Resztki życia/Tom III/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.
T


Towarzystwo nasze składało się z Jacka Mulki Mulkiewicza zarazem dyrektora, antreprenera, reżysera, niekiedy suflera, maszynisty, dekoratora, rekwizytora, lampucera i w pilnéj potrzebie grywającego ojców, z żony jego Marcybelli Mulkiewiczowéj występującéj w roli kochanek, ciotek, dam poważnych i królowych; z dwóch córek pięknéj Antosi i Michalinki subretek i dziewcząt wiejskich, niekiedy młode role męzkie przyjmujących z wielką publiczności uciechą, z obojga państwa Halt grywających co tylko było potrzeba, z Samuela który niewiele był użyteczny, ze mnie i kilku jeszcze osób dodatkowych... Tłumu i wojska w liczbie trzech do pięciu ludzi dostarczała ulica, i zawsze znajdowali się amatorowie gotowi przywdziać pancerze, ująć lance i wystąpić szeregiem na deski po dwa złote od głowy.
Teatrzyk drewniany maleńki, licho oświecony, niezbyt opatrzony w dekoracje, był placem naszych popisów. Pomimo niedostatku środków, Mulka nigdy nie cofnął się przed najstraszniejszem zadaniem, i porywał się na sztuki z walecznością bohatera. Żadna dlań nie była niedostępną, a w razie niedostatku osób, trudności dekoracyjnych i kostiumowych radził sobie z Napoleońską odwagą. Obcinał całe akty, przemieniał płeć, niepotrzebne wykreślał osoby, sceny eliminował, dodawał śpiewki, wnętrza pałaców przerabiał na skaliste okolice, słowem często trudno było znajomą rzecz poznać w tym nowym produkcie twórczéj jego ręki, która z materjału wszelakiego umiała dla siebie wyrobić i stosowny i dostępny program widowiska. Ogień bengalski grał tu wielką rolę i obrazy ostatnie zawsze się nim kończyły, używaliśmy także burzy i piorunów obficie, a nic nas nie kosztowały owe szumne tytuły do których taką miał wprawę Mulka, że niekiedy zdumiewać się i do rozpuku śmiać przychodziło gdy afisz układał.
Każdy akt dramatu miał u niego osobne nazwanie, a najczarniejsze zbrodnie i najokrutniejsze poczwarne zjawiska najupodobańszych materjałów do intytulacji dostarczały.
Nie wiem czem potrafiłem zaskarbić sobie łaski jego, ale po kilku miesiącach próby i nowicjatu bardzo mnie polubił, zapraszał, posługiwał się mną, zwierzał z swéj biedy, i w ostatku rzekł mi raz gdyśmy sam na sam byli.
— Już teraz na pewno ręczyć mogę, że waćpan masz istotny talent... ja się na tem znam, bom ich tysiące wykształcił, porozumiejmy się... podajmy sobie ręce, będzie chleba kawałek... rozpatrz się około siebie... zróbmy umowę.
— Masz mnie pan i bez kontraktu.
— Ale mi cię kto odmówić może...
— Znasz przecie żem nie łakomy...
— Tak, ale wolałbym być pewniejszym... Popatrzno waćpan na Michalinkę i Antosię, dziewczęta ładne, możeby ci się która podobała, jabym nie był od tego.
Roześmiałem się z boleścią na te słowa.
— Jestem żonaty! — rzekłem pocichu zamykając mu usta.
Mulka porwał się z siedzenia chwytając za głowę.
— Doprawdy! i drapnąłeś od żony... rozumiem! no! cicho!... sza!
— A w Antosi, — dodałem, — kocha się na zabój Samuel.
— Ja to bardzo dobrze wiem, ale znać go nie chcę, szaławiła i do niczego, dziewczyna mi potrzebna, a jemu codzień co innego w głowie... z tego nie będzie nic...
Uważałem że po téj rozmowie poufnéj wiele straciłem u pana Jacka, który przestał na mnie rachować od dnia do dnia spodziewając się że mu się wyśliznę.
Michalinka dobre dziecko dosyć mię przyjaźnie wprzód widziała i zdawała się do bliższych wyzywać stosunków, ale po rozmowie mojéj z ojcem, postrzegłem że coś jéj powiedziano, bo się smutna oddaliła odemnie.
Żyłem ze wszystkiemi dobrze, a jako neutralna istota używany byłem przez wszystkich do robienia często potrzebnéj zgody, i nie ciężyła mi nędza, bo inne cierpienie dotąd silniejsze nad wszystko, myśléć o niéj nie dozwalało. W tym samym domu nająłem sobie izdebkę od dziedzińca pod strychem, i w niéj ukryty spędzałem długie często dnie na uczeniu się ról i czytaniu. Pan Jacek przez ciąg swéj artystycznéj po świecie pielgrzymki zgromadził na nieustanną potrzebę nowości, dosyć znaczny repertoar sztuk oryginalnych i tłumaczonych w drukach i rękopismach, a choć z tych bazgranin pełnych omyłek i pokreślonych czerwonym ołówkiem jego niemiło było czytać, musiałem zabijać nudę przerzucając coraz nowe dramatyczne utwory. Nie wiem jakim przypadkiem na dnie kufra, znalazły się niemieckie oryginalne dzieła Schillera, tłumaczony przez Wielanda Shakespeare i kilka sztuk Lessing‘a na nich przypomniałem sobie moję zaniedbaną niemczyznę. Mimowolnie wciągnąłem się w życie artysty, pokochałem sztukę i począłem pojmować jakie ona stanowisko mogłaby sobie wyrobić w życiu społecznem. — Cierpienie wewnętrzne zmuszało mnie szukać silnego zajęcia jako lekarstwa na nieznośną niepewność, znalazłem je w myśleniu i czytaniu. Samuel napróżno usiłował mnie wciągnąć w swój rodzaj życia goniący za wrażeniami i płochy, ale przeszłość poważniejsza, nieszczęście nie dały mi w nim zasmakować. — Lichy artysta, łakomym on był na życie, które bardzo pojmował poziomo; — usiłował zabawić się, odurzyć, wcisnąć między ludzi i wcale nie dbając o jutro dzisiejszy dzień zawsze opłacał przyszłością, byle chwilowemu dogodzić upodobaniu.
Choć wiedział bardzo dobrze że mu wierzyć nie mogę, zawsze przedemną grał rolę dziedzica wielkich włości wyemancypowanego zpod władzy rodziców dla czarnych oczów Antosi, kłamał stosunki swe, a czas spędzał po bilardach i cukierniach lub na poddaszu naszego domu.
Żyliśmy tak więcéj roku i ja jużem był przywykł do mojéj doli zaczynając nabierać smaku do gry, bo mimowoli gorąco mi się robiło, gdy najmniéj zdolna ocenić mnie publiczność, poklasnęła wyrazowi wyszłemu z ust moich — gdy mi wypadło grać rolę kochanka w Kabale und Liebe. Jakkolwiek tłumaczenie tego arcydzieła liche było, a otaczający mnie artyści nie dopomagali wcale do przejęcia się położeniem, pochwycony zostałem poezją tego dramatu, przebijającą się przez niedołężność przekładu stylem Schillera, jego namiętnością i gorączką i gotując się do roli zapomniałem z kim i dla kogo grać ją miałem, myśląc tylko o jéj znaczeniu i trudności.
Jacek naturalnie przysposobił afisz niezmiernie pociągający w którym i nieśmiertelnego umieścił Schillera i pochwałę sztuki i dla każdego aktu osobne a straszliwe tytuły, tak że nad wszelkie nadzieje w ową pamiętną dla mnie niedzielę przed otwarciem kassy w przysionku teatru nie było już biletów do sprzedania. Na parterze przystawiano krzesełka, sztukowano ławki, i gdy zasłona podnieść się miała, Mulka zacierając ręce oświadczył, że na szpilkę miejsca niema w teatrze.
— Tylko mi grajcie jak się należy, a dam wieczerzę Baltazara! — zawołał do nas.
Nie zważając na to że moją Luizą była dzieweczka która głębszego uczucia pojąć nie mogła i biła się z wyrazami miłości dla siebie niezrozumiałéj, przejęty byłem wychodząc w pierwszym akcie jéj widokiem, a niesłychanym cudem stało się z nią co czasem dzieje się z ludźmi w stanowczych chwilach życia. — Antosia nagle stała się artystką i poznać jéj nie mogłem, takie uczucie głębokie, prawdziwe, rzewne objawiła w scenie ze mną pierwszego aktu. Jak się to stało, nie wiem, ale wyszedłszy za kulisy tak byłem przejęty żem usiadł nie chcąc rozmową pustą zgasić w sobie roztlonéj iskierki.
Zapomniałem o wszystkiem co mnie otaczało, gdy po krótkim przestanku przedzielającym dwa akty, Jacek dał mi znać że pora wychodzić do sceny z Ledy Milford..... W téj saméj chwili kiedym z ukłonem wsuwał się wymawiając wyrazy.
Przebaczysz mi pani jeśli jéj przerywam[1] otworzyły się drzwi loży dolnéj dotąd niezajętéj i oczy moje spotrzegłszy z niewyraźnym przestrachem wchodzącego do niéj Prezesa i żonę moję Ludwikę...
Można sobie wyobrazić położenie w jakiem się uczułem, przestrach mój, boleść, przywiązanie, pomieszanie wybuchające zarazem w chwili, gdy chłodny miałem dworskim tonem rozmówić się z faworytą...
Słów mi na ustach zabrakło, osłupiałem... W tejże chwili oczy mojéj Ludwiki z loży padły na scenę, krzyk dał się słyszyć przeraźliwy i Prezes skoczył na ratunek córki groźnem zmierzywszy mnie okiem. Zamieszanie z powodu wypadku tego przerwało na chwilę przedstawienie, a ja nie mogąc zdać sobie sprawy z tego co czyniłem, poleciałem przez kulisy, roztrącając wszystkich i łamiąc drzwi pozamykane ku korytarzowi który do lóż prowadził. Prezes ze służącym i kilku przyjaciołmi wyprowadzali właśnie Ludwikę z loży gdym w ubiorze aktorskim, blady, nieprzytomny, przyskoczył do nich... Żona moja spostrzegła mnie i ruszyła się wyciągając ręce ku mnie, ale w tejże chwili Prezes stanął między nami groźny i trzęsący się od gniewu wołając na policję aby ujęła warjata...
Oparty o ścianę zaniemiałem — koło mnie przesunął się pospiesznie jéj ojciec ciągnąc za sobą dziecię wpół omdlone i błagające litości... uczułem szelest jéj sukni gdy mijali mnie, dłoń jéj dotknęła mojéj ręki, a usta cicho szepnęły:
— Cierpliwości i wytrwania! uciekaj! uciekaj!
Potem wszystko znikło, a groźba uwięzienia zmusiła mnie co najprędzéj szukać schronienia i oddalić się z teatru.
Słyszałem w sali wrzawę niezmierną i krzyki, musiano spuścić kortynę, dyrektor sam nie wiedząc co się stało, bronił się w sposób który mnie potępiał, oświadczając że artysta przedstawiający Ferdynanda, podlegał czasem napadom jakiegoś szału... Potwierdzony przezeń Prezesa wykrzyknik, czynił mnie obłąkanym, i w rzeczy postępowanie moje wielce prawdopodobnem to czyniło... Myśl że mnie do domu warjatów zamknąć mogą, przeraziła więcéj niż groźba śmierci; jak stałem więc, nie wracając już do mieszkania, puściłem się w miasto, byle się gdziekolwiek ukryć tymczasowo.
Szczęściem znane mi były wszystkie wchody i wychody, tak że niepostrzeżony wyrwałem się tyłem i przez ogrody i płoty wybiegłem aż za miasto. Tu dopiero postrzegłem że ubiór mój, brak pokrycia, narażały na nowe niebezpieczeństwo, że potrzeba było koniecznie powrócić do izdebki i zrzucić odzież dziwaczną a przywdziać jak najpospolitszą. Musiałem więc wytchnąwszy nieco udać się do naszéj gospody i postanowiłem zobaczyć z panem Jackiem. Gdym się pocichu skradał do mego mieszkania, zdala już posłyszałem hałas wielki; drzwi od mojéj izby stały otworem i światło w nich kazało się domyślać że się tam właśnie współtowarzysze moi zgromadzili; w progu stał pan Jacek i dowodził coś z wielkiem poruszeniem. — Nie widząc nikogo obcego któryby mnie mógł zastraszyć, podszedłem pocichu dla zbadania co się tam działo... i dosłyszałem następujące dowodzenie dyrektora:
— Dawno pewny byłem że coś przeskrobał i że go ścigać muszą, a to nic innego nie dowodzi tylko żem trafił... panicz postrzegł w loży tych co go znali, krzyk się dał słyszyć i drapnął... tyleśmy go widzieli, a prawdę powiedziawszy, żal mi — gdyby dłużéj był kształcił się pod moim kierunkiem, mógł zostać znakomitym artystą.
— O tem ani wątpię, — rzekłem, — że rady pańskie wielce pożytecznemi być mogły.
Okrzyk dał się słyszéć.
— Otóż i on! oto on!
— Cicho! na Boga! — zawołałem — przychodzę tylko zabrać moje rupiecie, zrzucić strój teatralny i pożegnać was.
— Ale cóż to było? — zakrzyknął Halt, jego żona, Samuel i pani Mulkowa.
— Co było, z tego tłumaczyć się nie mogę.
— Kompromitacja teatru ogromna! zgubiłeś nas WPan! — zawołał dyrektor, — kto teraz pójdzie na najpiękniejszą sztukę, gdy myślą że na drugim akcie się urwie; pieniędzy im nie oddałem bom temu nie winien; zastąpiłem sam Ferdynanda... ale sykano!
— Darujcie mi, — odezwałem się, — to było nad siły moje, nie mogę i nie powinienem się tłumaczyć, ale wam ciężarem dłużéj nie będę. Bądźcie zdrowi, mnie los gna daléj, nie wiem dokąd.
Stary się udobruchał.
— Skorom pieniędzy nie oddał, to się nie gniewam, — rzekł, — z publicznością wiedząc jak postąpić, wszystko posztukować można, ale mów co ci się stało? kto była ta dama która krzyknęła i omdlała.
— Żona moja! — szepnąłem mu na ucho.
— Takem się domyślał! Będą cię ścigać i prześladować, dłużéj tu być nie możesz, policja już się dowiadywała o waćpana, dam ci list do mojego wspólnika w B.... i koniec. Nie ma ci tu co popasać.
Wszyscy patrzeli na mnie z niezmierną ciekawością, a Antosia zbliżyła się z uczuciem i w cichości uścisnęła mi rękę; widziałem łzy w jéj oczach.
— Kto wie! — szepnęła — godzina dłużéj, a byłabym może artystką!!
I oddaliła się milcząca z głową spuszczoną. Zrzuciłem z siebie odzież coprędzéj, stary dał znak towarzystwu aby odeszło, a sam na sam ze mną pozostał.
— Więc to był ojciec jéj i ona! — rzekł zafrasowany, — możni ludzie widać, nazywają go prezesem! Pocóż ci było takiéj sobie biedy napytać? Ale mówią że ona jest panną? tak słyszałem.
— Małżeństwo nie zostało uznane.
— Niema co robić! musisz się waćpan wynosić, masz jaki grosz? spytał.
Miałem trzydzieści złotych całego majątku...
— Ja wprawdzie raz o piętnastu wyszedłem z Warszawy szukać szczęścia na prowincji, i to w dziurawych butach, ale waści jeszcze coś dodać muszę — rzekł poczciwy stary, sięgając po sakiewkę. — W B.... znajdziesz nie tak dobrane towarzystwo ale cię tam przyjmą ochotnie za poleceniem odemnie.
Spiesznie napisał list i nim godzina upłynęła związawszy mój węzełek, udałem się nocą ku miejscu przeznaczenia, potrzebując się za ciemna z miasta wyśliznąć. — Gdym gospodę naszą opuszczał, Antosia jeszcze raz zaszła mi drogę i pożegnała słowy Schillera, na które odpowiedziéć jéj nie mogłem, tak prędko znikła mi z oczów.
„Cóżem ja winna, że ten sen był tak piękny a... przebudzenie tak straszliwe!“[2]







  1. Wenn ich sie worin unterbreche, gnädige Frau... A. II. 3 scena.
  2. Dein kind kann ja nicht dafür, dass dieser Traum so schön war, und... so fürchterlich jetzt das Erwachen. II Akt, V scena.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.