Romeo i Julia (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Romeo i Julia
Rozdział Akt trzeci
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom V
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.
SCENA I.
Plac publiczny.
(Wchodzą: Merkucyo, Benvolio, Paź i Służba).

Benvolio.  Dobry Merkucyo, wracajmy do domu;
Dzień jest gorący, na ulicach wrogi,
Nie ujdziem kłótni, jeśli ich spotkamy,

Bo dzienny upał krew podsyca wściekłą.
Merkucyo.  Należysz, widzę, do liczby junaków, którzy, przychodząc do karczmy, kładą szablę na stole i mówią: daj Boże, abym cię nie potrzebował! a po drugim już kieliszku dobywają jej na karczmarczyka bez żadnej potrzeby.
Benvolio.  Czy w istocie jestem do nich podobny?
Merkucyo.  Mało od ciebie gorętszych we Włoszech i pochopniejszych do gniewu.
Benvolio.  Co więcej?
Merkucyo.  To więcej, że gdyby dwóch takich jak ty było, wkrótce nie byłoby żadnego, bo jeden zabiłby drugiego. Ty? toć ty gotów szukać zaczepki z człowiekiem za to, że ma od ciebie włos jeden więcej, lub włos jeden mniej w swojej brodzie. Gotów jesteś bić się z człowiekiem pijącym piwo dlatego tylko, że masz oczy piwne. Czyjeż drugie oko podobną wynalazłoby zaczepkę? Głowa twoja tak pełna hałaburd, jak jaje pokarmu, co nie przeszkadza, żeby nie była pusta, jak stłuczone jaje, tak była potłuczona wśród mnogich bijatyk. Poszturkałeś się z człowiekiem za to, że kaszlał na ulicy i zbudził twojego psa śpiącego na słońcu. Alboż nie porąbałeś krawca za to, że wdział nową sukmanę przed Wielkanocą, a innego znowu, że nowe trzewiki starą związał wstążeczką? A teraz prawisz mi kazanie i od kłótni wstrzymujesz?
Benvolio.  Gdybym jak ty był skłonny do bitki, sprzedałbym pierwszemu lepszemu moje życie na zupełną własność, gdyby mi godzinę i kwadrans zapewnił.
Merkucyo.  I jeszcze dobry zrobiłbyś interes.
Benvolio.  Na moją głowę, to Kapuleci!
Merkucyo.  Na moje pięty, mniejsza o to! (Wchodzi Tybalt i inni).
Tybalt.  Bądźcie gotowi; chcę z nimi pogadać —
Witam, panowie! z jednym z was dwa słowa.
Merkucyo.  Z jednym z nas dwa tylko słowa? to za mało; dodaj trochę, niech będzie naprzykład: dwa słowa i dwa cięcia.

Tybalt.  I do tego znajdziesz mnie gotowym, byłeś mi nastręczył sposobność.
Merkucyo.  A czybyś nie mógł jej znaleźć bez nastręczania?
Tybalt.  Merkucyo, ty jesteś w harmonii z Romeem.
Merkucyo.  W harmonii? cóż to? czy chcesz grajka ze mnie zrobić? Jeśli zrobisz ze mnie grajka, nie wiem jak ci będzie do smaku moje granie. Oto mój smyczek, to instrument, którym tańczyć cię nauczę! W harmonii! mospanie, zobaczymy!
Benvolio.  Wszczynacie zwadę na publicznej drodze;
Lub się oddalcie na ustronne miejsce,
Albo z krwią zimną i spokojnie mówcie,
Lub się rozejdźcie; ludzie na was patrzą.
Merkucyo.  Bóg do patrzenia dał oczy, niech patrzą.
Nie ruszę kroku dla ich przyjemności.

(Wchodzi Romeo).

Tybalt.  Zgoda więc z tobą, bo oto mój człowiek!
Merkucyo.  Niech wiszę, jeśli twoją barwę nosi;
Idź jednak w pole, on pójdzie za tobą,
I w tem znaczeniu twoim jest człowiekiem.
Tybalt.  Romeo, na mej miłości świadectwo
Powiem ci krótko: podły z ciebie nędznik!
Romeo.  Tybalt, z powodów, dla których cię kocham,
Przebaczam wściekłość, która ci te słowa
Podała w usta — nędznikiem nie jestem —
Więc bądź mi zdrowy! — widzę, że mnie nie znasz.
Tybalt.  Chłopcze, tem słowem nie potrafisz zmazać
Krzywd mi zadanych; więc dobądź oręża!
Romeo.  Niebo mi świadkiem, że cię nie skrzywdziłem;
Kocham cię więcej, niźli pojąć zdołasz,
Póki nie poznasz miłości mej przyczyn.
Więc, Kapulecie — imię, które kocham
Jak własne moje — uspokój się, proszę!
Merkucyo.  O cicha, podła, nikczemna uległość! (Dobywa oręża).
Alla stoccata zatrze jej niesławę.
Ze mną, Tybalcie, ze mną, myszołapie!
Tybalt.  Powiedz mi wprzódy, czego chcesz ode mnie?
Merkucyo.  Dobry królu kotów, jednego tylko chcę życia z

twoich dziewięciu; na teraz ośmielam się jedno to zabrać, zastrzegając sobie na później, stosownie do twojego ze mną postępowania, prawo posiekania ośmiu pozostałych. Czy raczysz twój oręż za uszy z pochwy wyciągnąć? Śpiesz się, bo inaczej świsnę ci szablą nad uszami, nim twojej dobędziesz!
Tybalt.  Jestem na rozkaz (dobywa oręża).
Romeo.  Dobry Merkucyo, włóż oręż do pochwy!
Merkucyo.  No, panie, baczność! paruj i daj cięcie! (Walczą).
Romeo.  Benvolio, śpiesz się, rozdziel wściekłe szable!
Panowie, gdzież jest, gdzie wstydu uczucie?
Tybalt, Merkucyo, wszak rozkaz książęcia
Zakazał sporów po Werony placach!
Wstrzymaj się, Tybalt! — dobry mój Merkucyo! —

(Wychodzą: Tybalt i jego Stronnicy).

Merkucyo.  Jestem raniony!
Na oba domy zaraza niech padnie!
Dał mi on paszport, a sam wyszedł cały.
Benvolio.  Rannyś?
Merkucyo.  Draśnięty; ale to wystarczy.
Gdzie paź mój? Łotrze, leć mi po doktora!

(Wychodzi Paź).

Romeo.  Bądź dobrej myśli, przyjacielu! rana nie może być głęboka.
Merkucyo.  O nie, ani tak głęboka jak studnia, ani tak szeroka jak drzwi kościelne, lecz dostateczna; właśnie co mi się należało! Pytaj się o mnie jutro, a powiedzą ci, że ruszyłem w daleką drogę. Opieprzył mnie, zaręczam, ile na tamten świat potrzeba. Morowe powietrze na oba wasze domy! Co? pies, szczur, mysz, kot na śmierć mnie zadrapał! Samochwał, łotr, nikczemnik, który się wedle arytmetycznej książki bije! Po co się u dyabła między nas wmieszałeś? Pchnął mnie pod twojem ramieniem.
Romeo.  Myśli moje były najlepsze.
Merkucyo.  Benvolio, wiedź mnie do jakiego domu,
Albo zemdleję. Mór na wasze domy!
Zrobiły ze mnie strawę dla robaków.

Mam, mam za swoje! Mór na wasze domy!

(Merkucyo i Benvolio wychodzą).

Romeo.  Dobry Merkucyo, blizki księcia krewny,
Śmiertelną ranę w mojej sprawie odniósł;
Tybalta słowa mój skaziły honor,
Tybalta, który przed krótką godziną
Krewnym mym został. — Słodka Julio moja,
Twoja mnie piękność zmieniła w niewiastę,
I stal odwagi w mych zmiękczyła myślach!
Benvolio  (wracając). Romeo, dzielny Merkucyo nie żyje!
Duch, który ziemią przedwcześnie pogardził,
Z szlachetnych piersi ku chmurom uleciał.
Romeo.  Kir tej godziny i przyszłość ocienia:
To jest początek, nie koniec cierpienia.

(Wchodzi Tybalt).

Benvolio.  Widzisz, Romeo? Tybalt wraca wściekle.
Romeo.  Merkucyo skonał, a Tybalt nie w piekle!
Łagodna myśli, powracaj do nieba!
Wiedźcie mnie teraz, furye ogniookie!
Tybalcie, teraz w twe ciskam oblicze
Nędznika imię, bo Merkucya dusza
Jeszcze nad naszą głową się unosi,
Na twoją czeka jak na towarzyszkę!
Ty, ja, lub oba musimy pójść za nim!
Tybalt.  Ty, chłopcze, jego byłeś przyjacielem,
Idźże z nim razem!
Romeo.  Niech szabla rozstrzygnie!

(Walczą; Tybalt upada).

Benvolio.  Romeo, uchodź, uciekaj bez zwłoki!
Słyszę już rozruch, a Tybalt zabity.
Czegoś osłupiał? Jeżeli cię schwycą,
Grożą ci śmiercią książęce wyroki.
Romeo.  Jestem fortuny igraszką!
Benvolio.  Czas drogi!

(Wychodzi Romeo. — Wbiegają Obywatele).

I Obyw.  Gdzie kroki zwrócił Merkucya zabójca?
Mów, gdzie morderca Tybalt zwrócił kroki?
Benvolio.  Tybalt tam leży.

I Obyw.  Paniczu, na nogi!
W imię książęcia, wstań i bądź posłuszny!

(Wchodzą: Książę, Monteki, Kapulet, ich Żony i Orszak).

Książę.  Gdzie podli sprawcy tej krwawej rozprawy?
Benvolio.  Racz mnie wysłuchać, książę mój i panie,
Powiem tok cały fatalnego sporu.
Tu przez Romea mąż zabity leży,
Co zabił twego krewnego, Merkucya.
Pani Kap.  O dziecię brata mego, o kuzynie!
Mężu — kuzynie — książę — krew wylana
Woła do ciebie jak sędzi i pana:
Niech krew Monteka za krew naszą płynie!
O Tybalt! Tybalt!
Książę.  Benvolio, kto zaczął?
Benvolio.  Tybalt, poległy od Romea dłoni.
Romeo skromnie prosił go, przekładał,
Jak było drobne sporów wszystkich źródło,
Waszej książęcej mości groził gniewem,
Z spokojną mową, łagodną źrenicą,
Ugiął kolana; próżno wzywał zgody,
Tybalt, na pokój głuchy, wściekłą ręką
Pchnął stal do piersi śmiałego Merkucya,
Ten z równym ogniem, miecz skrzyżował z mieczem.
Z rycerską wzgardą, swem lewem ramieniem
Śmierć odbił zimną, a prawem ją posłał
W piersi Tybalta, który z równą sztuką
Cios jego odparł. Romeo wołając:
Stójcie! o stójcie! szybszy od języka
Zręczną prawicą miecze ich rozdzielił,
Stanął w pośrodku; pod jego ramieniem
Zawistne cięcie Tybalta wydarło
Życie Merkucya; Tybalt potem uciekł,
Za chwilę jednak wrócił do Romea,
W którego piersiach zawrzał ogień zemsty,
I zwarli miecze jakby błyskawice,
Bo zanim szabli dobyłem, już Tybalt
Bez ducha leżał, a Romeo uciekł.
Niech umrę, książę, jeślim taił prawdę.

Pani Kap.  Pomnij, o książę, to krewny Monteka,
A przyjaźń prawdę ukrywać mu każe.
Dwadzieścia mieczów w tym błyszczało swarze,
Ażeby zabić jednego człowieka.
Sprawiedliwości domagać się muszę:
Romeo zabił, niech Romeo ginie!
Książę.  Romeo tylko wziął duszę za duszę.
Na czyjąż głowę krew Tybalta spłynie?
Monteki.  Nie na Romea; on tylko, o panie,
Wydarł, co mściwe wydarłoby prawo,
Życie Tybalta.
Książę.  Za tę zemstę krwawą
Romeo pójdzie na wieczne wygnanie,
Bo i mnie wasze dolegają boje,
Śród nich i moja krew ziemię tę plami;
Lecz tak ciężkiemi dotknę was karami
Że drogo wszyscy krew spłacicie moję.
Będę na wasze głuchy przekładania,
I bez litości na łzy i błagania.
Niech więc Romeo ucieka bez zwłoki,
Albo występek swój krwią swoją zmaże.
Weźcie to ciało — znacie me wyroki —
Zbójcą jest litość, gdy zbójcy nie karze. (Wychodzą).



SCENA II.
Pokój w domu Kapuleta.
Wchodzi Julia.

Julia.  Ognistą nogą lećcie, o rumaki,
Do Feba domu! Faeton woźnica
Jużby was biczem do zachodu przygnał,
I nocby chmurną roztoczył nad światem. —
Matko miłości, nocy! płaszcz twój rozwiń,
Niech niedojrzane mrugają źrenice,
Niedojrzanego niech ścisnę Romea!
Kochankom świeci w miłosnych obrzędach
Piękność ich własna, a gdy miłość ślepa,

Noc jej właściwa. Przyjdź, nocy poważna,
Matrono w skromnej i czarnej odzieży,
Ucz mnie, jak trzeba grę przegrać wygraną,
W której są stawką czyste dwa dziewictwa;
Krew mą wstydliwą, na licach płonącą,
Płaszczem twym osłoń, póki śmielsza miłość
Miłości czynów skromnością nie nazwie!
Nocy, Romeo, przyjdź! ty dniu śród nocy,
Przyjdź! Ty na nocy skrzydłach będziesz wisiał
Bielszy niż śniegu puch na skrzydłach kruka.
Przyjdź, piękna nocy, nocy czarnobrewa,
Przywiedź Romea! a gdy umrzeć musi,
Weź go, posiekaj na drobniuchne gwiazdy,
A on sklep nieba tak pięknie ubierze,
Że noc gwiaździstą świat pokocha cały,
I czcić nie zechce jaskrawego słońca.
Chociaż kupiłam, nie posiadłam jeszcze
Miłości domu, choć jestem sprzedaną,
Ten, co mnie kupił, jeszcze mnie nie posiadł.
Dzień ten tak długi, tak jest dla mnie nudny,
Jak noc przed świtem w niecierpliwej myśli
Małego dziecka, co odzież ma nową,
A wdziać nie może. Lecz otóż i mamka.

(Wchodzi Mamka z drabiną sznurową).

Przynosi wieści; język, co wymawia
Romea imię, niebios na wymowę.
Mamko, co słychać? Cóż to masz? Drabinę,
Którą Romeo dał ci?
Mamka.  Tak, drabinę (rzuca ją).
Julia.  Co za wieść niesiesz? Czemu ręce łamiesz?
Mamka.  O dniu niedoli! umarł! umarł! zginął!
I my zginęły, pani, my zginęły!
O dniu niedoli! zginął! poległ! umarł!
Julia.  Byłożby niebo okrutne do tyla?
Mamka.  Nie niebo, ale Romeo, Romeo!
Ktoby mógł myśleć? Romeo! Romeo!
Julia.  Czyliś złym duchem, żeby mnie tak dręczyć?
Na dnie piekielnem większej męki niema.

Sam się Romeo zabił? tak odpowiedz,
A słowo twoje zabije mnie prędzej,
Niż śmierć siejące oczy bazyliszka.
Zginęłam, jeśli odpowiesz mi tak jest,
Jeśli śmierć jego zamknęła źrenice.
Zginął czy żyje? Tak lub nie odpowiedz,
I jednem słowem losy me rozstrzygnij!
Mamka.  Widziałam ranę na własne me oczy —
Przebacz mi panie! — w męskich jego piersiach.
Ah, trup nieszczęsny, trup nieszczęsny, krwawy,
Blady jak popiół, cały krwią zbryzgany,
Krwią z własnych piersi — zemdlałam na widok.
Julia.  O pęknij serce, ubogi bankrucie!
Z jasnej swobody, oczy, do więzienia!
Niech ruch ustanie, ziemia wróci w ziemię,
Niech ją z Romeem jedno gniecie brzemię!
Mamka.  O mój najlepszy, piękny przyjacielu!
O Tybalt! Tybalt! szlachetny rycerzu!
Czemuż dożyłam, by cię martwym widzieć!
Julia.  Cóż to za burza z przeciwnych stron gnana?
Tybalt nie żyje, Romeo zabity?
Drogi mój krewny, droższy mój małżonek?
Więc, straszna trąbo, grzmij na sąd ostatni!
Kto jeszcze żyje, gdy ci dwaj zginęli?
Mamka.  Tybalt zabity, Romeo wygnany,
Romeo, jego zabójca wygnany!
Julia.  Boże! z Tybalta piersi dłoń Romea
Krew wytoczyła?
Mamka.  Ach tak! dniu nieszczęsny!
Julia.  O serce węża skryte w kwiatach twarzy!
Kiedyż smok krył się w piękniejszej jaskini?
Piękny tyranie! szatanie anielski!
Kruku z gołębiem pierzem! wściekłe jagnię!
Nikczemna duszo pod boską postacią!
Przeciwny temu, czem się być wydajesz,
Szlachetny zbrodniu! święty potępieńcze!
Naturo, po co masz zbiegać do piekła,
Gdy szatańskiego osadziłaś ducha

W śmiertelnym raju tak słodkiego ciała?
Ach, gdzież jest książka tak nikczemnej treści
Piękniej oprawna? Czemuż zdrada mieszka
W tak jasnym domu!
Mamka.  Niema w ludziach wiary,
Ni uczciwości — wszyscy są nicponie,
Wszyscy obłudni i krzywoprzysiężcy!
Gdzie mój pachołek? Daj mi akwawity —
Łzy te i smutki zrobiły mnie starą.
Wstyd ci, Romeo!
Julia.  Niech język twój uschnie
Za to życzenie! Nie na to się rodził.
Wstydby się wstydził na jego siąść czole,
Bo czysty honor, ten monarcha świata,
Nie znajdzie nigdzie jaśniejszego tronu.
A ja szalona potępić go mogłam!
Mamka.  Chcesz bronić zbójcę swojego krewnego?
Julia.  Mamże własnego potępić małżonka?
Kto w sławy twojej obronie wystąpi,
Gdy trzygodzinna potwarza cię żona?
Lecz czemuż, srogi, zabiłeś Tybalta?
Ten srogi Tybalt mężaby mi zabił.
Wróć, łzo szalona, w twe rodzime źródło!
Boleści tylko haracz ten należy,
A ty go błędnie weselu opłacasz.
Wszak mąż mój żyje! — Tybalt chciał go zabić,
A Tybalt zginął, co chciał zabić męża.
Czemuż mam płakać, gdy wszystko szczęśliwe?
Lecz mnie straszniejsze od śmierci Tybalta
Słowo zabiło, pragnę go zapomnieć;
Ale ach! do mej ciśnie się pamięci,
Jak zbrodni pamięć do grzesznika myśli.
Tybalt nie żyje, Romeo wygnany!
Ach, to wygnany, to słowo — wygnany
Dziesięć tysięcy Tybaltów zabiło.
Dość było żalu sama śmierć Tybalta;
Lub, jeśli boleść towarzystwo kocha,
I musi w parze z drugą iść boleścią,

Do „Tybalt zginął“ czemuś nie dodała:
Umarł twój ojciec, matka lub oboje;
Toby zwyczajna ludzka była boleść;
Lecz gdy za śmiercią Tybalta w odwodzie
Straszne wyrazy: Romeo wygnany,
W uszy me wbiegły, samo słów tych brzmienie
Tybalta, ojca, matkę, mnie, Romea,
Wszystkich zabija. Romeo wygnany!
Śmiertelnej treści w tych zamkniętej słowach
Niema granicy, miary, dna ni końca.
Mamko, gdzie ojciec, gdzie matka jest moja?
Mamka.  Jęczą i płaczą nad trupem Tybalta.
Czy chcesz iść do nich? Pokażę ci drogę.
Julia.  Czy łzami pragną omyć jego rany?
I ja też płaczę; Romeo wygnany!
Biedna drabino, dzielisz zawód ze mną,
Bo on wygnany, ty miałaś w noc ciemną
Romea do mej wprowadzić alkowy;
Ja zginę śmiercią dziewicy a wdowy.
Śpieszmy się, mamko, do ślubnych firanek —
Śmierć nie Romeo zabierze mój wianek!
Mamka.  Idź do alkowy; wyszukam Romea,
Niech cię pocieszy; wiem ja, gdzie go szukać.
Słuchaj, Romeo w nocnej przyjdzie porze,
U Laurentego znajdę go w klasztorze.
Julia.  Idź, daj ten pierścień memu rycerzowi,
Niech przyjdzie, wieczne pożegnanie powie!

(Wychodzą).

SCENA III.
Cela Brata Laurentego
(Wchodzą: Brat Laurenty, Romeo).

Brat Laur.  Wystąp, Romeo, ofiaro złych losów!
Niedola, zda się, zakochana w tobie,
I boleść ciebie wybrała za męża.
Romeo.  Co słychać, ojcze, jaki wyrok księcia?

Mej znajomości jakie pragną smutki,
Którychbym nie znał?
Brat Laur.  Zbyt tylko, mój synu,
Zbyt tylko dobrze znasz ich towarzystwo.
Wieść ci przynoszę o sądzie książęcym.
Romeo.  Więc sąd ten będzie sądem ostatecznym.
Brat Laur.  Z ust jego wypadł łagodniejszy wyrok:
Wygnanie ciała zamiast śmierci ciała.
Romeo.  Ha, co? Wygnanie? Powiedz: śmierć, przez litość!
Więcej ma grozy oblicze wygnania,
Niźli śmierć sama; o nie mów: wygnanie!
Brat Laur.  Tak, jesteś z murów Werony wygnany.
Lecz bądź cierpliwy, toć świat jest szeroki.
Romeo.  Nie, niema świata za murem Werony,
Lecz czyściec, męki, ale piekło samo!
Wygnanie z miasta wygnaniem jest z świata,
Wygnanie z świata śmiercią, więc wygnanie
Śmierć ubarwiona. Zowiąc śmierć wygnaniem,
Złotym toporem ucinasz mi głowę,
A na morderczy cios patrzysz z uśmiechem.
Brat Laur.  O grzech śmiertelny! o czarna niewdzięczność!
Prawo cię śmiercią karało, lecz książę
Prawo na stronę łaskawie usunął,
Śmierć, straszne słowo, zmienił na wygnanie,
Ty przecie drogiej tej nie widzisz łaski.
Romeo.  To nie jest łaską, lecz męką: tam niebo
Gdzie Julia żyje; a kot i pies każdy
I mysz najmniejsza, i płaz najpodlejszy
Żyją tu w niebie, patrzeć na nią mogą,
Gdy ja nie mogę. Więcej ma ode mnie
Powagi stanu i swobodnej woli
Mucha na ścierwie gnijącem wylęgła:
Białego cudu, rąk Julii dotyka,
Może z jej drogich ust kraść nieśmiertelność,
Które się w czystej, westalskiej skromności,
Jak na grzech na swój całunek rumienią.
To mucha może, ja uciekać muszę!
Ty przecie mówisz: nie śmiercią wygnanie,

Romeo tego nie może — wygnany!
Ach, czy nie miałeś trucizny, sztyletu,
Lub innych środków choćby najstraszniejszych,
Żeby mnie zabić, prócz słowa: wygnany?
Wygnany! Mnichu, słowo to brzmi w piekle,
Z niem płacz i jęki! Jakże miałeś serce,
Duchowny mężu, święty spowiedniku,
Grzeszników zbawco, a mój przyjacielu,
Szarpać me serce słowem tem — wygnany?
Brat Laur.  Młody szaleńcze, posłuchaj mnie chwilę!
Romeo.  Będziesz mi znowu prawił o wygnaniu!
Brat Laur.  Podam ci zbroję na odparcie słowa,
Słodkie niedoli mleko, filozofię,
Śród dni wygnania na pocieszycielkę.
Romeo.  Jeszcze wygnanie? Powieś filozofię!
Chyba że Julię filozofia stworzy,
Przesadzi miasto, księcia wyrok zniesie,
Inaczej nie mów mi o filozofii!
Brat Laur.  Widzę, że uszu nie mają szaleńcy.
Romeo.  A mądrzy oczu.
Brat Laur.  Pomówmy rozważnie
O twoim stanie —
Romeo.  Nie, ojcze, nie możesz
Mówić mi o tem, czego sam nie czujesz.
Gdybyś był młodym jak ja, gdyby Julia,
Twoja kochanka, ledwo od godziny
Twą była żoną, gdyby z twojej ręki
Jej krewny poległ, gdybyś był wygnany,
Wtedybyś mówić mógł, targać twe włosy,
I tak, jak teraz ja, na ziemię upaść,
Mierząc twem ciałem grób niewykopany!

(Rzuca się na ziemię. Słychać stukanie).

Brat Laur.  Wstań, bo ktoś puka! Ukryj się, Romeo!
Romeo.  Nie, chyba piersi zbolałej westchnienia
Jak mgła przed okiem ciekawem mnie skryją!

(Stukanie).

Brat Laur.  Słuchaj! stuk znowu! Kto tam? Wstań Romeo!
Schwycą cię, powstań, ukryj się na chwilę! (Stukanie).

Wejdź do mej celi! Zaraz. Wielki Boże!
Ach! co za upor! (Stukanie). Już idę, już idę!
Kto jesteś? Po co i skąd tu przychodzisz?
Mamka  (za sceną). Otwórz, a moje poselstwo ci powiem.
Od Julii, pani mej, przychodzę.
Brat Laur.  Witaj!

(Wchodzi Mamka).

Mamka.  O święty mnichu, powiedz, święty mnichu,
Gdzie męża pani mej, Romea, znajdę.
Brat Laur.  Tam, pijanego własnych oczu łzami.
Mamka.  Ach, on jest właśnie tak jak pani moja,
Jak pani moja!
Brat Laur.  Bolesna sympatya!
Stan opłakany!
Mamka.  I ona tak leży,
Szlocha i płacze, i płacze i szlocha.
Brat Laur.  Wstańże więc, wstańże; wstań, jeśliś jest mężem!
Dlaczego wpadłeś w tak głęboką rozpacz?
Romeo.  Mamko!
Mamka.  Ach, panie! Ba! śmierć kończy wszystko.
Romeo.  Mówisz o Julii? O, cóż Julia myśli?
Czy myśli, żem jest zatwardziałym zbójcą,
Kiedym naszego szczęścia czysty ranek
Splamić się ważył krwią tak krwi jej blizką?
Ach, gdzież jest ona? Co myśli, co mówi
O związku w samym zawiązku zerwanym?
Mamka.  Nic, nic nie mówi, lecz płacze i płacze,
Pada na łoże, to znowu się zrywa,
To woła: Tybalt! to woła: Romeo!
I znowu pada.
Romeo.  Jakgdyby to imię,
Z śmiertelnej paszczy działa wyzionięte,
Tak ją zabiło, jak już jej krewnego
Zabiła ręka tego, co je nosi!
Powiedz mi, ojcze, w której cząstce ciała
Mieszka me imię? Powiedz, niech sam zburzę
Dom ten przeklęty! (Dobywa miecza).
Brat Laur.  Wstrzymaj dłoń rozpaczy!

Jestżeś ty mężem? Jesteś, woła postać,
Ale łzy twoje niewieście, twa wściekłość
Jest bezrozumnem szaleństwem zwierzęcia.
Szpetna niewiasto w urodziwym mężu,
W ludzkiej postaci szpetne raczej zwierze,
Jakżeś mnie zdziwił! Na mój święty zakon,
O harcie twoim lepsze miałem myśli!
Sam chcesz się zabić, zabiwszy Tybalta?
Chcesz zabić żonę, co życiem twem żyje,
Pełniąc na sobie potępieńca dzieło?
Czemu klniesz życie i niebo i ziemię,
Gdy życie, kiedy i niebo i ziemia
Zbiegły się spólnie, aby ci dać istność,
A ty chcesz teraz wszystkie razem stracić.
Fe, wstydzisz postać twą, miłość i rozum!
Jak lichwiarz skarby posiadasz bogate,
Lecz nie używasz z tą rzetelną miarą,
Co twej postaci byłaby ozdobą,
Twojej miłości i twego rozumu.
Kształt twój szlachetny formą jest woskową,
Bez hartu męża i bez wytrwałości;
Twoje przysięgi czczem krzywoprzysięstwem,
Gdy tę mordujesz, którąś przysiągł kochać;
Rozum, piękności i miłości krasa,
Skrzywiony, błędnym jest ci przewodnikiem;
Jak proch w żołnierza niezręcznego rogu,
Przez twoją własną nieświadomość spłonął,
Zamiast cię bronić, szarpie twoje ciało.
Wstań! dosyć płaczu. Julia twoja żyje,
Dla której byłeś przed chwilą umarły;
W tem szczęście twoje; Tybalt chciał cię zabić,
Ty go zabiłeś, i w tem znowu szczęście;
Surowe prawo jak przyjaciel zmienia
Śmierć na wygnanie; trzeci szczęścia dowód.
Błogosławieństwo na skroń twoją spływa
I szczęście strojne twojej szuka łaski,
Ty je odpychasz jak niesforna dziewka,
I fochy stroisz miłości i szczęściu.

O strzeż się! Tacy marnie umierają.
Idź do kochanki, jak była umowa,
Pociesz stroskaną w samotnej alkowie,
Lecz wróć, nim straże będą rozstawione,
Bo się inaczej nie przedrzesz do Mantuy,
Gdzie będziesz czekał, aż znajdziemy porę
Twój ślub rozgłosić, pogodzić rodziny,
Przebłagać księcia, wyjednać ci powrót
Z rozkoszy dwakroć sto tysięcy więcej,
Niż stąd unosisz żalu i rozpaczy.
Idź naprzód, mamko, poleć mnie twej pani,
Niechaj dom cały do spoczynku nagli;
W powszechnym żalu łatwo jej to będzie;
Romeo wkrótce pośpieszy za tobą.
Mamka.  O panie, jabym całą noc tu stała
Słuchać słów mądrych. Co to jest nauka!
Mamże powiedzieć pani, że pan przyjdzie?
Romeo.  A dodaj, niech się przygotuje gromić.
Mamka.  Kazała panu oddać ten pierścionek.
Lecz śpiesz się, panie, bo noc już jest późna.

(Wychodzi).

Romeo.  O, jakże moje odżyły nadzieje!
Brat Laur.  Śpiesz się! Dobranoc! Pamiętaj, co mówię:
Lub wyjdź, nim straże będą rozstawione,
Lub ze dnia świtem uciekaj przebrany.
Czekaj w Mantuy; przez twego człowieka
Odbierzesz wieści od czasu do czasu,
Cokolwiek tutaj dobrego wypadnie.
Daj teraz rękę, już późno, dobranoc!
Romeo.  Szczęście bez granic wzywa mnie, inaczej
Rozstanie nasze byłoby śród płaczy.
Bądź zdrów! (Wychodzą).



SCENA IV.
Pokój w domu Kapuletów.
(Wchodzą: Kapulet, Pani Kapulet, Parys).

Kapulet.  Rzeczy tak wzięły nieszczęśliwy obrót,

Że z córką mówić nie mieliśmy czasu.
Patrz, ona czule kochała Tybalta
I jam go kochał, rodzim się, by umrzeć!
Już późno, darmo czekać na nią dzisiaj.
Wierz mi, że gdyby nie twe towarzystwo,
Byłbym już w łóżku od jakiej godziny.
Parys.  Czas żalu złym jest czasem do zalotów.
Pani, dobranoc! Poleć mnie twej córce.
Pani Kap.  A jutro rano myśl jej wyrozumię;
Dziś sama z swoim zamknęła się smutkiem.
Kapulet.  Słuchaj, Parysie, przyrzekam ci śmiało
Córki mej miłość; sądzę, że mej woli
Chętnie usłucha; nie, więcej, nie wątpię.
Żono, dziś jeszcze staraj się z nią widzieć,
Powiedz jej, że ją syn mój Parys kocha,
I nie zapomnij dodać: w przyszłą środę —
Lecz nie, co dzisiaj?
Parys.  Poniedziałek, panie.
Kapulet.  A, poniedziałek; środa więc zawcześnie,
Ale we czwartek. Powiedz jej: we czwartek
Musi być żoną szlachetnego hrabi.
Czy będziesz gotów? Czy dobry ten pośpiech?
Bez ceremonii, jeden, dwóch przyjaciół,
Bo widzisz, Tybalt niedawno zabity,
A światby myślał, gdybyśmy hulali,
Że lekceważym naszego krewnego.
Kilku więc tylko zaprosim przyjaciół,
I na tem koniec. Co mówisz na czwartek?
Parys.  Chciałbym, ażeby ten czwartek był jutro.
Kapulet.  Dobrze; dobranoc! Niech będzie więc czwartek.
Ty, idź do Julii, nim pójdziesz do łóżka,
Myśl jej przygotuj do blizkiego ślubu.
Bądź zdrów, Parysie! — Światła do mej izby!
Na honor, tak już późno, że za chwilę
Będzie nie wieczór, lecz ranek. Dobranoc!

(Wychodzą).

SCENA V.
Balkon pokoju Julii.
(Wchodzą: Romeo i Julia).

Julia.  Już chcesz odchodzić? Dzień jeszcze daleko.
To głos słowika, ale nie skowronka
Uderzył ostro twe strwożone ucho.
Wierzaj mi, drogi, to piosnka słowika:
Co noc on śpiewa na tamtym granacie.
Romeo.  Nie, to skowronek, zwiastunek poranka;
Nie, to nie słowik! Patrz, droga, na wschodzie
Zazdrosne pręgi strzępią już obłoki;
Wygasły lampy nocne; dzień wesoły
Pnie się po góry wilgotnych krawędziach:
Muszę pójść i żyć, lub zostać i umrzeć!
Julia.  Ja wiem, że światło to nie jest dnia światłem.
To jest meteor słonecznych wyziewów,
Aby śród nocy jak pochodnia gorzał,
Aby ci świecił w drodze do Mantuy.
Więc zostań! nie masz przyczyny się śpieszyć.
Romeo.  Niech mnie schwytają, niechaj mnie zabiją;
Umrę szczęśliwy, gdy ty tego pragniesz!
Powiem: ta siność nie jest ranka okiem,
Lecz Cyntyi czoła bladem jest odbiciem;
To nie skowronek pieśń poranną dzwoni
Śród niebios sklepu, wysoko nad głową.
Więcej mam chęci zostać niż uciekać.
Więc witaj, śmierci! Julia tego pragnie.
Tak, duszo moja, dzień jeszcze daleko!
Julia.  Nie, nie, to dzień już; uciekaj! uciekaj!
O, to skowronek, który nad głowami
Ostry, nieznośny ton z gardzieli rzuca.
Skowronek, mówią, słodko pieśni dzieli:
O nie, nie słodko gdy dzieli kochanków!
Gadają także ludzie, że skowronek
Zamienił oczy z obrzydłą ropuchą;
Ach, jakbym chciała, by zmienił i pieśni,

Gdy cię tak nagle z objęć mych wydziera,
Ze dniem cię pędzi jak myśliwca w knieje!
Uciekaj, drogi! Na ziemię noc spada.
Romeo.  Na świat dzień, na nas boleści noc blada!

(Wchodzi Mamka).

Mamka.  Pani!
Julia.  Mamko?
Mamka.  Idzie do ciebie pani, twoja matka.
Dzień już; bądź baczną — drogi czas tracicie.
Julia.  Więc, okno, wprowadź dzień, wyprowadź życie!
Romeo.  Julio, bądź zdrowa! Pocałuj! Bądź zdrowa!

(Spuszcza się na dół).

Julia.  Ach, już odchodzisz, mężu, przyjacielu!
Przysyłaj wieści co dzień, co godzina,
Dnie bowiem długie w każdej są minucie;
A tą rachubą przywalą mnie lata,
Nim znowu mego zobaczę Romea.
Romeo.  Bądź zdrowa! Częste odbierzesz poselstwa
Miłości mojej i moich pozdrowień.
Julia.  Romeo, czyliż spotkamy się znowu?
Romeo.  Nie wątp na chwilę, a nasze boleści
Najsłodszych rozmów staną się przedmiotem.
Julia.  O Boże! dusza moja smutki wróży:
Zda się, że widzę cię nizko, tak nizko,
Jak martwe ciało na zimnem dnie grobu.
Lub wzrok mnie myli, lub bladyś, Romeo.
Romeo.  I na twe lica bladość spadła nowa:
Boleść krew naszą pije. Bądź mi zdrowa! (Znika).
Julia.  Fortuno, ludzie niestałą cię zowią;
Jeśliś niestałą, co zrobisz z Romeem
Słynnym z swej wiary? O bądź, bądź niestałą!
To mi go może nie zatrzymasz długo,
Lecz mi go wrócisz.
Pani Kap.  (za sceną).Córko, czyś już wstała?
Julia.  Kto mnie tam woła? Czy to matka moja?
Tak późno czuwa, czy wstała tak rano?
Co za niezwykły sprowadza ją powód?
Pani Kap.  (wchodząc). Jak się masz, Julio?

Julia.  Matko, jestem chora.
Pani Kap.  Czy zawsze płaczesz po Tybalta śmierci?
Czyliż go łzami wymyć chcesz z mogiły?
Choćbyś wymyła, wskrzesić go nie zdołasz.
Więc skończ, bo smutek w miarę znaczy miłość,
Lecz zbytek smutku, znaczy brak rozumu.
Julia.  Dozwól mi płakać po tak ciężkiej stracie!
Pani Kap.  Uczujesz stratę, ale przyjaciela
Nie wskrzesisz płaczem.
Julia.  Lecz tak czując stratę,
Muszę, o matko, płakać przyjaciela.
Pani Kap.  Wiem, córko, płaczesz nie tak, że on zginął,
Jak, że dotychczas podły żyje zbójca.
Julia.  Kto podły, matko?
Pani Kap.  Ten podły Romeo.
Julia.  Sto mil od siebie podłość i Romeo!
Przebacz mu Boże! Ja z serca przebaczam,
Choć nikt tak ciężko nie zranił mi serca.
Pani Kap.  To stąd pochodzi, że zdrajca ten żyje.
Julia.  O, tak jest, matko, od tych rąk daleko.
O, gdybym była Tybalta mścicielką!
Pani Kap.  Nie smuć się, córko, dosięgnie go zemsta.
Więc przestań płakać. Znam kogoś w Mantuy,
(Gdzie ten wygnany kryje się włóczęga)
Który mu poda tak zaprawną czarę,
Że się niedługo z Tybaltem połączy,
A wtedy, myślę, twoje łzy osuszysz.
Julia.  O matko, nigdy nie będę szczęśliwą,
Póki Romea nie ujrzę — umarłem —
Serce jest moje tą dotknięte stratą.
Gdy znajdziesz kogo, coby do Mantuy
Truciznę poniósł, sama ją zaprawię
Tak, że Romeo, ledwo ją wychyli —
Uśnie w pokoju. Z jakąż słyszę grozą
Romea imię — a pójść doń nie mogę —
Ażeby miłość moją dla Tybalta
Pomścić na piersiach Tybalta zabójcy!
Pani Kap.  Znajdź tylko środki, ja znajdę człowieka. —

Lecz teraz, dziewczę, dobrych słuchaj nowin.
Julia.  A na czas radość w dniu przybywa żalu!
Co za nowiny, droga moja matko?
Pani Kap.  Więc słuchaj, dziecię, dobrego masz ojca,
Który, by z twoich myśli ciężar odjąć,
Nagle ci, Julio, wybrał dzień wesela,
Co ani tobie ani się mnie śniło.
Julia.  Co za dzień, matko, i co za wesele?
Pani Kap.  Więc tylko słuchaj, córko: w przyszły czwartek
Waleczny, młody i szlachetny Parys
Nazwie cię, w Piotra świętego kościele,
Szczęśliwą żoną, szczęśliwy małżonek.
Julia.  Na święty kościół i świętego Piotra,
Parys nie nazwie mnie szczęśliwą żoną!
Dziwi mnie pośpiech; mamże oddać rękę
Wprzód, nim mąż przyszły zaloty rozpoczął?
Proszę cię, powiedz ojcu, memu panu,
Że nie chcę męża; gdy zechcę, przysięgam,
Wezmę Romea, choć go nienawidzę,
Wprzód nim Parysa. Rozkoszne nowiny!
Pani Kap.  Otóż twój ojciec, powiedz mu to sama,
Zobacz, jak przyjmie twoje oświadczenie.

(Wchodzą: Kapulet i Mamka).

Kapulet.  Gdy słońce zajdzie, ziemia rosą płacze;
Lecz po zachodzie syna mego brata
Deszcz spadł ulewą.
Cóż tam, panienko? Jakto, jeszcze we łzach?
Deszcz i deszcz ciągle? W twojem małem ciałku
Barkę i morze i wiatr naśladujesz:
Bo oczy twoje, które morzem nazwę,
Z łez mają fale słone, śród nich barka,
Ciało, żegluje; wiatrem są westchnienia,
Które, szalejąc śród twych łez powodzi,
Pochłoną twoje skołatane ciało
Bez nagłej ciszy. — No, i jakże, żono,
Nasz dekret czy już objawiłaś córce?
Pani Kap.  Ona nic nie chce, dziękuje za wszystko.
Bodajby z grobem ślub wzięła, szalona!

Kapulet.  Powoli żono, powoli, zobaczmy!
Jakto, nic nie chce? Czy nam nie dziękuje,
Żeśmy niegodnej wynaleźli przecie
Tak szlachetnego, dostojnego męża?
Julia.  Nie jestem pyszną, ale jestem wdzięczną.
Nie chcę się pysznić tem, co złe jest dla mnie,
Lecz za złe nawet z serca wam dziękuję,
Gdy złe to było natchnięte miłością.
Kapulet.  A to co znowu? Skąd ta filozofia?
Pyszną — dziękuję — dziękuję i nie chcę!
Tylko bez dzięków, tylko bez pysznienia,
Piękniuchne nóżki przygotuj na czwartek,
I marsz z Parysem do świętego Piotra,
Lub cię na stryczku pociągnę! rozumiesz?
Wybladły trupie, precz, ty markietanko!
Łojowa świeczko!
Pani Kap.  Fe, fe! czyś oszalał?
Julia.  Dobry mój ojcze, na klęczkach cię błagam,
Dozwól mi jedno choć słowo powiedzieć.
Kapulet.  Zgiń, buntownico! młoda markietanko!
Słuchaj — we czwartek idź mi do kościoła,
Lub mi się więcej nie pokaż na oczy!
Bądź cicho, nie mów, ni mi odpowiadaj —
Palce mnie świerzbią! — Skarżyłem się nieraz,
Że mi Bóg jedno zesłał tylko dziecię,
Lecz i to jedno jest jedno za wiele.
Ona się stała dla nas tylko klątwą!
Precz, nic dobrego!
Mamka.  Błogosław jej Boże!
Źle robisz, panie, że ją tak traktujesz.
Kapulet.  Trzymaj, ty mędrku, język za zębami,
Twoją roztropność dla kum twoich schowaj!
Mamka.  Złego nie mówię.
Kapulet.  Szczęść ci, panie Boże!
Mamka.  Nie możnaż mówić?
Kapulet.  Milcz, głupia trajkotko!
Pleć twoje duby przy kumek kieliszku,
Mnie ich nie trzeba!

Pani Kap.  Zbyt jesteś gorący!
Kapulet.  Na Boga, to mi odbierze mój rozum!
We dnie i w nocy, śród zabaw i pracy,
Sam, czy śród tłumu, troszczyłem się tylko,
Jakby ją wydać; a kiedy znalazłem
Męża, znanego z szlachetności rodu,
Z wielkich talentów, majątku, młodości,
Honorem, jak to mówią, nadzianego,
Postaci, jakiej serce życzy mężom —
Aż ci tu prawi płacząca waryatka,
Skwircząca lalka, na dane jej szczęście:
Nie chcę iść za mąż, ani kochać mogę —
Jestem zbyt młoda — błagam — racz przebaczyć!
Nie chcesz iść za mąż? I owszem, panienko,
Żyj odtąd trawą, lecz precz z mego domu!
Pamiętaj tylko, ze mną żartów niema!
Czwartek już blizko; połóż dłoń na sercu;
Jeśliś ty moją, dam cię Parysowi,
Gdy nie, idź, żebraj, zdychaj na ulicy,
Albo się powieś, bo na duszę moją,
To co posiadam, nie dla ciebie będzie!
Ty wiesz, że łamać przysięgi nie zwykłem (wychodzi).
Julia.  O, czyliż niema w niebiosach litości
Widzącej głębie mojego cierpienia?
Choć ty mnie droga nie odpychaj matko!
Zwlecz to małżeństwo na miesiąc, na tydzień,
Lub każ postawić moje ślubne łoże
W ciemnym grobowcu, w którym Tybalt spoczął!
Pani Kap.  Nie mów już do mnie, nie chcę odpowiadać;
Co chcesz, rób teraz, jam z tobą skończyła!

(Wychodzi).

Julia.  O Boże! — Mamko, jak temu przeszkodzić?
Mąż mój na ziemi, wiara moja w niebie;
Jakże ta wiara wrócić ma na ziemię,
Póki małżonek nie ześle jej z nieba,
Ziemię rzucając? — O pociesz mnie, ratuj!
Jak mogło niebo na tak ciężką próbę,
Tak jak ja, słabe wystawić stworzenie?

Co mówisz? Nie maszli pociechy słowa?
Ratuj mnie, mamko!
Mamka.  Słuchaj więc mej rady:
Romeo wygnan; świat przeciw niczemu,
Że lub się nigdy do ciebie nie zgłosi,
Lub, jeśli zgłosi, to chyba ukradkiem;
Kiedy więc rzeczy tak stoją, jak stoją,
Sądzę, najlepiej będzie wziąć hrabiego.
Miły pan z niego; twój Romeo przy nim
Zda mi się ścierką; a sam orzeł, pani,
Nie ma tak żywych i tak jasnych oczu
Jak hrabia Parys. Niech zginę, serduszko,
Jeśli nie myślę, że drugie małżeństwo
Lepsze niż pierwsze; a choćby nie było,
Pierwszy mąż umarł — tak dobrze jak umarł,
Kiedy pożytku z życia jego nie masz.
Julia.  Czy z serca mówisz?
Mamka.  I z serca i z duszy,
Lub niech przepadnę!
Julia.  Amen!
Mamka.  Co to znaczy?
Julia.  Niemało wlałaś mi pociechy w serce.
Idź, powiedz matce, żem poszła do celi
Brata Laurenta, obraziwszy ojca,
Grzechy mu wyznać, dostać rozgrzeszenie.
Mamka.  Idę natychmiast — a rozumnie robisz (wychodzi).
Julia.  Ha, zły szatanie! stary potępieńcze!
Większymli grzechem zbrodnię mi tę radzić,
Lub czernić męża tym samym językiem,
Którym go wprzódy nad miarę wielbiłaś
Po tysiąc razy? — Precz, radco! na przyszłość
Pomiędzy nami rozbrat wiekuisty.
Więc do klasztoru! niech Laurenty radzi;
Śmierć mi zostanie, jeśli wszystko zdradzi (wychodzi).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.