka razy przyjęła u siebie. Ale pani, więc i pani zna także Michała, kiedyś go dzisiejszej nocy śledziła?
— Zaraz panu wszystko opowiem — odpowiedziała Walentyna zarumieniwszy się — gdyż i mnie, równie jak panu wiele zależy na wyjaśnieniu tajemniczego podobieństwa, jakie istnieje pomiędzy życiem Florencji, a życiem Michała.
— Ah! pani — zawołał de Luceval ponuro i z goryczą — wyznać pani muszę, że niejednokrotnie w czasie długich moich podróży doznawałem katuszy zazdrości... myśląc... że Florencja, wolna teraz... — Poczem zadrżawszy, umilkł i wkrótce dodał gniewnym głosem — wolna! o! nie, pomimo rozłączenia naszego, mam przynajmniej prawo pomścić się, gdyby kobieta, nosząca moje nazwisko, miała być winną... a ten człowiek, ten człowiek! O! gdybym był pewnym, wyzwałbym go... i on lub ja...
— Na Boga! uspokój się pan — zawołała Walentyna, przerywając panu de Luceval. — Jakkolwiek dziwnemi wydawać się mogą niektóre podobieństwa, dotąd nic jeszcze nie obwinia Florencji. Dzisiaj rano wyszła z domu podobnie jak i Michał, chociaż noc była ciemna, a ulica bezludna, nie przemówili do siebie ani jednego słowa i zawsze postępowali z daleka od siebie, gdyż ja dosyć późno dopiero po wyjściu za Michałem spostrzegłam, że równolegle z nim szła jakaś kobieta po drugiej stronie ulicy.
— O! pani, czyliż i takie postępowanie nie jest bardzo znaczącem? Wychodzą i wracają o jednych godzinach: mieszkanie ich jest tylko rozdzielone przez jednę ścianę, a być może nawet, że się tam znajduje jakie skryte przejście... a potem ten cały czas spędzony poza domem? cóż oni robią? dokąd oni chodzą? Zapewne mają gdzieś jakie miejsce schadzki, ale gdzie?
— O! my odkryjemy tę tajemnicę, musimy ją odkryć, zarówno mnie ona obchodzi, jak pana, i ażebyś pan to zrozumiał, opowiem w krótkich słowach moje życie, moje smutne życie, od chwili w której pan mnie widziałeś w swoim domu, przejętą wstydem i przerażoną słusznemi wyrzutami pana d’Infreville.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.