Przejdź do zawartości

Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Nieczystość/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VIII.

Pan Paskal, jakeśmy już powiedzieli, spędził część swego życia w położeniu więcej jak podrzędnem i krytycznem, znosząc najdotkliwszą wzgardę z cierpliwością pełną zemsty i nienawiści.
Zrodzony z handlarza, obnoszącego towary, który skutkiem wielkiej wstrzemięźliwości i nieprawych lub wątpliwych spekulacyj uzbierał sobie pewną sumkę, rozpoczął swój zawód jako posługacz pewnego lichwiarza z prowincji, któremu jego ojciec powierzył swoje fundusze. Pierwsze tedy lata naszego bohatera upłynęły w służbie równie ciężkiej jak upokarzającej; jednakże, ponieważ obdarzony był bystrem pojęciem i wielką zręcznością, ponieważ mimo uporu, umiał w potrzebie nagiąć się i zniknąć zupełnie pod powierzchownością podłego pochlebstwa, co koniecznie wyniknąć musiało ze służalstwa, w jakiem zostawał, Paskal nauczył się sam, bez wiedzy swego pana czytać, pisać i rachować; zdolności do rachuby finansowe! rozwinęły się w nim nagle, prawie w sposób cudowny. Przeczuwając ich ważność, pytał samego siebie, czyby nie mógł, ukrywając je, uczynić je dla siebie korzystną a zarazem niebezpieczną bronią przeciw swemu pryncypałowi, którego nienawidził. Po długiej i głębokiej rozwadze uznał za pożyteczne dla siebie okazać swą naukę, potajemnie nabytą; lichwiarz, zdumiony zdolnościami posługacza, uczynił go swoim buchalterem, powiększył nieco jego szczupłą pensyjkę, nie zaniedbując przytem traktować go jeszcze gorzej niż dawniej, ażeby mu nie okazać jak ważnemi były jego nowe obowiązki. Paskal, gorliwy i niezmordowany w pracy, niecierpliwy i pragnący szybko rozszerzyć swoje wiadomości finansowe, znosił obojętnie obelgi, któremi go obsypywano, podwajając swoją usłużność w miarę jak jego pryncypał podwajał swą surowość i wzgardę.
Po.kilku latach, przepędzonych w ten sposób, chciał wystąpić na scenę, godniejszą swoich zdolności; w imieniu swego pryncypała zawiązał korespondencję z pewnym bankierem paryskim, któremu ofiarował swoje usługi; ten mogąc już od dawna ocenić Paskala, przyjął jego propozycję, jakoż buchalter nasz opuścił swoje miasteczko ku wielkiemu żalowi dotychczasowego pryncypała, który chciał go jeszcze zatrzymać u siebie, zapewniając mu pewien udział w swoich korzyściach, ale już było za późno.
Nowy zwierzchnik Paskala był głową jednego z tych domów bogatych, upadłych moralnie, lecz (co nie rzadko się zdarza) uważanych, mówiąc językiem handlowym, za nieskazitelne; gdyż jeżeli domy takie oddają się operacjom, które niekiedy wyrównywują podstępowi, zdradzie, jeżeli się bezkarnie zbogacają zręcznemi bankructwy, to jednakże z honorem odpowiadają swemu imieniu, chociaż utraciły szacunek uczciwych ludzi.
Pan Tomasz Rousselet, naczelnik tej złoconej jaskini (było bowiem jeszcze dwóch czy trzech wspólników Rousselet), był prawdziwem uosobieniem egoizmu, zuchwałości szkatuły, próżnej i nieubłaganej arystokracji talara, i wykształcił się w podejrzanych miejscach bursy i w zbiegowiskach wszelkiego rodzaju hańbiących towarzystw. Tak wychwalany zbytek dawnych generalnych dzierżawców był nędzą obok przepychu pana Tomasza Rousselet, a pani Tomaszowa brzydoty rażącej i nieznośnej, wydawała po pięćset luidorów miesięcznie na swe toalety i kwiaty. Ona tak lubiła kwiaty!
Paskal, przeniesiony do tego domu szalenie i bezczelnie zbytkownego, doświadczał upokorzeń, zaprawionych większą jeszcze goryczą i cierpieniami, niż u swego starego lichwiarza na prowincji, który obchodził się z nim wprawdzie jak z nędznym robotnikiem, ale z którym miewał częste i prawie familijne stosunki, jakie zawiązała między nimi wspólność pracy.
Daremnie przyszłoby szukać w najpyszniejszej i najwięcej może dającej się usprawiedliwić starożytnością dumie szlacheckiej, w najzaciętszej próżności arystokratycznej czegoś podobnego do tej wzgardy, z jaką Rousseletowie obchodzili się, z podrzędnemi osobami, które zawsze trzymali w największem od siebie oddaleniu; zamknięci w swoich ponurych biurach, z których widzieli blask przepychów pałacu Rousselet, pracownicy tego domu znali tylko z podania, jak z legend bajecznych, fantastyczne dziwy tych salonów.
Jakkolwiek nowego rodzaju, jednak upokorzenia te były niemniej dotkliwe i bolesne dla Paskala; czuł bowiem więcej, niż gdziekolwiek swą nicość, swoją zależność i jarzmo bogatego bankiera daleko więcej mu dolegało, jak dawne jarzmo lichwiarza; lecz bohater nasz, wierny swemu systemowi, ukrywał swe rany, uśmiechał się na odbierane ciosy, lizał stopę, która raczyła go obryzgać, podwajał pracę, naukę, przenikliwość i nauczył się nareszcie w praktyce domu Rousselet tego, co uważał za prawdziwą tajemnicę interesów, słowem nauczył się:
„Jak najmniejszą ilością pieniędzy zarabiać jak największe sumy, wszelkiemi możliwemi sposobami, strzegąc się tylko policji i sądów kryminalnych“.
Pole było obszerne, można więc było dowolnie na niem harcować.
Tym sposobem upłynęło pięć czy sześć lat; umysł wzdryga się na samą myśl, ile to zemsty, nienawiści, gniewu, żółci, jadu, musiało się zebrać w głębi, tej duszy mściwej z zimnem wyrachowaniem i zawsze spokojnej powierzchownie, jak czarna i ponura powierzchnia błotnistej kałuży. Pewnego dnia Paskal dowiedział się o śmierci swego ojca.
Oszczędności biednego lichwiarza, znacznie powiększone zręcznemi obrotami lichwiarskiemi, dosięgły sumy dosyć wysokiej; zostawszy panem tego kapitału i uzbrojony swoją czynnością, śmiałością, rzadką zręcznością w kierowaniu interesami, albo raczej brania gdzie można, Paskal zaprzysiągł na własny honor, że dojdzie do wielkiego majątku, choćby mu nawet przyszło dla prędszego osiągnięcia celu (zawsze trzeba coś ryzykować), wrazie potrzeby zboczyć nieco z prostej drogi.
Jakoż dotrzymał ślubu. Opuścił najprzód dom Rousselet; potem zręczność, przypadek, podejście, szczęście, zdrada i uczciwość ówczesnej epoki przyniosły mu znaczne sumy; zapłacił gotówką przyjaźń pewnego ministra, który, uwiadamiając go z tkliwą pieczołowitością, dał mu możność prowadzenia gry giełdowej na trzydzieści i czterdzieści procent, i dopomógł mu do zebrania w krótkim czasie około dwóch milijonów; wkrótce potem pewien spekulant angielski, człowiek nadzwyczajnie hazardowny, lecz rozumny, nastręczył mu możność zebrania ogromnych korzyści skutkiem śmiałego rzucenia się na operacje kolei żelaznych, będących jeszcze wtedy nowością w Anglji; Paskal udał się do Londynu, umiał korzystać z zapału, który przybrał podówczas niesłychane rozmiary, cały swój majątek postawił na tę nową grę kości i, zrealizowawszy wszystko we właściwym czasie, powrócił do Francji z dziewięciu czy dziesięciu miljonami. Wtedy, równie rozważny, równie zimny, jak dawniej hazardowny, przy swoich wielkich zdolnościach finansowych, myślał już tylko o ciągiem powiększaniu tego nadspodziewanego majątku, i powiodło mu się to zupełnie. Przy znacznym majątku prowadził życie dostatnie i wygodne, nie szczędząc niczego, jeśli szło o zaspokojenie zmysłów, lecz, nie udając żadnego zbytku ani w domu ani publicznie, zwłaszcza, że zawsze stołował się w oberży. Tym sposobem wydawał zaledwie piątą część swoich dochodów, a te, corocznie obracane na kapitał, zwiększały ustawicznie jego majątek, który przy zręcznych obrotach wzrastał nadzwyczajnie.
Wtedy to przyszedł dla tego człowieka wielki i straszny dzień odwetu. Najwięcej go zawsze bolały zależność, służebnictwo, zupełne wyrzeczenie się samego siebie. To też największem jego upodobaniem było teraz dać uczuć tę zależność innym; jednych dręczył, używając ich usług w każdej chwili ich życia, drugich dręczył, korzystając z ich koniecznych potrzeb, czyniąc się niejako godłem pieniędzy w tym wieku przedajnym i trzymając tym sposobem w swojem ręku każdego, poczynając od drobnego kupca towarów, aż do najznakomitszych osób książęcych rodzin, które musiały się nieraz zniżać do proszenia go o udzielenie im pożyczki.
Ten okrutny despotyzm, jaki człowiek udzielający pożyczkę wywierać może na tego, który ją przyjmuje zmuszony koniecznością, podał Paskalowi sposobność wykonywania go z tem wyrachowaniem i upodobaniem, jakiem może natchnąć człowieka tylko największe barbarzyństwo.
W chwilach przesilenia handlowego, kiedy kapitały albo zupełnie znikały, albo też wychodziły na jaw tylko za ogromnym procentem, najrzetelniejsi, najpewniejsi nawet kupcy, znajdowali się w krytycznem położeniu, częstokroć w stanie bliskim bankructwa. Pan Paskal, dokładnie uwiadomiony o wszystkiem, i będąc pewnym zwrotu udzielonych forszusów towarem, wyświadczał usługi swoje za procent niesłychanie umiarkowany jak na chwilowe okoliczności, lecz zawsze za procent nader dla siebie korzystny; w każdym atoli razie zamieszczał wyraźny warunek, że zwrot udzielonego zasiłku nastąpić powinien na każde jego wezwanie, nadmieniając tylko ustnie, że z prawa tego korzystać nie będzie, skoro lokacja przedstawia dla niego jawne korzyści. Tym sposobem majątek jego ciągle wzrastał, a jakkolwiek przy szczupłych swoich potrzebach nigdy nie mógł potrzebować natychmiastowego zwrotu jakich pięćdziesięciu lub stu tysięcy franków, jednakże w wyrachowanym dziwactwie swojem nikomu nie pożyczył pieniędzy inaczej, jak tylko z tem wyraźnem zastrzeżeniem, że kapitał zwrócony mu zostanie na pierwsze wezwanie.
Wybór był okropny dla tych nieszczęśliwych, których Paskal skusił: z jednej strony upadek zakładu aż dotąd kwitnącego, z drugiej — pomoc niespodziewana i oparta na warunkach tak łagodnych, że można ją uważać było raczej za wspaniałomyślną przysługę; słowem, zupełna prawie niemożność znalezienia gdzieindziej kapitału, choćby nawet za szaloną cenę, połączona z tem zaufaniem, jakiem umiał natchnąć pan Paskal, czyniła pokusę tę dla każdego niezwalczoną, zwłaszcza kiedy arcymiljoner zdołał pochlebną życzliwością swoją wmówić w ofiarę, że pragnie tylko jak długa opatrzność przyjść z pomocą ludziom uczciwym i pracowitym.
Otóż, wszystko sprzysięgało się dla ujęcia i odurzenia nierozważnych, skoro przyjęli warunek; Paskal ich opętał.
Zaciągnąwszy dług, którego nagły zwrot mógł ich wtrącić na nowo w rozpaczliwe położenie, z którego niedawno wyszli, jeden tylko cel mieli: podobać się panu Paskalowi... jednę obawę: nie zasłużyć sobie na niezadowolenie pana Paskala, który samowładnie rozporządzał ich losem.
Tak naprzykład: przybywa do jednego z swoich lenników; ten miał właśnie wyjeżdżać z żoną i dziećmi na jakąś wesołą uroczystość familijną, do której się już oddawna przysposabiał.
— Przybywam do was bez ceremonij na obiad, moi drodzy przyjaciele — powiada.
— O! mój Boże, co to za szkoda, kochany panie Paskal! Dziś są imieniny mojej matki, i jak pan widzi, wybieramy się właśnie w podróż.
— Rzeczywiście, jaka to wielka szkoda, a ja się spodziewałem z wami spędzić cały wieczór.
— I dla nas także, panie Paskal, wielką będzie przykrością pozbawić się tej przyjemności.
— Ej! możecie poświęcić dla mnie tę uroczystość familijną, toć matka wasza nie umrze bez tej zabawy.
— Ale panie Paskal...
— Ja powiadam, że zrobicie to dla waszego poczciwego Paskala, nieprawdaż?
— Chcielilbyśmy z całego serca, lecz...
— Ah! odmawiacie mi więc pierwszej drobnostki, której od was żądam?
I pan Paskal wymówił ten wyraz: „mi“ z takim wyrazem, że cała familja zadrżała; uczuła bowiem, jak to mówią powszechnie, swego pana, i, nie rozumiejąc wcale tego dziwnego kaprysu, poddawała mu się ze smutkiem, ażeby nie rozdrażnić tego groźnego człowieka, w którego ręku zostawał los całej rodziny. Poświęcano mu się tedy z uśmiechem na ustach, z udaną wesołością, starając się pokryć żal po chybionej uroczystości familijnej; ale już jakiś dziwny smutek zaczynał chwytać ich za serca, a zaimprowizowany obiad był smutny, wymuszony. Pan Paskal dziwił się w słodkich wyrazach temu pomieszaniu i wzdychając użalał się pocichu:
— Jakto — mówił — ja wam przeszkodziłem: gniewacie się na mnie, niestety! widzę to dobrze.
— My, panie Paskal — odpowiadali nieszczęśliwi z coraz większym niepokojem — cóż pana mogło natchnąć podobną myślą?
— O! ja się nie mylę, widzę doskonale, czuję, bo serce moje mi to powiada. Ah! otóż to świat. Zawsze to jest wielkie uchybienie doświadczać przyjaźni, nawet w rzeczach najdrobniejszych, gdyż one służą niekiedy za miarę większych. A ja, ja, co liczyłem na was jak na prawdziwych przyjaciół. Znowu może nowy zawód.
I Szatan-Paskal zakrywał oczy ręką, wstawał od stołu, i wychodził z domu z twarzą smutną, zachmurzoną, zostawiając swoje nieszczęśliwe ofiary w najcięższej obawie. Gdyż, jeżeli już nie wierzy w ich przyjaźń, jeżeli ich uważa za niewdzięcznych, może w każdej chwili pogrążyć ich w przepaść, żądać niezwłocznie zwrotu pieniędzy, ofiarowanych z taką wspaniałomyślnością.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.