Przejdź do zawartości

Resztki życia/Tom III/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
W


Wcale nie do smaku mi był ten rodzaj życia którego próbki miałem przed sobą i pragnąłbym był inny sobie wyszukać, ale to przeznaczenie co mnie już dało najdziwniejszych przejść skosztować, zmuszało teraz zaprządz się w jarzmo najprzykrzejsze. Nie powiem żebym jak inni pogardzał temi ludźmi w których i serce poczciwe i wiele znalazłem dobrych przymiotów, ale pomimo zalet, lekkość ich, nieopatrzność, nieustanne spory, raziły mnie i odstręczały.

Byłyto jeszcze czasy owe o których wspomina Fredro:

Gdy na jednéj scenie
Dziś klaskano Barbarze, a jutro Syrenie.

Probowałem wymknąwszy się na drugi i trzeci dzień, znaleźć sobie gdzie cichą jaką pracę i schronienie, ale zmuszony kryć się, nie mając znajomych i opiekunów, wszędzie nieprzełamane znajdowałem trudności. — Z głodu niemal musiałem przystać na wszystko i przyjąć ofiarowane mi miejsce przez pana Jacka.
Przez te dni poznałem bliżéj ich wszystkich i zdumiałem się wesołości z jaką dźwigali brzemie nie lekkie nędzy, lekceważenia ludzi i trudnych z sobą samymi stosunków. — Nic biedniejszego nad stan ich wymyślić niepodobna, sam dyrektor i antreprener stary już dosyć pracował za dziesięciu, oszczędzając grosza i zastępując wszystkich kogo mu brakło. Miał do utrzymania na głowie żonę niegdyś znamienitą piękność dziś otyłą i rozgrymaszoną kobietę która z niczego rada nie była i nieustannie narzekała, dwie córki w liczbie których jednę ukochał kolega Samuel, dziewczęta miłe ale trzpiotowate bo młode których musiał pilnować, syna z pierwszego małżeństwa ulubionego przezeń, a na nic nie przydatnego dla braku pamięci, a co najgorsza całe towarzystwo któremu nigdy dogodzić nie było podobna.
Przy każdem rozdaniu ról rozpoczynała się walka o ich wybór, na każdéj próbie zawiązywały spory i kłótnie, a często w chwili występywania na scenę, ktoś otwarcie podnosił chorągiew buntu... Pan Jacek niczem nie zrażony z równą odwagą i zręcznością malował przystawki, toczył balaski, kleił kurtyny i walczył ze swymi artystami. — Przywykły wszystkiego się spodziewać, zawsze był panem siebie, a że z wielką liczbą ludzi miał w życiu do czynienia, wiedział jak do kogo zagadać. Nie mieszał go brak rekwizytów w chwili wystąpienia ani rozdąsanie artysty, w zrozpaczonym razie sam zawsze gotów był moździerzem zastąpić złote naczynie, a kochanka własną naprędce zmetamorfozowaną postacią. — Grał jak Bóg dał, ale nie było roli któréjby się w potrzebie nie podejmował, i w masce gotów był tańcować balet za piętnastoletnie dziewczę. Przyjęcie publiczności także go nie mieszało, oklaski, śmiech i sykanie, przyjmował ze stoicką obojętnością, ukłonem i niekiedy konceptem trafnym rozbrajał najnieprzychylniejsze dla siebie usposobienia.
Ile siły moralnéj zużył ten niepospolity człowiek na swoje dyrektorstwo i coby on na innem w świecie stanowisku mógł dokazać — trudno sobie wyobrazić. — Nie miał on chwili spoczynku i czem się trzymał, jest dla mnie tajemnicą największą: jadł mało, nie pił chyba z konieczności, spał ledwie parę godzin, nieustannie znosił skargi i narzekania, łajania i najdziksze ku sobie wymierzone zarzuty, pracował głową i ręką bez wytchnienia, a tak był rzeźwy i spokojny, jak gdyby najszczęśliwsze prowadził życie.
Żona jego, ex-piękność, grywała dotąd kochanki, choć dawno roli téj porę przeżyła i powinna ją była zdać na córkę Antosię, ale mąż nie mógł jéj tego wyperswadować. Córki obie wychowane za kulisami, nie były bez talentu, szczególniéj ta w któréj się kochał Samuel, ale dla nich występowanie na scenie było nie zadaniem sztuki tylko środkiem przypodobania się, i drogą do romansowego jakiegoś zamążpójścia.
O tem tylko marzyły i mówiły jak na nie z krzeseł lub loży patrzał ten i ów, jak tamten klaskał i szeptał, a recytując role swoje, zapominały o ich znaczeniu szukając oczów zwróconych na siebie.
Obu nie uśmiechało się wcale zamążpójście za artystę, o świetniejszych marzyły losach, a wierzyły jeszcze nieboraczki, że miłość dokazuje cudów, i z desek teatralnych prowadzi na trony salonów!!
Nie będę tu waćpanu opisywał całego składu naszego towarzystwa dosyć licznego, głównemi jego postaciami była rodzina pana Jacka, ów w węgierce z wąsami wesoły jegomość z żoną zowiący się Halt, kilku jeszcze ludzi, a na ostatku kolega mój Samuel którego położenie wcale było odmienne od tego co on o niem rozpowiadał. Przedemną uznał za potrzebne udawać syna zamożnéj rodziny, plótł o mieszkaniach, o prezesie, o sługach, ale w istocie biedę klepał przyczepiwszy się do teatru, który z niego żadnego nie miał pożytku i dziury nim zatykał. Talentu nie miał żadnego na scenie, a choć w życiu nieustanną grał komedję, ta go wcale nie przygotowała do ról które mu dawano. Źle się uczył ich na pamięć, dodawał swoje nietrafnie i obawiano mu się powierzyć cokolwiek, bo po kilkakroć był przyczyną niepowodzenia.
Duszą towarzystwa którego miałem zostać członkiem, choć mi się nigdy nie śniło być artystą i najmniejszego w sobie ku temu nie czułem powołania — był jak widzicie stary Jacek... on i Samuel wychwalający swobodę żywota aktorów, nakłonili mnie do przyjęcia warunków i zapisania się w poczet towarzystwa nie mniéj biednego jak owo Scarronowskie... Ale cóż miałem począć ze sobą? — ani się ukryć, ani zarobić na chleb nie umiałem, z obojętnością więc zgodziłem się na co chcieli, i prosiłem o wyznaczenie mi roli. — Pierwszy to raz w życiu przyszło mi o zadaniu tego rodzaju pomyśléć, a przywykły do sumiennego spełniania obowiązku, naśmieszyłem ludzi kłopocząc się wielce o pojęcie i oddanie charakteru który mi wypadł z losu.
Jacek po mojem usposobieniu sądząc, przeznaczył mnie do tak zwanych czarnych charakterów... Pierwszy mój występ nie był bardzo szczęśliwy, starałem się być naturalnym i umiarkowanym, co sprawiło że połowa publiki uznała mnie zimnym.
Pan Jacek niezrażony przyszedł do mnie tegoż wieczora.
— Chociaż nie mieliśmy powodzenia, — rzekł mi, — ale już ja widzę talent... będzie dobrze! ręczę! Tylko na Boga, na co waćpanu ta naturalność? natura mospanie jak powiadał nieśmiertelny Bogusławski, dobra na ulicy, ale na scenie ludzie nadnaturalnych rzeczy potrzebują... Musisz waćpan przesadzać tak jakbyś krzyczał mówiąc do głuchych. Gdybyśmy mieli do czynienia z bardzo ukształconymi ludźmi, możnaby jeszcze być prawie naturalnym, ale z taką mieszaniną jaka do naszego teatru uczęszcza, cała rzecz krzyczyć, rzucać się, i jak najmniéj do człowieka być podobnym. Oni tu nie po to przychodzą aby widziéć co codziennie w domu mają, ale żeby skosztować innéj potrawy, czegoś nadzwyczajnego. Dlatego mało jest ludzi którzyby poszli na dobrą komedję, choćby komik był najdoskonalszy, a na dramat najlichszy miejsc braknie. Ale to rzecz naturalna zresztą, zmęczy się człowiek powszednią pracą i biegiem życia jednostajnym, rad by choć z za kurtyny inny świat zobaczyć i wyższych ludzi i szlachetniejsze uczucia i coś niezwyczajnego.
Przyznać téż potrzeba, że teorja pana Jacka przez jego współtowarzyszów ściśle była wykonywaną, i świat który się na scenie przedstawiał, nie miał najmniejszego podobieństwa do tego, który o białym dniu widzimy. — Halt szczególniéj odznaczał się przesadą niekiedy tak dziwną, że choć śmieszną bywała, obudzała oklaski i porywała widzów niechybnie.
Strój jego, mowa, ruchy, wszystko było dziwaczne i spotęgowane, a czy grał dramat czy komedję, zawsze był pewien że je utrzyma swym krzykiem i konwulsjami, z których potem pierwszy drwił ocierając pot z czoła za kulisami.
Ciężkież to zaprawdę było życie! a chleb gorzki i biedny, długów mieliśmy nieskończone mnóstwo, lichwa gospodarza pożerała pana Jacka, nieustannie uczyliśmy się rzeczy nowych, a lada wieczorek w miasteczku, opustoszał teatr tak że często zamykać go musiano, bo ławki tylko nas słuchały. — Napróżno zmagano się na wymowne apele do publiczności, do téj światłéj, łaskawéj, protegującéj sztukę i talenta publiki, do lubowników teatru, do mecenasów sceny... próżno wymyślano tytuły najdziwaczniejsze, obiecywano bengalskie ognie i dekoracje nigdy nie widziane jeszcze... oprócz kilku miłośników płci pięknéj, mało kto przychodził do teatrzyku naszego.
Jeżeli jest nędzne i utrapione życie, to takiego nieszczęśliwego artysty na prowincji, który w złowrogiéj życia godzinie połakomił się na chleb teatralny... nie mówię o niedostatku bo to rzecz najpospolitsza, najmniéj może ciężka do zniesienia, a tylu go cierpi w milczeniu, ale dla człowieka z uczuciem i instynktem prawdy i sztuki co za męczarnia być narzędziem do wypoczwarzania życia, stać się karykaturą dobrowolnie, grać rzeczy bez żadnéj wartości, w ostatku cierpieć od nieustannie podrażnionych namiętnostek które ocierają się o siebie i bojują i sporzą i walczą o bańkę mydlaną.
Prócz mnie com sobie z góry powiedział że cierpić będę i milczyć nie podnosząc głosu, wszyscy codziennie obarczali dyrektora wyrzutami, własne dzieci, żona, przyjaciele.., najlichsi komparsi, każdy chciał pierwszéj roli jak w życiu, upatrywał w towarzyszach chęć szkodzenia sobie, a ztąd nieustanne waśnie i spory. Ta powiedziała coś na tamtą, ów obrócił się do innego w sposób obrażający, dano rolę pierwszego drugiemu i t. d. i t. d., a nie było dnia bez sprawy kryminalnéj, narzekań, groźby oddalenia, czasem nawet rozstania artysty, który nazajutrz powracał. Mężczyzni nienawidzili się dostatecznie, ale kobiece waśnie przechodzą wszelkie pojęcie... słupiałem patrząc jak po serdecznych pocałunkach wieczornych nazajutrz oczy sobie wydzierały i znów potem przysięgały przyjaźń wiekuistą... Świat to był dla mnie niepojęty, a po tych kilku leciech spokoju i wytchnienia zepchnięty znowu w warstwę od któréj odwykłem, cierpiałem męki czyścowe.
Ale z czemże się człek nie oswaja? powoli i ja przywykłem do tego co mnie otaczało, przestałem się dziwić i biedne życie nasze zdało mi się tylko szczerszym obrazem tego co gdzieindziéj maskuje się i przykrywa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.