[314]
Satyra 3 (początek).
Na gnuśne życie młodzieży majętnej.
Także to ustawicznie? już dzień w okna wchodzi
I ścisłe rozpadliny jasnością rozwodzi.
Chrapiemy, jak po twardem wczasując się winie,
Gdy już cień pokazuje na piątej godzinie.
[315]
Patrz, co czynisz? gorąco już dawno spędziło
Z pól żeńce i pod cienie bydło powchodziło,
Jeden rzecze z sług starszy: Czy prawda? tak wiera?
W skok sam kto pójdź gdzież który? Burzy się cholera,
Wrzeszczy, jakbyś oślego ryku słyszał głosy.
Już książkę, już i tekę pstrą, zczesawszy włosy,
I papier w ręce bierze z piórem do pisania,
Aż narzeka, że inkaust gęsty do puszczania,
Że się go nic od wody wlanej nie zostoi,
Narzeka, że rozdarte pióro krople dwoi.
I do tegoż to przyszło, nędzniku strapiony?
Czemuż się jak gołąbek, jak dzieciuch pieszczony
W delicyach książęcych papu nie napierasz
I mamie się od lali z gniewem nie wydzierasz?
Czy się z tem piórem uczyć? Kogoż zdradzasz? czemu
Tak pleciesz? grać to twoja, gdyć to w myśl głupiemu
Nie idzie, za nic będziesz. Szczęka natłuczony
I nie głośny dźwięk garniec ma niewypalony.
Mokreś i miękkie błoto, teraz cię pilnować,
Teraz na prędkim kręgu ustawnie kształtować.
Aleć ojciec do życia da chleb dostateczny,
Czegoż się masz obawiać? i sprzęt w dom bezpieczny.
Dość-że na tem? z tegoż się tak bardzo odymasz,
Że tysiączny potomek herb etruski trzymasz,
Albo że czcisz cenzora z twej krwie ustrojony?
Z tem się chełp u pospólstwa, mnieś dobrze znajomy.
Nie wstyd cię naśladować Nakki w nieprawości?
Ale ten już nie czuje i odrętwiał w złości:
Nie tak dalece winien, nie wie czego zbywa,
I na dnie zanurzony więcej nie wypływa.
Boże Wszechmocny! inszą okrutników trwogą
Nie chciej karać, gdy wpuszczą pożądliwość srogą
W swe skłonności, jadem ją ciężkim napuściwszy,
Tylko daj ujrzeć cnotę i schnąć ją straciwszy.
(M. Słonkowicz).