Sępie gniazdo/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Bogdanowicz
Tytuł Sępie gniazdo
Podtytuł Opowiadanie z puszczy amerykańskiej według obcego wzoru
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ II.

Na polowaniu.

Gąszczem leśnym w wąwozie Andów przemyka się dwóch jeźdźców, jeden z nich jest nieco jakby roztargniony, drugi ogląda się bacznie za zwierzyną.
Pierwszy jeździec, w którym poznajemy Azupetla, odzywa się wreszcie do towarzysza:
— Brat Guati nie słyszał nigdy, jak śpiewają duchy górskie?
Młody Aymar ściągnął konia.
— Duchy górskie?... Brat Azupetl próżno wywołuje duchy... Duchy tego nie lubią. Zresztą niedobrze jest słuchać takiego śpiewu. Czy naprawdę brat go słyszał?
— Słyszałem!... Osnuły się wtedy góry i wąwozy mgłą siną, po wierzchołkach poszły szumy...
— To był wiatr.
— Nie, nie było wtedy wiatru, i drzewa nawet nie szeleściły, a góry poczęły grać potężnie i dziko. Tak śpiewały duchy.
Młody Indjanin począł zlekka powstrzymywać konia.
— A gdzie to było?
— O, niedaleko, w następnym wąwozie.
Guati powstrzymał konia.
— Dziwnie jestem dziś zmęczony i jakby rozbity — rzekł niedbale — muszę odpocząć. Znam tu niedaleko pieczarę, więc legnę trochę. Brat Azupetl sam zapoluje. Ma oko celne i rękę pewną, nie potrzebuje pomocy brata.
Azupetl nieznacznie się uśmiechnął.
— Ale ja mogę nierychło powrócić.
— Guati zna drogę. Choćbyśmy się zminęli, powróci. Jak odpocznie, zapoluje w innej stronie.
— Niech tak się stanie, jak brat chce.
I Azupetl pojechał dalej wąwozem, a Guati spętał konia, dostał się do jaskini i rzeczywiście wyciągnął się na mchach miękkich.
Azupetl obserwował to wszystko z ukrycia i uśmiechnął się szyderczo.
— Wiedziałem, jak rozbudzić niepokój przesądnego chłopaka. Taki on, jak tamci wszyscy. Mówił, że zmęczony... gdzież tam! Przeraziły go duchy górskie, których nigdy nie słyszałem. Może niedobrze, żem go w błąd wprowadził, ale była tego potrzeba. Muszę uwolnić tamtych jeńców. Dość tych ofiar, na które patrzę, i tych rozbojów, w których pośrednio zmuszony byłem uczestniczyć. Trzeba się tylko zakrzątnąć prędko, chociaż „mój brat“ Guati nierychło wyjdzie z jaskini. Będzie czekał, aż go oswobodzę.
Zsiadł z konia i począł zcicha skradać się do spętanego górskiego konia Guatiego. Ująwszy go, wskoczył na siodło i prowadząc drugiego konia za cugle, sunął ostrożnie po mchach wąwozu. Skręcił następnie ku rzeczułce i wszedł w nią.
— Woda nie zostawia śladów.
Ujechał korytem rzeki dobry kawałek drogi i obejrzał się bacznie.
— Nic nie widać — rzekł — brat Guati widocznie naprawdę zasnął i zostawia mi tym sposobem czas wolny do działania.
Rzekłszy to, wydostał się na kamienisty brzeg rzeki i począł krążyć wąwozami w stronę wioski.
Azupetl znał, jak nikt inny, wszystkie zakątki gór sąsiednich. Jakkolwiek pilnie strzeżony, używał jednak swobody w górach, wiedziano bowiem, że bez obcej pomocy nie mógłby umknąć, a już z pewnością zginąłby w llanosach. Chłopiec znał też każdą ścieżkę górską, każdy zakręt, każdą skałę i niejedną pieczarę, których tajemnicy nie zdradzał Aymarom.
Teraz właśnie skierował się do jednej z takich pieczar i tam umieścił konie.
— Muszę doczekać nocy — mówił sobie — i wtedy spróbuję przekraść się do wioski. Brat Guati nie powróci sam, a zresztą straci sporo czasu na poszukiwanie konia. Ten mój pomysł ze śpiewaniem duchów górskich był wcale niezły! Z pewnością przypisze on duchom zniknięcie konia i to go jeszcze więcej przestraszy.
Tak sobie myśląc, Azupetl zatrzymał się przed pieczarą i jął wprowadzać do niej konie.
— Dam je tym biedakom — gwarzył sobie dalej w myśli — a potem powiem, że je uwiodły duchy górskie, i mnie, i Guatiemu... Wytłumaczę także tym zabobonnym Aymarom, że i jeńców porwały im zagniewane duchy... Biedni oni! Wierzą w swoje krwawe bóstwa, które ich skłaniają do składania im ofiar i przejmują zabobonnym strachem. Mnie matka nauczyła wierzyć w jedynego Boga, który stworzył i słońce i gwiazdy, i te góry i nas wszystkich... Pamiętam jeszcze te słodkie pacierze: „Ojcze nasz“ i „Zdrowaś“ i tę prześliczną modlitewkę do Anioła Stróża... Niestety, to tylko pamiętam, a reszty zapomniałem... umiałbym dziś tylko powiedzieć „Ojcze!“ — „Matko!“ A czy tam oni żyją?...
Wyciągnął się na mchach, jak poprzednio Guati i przymknął oczy.
— „Aniele Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój...“ — szeptały usta, aż wreszcie oddech stał się miarowym i chłopiec zasnął cicho. Tylko przez sen wyrywały mu się westchnienia i słowa wymawiane po polsku:
— Ojcze!... Matko!...







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Bogdanowicz.