Przejdź do zawartości

Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga trzecia/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Nagle na dole, zewnątrz od strony lasu, dał się słyszeć odgłos trąbki, rodzaj dumnej i surowej fanfary. Odpowiedziała nań ze szczytu wieży ligawka.
Tym razem trąbka wojskowa zapytywała, a odpowiadała trąba wieśniacza.
Nastąpił drugi odgłos trąbki, a po nim druga odezwa ligawki.
Potem odezwał się z pobrzeża lasu głos odległy, ale wydatny, który krzyczał, co następuje:
— Ślę do was wezwanie, rozbójnicy. Jeśli do zachodu słońca nie zdacie się na łaskę i niełaskę, uderzymy na was.
Z platformy zamku odpowiedział głos podobny do grzmotu:
— Uderzcie.
Głos z dołu znów zawołał:
— Na pół godziny przed uderzeniem na was dany będzie wystrzał z działa, na znak wezwania was po raz ostatni.
Głos z góry powtórzył:
— Uderzcie.
Rozmowy tej nie słyszały dzieci, ale odgłosy dwóch trąb wyżej i dalej sięgały. Na pierwszy odgłos trąbki Jurcia wyciągnęła szyję i przestała jeść; gdy trąba z wieży zabrzmiała, położyła łyżkę w miseczkę; na drugi dźwięk trąbki podniosła swój mały, wskazujący paluszek prawej ręki i to spuszczając go, to wznosząc z kolei, odznaczała spadki fanfary, drugą odpowiedzią ligawki przedłużone. Gdy trąba i trąbka umilkły, zamyśliła się, trzymając paluszek w górę wzniesiony i szepnęła półgłosem: — Gla.
Zepewne chciała powiedzieć „grają.“
Dwoje starszych, Janek i Alan, nie zwracali uwagi na owe trąb odgłosy; czem innem byli zajęci. Właśnie maszerowała po podłodze stonoga.
Alanek pierwszy ją spostrzegł i zawołał:
— Robak.
Janek zaraz przybiegł.
Alanek mówił dalej:
— To gryzie.
— Nie trzeba mu nic robić — rzekł Janek.
I obaj zaczęli się tem u przechodniowi przyglądać.
Skończywszy swą zupę, Jurcia zaczęła szukać oczami swych braci. Janek i Alanek przycupnęli poważnie nad stonogą w zagłębieniu okiennem; dotykali się głowami i włoski ich zmieszały się z sobą; powstrzymywali oddech, zapatrzeni w tę rzecz śliczną, w tego robaka, który się zatrzymał i nie ruszał, niezadowolony, że go tak bardzo podziwiano.
Jurcia, widząc braci swych zatopionych w przyglądaniu się czemuś, chciała się dowiedzieć, co tam jest. Nie łatwo jej było dostać się do nich, jednak rozpoczęła usiłowania. Przeprawa najeżona była trudnościami, bo to i owo leżało na podłodze: powywracane stołki, stosy papierzysków, paki pootwierane i próżne, kufry, jakieś kupy, które trzeba obchodzić, słowem cały archipelag skał. Pierwsza praca, którą podjęła, było wyjście z kolebki; puściła się potem na rafy, sunęła przez cieśniny; odepchnęła stojące jej na drodze krzesełko, przeczołgała się między dwoma kuframi, przebyła stos papierów i tak pnąc się w jednem miejscu, przewracając się w drugiem, odsłaniając zupełnie i tak już źle osłonięte ciałko, dostała się nareszcie do tego, coby żeglarz wolnem nazwał morzem, to jest do dosyć szerokiej przestrzeni podłogi, niczem nie zawalonej i gdzie nie było już niebezpieczeństw. Wówczas puściła się żwawo, przebyła całą przestrzeń, która była szerokością sali, na czworakach, z szybkością kota i blizko już była okna, gdy wtem groźną spotkała przeszkodę. Wielka drabina leżąca pod ścianą dochodziła właśnie do tego okna, a koniec jej wystawał nieco za brzeg wklęsłości zagłębienia. Między Jurcią i jej braćmi był tedy cypel, który trzeba było okrążyć. Stanęła i jęła rozważać. Skończywszy wewnętrzny swój monolog, zrobiła postanowienie. Uchwyciła swemi różowemi paluszkami jeden ze szczebli prostopadle stojących, drabina bowiem stała o mur oparta, i usiłowała się podnieść na nogi, ale upadła; powtórzyła usiłowanie dwa razy jeszcze i jeszcze dwa razy się jej nie udało, ale udało się za czwartym razem. Wówczas, stojąc już prosto i opierając się na każdym z kolei szczeblu, zaczęła się posuwać wzdłuż drabiny. Gdy do jej końca przybyła, brakło jej punktu oparcia i zachwiała się na nogach, ale pochwyciła wystający koniec grubego drąga, w który szczeble były osadzone, wyprostowała się, okrążyła przylądek, spojrzała na braciszków i zaśmiała się.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.