Sąd nad Antychrystem/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Błażejowski
Tytuł Sąd nad Antychrystem
Wydawca Ilustrowany Kurier Codzienny
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Ilustrowanego Kuriera Codziennego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

lekko, jakby szeptały modlitwę. Może bolał nad ruiną świątyni polskiego słowa, a może rozsnuł przed oczyma jakąś scenę, która ongiś tu się rozgrywała. Z długiej zadumy wytrącił starca czyjś głos:
— A cóż dyrektor tak stoi nad tą ruiną, jak wielki prorok nad gruzami Jerozolimy?
Staruszek odwrócił się szybko, spostrzegł na ławce artystę malarza Wiencka, który obserwował go od dłuższego czasu.
— Słuchałem wiersza Zabłockiego. Fircyk rozmawiał z Podstoliną, — odpowiedział staruszek czerwieniąc się, jakby złapany na gorącym uczynku. Podszedł do ławki, aby przywitać się z malarzem.
— Obserwowałem dyrektora długo — szkoda, że nie miałem płótna i pendzli...
— Malowałby pan obraz pod tytułem: dwie ruiny: — kamienia i człowieka.
— Co też dyrektor wygaduje? Wygląda pan wspaniale. Słyszałem, że wygrzał pan kości w złotym piasku Rimini, opalił się pan jak cygan, rusza się, jak młody człowiek i czytam w „Kurjerze“, że wspaniałe snuje dyrektor projekty na obecny sezon w teatrze...
— A gdzie pan spędził lato? — przerwał dyrektor Trzysiński.
— Ja jak zawsze, u stóp Tatr. Łaziłem po górach, siedziałem u Karpowicza, a gdy zabrakło srebrników i chętnych do udzielania pożyczek, wróciłem do Warszawy. Piękne byłoby Zakopane, gdyby nie czeredy obecnych letników. Człowiek musi uciekać w góry, aby bodaj na chwilę odnowić dawne wspomnienia. Należę już do tych stetryczałych, którym dokucza zestawienie pojęku wiatru halnego z wrzaskiem jazz-bandu... Zabudowali, zaśmiecili, wyperfumowali to dawne Zakopane, niszczą tradycję. Zostały na szczęście Tatry...
„Ale nie zgadłby nigdy dyrektor kogo spotkałem przy Pięciu Stawach, — Karnickiego. Siedział u jakiegoś bacy zarośnięty, brudny, schudł. Przywitał mnie, jak wściekłego psa. Mówił, że coś pisze. Po wielkich dopiero ceremonjach odprowadził mnie do Morskiego, nie chciał nawet pić wódki, zaraz poszedł z powrotem przez Wrota Chałubińskiego. A wczoraj przypadkiem dowiedziałem się, że jego sztuka jest gotowa i dyrektor ją wystawia. Widocznie chłop wrócił do dawnej siły. Zawsze mówiłem, że do pisania potrzebował się oddzielić od Krzeszówny Czarnym Stawem i Zawratem...“
— Widzę mistrzu — uśmiechnął się z ironją Trzysiński, że pan jest ciągle nieubłaganym wrogiem Krzeszówny. Ja trochę inaczej patrzę na sprawę. Może właśnie Krzeszówna zmusiła go do pisania... W naturze jest celowość. Dla mnie przykładem bezwładu jest mężczyzna — motorem jest kobieta. Stworzona została, by mężczyznę z inercji wytrącać. Młody chłopak dopiero wtedy zaczyna się porządnie myć, czesać, starać o ładne zawiązanie krawatu, gdy zetknie się z dziewczyną i stara się jej podobać. Przedtem ma palce poplamione atramentem i nieczyszczone kamasze. Bezwątpienia kobieta wprawia mężczyznę w ruch, zmusza go do zataczania coraz szerszych kręgów myślenia, do starania się o zwiększenie dóbr.
„Gdy mamy lat szesnaście, głowimy się, by zdobyć złotówkę i na randce zapłacić wodę sodową z sokiem i ciastkiem. Gdy jesteśmy starsi, rozbijamy się za środkami materjalnemi dla założenia wspólnego domu. Gdy człowiek ma trzydziestkę, to szklanka wody sodowej i ciastko już nie wystarczają, musimy się głowić nad zapłaceniem kochance kolacji w Bristolu i kupnem płaszcza. Głowiąc się posuwamy naprzód kulturę, technikę, pracę świata“.
„Tak — mojem zdaniem kobieta jest motorem, która tak bezwładną maszynę, jak mężczyzna, potrafi wprowadzić w ruch. Dość jednak tej teorji. Ale przystosowując ją do Krzeszówny i Karnickiego nie sądzę, aby ona była przyczyną jego długiego milczenia. Przeciwnie, uważam, że ona właśnie ruszyła maszynę z ciężkiego bezwładu.
— Możliwe — zgodził się niechętnie Wiencek.
— Tak jest, Karnicki złożył przed miesiącem nową sztukę pod tytułem: „Sąd nad Antychrystem“, już dwa tygodnie trwają próby i prawdopodobnie z początkiem listopada wystawimy.
— A warte to co?
— Mojem zdaniem to potężny dramat i szkoda, że nie złożył go wcześniej. Byłbym otworzył tem sezon...
— A no daj Boże! Ale może dyrektor powie mi kilka słów o tym dramacie. Interesuję się Karnickim bardzo. Kocham go. Chłop o kobiecem sercu, choć wygląda twardy jak kogut. Dawniej żyliśmy w największej przyjaźni, dopiero Krzeszówna nas rozłączyła. Zawsze uważałem, że ona paraliżuje jego twórczość i podcina mu skrzydła. Miałem o to żal do niej. Może się myliłem...
— Chętnie opowiem panu kilka słów o nowej sztuce — mówił Trzysiński ze skupieniem, jakby chciał odtworzyć sobie dramat przed oczyma. — Treść opowiedzieć, oczywiście trudno. Zna pan tę przepowiednię:
„Rosja, po złamaniu oków białego caryzmu, wejdzie na równię pochyłą i toczyć się będzie w dół aż do czarnej anarchji“. Znana przepowiednia. Na tej przepowiedni wykuwa Karnicki swój dramat. Oto jego ogólna osnowa:
„Naród, który żył wieki w dobrobycie i spokoju, zaczął mięknąć, tracił hart, zaczął się imać niegodnych myśli. Szemrał przeciw Bogu, dążył do takiej potęgi, aby świat przerazić, a dążył do niej uciskiem bezbronnych i zaborczością. Z rozkazu Najwyższego naród ten miał przebyć tak straszną pokutę, że albo w niej odkupi swe winy i wyjdzie uleczony, albo zginie. Narzędziem Najwyższego miał być żydek, Symcha Azer. Miał stać się on dla narodu albo wielkim ogniem pokutnym, albo Antychrystem, po którego panowaniu naród doszczętnie wyginie.
„Gdy Symcha przyszedł na świat w brudnej i ciasnej izbie żydowskiej, szalała w nocy na dworze burza. Deszcz obfitemi strugami bił w słabe szyby domu, wiatr gwizdał i ryczał w kominie, jakby zwoływał na djabli sabat. Uważano to za niepomyślny znak dla życia, które przed chwilą powstało. Wtem zapukał ktoś w szybę. Stary Azer odsunął zaporę i w świetle długiej błyskawicy, ujrzał chudego, niezmiernie wysokiego człowieka, który prosił o schronienie. Gość był tak niezwykły, że trwożył swoim wyglądem. Przyszedł z pod strug deszczu, a ubranie jego było suche. Nieznajomy pochylił się nad dzieckiem i mówił:
„W taką noc, jak dzisiaj, przychodzą na świat tylko ludzie niezwykli. Z nocy takiej rodzą się ich myśli, słowa i czyny. Błyskawice — to ich myśli, grzmot — ich słowa, czyn ich — to piorun. Twój syn będzie trwożył i niszczył, jak ta straszna noc dzisiejsza“.
„Wśród takich to okoliczności przyszedł na świat człowiek, który, gdy dorósł, wszczepił jad w krew narodu. Młody Azer głosił dziwną ewangelję. I pod wpływem jego słów dymy pogorzelisk zaczęły się snuć po żyznych polach potężnej dawniej Rosji, z miast biły luny i zostawały krwawe pogorzeliska. Naród doprowadzony do obłędu nie widział niczego i szedł wpatrzony w proroka, wierząc, że on prowadzi do szczęścia“.
„I oto z tej samej wsi, z której pochodził krwawy Azer, wyszedł młody człowiek — zwał się Mitryn. Widząc, zniszczenie, głód i zarazę, chwycił kij wędrowny i szedł od wsi do wsi od miasta do miasta, leczyć słowami obłęd. Jednego dnia spotkał Mitryn na zgliszczach domu człowieka o nieprzytomnych oczach. Nędzarz słuchał słów jego, a z oczu znikał mu obłęd. Był to pierwszy uleczony. Po nim było ich dziesięciu, potem setki i tysiące, a wreszcie miljony pozostałych jeszcze przy życiu. Zrozumieli wreszcie, że ogień zniszczenia, a nie zbawienia przepala naród. Zrozumieli, że płaszcz Azera, to nie królewska purpura, lecz przesiąknięty krwią ludzką łachman“.
„Przyszło opamiętanie“.
„Na ruinie wielkiego miasta miał się odbyć sąd nad Azerem — Antychrystem. Obwiniony przyszedł drżący i przerażony, okryty zmiętym, rdzawym płaszczem“.
„Na śmierć Antychrysta!! — wył tłum, zawiedziony w swych nadziejach“.
„I w tym strasznym momencie przyszedł Mitryn, wędrowiec, uciszył ludzi skinięciem ręki i mówił“:
„— Antychryst od Boga pochodzi, on Jego wypełnić miał proroctwo. Słuchać jego rozkazów mieli tylko ci, którzy od Boga się odwrócili i deptali Jego przykazania. Jeśli dziś krzyczycie: pod sąd Antychrysta, gdy pragniecie krwawego na nim odwetu, to nie ma już złych wśród was. Azer dopełnił proroctwa. Bóg cofnął swój rozkaz, gdy przyszło upamiętanie. Z upamiętaniem przyszło odkupienie win...“
„Po tych słowach Mitryna, gdy tłum zwrócił oczy na oskarżonego, już go w tym miejscu nie było. Rozpłynął się gdzieś w przestworzu, a na miejscu, gdzie stał, leżał okrwawiony łachman“.
„Naród się opamiętał“...
„To jest kanwa, na której Karnicki snuje fantazję w czterech aktach i prologu. W to wplótł autor szereg mocnych typów, choćby taką Bertę, kochankę Azera“.
Wiencek słuchał i nie zauważył, że przeszli Park Łazienkowski wkoło i stali u wyjścia. Trzysiński zmęczony przystanął, zatrzymał wolną dorożkę i żegnając się, prosił Wiencka:
— Mistrzu, proszę tylko zbytnio nie kolportować treści „Sądu nad Antychrystem “, bo Karnicki nawet prasie odmawia informacji.
— Dyrektorze, chyba na moją dyskrecję może pan liczyć — odpowiedział, kłaniając się.
Trzysiński wsiadł w dorożkę, która szybko potoczyła się po asfalcie i znikła w korowodzie pojazdów.
Wiencek zamyślony powrócił do Łazienek.