Sewerka/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Sewerka
Wydawca Redakcja Wieczorów Rodzinnych
Data wyd. 1904
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




VI.
Zbiór owoców.

Scena z podarunkami, których Anielka nie przyjęła, zostawiła cień pomiędzy dziewczynkami i zmroziła w zawiązku ich wspólne pożycie.
Pani Sławska jednak zostawiła to czasowi i postępowała tak, jakby zapomniała o tem, co zaszło, korzystała tylko z każdej nastręczającej się sposobności, by dać dziewczynkom wspólne zajęcie lub zabawę. Więc w słoneczny dzień około godziny dziesiątej gdy rosa obeschła, weszła niespodzianie do pokoju szkolnego.
— Muszę cię prosić — rzekła do panny Julii — abyś na dzisiaj zwolniła dziewczynki od lekcyi, mam dla nich robotę.
Sewerka poskoczyła do matki, Anielka podniosła głowę i patrzała na panią Sławską z uśmiechem, który dotąd rzadko pojawiał się na jej twarzyczce.
— Mamo, co każesz nam robić? — pytała ciekawie Sewerka.
— Będziemy zbierały owoce na zimę.
— Ja zaraz zgadłam — zawołała Anielka.
— Jakim sposobem — odezwała się Sewerka.
— To może i ja przydam się także? — spytała panna Julia.
— Naturalnie, przydadzą się wszyscy, owoców mamy bardzo dużo. Trzeba też zawołać Jagusię.
I poszły.
Przez drogę Sewerka spytała Anielki.
— Jakim sposobem domyśliłaś się, że mama nas zawoła do sadu?
— Jakoś mi to przyszło do głowy, bo byłam w sadzie z twoją mamą, kiedy ogrodnik mówił, że jak tylko trafi się dzień słoneczny, trzeba, zebrać zimowe owoce.
— Dla czego robi się to w dzień słoneczny?
— Pewno dla tego, że to przyjemniej.
— Ej, panienko — odezwała się ze śmiechem praktyczna Jagusia — rwać jabłka i gruszki zawsze przyjemnie, ale mnie się widzi, że tu całkiem o przyjemność nie chodzi, tylko że owoce trzeba zbierać suche, bo inaczej się psują.
Tak rozmawiając, doszły do sadu. Była tam już pani Sławska i panna Julia. Ogrodniczek Stasiek stojąc na wysokiej drabinie, zrywał prześliczne złote renety w koszyk, który zawiesił na ręku, a dwie panie rwały te, które dostać mogły. Jabłoń zwieszała ku ziemi obciążone gałęzie, które podpierać musiano, ażeby się nie połamały. Koło innych drzew krzątały się dziewki folwarczne pod wodzą ogrodnika i klucznicy.
Panienki rzuciły się wszystkim pomagać. Biegały od jednego drzewa do drugiego i wszystkie zebrane owoce znosiły do jednego kosza.
Pani Sławska powiedziała im, że tak robić nie można, bo trzeba je dobierać gatunkami, ażeby potem w zimie od razu trafić do tych, które będą potrzebne. Jedne jabłka dojrzewają wcześniej od drugich, jedne można dotrzymać do samej wiosny, inne znów prędko się psują, trzeba je więc wcześniej spożytkować, są takie, co tylko dobre do kuchni, a niektóre znów mają smak i zapach wyborny.
— Ułożymy je stosownie w piwnicy — dodała.
— Ja zawsze myślałam — odezwała się Sewerka, — że się drzewa trzęsie, a wówczas owoce spadają i z ziemi je zbierać łatwo. A tu tyle z niemi roboty!
— Oho! — przerwał stary Tomasz ogrodnik — ślicznie uchowałyby się owoce w ten sposób zbierane. Z owocem trzeba ostrożnie, panienko, żeby go nie uszkodzić, jak się obije o ziemię, zaraz się psuje. To grzech nawet poniewierać takim darem Bożym.
Cały dzień prawie zbierano w sadzie jabłka i gruszki, które w koszach i faskach odnoszono do piwnic. Czas ten zeszedł dziewczynkom bardzo przyjemnie. Ruch na świeżem powietrzu, wyborne owoce, gorące jeszcze słońce, obfitość i wesołość ogólna, podziałały nawet na Anielkę. Biegała, goniła się z Sewerką, a na jej twarzyczkę wystąpiły lekkie rumieńce. Pani Sławska i panna Julia patrzyły na to z radością.
Co chwila Sewerka przybiegała do matki, zapytać o nazwę jakiego gatunku, o jego cechy znamienne. Zrazu Anielka słuchała tylko objaśnień, potem jednak ośmieliła się i pytała także.
Pani Sławska znała niektóre gatunki, po inne objaśnienia odsyłała dzieci do Tomasza.
Jagusia tych objaśnień słuchała ciekawie, zajmowały ją widocznie daleko więcej niż różne opowiadania Sewerki, która nie umiała się do jej poziomu przystosować i wyobrażała sobie, iż skoro dziewczyna zobaczyła miasto, mogła wszystko rozumieć. Widocznie przyzwyczajoną była do rzeczy powszednich, praktycznych. Trudno jej było spamiętać nazwy różnych gatunków jabłek i gruszek, ale za to wiedziała doskonale, kiedy które zdatne są do użytku i jaki smak mają.
— Panienko — mówiła — oto te jabłuszka czerwone z jednej strony, zielone z drugiej to się przechowują do nowych a teraz takie twarde jak kamień.
— Mama mówiła jak się nazywają.
— Oj panienko, zabaczyłam, ale poznam je wszędzie.
— To kalwile — wtrąciła Anielka.
— Niech tam sobie będą jakie chcą — mówiła Jagusia.
— Powtórz to kalwile — nalegała Sewerka.
— Kalile.
— Ależ nie, kalwile, kalwile.
— No, kalile, czy kalwile to wszystko jedność panienko — odparła znudzona. — Ja i tak nie spamiętam takiej dziwnej nazwy.
— Ale pomyśl, — perswadowała Sewerka — gdybyś chciała kupić takie jabłka, musiałabyś je nazwać.
Argument nie trafił wcale do przekonania Jagusi. Zaczęła się śmiać.
— Gdzie jabym tam mogła jabłka kupować, jeszcze z takimi wymysłami. A zresztą poznałabym je wszędzie, ale i ja też wiem jak się niektóre nazywają.
Pobiegła do jednego z koszyków z owocami, przyniosła niewielkie jabłko, jak wosk żółte i rzekła z tryumfem:
— Te oto panienko, to są czubajki.
— To wenetki — zawołała Sewerka, która je bardzo lubiła.
— Ludzie to je nazywają czubajki, niech panienka spyta pana Tomasza.
Pani Sławska, która właśnie nadeszła, rozstrzygnęła tę ważną sprawę, mówiąc, wenetki noszą także tę pospolitą nazwę. Przy tej sposobności powiedziała panienkom, że na wsi wszędzie nadają swoje nazwy otaczającym roślinom, nie troszcząc się wcale o ich naukową nazwę. Nie poprzestając na tem, lud zna kilka gwiazdozbiorów, pod nazwiskami przez siebie nadanemi, których nie domyślają się astronomowie.
Jagusia słuchała uważnie tego, co mówiła pani Sławska, uśmiechając się nieznacznie.
— Ty pewnie znasz te wszystkie rośliny, po których depcemy? — spytała ją panna Julia.
— Co nie mam znać — odparła rezolutnie. — Znają je wszyscy.
— A może my nie znamy, pokaż nam niektóre.
Jagusia zastanowiła się chwilę. Potem schyliła się, zerwała misternie powycinane listeczki, rosnące w kępach koło ścieżki i rzekła:
— Państwo przecież muszą wiedzieć, że ten chwast to krwawnik. Gospodyni zawsze każe go zrywać dla indycząt i siekać z kwaśnem mlekiem i twarogiem.
— A ta roślina taka wysoka z kolczastym wierzchem i ogromnemi liśćmi? — pytała ciekawie Sewerka.
— Ten chwast panienko, dyć to łopian.
I widać było, choć tego nie wypadało pokazywać, iż miała ochotę śmiać się z tych, co takich prostych rzeczy nie wiedzieli. Sewerka to spostrzegła i to ją ubodło. To też nie słuchała już, gdy pokazywała dalej rozmaite rośliny, opowiadając, jaki z nich użytek.
— Jaka ta Jagusia głupia — wyrzekła lekceważąco do Anielki, gdy obie znalazły się w zacisznym pokoju i usiadły na wygodnej kanapce, po całodziennem zmęczeniu.
— Jagusia? Dlaczego? — spytała Anielka — ona wydaje mi się przeciwnie sprytną dziewczyną.
— Widziałaś sama, jak ją trudno czego nauczyć. Myslałam zrazu, że to dlatego, że nigdy nie wyjrzała za granicę Poborza. Prosiłam mamy, by ją wzięła do Radomia, bo to może ją choć trochę rozwinie, ale gdzie tam..
— Słyszałam przecież, że od tego czasu nabrała chęci do nauki i robi wielkie postępy w czytaniu.
— No tak, ale powtarzam jej napróżno różne nazwy, opowiadam o ciekawych zjawiskach, a ją to nic nie obchodzi.
— Ale za to wie ona takie rzeczy, o których my nie mamy pojęcia.
— Może o tych indyczętach, co to się je karmi drobnemi listkami jakiejś rośliny, którą nazwała... doprawdy, nie pamiętam jak... — zdaje się krwawnikiem.
— Otóż to — wyrzekła z przekąsem Sewerka, bo nie lubiła, żeby jej ktokolwiek zaprzeczał. — Cóż mnie indyczęta obchodzą.
Anielka umilkła, bo zawsze w rozmowie ustępowała towarzyszce, ale panna Julia, która przerzucając gazety słyszała ich rozmowę, spytała:
— Dla czegóż cię nie obchodzą?
Sewerka zarumieniła się i bąknęła niewyraźnie:
— Ii — taki tam drób.
— A widziałaś kiedy drobne pisklęta kur, kaczek, gęsi?
— Nie widziałam.
— Więc nie obchodzą cię dlatego, że ich nie znasz. W tem samem położeniu jest Jagusia w obec rzeczy, o których jej opowiadasz. Zaręczam ci jednak, że świeżo wyklute z jajka ptactwo domowe jest bardzo zajmujące i łaskawe, możesz je wziąć w rękę, przypatrywać się codzień, jak porastają w pierze, a matki jakże się nimi troskliwie zajmują! Niedawno napierałaś się kanarków, boś czytała o nich w jakiejś książce. W czemże kanarki są więcej zajmujące od innych ptaków? Powiem ci, że rozum polega na tem, by uważać na wszystko, co nas otacza, a wtedy wszystko zajmować nas będzie.
Sewerka słuchała nie bardzo przekonana. Ale Anielka zawołała zaciekawiona.
— Niech nam pani pokaże kaczęta, gąsięta, indyczęta, bo kurczęta to znam, ale takie duże, ogrodnik zawsze je spędza z ogrodu i klombów.
— Pokaże wam je na wiosnę, bo ptactwo się wówczas lęgnie. Taki drobiazg zmarniałby w zimie albo też wymagał nadzwyczajnych starań.
— Szkoda.
— Mogę wam tymczasem przeczytać w Panu Tadeuszu Mickiewicza opis gospodarstwa Zosi, czubatych i szurpatych kur, którym ten wielki poeta poświęcił kilkanaście wierszy w swym poemacie.
— Mickiewicz pisał o kurach? — zawołały obie dziewczynki, które już znały niektóre wyjątki z dzieł jego.
— Nigdybym nie myślała — odezwała się po chwili Sewerka — by taki wielki poeta, któremu pomniki stawiają, zajmował się tak powszedniemi rzeczami.
— Przekonasz się, czytając go, że tak nie jest. Zajmował się on nawet ogrodem warzywnym i ślicznie opisał Zosię, zbierającą ogórki. Ludzie wielcy prawdziwie potrafią podnieść i ożywić to, co ty nazywasz pogardliwie rzeczą powszednią.
Panna Julia ostatnie wyrazy powiedziała z naciskiem i Sewerka to zrozumiała, rzekła więc patrząc na nauczycielkę.
— Proszę pani, przecież są rzeczy powszednie.
— Są, naturalnie. Ale rzeczy powszednie są nieraz bardzo ważne, nie trzeba więc lekceważyć czynności, które codzień spełniamy, bo jeśli spełniać je będziemy niedbale, mogą stąd wypaść wielkie szkody. W ogóle rzeczy same przez się nie są ani wielkie, ani małe, wszystko zależy od myśli w jakiej je spełniamy. Najdrobniejsza czynność podjęta dla dobra drugich, będzie miała większe znaczenie niż niepowszedni a samolubny uczynek.
— Rozumiem, rozumiem — zawołała Anielka.
— A ja nie bardzo — wtrąciła Sewerka przekornie.
— Więc powiedz nam jaki przykład — wyrzekła panna Julia, zwracając się do Anielki.
Anielka zarumieniła się po same uszy.
— Bo ja przypomniałam sobie moją mamę... — szepnęła onieśmielona.
— Więc powiedz nam, coś sobie przypomniała — wyrzekła Sewerka, całując ją i zapominając na chwilę o swej złej woli. — Ja przecież znałam dobrze twoją mamę i panna Julia znała ją także.
— Mieszkała u nas moja babcia, która przed śmiercią chorowała długo. Była bardzo rozdrażniona, nie znosiła najlżejszego hałasu, więc mama sama zamiatała i sprzątała jej pokój, bo nikt tego tak cicho jak ona zrobić nie umiał. To przecież taka zwykła, pospolita robota, ale mama ją wykonywała przez miłość, przez troskliwość i dla tego pomyślałam, że to właśnie było tak, jak pani mówiła.
Anielka kończąc te słowa z nieśmiałością, zwróciła się do nauczycielki:
— Dobrałaś przykład trafny — rzekła po chwili panna Julia — i dla każdego zrozumiały, bo jestem pewna, iż w potrzebie każda z was uczyniłaby to samo.
— Spodziewam się — zawołały obiedwie.
— Widzicie więc, jak to trudno gatunkować czyny ludzkie, nazywać je wielkiemi lub drobnemi. A czy wam to przeświadczenie jakiej uwagi nie nasunie? czy nie może posłużyć do praktycznej przestrogi?
— Jakiej? jakiej?
— O! pomyślcie trochę, a jestem pewna, że znajdziecie.
Przez chwilę dziewczynki patrzały po sobie.
— Już wiem, już wiem — zawołała Sewerka. — Nie trzeba tak zaraz wydawać sądu. Nieprawdaż?
— Prawda, moje dzieci. Powinnyście zawsze o tem pamiętać.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.