Serce (Amicis)/Mularczyk umierający

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Serce
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Konopnicka
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Mularczyk umierający.
18. wtorek.

Biedny mularczyk, bardzo ciężko chory. Powiedział nam nauczyciel, żebyśmy go odwiedzili; więc umówiliśmy się: Garrone, Derossi i ja, że pójdziemy razem, Stardi także miał iść, ale że nam nauczyciel zadał ćwiczenie o pomniku Cavoura, więc poszedł ten pomnik oglądać, żeby opis był dokładniejszy.
Tak, na próbę, zaprosiliśmy też z sobą tego pyszałka Nobisa; ale powiedział krótko: — Nie — i koniec. Vatini także się wymówił, może ze strachu, żeby sobie ubrania nie pobielić.
Poszliśmy we trzech po wyjściu ze szkoły o czwartej. Deszcz lał jak z cebra. Na ulicy zatrzymał się Garrone i z gębą zapchaną chlebem zapytał:
— A co mu się kupi? — Tu zabrząkał dwoma soldami, które miał w kieszeni.
Daliśmy każdy po dwa soldy i kupiliśmy trzy duże pomarańcze, po czym weszliśmy na poddasze. Derossi odpiął przede drzwiami swój medal i schował go do kieszeni:
— Dlaczego? — zapytałem.
— Nie wiem — odpowiedział. — Żeby nie myślał... tak mi się zdaje delikatniej jakoś bez medalu iść...
Zapukaliśmy. Otworzył nam ojciec, ten wielkolud murarz. Twarz miał stroskaną i jakby przestraszoną.
— A co to panicze za jedni?
Garrone wysunął się naprzód.
— My koledzy szkolni Antosia i przynieśliśmy mu trzy pomarańcze...
Olbrzymi murarz pokiwał głową i westchnął.
— Oj biedny Antek! Nie poje on już może tych pomarańcz... nie poje... — I wierzchem ręki otarłszy sobie oczy zaprosił, żebyśmy weszli.
Weszliśmy do izdebki na strychu i ujrzeliśmy mularczyka, który spał na małym łóżku żelaznym. Matka pochylona, oparta o to łóżeczko, z zakrytą rękami twarzą, ledwie się odwróciła, żeby spojrzeć na nas. Na ścianie nad nim wisiały pędzle, sito do wapna, kielnie. Nogi chorego okryte były ojcową kapotą ubieloną gipsem. Biedny chłopiec okropnie wychudł, nosina mu się wydłużyła, był strasznie blady i tak prędko oddychał...
O drogi Antosiu, mały mój towarzyszu, taki dobry i taki wesoły, jakże mi cię żal, jak żal! Co bym dał za to, żebym mógł zobaczyć jak robisz „zajęczy pyszczek“, biedny mularczyku!
Garrone położył mu pomarańcze, tuż przy twarzy, na poduszce. Zapach go zbudził. Wziął pomarańczę do ręki, ale ją zaraz wypuścił i wlepił oczy w Garronego.
— To ja, Garrone — rzekł mu ów wtedy. — Czy mnie poznajesz?
Mularczyk uśmiechnął się lekuchno, podniósł z trudnością z łóżka krótką swoją łapkę i podał ją koledze.
Garrone ujął ją w obie dłonie i przycisnął sobie do piersi mówiąc:
— Nie bój się, nie bój. Drogi mularczyku! Wyzdrowiejesz niedługo, przyjdziesz znów do szkoły, a nauczyciel posadzi cię zaraz przy mnie! Czy dobrze?
Ale mularczyk nic nie odpowiedział, tylko matka jego szlochać zaczęła.
— Ach biedaczysko moje, biedaczysko! Taki dobry, taki poczciwy, a teraz Pan Bóg go nam chce zabrać! O Jezu!...
— Ciszej! — krzyknął zrozpaczony murarz — ciszej, na miłość boską, bo zwariuję. — A potem do nas dysząc ciężko:
— Idźcie, idźcie chłopcy! Dziękuję... Idźcie! Tu nie macie co robić... Do domu idźcie! Dziękuję...
A mularczyk zamknął oczy i zdawać się umierać.
— Możebyśmy w czym posłużyli? — zapytał Garrone.
— Nie, dobry paniczu, nie! Idźcie do domu. — Mówiąc to zagarnął nas ręką ku drzwiom i zamknął je za nami. Zaledwieśmy jednak byli w połowie schodów, słyszym, woła:
— Garrone! Garrone!
Tak pędzim wszyscy trzej z powrotem.
— Który tu Garrone? — pyta murarz ze zmienioną twarzą. — Niech idzie... Dwa razy go po nazwisku wołał... Czeka... Niech prędko idzie! Ach Boże wszechmogący! Może to dobry znak!
— Do widzenia! — rzekł nam Garrone. — Zostaję tutaj!
I skoczył do izby za ojcem.
Derossi miał pełne łez oczy. Rzekłem mu:
— Czy mularczyka płaczesz? Kiedy przemówił, to może jeszcze wyzdrowieje.
— Może! — odpowiedział Derossi. — Ale nie o nim myślałem. Myślałem jaki dobry i jaką piękną duszę ma Garrone!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Konopnicka.