Rajski ptak (Bandrowski)/XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

— Dziwna to rzecz — mówił Polata do pana Piekarskiego — że rachunek sumienia, robiony ze stanowiska religijnego, najzupełniej odpowiada rachunkowi sumienia, że tak powiem, narodowego. Co jest grzechem przeciw Bogu, zawsze jest równocześnie grzechem przeciw naszemu duchowi narodowemu. Naprzykład ja tu mam wśród swych książek kilka dzieł słynnego pisarza angielskiego D. H. Lawrence’a. Nie mówię o „Kochanku Lady Chatterley“, który, poza świństwem, jest właściwie głupstwem. Poetą on był, ten Lawrence, ale w tym „Kochanku“ nic nowego, znana, stara historja. Ale mam też jego „Uskrzydlonego Węża“, rzecz konstruktywną. Meksyk, usuwanie wszelkiemi sposobami Kościoła rzymsko-katolickiego i rekonstrukcja starych wierzeń indyjskich z ich bogami i obrzędami. Powiedzmy — literacka próba, powinienem mieć dość hartu literackiego, aby to móc spokojnie przeczytać. Nie mogłem. Poważnie pisana powieść, z głębokiem znawstwem mitologji i psychiki indyjskiej, a rzecz w tem: Trzeba, żeby starzy bogowie ożyli i zstąpili na świat. Da się zrobić, czemu nie, dziś wszystko można. Otóż głównym bogiem mianuje się rekonstruktor staro-nowej religji, Hiszpan, bogaty ziemianin, Huatzlopotzlim; bogiem wojny zostaje generał dywizji, czystej krwi Indjanin, a jego żoną, boginią miłości, staje się wdowa, podstarzała Irlandka w niebezpiecznym wieku. Ci bogowie urzędują w zagarniętym przez siebie kościele katolickim, każą sobie oddawać cześć boską, składać krwawe ofiary z ludzi, urządzają orgje i — dobrze jest.
— Pisać można, co się chce! — bąknął emeryt.
— Nie o to chodzi. Z punktu widzenia katolickiego ta książka jest grzechem. Z punktu widzenia naszej psychiki narodowej — również. Niemożliwe do przetłumaczenia, niemożliwe do pomyślenia, nie leży w naszej duszy. Teraz np. Hergesheimer, autor amerykański, pisarz świetny. Napisał szereg powieści o miłości — wszystkie skandaliczne i kończące się tragicznie. Panie, te typy to ludzie z najlepszego towarzystwa amerykańskiego, ludzie zupełnie niemoralni i niereligijni. Ani słowa o Bogu, nikt nigdy nie chodzi do kościoła. Też — niemożliwe do przetłumaczenia, do pomyślenia w polskim języku. I tak jest z innemi rzeczami.
— A jednak — widzi pan, jak się to chamstwo rozpanoszyło?
— Gdzie? — zaśmiał się literat — Może w Różewie? Może w dworach ziemiańskich, w małych miasteczkach, nawet w większych miastach prowincjonalnych? Nie, panie, masa polska jest w duchu swym nietknięta. Ale — krzywdzi się ją i obraża temi zagranicznemi świństwami, które i tak u nas utrzymać się nie mogą.
Przypomniała się Polacie rozmowa ze Staszkiem Jeleniem o muzyce.
— Stare — wszystko dobre! — rzekł mu Jeleń — Muzyka klasyczna. Nowe — do niczego! Nie chcemy!
Więc radjo.
W niedzielę przed południem — kto je miał a nie szedł do kościoła, nastawiał je na jakieś nabożeństwo i słuchał chóru kościelnego i organów. Lekka muzyka lub klasyczna — miała słuchaczy. Nowoczesna muzyka symfoniczna — nie. I nie było to żadne zacofanie. Tych kakofonij dysonansowych, w jałowości swej czepiających się byle idjotyzmu, Polata też słuchać nie mógł.
— Ale ten cały szwindel — śmiał się w duchu — występuje z taką pewnością siebie, jakgdyby wszystko już na swej drodze obalił i zniszczył; jakgdyby na zawsze już umacniał się na zdobytych pozycjach. A tymczasem o jakiemś zdobyciu — ani nawet najmniejszego pomyślenia!
Więc cóż się to dzieje?
— Ludzie nie mają odwagi.
Teatr upada!
W Różewie przedstawienia urządzano rzadko, jednak wszystkie były zawsze „wypadkiem dnia“. Wystawiała sztuki jakaś organizacja miejscowa, a także Zakład, który czasem dawał publiczne przedstawienia w miejscowym gmachu zebrań i to w dodatku za płatnemi biletami. Długi czas opowiadano sobie w wiosce o „Jasełkach“, zagranych publicznie przez wychowanki Zakładu. Miało to być przedstawienie wysokiej klasy tak ze względu na poziom artystyczny, jak i na smak w urządzeniu sceny. Potem związek jakiś zagrał „Św. Genowefę“. Poszła na to przedstawienie miła Krynia i wróciła z oczami pełnemi łez, a gdy zaczęła Polacie opowiadać o sztuce, zaryczała gorzko na cały głos nad utrapieniami św. Genowefy i z trudem się uspokoiła.
— Więc ładnie było? — zapytał Polata.
— Bardzo ładnie! — pochwaliła — Wszyscy płakali!
Cały dzień następny chodziła zmartwiona, żałosna i twardo pociągała nosem.
— Teatr upada! — zaśmiał się Polata — A toż miljony wierzących, naiwnych, prostych serc, godnych Kalderona, Szekspira, Słowackiego, Fredry, tęsknią do tego teatru i nie widują go nigdy! Miljony złotówek czekają na tę wędrowną trupę i tego polskiego pisarza dramatycznego, który dotrze do tysięcy tych Różewów i serc ich mieszkańców. Lecz czy pisze kto dla nich, czy kto o nich myśli? Bo tu żadnych żydowskich szmoncesów przynosić nie można. To — Polska, poważna, inteligentna, wierząca, myśląca i czująca po polsku.
Czy dlatego nic dla niej nie macie?
— Co ja robiłem dotychczas, co ja robiłem?! — wyrzuca sobie Polata.
— A! Braciszku kochany! Spekulowałeś, gdzie najlepiej zapłacą! Tak. Nauczyli cię tego, poeto polski, ci, którzy miłych sobie zaczęli truć światowym rozgłosem, wielkiemi honorarjami i międzynarodowemi nagrodami. Staliście się skutkiem tego wzorami dla kokot, robiąc na swych utworach i zaprzedaniu się „kokosy“, skokociliście się. Już dziś nie przyjdzie ci na myśl dobra, genjalna sztuka dla siedmiu kabotynów prowincjonalnych i dwustu „nieokrzesanych“ widzów z jakiegoś Różewa, jakby to zrobił Kalderon — bez wahania, bo miał temperament twórczy. Twój „temperament“ budzi się dopiero na szelest banknotów — hrabiny Kallipygos!
— Grzech przeciwko Bogu, przeciw własnej duszy, przeciw swemu Narodowi!
Polata rzuca się w nocy na rozparzonej pościeli skrzypiącego łóżka.
— Więc co robić? — pyta swej duszy.
— Służyć! — odpowiada z głębi mocny głos — Pokornym być, nie myśleć o sobie, lecz robić rzeczy dobre i użyteczne.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.