Przejdź do zawartości

Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


V.

Panna de Beaumesnil została nadzwyczajnie zdziwiona wezwaniem Oliwiera, zwłaszcza, że w tej chwili nie znajdowała się w sali tańczących, a młody wojskowy zdawał się umyślnie szukać jej w tym celu; dlatego też wahała, się czas jakiś z odpowiedzią, aż nareszcie Herminja odpowiedziała młodemu żołnierzowi:
— Przyjmuję wezwanie pana w imieniu panny Ernestyny, gdyż ona gotowaby może była pozbawić pana przyjemności tańczenia z nią, dlatego jedynie, ażeby mnie nie odstąpić.
— Ponieważ panna Herminja przyjęła za mnie wezwanie pańskie — rzekła Ernestyna z uśmiechem — przeto pozostaje mi tylko pójść za jej przykładem.
Oliwier ukłonił się powtórnie, a potem powiedział do Herminji:
— Na moje nieszczęście, panno Herminjo, zbyt późno dzisiaj przyszedłem; najprzód, że pani już nie gra na fortepianie, a potem, że pani dzisiaj wcale podobno nie tańczy.
— Rzeczywiście, panie Oliwierze, spóźniłeś się pan dzisiaj nieco, gdyż zdaje mi się, że widziałam pana przybywającego przy końcu pierwszej polki, którą ja sama grałam.
— Tak jest, lecz widzi pani we mnie tylko ofiarę mojej cierpliwości i niepunktualności innych. Oczekiwałem jednego z moich przyjaciół, który miał tu przyjść ze mną. — I Oliwier spojrzał na Herminję, która spuściwszy oczy zarumieniła się nieco. Ale ten przyjaciel nie przyszedł.
— Może on chory, panie Oliwierze? — zapytała księżna, udając najzupełniejszą obojętność, pomimo, że w duszy czuła się niespokojną.
— Nie, pani, zdrów jest zupełnie; widziałem go niedawno; zdaje mi się tylko, że go zatrzymała jego matka, gdyż poczciwy chłopiec nie umie nigdy sprzeciwić się woli swej matki.
Zdawało się, że słowa Oliwiera rozproszyły lekką chmurkę, która tego wieczoru zalegała czasami czoło Herminji; odpowiedziała zatem wesoło:
— W takim razie jest pan niesprawiedliwy, panie Olwierze, ganiąc swego przyjaciela, którego nieobecność tak słuszne znajduje usprawiedliwienie.
— Ja go też wcale nie ganię, panno Herminjo; żałuję go tylko, że nie przyszedł, gdyż dzisiejsza zabawa jest bardzo przyjemna; żałując również, że sam się spóźniłem, ponieważ byłbym wcześniej miał przyjemność tańczenia z panią — dodał Oliwier uprzejmie, zwracając się do panny de Beaumesnil, ażeby jej nie pozbawiać udziału w tej rozmowie.
— Na miejsce! na miejsce! — wołano w sali jadalnej i jednocześnie rozległy się pierwsze akordy fortepianu.
— Jestem na rozkazy pani — rzekł Oliwier, podając rękę Ernestynie.
Dziewica podniosła się z krzesła. Już miała wyjść z Oliwierem, kiedy Herminja wstrzymała ją za rękę, mówiąc do niej po cichu:
— Poczekaj chwilkę, ułożę tylko twą przepaskę, z której wypadła jedna szpilka.
I z ujmującą grzecznością księżna wygładziła przepaskę Ernestyny, przypięła ją szpilką, wyjętą z własnej przepaski, wyprostowała drugie zagięcie na jej sukni, słowem, okazała jej wszelką troskliwość, jaką tylko dwie kochające się siostry otaczać się zwykły.
— Teraz: — rzekła Herminja z żartobliwą powagą, rzuciwszy jeszcze ostatniem spojrzeniem na toaletę Ernestyny — teraz pozwalam ci tańczyć; ale przedewszystkiem, baw się dobrze!
Panna de Beaumesnil tak była wzruszona troskliwą uwagą księżnej, że, zanim podała rękę Oliwierowi, znalazła jeszcze sposobność pocałować księżnę i powiedzieć jej pocichu:
— Serdeczne dzięki, teraz i zawsze, serdeczne dzięki!
I, po raz pierwszy od śmierci swej matki szczęśliwa, Ernestyna opuściła Herminję, podała rękę Oliwierowi udała się z nim do sali.
Miłej i odznaczającej się powierzchowności, otwarty z mężczyznami, grzeczny i uprzedzający dla kobiet, Oliwier w swoim pięknym mundurze huzarskim na którym błyszczał krzyż, zyskany za waleczność; młody podoficer widziany był bardzo miłem okiem w domu pani Herbaut; dlatego też niejedno dziewczę uczuło pewien rodzaj zazdrości, ujrzawszy Ernestynę wchodzącą z nim do grona tańczących.
Najmniej nawet zarozumiałe kobiety posiadają rzadką przenikliwość, kiedy idzie o wrażenie, jakie czynią na innych kobietach. W pannie de Beaumesnil przenikliwość ta łączyła się jeszcze z silną wolą bacznego zważania na wszystkie wypadki tego wieczoru; to też, dostrzegłszy zazdrość, jaką na nią ściągnął wybór Oliwiera, dziewica tem żywszą uczuła dla niego wdzięczność. Nie wątpiła ona bynajmniej, że Oliwier, powodowany dobrocią serca, litując się nad jej przykrą, prawie upokarzającą samotnością, w jakiej ją zostawiono, postanowił ją pomścić.
To uczucie wdzięczności skłoniło pannę de Beaumesnil, że okazywała się Oliwierowi nieco grzeczniejszą, aniżeli może w jej delikatnem położeniu przystało. Gdy obok tego czuła wielkie zaufanie do młodego żołnierza, chociażby dlatego tylko, że Herminja tak uprzejmie zdawała się z nim postępować, Ernestyna postanowiła sobie stawić śmiałe czoło próbie jakiej chciała się podobać.
Oliwier, obiecując pannie Herbaut zamówić pannę de Beaumesnil do tańca, uległ tylko natchnieniu swego szlachetnego charakteru, gdyż zdaleka zdawała mu się niemal brzydką; zresztą, nie znał jej wcale; nie wiedział, czy jest rozsądna, dowcipna, lub przeciwnie. Jednak, chcąc zawiązać z nią jakąbądź rozmowę, podczas rozmaitych zmian kontredansa, Oliwier, spodziewając się znaleźć stosowny przedmiot w przyjaźni, jaka zdawała się istnieć między Herminją a Ernestyną, rzekł do niej:
— Wszakże pani znasz Herminję, nieprawdaż, jaka to dobra, jaka miła osoba?
— Podzielam zdanie pana w zupełności; chociaż Herminję poznałam dopiero dzisiejszego wieczoru.
— Dziś dopiero?
— Tak nagła przyjaźń zadziwia pana, nieprawdaż? Ale cóż pan chcesz? Niekiedy bogacze są najwspaniałomyślniejsi, nie czekając prośby, sami się ofiarują. Tak samo Herminja postąpiła dzisiaj ze mną.
— Rozumiem panią, nie zna tu pani nikogo, a panna Henminja...
— Była tak dobrą, że widząc mnie samą, przyszła do mnie. Powinno to pana mniej dziwić, jak kogokolwiek innego.
— Dlaczego to, pani?
— Ponieważ i pan właśnie — odpowiedziała Ernestyna z uśmiechem — uczuł dla mnie, podobnie jak Herminja, litość, ma się rozumieć litość tancerza.
— Litość... Ah! pani, ten wyraz...
— Jest zbyt prawdziwy!
— Przeciwnie.
— Nie, panie, miech pan się przyzna; zdaje mi się, że pan zawsze tylko prawdę zwykłeś mówić.
— Mówię prawdę — rzekł Oliwier również z uśmiechem — będzież to uczuciem litości, niech mi pani pozwoli uczynić podobne porównanie, jeżeli naprzykład podejmę zapomniany, niespostrzeżony kwiatek?
— Powiedz pan raczej: upuszczony.
— Niech i tak będzie.
— Teraz jest dobrze.
— Ale czegóż to będzie dowodem? jeżeli nie złego gustu tego, który przeniósł ogromną piwonję lub makówkę nad mały fijołek?
I Oliwier pokazał szyderczym wzrokiem tę niezgrabną i grubą pannę, którą przeniesiono nad Ernestynę, a której jaskrawa suknia rzeczywiście wielkie miała podobieństwo z dzikim makiem.
Panna de Beaumesni1 nie mogła ukryć mimowolnego uśmiechu z powodu tego porównania, lecz odpowiedziała, kiwając głową:
— Ah, panie, jakkolwiek odpowiedź pana jest bardzo grzeczna, dowodzi ona przecież, że dwakroć mam słuszność.
— Jakto, pani?
— Zlitował się pan nade mną, a teraz z litości także wzbrania się wyznać mi prawdę.
— Rzeczywiście, ma pani słuszność, wymagając od ludzi otwartości; jest ona daleko więcej warta, niż czcze wyrazy grzeczności.
— Otóż to, panie, tego się od pana spodziewałam.
— A więc przyznaję się; zobaczywszy że tylko pani jednej nie zamówiono, pomyślałem o jednej rzeczy... o znudzeniu, jakiego pani musiała doznawać, i postanowiłem sobie prosić ją do następnego kontredansa. Nie jestże to otwartość? Ale sama pani tego chciała.
— Badrdzo słusznie; dlatego też, tak ona jest dla mnie przyjemną, że gdybym śmiała?...
— Proszę panią bardzo nie zadawać sobie żadnego przymusu.
— Ale nie, pomimo całej szczerości pana, pomimo, że pan i mnie zapewne uważa za wielką przyjaciółkę prawdy, przekonana jestem, że otwartość pańska tylko do pewnych rozciąga się granic.
— Tylko do takich, jakie pani sama mi zakreśli, do żadnych innych.
— Napewno?
— O! zaręczam pani.
— Powinnam pana uprzedzić, że pytanie, jakie chcę uczynić, wydawać się panu będzie tak dziwnem... może nawet tak śmiałem...
— W takim razie, powiem tylko pani, że mi się wydajesz dziwną, albo śmiałą, nic więcej.
— Nie wiem, czy się kiedy odważę...
— Ah! pani — rzekł Oliwier z uśmiechem — teraz widzę, że pani sama obawia się otwartości.
— To jest, lękam się tylko o pańską otwartość, gdyż musiałaby być tak wielka, tak rzadka.
— Niech będzie pani spokojną; ja ręczę za siebie.
— Dobrze tedy! oto, jak mnie pan znajdujesz?
— Pani! — jąkał nieśmiało Oliwier, który wcale nie był przygotowany na tak niespodziewane, tak drażliwe pytanie — pozwól mi pani... ja...
— Ah! widzi pan — rzekła Ernestyna wesoło — nie śmie pan odpowiedzieć mi odrazu; lecz chcąc to panu ułatwić, przypuśćmy, że pan wychodzi z dzisiejszej zabawy i spotyka jednego z twoich przyjaciół; Opowiada mu pan o wszystkich osobach, z któremi tańczyłeś, cóżbyś pan tedy powiedział o mnie swemu przyjacielowi, jeżelibyś przypadkiem sobie przypomniał, że i ja także byłam twoją tancerką?
— O! mój Boże — odpowiedział Oliwier, ochłonąwszy nieco z pierwszego zadziwienia — powiedziałbym poprostu memu przyjacielowi: Widziałem jednę młodą panienkę, której nikt nie zamówił do tańca; zbudziło to moje współczucie i sam ją zamówiłem, sądząc, że rozmowa nasza nie będzie bardzo zajmująca, gdyż, nie znając jej wcale, spodziewałem się tylko ze zwykłemi odzywać się do niej frazesami; tymczasem zupełnie co innego! dzięki mojej tancerce, rozmowa nasza tak była ożywiona, że cały kontredans przeszedł mi jak sen, jak marzenie.
— A zapyta się może przyjaciel pański, czy ta młoda osoba była ładna czy brzydka?
— Zdaleka — odpowiedział nieustraszony Oliwier — nie mogłem dokładnie rozróżnić jej rysów; lecz kiedym na nią spojrzał zbliska, znalazłem, wpatrując się w nią coraz uważniej, a mianowicie rozmawiając z nią coraz dłużej, w twarzy jej coś tak łagodnego, tak dobrotliwego, znalazłem w niej wyraz tak szczerej otwartości, że nawet nie pomyślałem o tem, iż nie jest piękną. Ale — rzekł Oliwier — dodam jeszcze (ma się rozumieć, rozmawiając z moim przyjacielem), nie powtarzaj słów moich nikomu... gdyż tylko rozumne i szlachetne kobiety przebaczają podobną otwartość... Taka, pani, byłaby maja rozmowa z przyjacielem, umiejącym dochować milczenia.
— Dziękuję, o! bardzo panu jestem wdzięczną, bardzo ,za jego otwartość — rzekła panna de Beaumesnil głosem tak wzruszonym, tak przenikającym, że Oliwier zdumiony i sam także wzruszony, spojrzał na dziewicę z nadzwyczajnem współczuciem.
W tej chwili skończył się kontredans.
Oliwier odprowadził Ernestynę do Herminji, która na nią czekała; poczem młody podoficer oddalił się od nich nieco zamyślony, gdyż zdziwiony był bardzo szczególnym charakterem swojej młodej tancerki.
— I cóż! — rzekła Herminja ujmującym głosem — bawiłaś się dobrze, nieprawdaż? Wyczytałam to, z twojej twarzy; rozmawialiście z sobą przez cały czas, kiedyście nie tańczyli.
— Bo też pan Oliwier jest bardzo uprzejmy, a potem, widząc, Herminjo, że jest tobie znany, miałam doń pewne zaufanie.
— Zasługuje on na nie zupełnie, zaręczam ci, Ernestyno. Trudno posiadać lepsze serce, szlachetniejszy charakter od niego; jego zaufany przyjaciel (tu księżna zarumieniła się lekko) mówił mi, że pan Oliwier zajmuje się najnudniejszą w świecie pracą, ażeby skorzystać z urlopu i przyjść z pomocą swojemu wujowi, byłemu oficerowi marynarki, który, okryty ranami, mieszka w tymże samym domu, i pobiera maleńką tylko, niewystarczającą na jego utrzymanie, pensyjkę.
— Nie dziwi minie to bynajmniej, Herminjo; domyślałam się, że pan Oliwier musi mieć dobre serce.
— A przytem jest waleczny, jak lew, gdyż jego przyjaciel, który służył z nim w jednym pułku, opowiadał mi niektóre jego czyny, dowodzące zadziwiającej odwagi.
— Zdaje mi się, że inaczej być nie może; zawsze bowiem myślałam, że bardzo waleczne osoby muszą także być bardzo dobre — odpowiedziała Ernestyna. — Ty naprzykład, Herminjo, ty musisz mieć wielką odwagę.
Rozmowa dziewcząt powtórnie została przerwaną przez jednego tancerza, który znowu przyszedł zamówić Ernestynę, spojrzawszy wzrokiem pewnego porozumienia na Herminję.
Panna de Beaumesnil podchwyciła to spojrzenie, na które zarumieniła się lekko i uśmiechnęła; jednakże przyjęła wezwanie do kontredansa, który się już za chwilę miał rozpocząć.
Skoro tancerz oddalił się, Ernestyna rzekła wesoło do swej nowej przyjaciółki:
— Widzisz, Herminjo, już raz mi powiedziałaś, że jestem niebezpieczna, cieszy mnie to, że powtórnie jeszcze mogę się taką okazać.
— Z jakiegoż to powodu, Ernestyno?
— To wezwanie jakie w tej chwili odebrałam...
— To wezwanie?
— Ono także jest skutkiem twojego natchnienia.
— Mojego natchnienia?
— Pomyślałaś sobie: ta biedna Ernestyna musi dzisiaj przynajmniej dwa razy tańczyć; lecz nie każdy ma równie dobre serce jak pan Oliwier; ponieważ zaś jestem tu królową, przeto rozkażę jednemu z moich poddanych...
Ale poddany królowej Herminji zbliżył się właśnie w tej chwili, mówiąc:
— Pani, już zajmujemy nasze miejsca.
— A więc do prędkiego zobaczenia, moja wieszczko — rzekła Herminja do panny de Beaumesnil, grożąc jej palcem.
— Poczekaj, nauczę ja ciebie chlubić się tak swoją przenikliwością.
Zaledwie dziewica oddaliła się ze swoim tancerzem, nadszedł Oliwier i, usiadłszy obok księżnej, powiedział do niej:
— Powiedz mi, pani, kto jest ta panienka, z którą dopiero co tańczyłem?
— Jest to sierota, panie Oliwierze, utrzymująca się z rozmaitych robót, która, o ile mi się zdaje, nie jest bardzo szczęśliwa, gdyż niema pan pojęcia z jakiem ona rozrzewnieniem dziękowała mi, żem się nią zajęła dzisiejszego wieczoru; zbliżyło nas to do siebie, bo ja dopiero dzisiaj ją poznałam.
— Właśnie wspomniała mi o tem, mówiąc z największą szczerością, o pani i mojej litości, jak się wyraziła.
— Biedna istota! musiano się z nią bardzo źle obchodzić, a może i dzisiaj jeszcze takiegoż samego losu doznaje, kiedy za najmniejszy dowód jakiegoś współczucia taką wdzięczność okazuje.
— Przy tem wszystkiem, jest ona bardzo oryginalna. Wiesz pani, jakie ona dziwne uczyniła mi zapytanie, zamawiając sobie zupełną z mej strony otwartość?
— Naprzykład?
— Zapytała mnie, czy ją znajduję ładną czy brzydką.
— Szczególna dziewczyna!... A pan odpowiedziałeś jej...
— Prawdę, ponieważ tego chciała.
— Jakto, panie Oliwierze, powiedział jej pan, że nie jest ładna?
— Nieinaczej; ale dodałem (co także jest prawdą), że w rysach jej jest taka słodycz, taka szczerość, że przy nich zapomina się o tom, że nie jest piękna.
— Ah! mój Boże! — rzekła Herminja z obawą — musiało ją to bardzo dotknąć. Jakże, czy się tem nie obraziła?
— Bynajmniej, i to mnie nawet najwięcej zastanowiło; bo jeżeli się komu mówi: bądź otwarty, to prawie tyleż znaczy, co zmyślaj; gdy tymczasem ona za otwartość moją podziękowała mi tylko w dwóch słowach, ale głosem tak przenikającym, tak wzruszonym, a przedewszystkiem tak szczerym, że mimowolnie i ja doznałem pewnego wzruszenia.
— Wie pan, co ja myślę, panie Oliwierze? Zdaje mi się, że muszą się z nią w domu bardzo źle obchodzić, zapewne powtarzają jej ustawicznie, że jest brzydka, odrażająca, zatem, znalazłszy może po raz pierwszy w życiu sposobność przemówienia do kogoś otwarcie zamierzyła dowiedzieć się od nas prawdy o swej własnej osobie.
— Może być, iż pani ma słuszność, gdyż przedewszystkiem zastanawia mnie owa wdzięczność, z jaką ta biedna panienka przyjmuje najmniejszą oznakę współczucia, o ile ją uważa za szczerą.
— Niezawodnie, bo kilka razy nawet dostrzegłam łzy, błyszczące w jej oczach.
— Rzeczywiście, a jej teraźniejsza wesołość może tylko pokrywa jej zwykły smutek; pewnie, stara się ona tylko odurzyć w swoich cierpieniach.
— A zresztą, może też i jej zatrudnienie nie jest bardzo korzystne. Biedne dziewczę! jeżeli jeszcze i troski ubóstwa zwiększają jej zmartwienie...
— Bardzo to być może, panno Herminjo — rzekł Oliwier z politowaniem — los jej musi być godny litości.
— Cicho, Ernestyna zbliża się do nas! — rzekła Herminja. Poczem dodała: — Ah! mój Boże! ona już bierze swój szal, miałażby już odejść?
Rzeczywiście, Ernestyna, za którą postępowała z powagą pani Lainé weszła do sypialnego pokoju pani Herbaut, i skinęła na Herminję, jak gdyby jej chciała dać do zrozumienia, że niechętnie oddala się.
Księżna zbliżyła się do swej nowej przyjaciółki, mówiąc:
— Jakto już nas opuszczasz?
— Muszę — odpowiedziała Ernestyna, obwiniając ukradkawem spojrzeniem niewinną ochmistrzynię.
— Ale przynajmniej w przyszłą niedzielę przybędziesz do nas, kochana Ernestyno. Wszakże wiesz, że mamy sobie tysiące rzeczy do powiedzenia.
— O! spodziewam się przyjść, moja kochana Herminjo, gdyż równie jak ty pragnę zobaczyć się z tobą. — I, ukłoniwszy się grzecznie młodemu wojskowemu, rzekła:
— Do zobaczenia, panie Oliwierze.
— Do zobaczenia, pani — odpowiedział podoficer, kłaniając się jej z uszanowaniem.
W godzinę potem panna de Beaumesnil i pani Lainé znajdowały się już w pałacu La Rochaigue.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.