Resztki życia/Tom II/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
W


W małym jéj saloniku cicho było, nikt mu wnijścia nie zaparł, od progu sieni poznał po głosie Oktawa że jakąś czytał poezją... ścisnęło mu się serce boleścią niewysłowioną, zazdrością, którą rozum usłużny zaraz troskliwością o cudze losy wyłożył.
Powiedzmy prawdę, niema podlejszéj i przewrotniejszéj władzy w człowieku nad ten jego sławiony rozum, który sam przez się najczęściéj samoistnie czynnym nie jest, poddany woli i uczuciu, służy im jak chcą i prowadzi gdzie każą. Godzi się on na biało i czarno, na czerwono i sino, byle miał powód najlżejszy, wezwany potakuje, pochlebia, a że ma uzurpowaną powagę, na jego ostatecznych wyrokach filuterne uczucie i wola opierają się zrzucając z siebie wszelką odpowiedzialność. Doskonały obraz wytrawnego i potrzebującego łaski pasożyta i pochlebcy, czasem łaje w taki sposób żeby gderanie mogło być przyjemnem, najczęściéj upiera się przekonywać o tem, co już wprzódy uczuciu i woli udało się przygotowywać. W razie niepowodzenia nic go nie kosztuje z przekupioną na swą stronę pamięcią, dowodzić że on wcale był innego zdania i z góry przewidział wszystko zło jakie się stać miało; zrzuca on winę na swoich współtowarzyszów z któremi jednak nie przestaje być w najlepszéj komitywie, i odzyskuje nadwyrężoną powagę. Powiada że go wypędzono, że się w domu nie znajdował, że mu dano inną robotę, że został zahukany, krzyczy, płacze, dowodzi i w końcu przekona o niewinności, aby daléj bruździć jak przedtem.
Dlatego to w życiu najwytrawniejszy rozum częstokroć do niczego nie prowadzi, ma się go zawsze na usługi przyjaciół, w potrzebie cudzéj, dla siebie czyni się z nim jako zapragnie. Uczucie i wola kierują człowiekiem, a po drodze rozum latarką przyświeca równie do przepaści jak na wyżynę.
Pan Joachim téż niedoświadczony w pewien sposób bo jego życie od walki go uchroniło, nadto ufał rozumowi którego nie wyprobował. Rozum na progu powiedział mu, że głos Oktawa jest niebezpieczeństwem dla Adeli, i dlatego na nim przykre robi wrażenie.
— Co za nieostrożność Podkomorzanki, — rzekł do siebie — zbliżać dwoje młodych, nastręczać na oczewiste niebezpieczeństwo! Doprawdy to nie do darowania!
To mówiąc poruszył klamkę i powoli wsunął się do saloniku w którym młody, dźwięczny głos Oktawa odzywał się pieśnią Bohdana pełną tęsknoty niewysłowionéj.
Przy okrągłym stoliczku Podkomorzanki stojącym u okna, siedziała ona robiąc swoję siatkę zwyczajną, jedyną pracę jaką jéj żywość i roztargnienie przedsiębrać dozwalały, (choć i w téj często opuszczała oka), — obok zadumany xiądz Herderski zdawał się myślą gdzieś błądzić daleko za fantazją poety po światach mu nieznanych lub zapomnianych oddawna, naprzeciw Adela dumała także z oczyma wlepionemi w zielone gałęzie posplatane wieńcami u wpółotwartego okna jak Bohdanowe dziewczę u krosienek; daléj wyprostowany Oktaw z twarzą okrytą żywym rumieńcem uczucia podniecanego poezją i harmonją słów poety, — czytał niewiedząc na którym jest świecie tak mu serce biło i pierś rozpłomieniona buhała...
Na widok wchodzącego, pierwsza gospodyni, za nią Adela powstały z miejsc z okrzykiem po którym łatwo poznać było, że nie obojętnym był dla nich pan Joachim; Oktaw zatrzymał się, spojrzał smutnie, głos mu umarł na ustach i chwila złota szarym okryła się mrokiem.
— A! nie przeszkadzam, — zawołał wchodzący, — proszę nie przerywać, ja siadam i słuchać będę z rozkoszą.
Ale możnaż związać rozerwane pasmo i przecięte na pół uczucie, które się chowa od oka ludzkiego z przestrachem? Oktaw był jakby zimną wodą oblany, słuchacze z czarownego wybiegli mu koła... pieśń umarła nieskończona.
— Dajmy pokój, — rzekł zamykając xiążkę...
— Zkądże kochany nasz gościu, — poczęła Podkomorzanka żywo ściskając go za rękę, — dlaczegóźeś tak od nas uciekł na długo, co się z tobą działo? gdzie bywałeś? bawiłeś się dobrze?
Adela uśmiechnęła mu się tylko zarumieniona, a w twarzy jéj lekkie pomieszanie zdradzało jakieś uczucie, które pan Joachim po swojemu wytłumaczył.
— Radziśmy panu serdecznie, — rzekł xiądz Herderski, — brakło nam cię, wspominaliśmy często..... szczególniéj panna Podkomorzanka.
— Na cóż to mój xięże wydajesz moję tajemnicę, — śmiejąc się podchwyciła gospodyni, — ot, pan Joachim gotów pomyślić, że nam tak potrzebny, iż się już bez niego obejść nie potrafimy.....
— Nie pani, — rzekł przybyły, — w tę zarozumiałość jużby mnie nawet najgrzeczniejsze słówko z samych ust jéj posłyszane nie wbiło; znam siebie aż nadto dobrze, i wiem jak dalece mało się komu na co przydać mogę!
— Skromność nie w miejscu, mój sąsiedzie, a jednak prawdą a Bogiem, tęskniłyśmy obie za tobą, nieprawda Adelko?
Adela zarumieniła się trochę.
— Nie wiem dlaczegobym panu przyznać się miała, że nam go brakło, — rzekła podając mu rękę, — mało się znamy, ale ja jestem napastliwa i tak popsuta ludzką dobrocią, że się niesłychanie czepiam do ludzi.
— Są bo ludzie do których się wszyscy czepiają, a do tych należy pan Joachim.
Przyjęty tak uprzejmie biedny człowiek, uczuł taką w sercu błogość, że nie był panem już siebie.
— Nie wiem jak dziękować, — rzekł wzruszony, — miło mi być ludziom pożytecznym, a jam do tego nie przywykł.
— Wpadliście państwo w studnię komplementów, — odezwał się xiądz, — i stoimy po chińsku prawiąc sobie słodycze, czy nie lepiejby usiąść i odpocząć?
Żelizo z xiążką w ręku w ciągu całéj téj rozmowy ze spuszczonemi oczyma przetrwał nieruchomy. Jakże to wytłumaczyć że ci dwaj ludzie poczuli się nieprzyjaciołmi i zrozumieli, że sobie zawadzają wzajemnie? — Pan Joachim miał jakiś żal do młodego chłopca, a Oktaw niecierpliwił się w duszy jego powrotem. — W młodem sercu już także zasiane wejrzeniem, budziło się wielkie i silne uczucie, ale inaczéj wcale, niż na pustkowiu, w zbolałéj piersi pana Joachima.
Tam miłość była zakazanym owocem niosącym z sobą cierpienie, walki, śmierć i upokorzenie; tu rozkwitała ona bujno nadziejami całego życia, które się w nią jak winna latorośl w gałęzie drzewa wplatało. Oktaw miał prawo marzyć, spodziewać się, wierzyć i sięgnąć po serce, tamten wyszedł już z gry życia straciwszy stawkę bezpowrotnie. Spojrzeli na siebie, a w oczach ich spotkały się dziwne, nieodgadnione uczucia obawy, niewiary, zazdrości.
Ze wszystkich boleści jakiemi karmi ziemia swe dzieci, niema straszniejszéj nad zazdrość... Zgryzota to sęp Promoteusza szarpiący rozkrwawione łono, zazdrość to głód co własne zmusza pożerać wnętrzności; człowiek nią owładnięty, zwija się w męczarniach niewysłowionych na które czas jeden przynieść może lekarstwo. W tem cierpieniu mieści wszystko co najstraszniejszego dręczyć może serce, bo zazdrość nie jest biczem z jednego sznura, ale plecionką z nieskończonéj ich liczby złożoną.
Uczucie zazdrości budzi nienawiść rychło, ale tu jedno serce zbyt na nią było młode i poczciwe, drugie zbyt obolałe i odwykłe; po chwili wahania spojrzeli na siebie przyjaźnie, serdecznie jak dawniéj byli przywykli.
— Oktaw poczciwy choć się z nami może znudzi, — zawołała Podkomorzanka, — ale dobry dzieciak czytuje nam i przynosi co gdzie znajdzie, a Adela tak niepotrzebnie lubi poezję, że i mnie nią karmi!
— Pani to mówisz! — odezwał się Żelizo, — takie bluźnierstwo... woliszże pani prozę i codzienne życie ze wszystkiemi jego brodawkami i kalectwem?
— Proszę z większem uszanowaniem mówić o prozie życia, panie Oktawie, — przerwała gospodyni, — przecież to moja suknia codzienna.
— Pod którą chyba jest druga szata niedzielna, bo byś pani pewnie w téj nie wytrzymała.
— A kto ci się pozwała domyślać?
— Serce twe pani!
— Patrzcie pochlebcę! — W istocie nie mam nic przeciw ideałom i poezji, ale zadaleko w nie brnąć niepotrzeba...
— Lub lepiéj rozumiejąc, — wdał się xiądz Herderski — do ideałów niebieskich dążyć.
— Choćby na ziemi! — rzekł pan Joachim.
— Trochę trudno!
— Otóżeśmy pojechali daleko! — plaskając w dłonie przerwała gospodyni, — uchowaj Boże panna Petronella podsłucha... co o nas powie?
— Że nie rozumie! — cicho szepnął Żelizo.
— Wystaw sobie sąsiedzie, — mówiła daléj Podkomorzanka, — na cośmy były przez twą niebytność wystawione, na Senekę Malutkiewicza i gazety Referendarza.
— Jeżeli nie na coś więcéj jeszcze, — rzekł xiądz Herderski, — bo Referendarz serjo się stroi i zalecać myśli do panny Adeli.
— A! boki zerwę! oto ślicznaby była para! Witam panią referendarzową, dygając dokończyła ciotka...
— Moja ciociu, w takim razie pana Oktawa potrzebaby równem prawem ożenić z panną Petronellą, żebyśmy my dwoje nie byli wyjątkiem.
— Tak i Szambelanowi jeszcze znaleść piętnastoletnią jaką piękność...
Wszyscy już szczerze śmiać się poczęli...
— Ale to xiądz dziekan na prześladowanie mnie tylko tę perukę Referendarza jak miecz Damoklesa trzyma nad głową moją... godziż się to takie straszne rzeczy wymyślać!
— A! niech Bóg broni! cokolwiekbądź, złe czy dobre, ale to tak jest... Referendarz ciężko rumiany....
W téj chwili prawie na imie jego jakby wywołany wezwaniem, wraz z siostrą zjawił się w progu obżałowany i wszyscy uśmiech pokrywając jak mogli, umilkli; ale panna Adela robotę schwyciwszy wymknęła się do swojego pokoiku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.