Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga pierwsza/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok dziewięćdziesiąty trzeci |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Granowski i Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Quatrevingt-treize |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tragiczne puszcze bretońskie podjęły dawną swą rolę i stały się służebnikami i wspólnikami tego powstania, podobnie jak wszystkich poprzednich.
Podziemie takiej puszczy podobne było do skały przez polipy utwrorzonej, poprzebijanej i powierconej, według planu niewiadomego, we wszystkich kierunkach, przekopami, celkami i galeryami. Każda z takich ciemnych celek mogła pomieścić pięciu do sześciu ludzi. Co prawda, trudno tam było oddychać. Są pewne, zadziwiające cyfry, dające wyobrażenie o potężnej organizacyi tego szerokiego buntu chłopów. W Ille-et-Vilaine, w lesie Pertre, schronieniu księcia Talmont, nie słyszano ludzkiego oddechu, nie dojrzano śladu człowieka, a było w nim dziesięć tysięcy ludzi z Focardem; w Morbihan, w lesie Meulac, nie widziano żywej duszy, a było tam ośm tysięcy. A przecież oba te lasy, Pertre i Meu’ac, nie liczą się do wielkich puszcz bretońskich. Przejście przez nie było straszliwe. Zdradzieckie zarośla, pełne zbrojnych ludzi, przycupniętych w pewnego rodzaju podziemnym labiryncie, były niby ogromne ukryte gąbki, z których pod naciśnięciem olbrzymiej stopy rewolucyi tryskała wojna domowa.
Niedostrzeżone bataliony czyhały w zasadzkach. Armie niedostrzeżone czołgały się pod armiami rzeczypospolitej, wychodziły nagle z pod ziemi i powracały zkąd wyszły; wyskakiwały niezliczone i przepadały; miały dar wszędobytności i rozpraszania się; raz lodozwały, a potem kurzawa; ogromy mogące się kurczyć i maleć; olbrzymy w walce, karły w znikaniu. Jaguary z obyczajami kretów.
Nietylko puszcze — były i lasy. Podobnie jak pod miastami są wsie, tak pod puszczami były zarośla. Puszcze łączyły się z labiryntem porozrzucanych wszędy lasów. Dawne zamki, które były twierdzami, wioski, które były obozami, folwarki, które były zagrodami zasadzek i matni, osady przekopane rowami i opalisadowane drzewami, oto oczka tej sieci w którą wpadły armie rzeczypospolitej.
Ogół tego wszystkiego stanowił to, co nazywano Bocage.
Był las Misdon, pośrodku którego znajdował się staw, i który zajmował Jan Chouan; był las Gennes, który zajmował Taillefer; był las Huisserie, który zajmował Gouge-le-Bruant; las Chamie, który zajmował Courtillé-le-Betard, przezwany Pawłem Apostołem, dowódca obozu Czarnej-Krowy; las Burgault, zajmowany przez owego zagadkowego Pana Jakóba, którego czekał zgon tajemniczy w podziemiach Juvardeil; był las Charreau, w którym Pimousse i Mały-Książę, atakowani przez garnizon z Châteauneuf, porywali na ręce grenadyerów republikańskich z szeregów, unosząc ich jako jeńców; las Heureserie, świadek rozproszenia kolumny z Longue-Faye; las Aulne, z którego pilnowano drogi pomiędzy Rennes a Laval; las Gravelle, który pewien książę La Tremouille wygrał w kręgle;. las Lorges w Côte du-Nord, w którym Karol de Boishardy władał po Bernardzie de Villeneuve; las Bagnard w pobliżu Fontenay, gdzie Lescure wydał bitwę Chalbusowi, a ten ją przyjął, choć był jeden przeciw pięciu; las Durondais, o który spierali się niegd37ś Allan Redru i Herispoux, synowie Karola Łysego; las Wilcza Jama, na skraju tego piaskowiska, na którem Coquereau kazał ścinać jeńców; las Krzyż Wojenny, który słyszał obelgi homeryczne, jakie miotali Srebrna-Noga i Morière; las Saudraie, któryśmy już widzieli przetrząsanym przez batalion paryzki. Było jeszcze wiele innych.
W wielu tych puszczach i lasach znajdowały się nietylko wioski podziemne, dokoła jamy wodza ugrupowane; były tam jeszcze prawdziwe sioła nizkich szałasów, ukrytych pod drzewami, tak licznych, że las niekiedy był niemi przepelniony. Dym często je wydawał. Dwa z takich sioł w lesie Misdon stały się sławne: Lorreèe w blizkości stawu i grupa chatek od strony Saint-Quen-les-Toits, nazwana Ruede-Bau.
Kobiety mieszkały w szałasach, a mężczyźni w podziemiach. Zużytkowano w tej wojnie galerye wróżek i stare podkopy celtyckie. Wkopanym w ziemię przynoszono pożywienie. Byli tacy, którzy zapomnieni, pomarli z głodu. Byli to zresztą niezdary, co nie umieli otworzyć sobie swych kryjówek. Pokrywa z mchu i gałęzi była zwykle tak sztucznie zrobiona, że niepodobna było dostrzedz jej z zewnątrz w trawie, a wewnątrz łatwo się otwierała i zamykała. Bardzo starannie brano się do robienia tych kryjówek; wykopaną z nich ziemię wrzucano do jakiego stawu poblizkiego, a otwór do nich i grunt dokoła osłonięte były mchem i paprocią. Schronienie takie nazywało się „lożą. Było tam dobrze, o ile dobrze być może bez światła, bez ognia, bez chleba i beż powietrza.
Powrót nieostrożny na powierzchnię, wygrzebanie się z ziemi nie w porę, groziło niebezpieczeństwem. Można było znaleźć się między nogami armii przechodzącej. Lasy są groźne; są to sidła o podwójnym zatrzasku. Niebiescy nie śmieli wchodzić, Biali nie śmieli wychodzić.