Rajski ptak (Bandrowski)/XLV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLV.

Gwar, kwiaty, torty, ciasteczka, jeszcze jabłuszka rumiane, choć trochę pomarszczone, jaskrawo wyszywane poduszki na wyplatanych, trzcinowych fotelach, mnóstwo panieneczek większych i mniejszych, mnóstwo gwaru, bieganiny, doskonale wychowane młode i miłe nauczycielki, Siostry.
Polata bał się trochę tych dostojnych, świętych dam.
Ależ — kiedy takie same twarze, takie same oczy widywał dokoła siebie w dzieciństwie, w młodości, dopóki nie wyfrunął w świat, nie „dojrzał“, nie „zmężniał“ i nie stał się obcym wszystkiemu, z czego wyrósł. Te same oczy uśmiechały się do niego współczująco, gdy sobie nabił guza, te same ręce tego guza mu pocierały, dokonując „cudownego“ wyleczenia, i znów te same oczy patrzyły na niego „srogo“ i „z oburzeniem“, gdy psocił, z przerażeniem tragicznem, gdy mu coś groziło — i znów te same ręce wsuwały mu w dłonie srebrne monety lub banknoty na imieniny, czy „tak sobie“, „na ten owoc“ lub wprost „abyś miał“.
Przestał się bać i uczuł się dobrze.
Powiedział o tem panu Piekarskiemu.
— A ja się tu czuję, jak słoń w składzie porcelany! — odpowiedział prostodusznie grubas — Chodzę, jak wśród kwiatowych grządek.
Bezustannemu przetwieraniu się, przebieganiu przez pokój, czyli poprostu lataniu — końca nie byle.
Przyszła Kasieńka — dobrze wychowana, spokojna, odrobinę uśmiechnięta, stremowana o przedstawienie. Mówiła skąpo, cichym, melodyjnym głosem zapowiedziała, że z rozpoczęciem przedstawienia „trupa“ spóźni się prawdopodobnie o godzinę, uśmiechnęła się do ojca i do Polaty i odeszła.
Polata westchnął.
Nareszcie dano znak.
Obszerna sala jadalna, na końcu oddzielona od „sceny“ zasłoną z białego płótna. W sali ciemno, jak w prawdziwym teatrze. Widownia nabita, bo specjalnie na przedstawienie przyszli goście z wioski. Nie dla samego zaszczytu tylko, ale dla wrażeń artystycznych. Przedstawienia Zakładu są tu cenione, jak gdzieindziej występy zespołów światowej sławy. Szczebiot gwarliwy i wesoły dziewczęcej młodzieży.
Za zasłoną, na scenie, jasno. W środku zasłony, trzymając dwie jej krawędzie, aby się nie rozsuwały, stoją dwie małe panienki. One spoza zasłony sali nie widzą, więc są pewne, że i ich nie widać, a tymczasem czarne ich sylwetki występują wyraźnie i cała sala bawi się niemą, lecz żywą grą ich ramion, nóżek, główek i profilów. Zasłona wydyma się i faluje gwałtownie, jakgdyby poza nią przelatywał przez scenę orkan. I tak też jest. Conajmniej tuzin panien z furją ustawia scenę.
Nareszcie spokój, cisza, dwa cienie za zasłoną nieruchomieją, odzywa się pianino, cienie z krawędziami zasłony rozbiegają się na prawo i lewo — zaczyna się:
Scena bez podwyższenia — jak we wszystkich nowoczesnych teatrach kameralnych — bez budki suflerskiej, dekoracje naznaczone tylko, wielkie wazony krzewów pokojowych służą za kulisy i jako główny środek dekoracyjny.
Smukłe westalki w białych, rzymskich „peplum“ z czerwonem pląsają dokoła kapłanki, w zadumie siedzącej nad „wiecznym ogniem“. Czasy Nerona, prześladowanie chrześcijan, czternastoletnia westalka jest chrześcijanką — stąd dramat, ale — westalka ucieka z świątyni Westy, nie chce być kapłanką bogini. Z tego powodu ma przykrości od swej trzynastoletniej matki, której męża, Wytruwjusza, Neron chce zabić. Westalka ma być aresztowana, trzynastoletnia mamusia przeklina ją z miną matki Grakchów, głosem, który się groźnie łamie. Las. Taniec czarownic czarno-czerwono ubranych — bardzo dobry taniec — i Lokusta, w naiwnej swej niewinności cudownie parodjująca „wampirową demoniczność“. Śmierć wzruszająca do łez z milowym monologiem w agonji i z wiankiem męczeńskim.
— No, więc? — zapytał Polatę pan Piekarski, gdy zasłona po tej tragedji spadła.
— Mea culpa! — przyznał się poeta — Taniec, groteska i romantyzm — jak zwykle u dzieci — klasa, a że nie mają co grać, wina literatury polskiej, która nie ma nic nietylko dla chłopów, ale i dla swych dzieci.
Nagle mimowoli obejrzał się.
Wciśnięta między dwie koleżanki siedziała Kasieńka, skulona, wątła, mała jak dziecko. Jej drobna, delikatna twarzyczka uśmiechała się blado, a ciemne oczy patrzyły na Polatę z lękiem.
Uśmiechnął się do niej.
Ośmielona tem podeszła do ojca.
— Bardzo śmieszne? — zapytała.
Obaj panowie zaprotestowali z oburzeniem.
Odeszła zadowolona.
Druga sztuczka:
Prosta, ale dobra kobieta wiejska, wdowa, odziedziczyła miljony po bracie w Ameryce i robi głupstwa. Hamuje ją córka rozumna, uczennica seminarjum. Panienka wraz z koleżankami poszła na wycieczkę do lasu, gdzie zabłądziła i zasnęła. Zły duch — parodja Mefista — kłóci się o nią z Aniołem. Anioł, naturalnie, doskonały — Dwanaście biało ubranych dziewczątek prześlicznie odtańczyło balet dobrych duchów. Zgranie się, wyćwiczenie, rytm, wdzięk.
— Naprawdę, te maleństwa bajecznie tańczą! — zachwycał się Polata.
Anioł zwycięża.
I znowu Polata obejrzał się i ujrzał ciemne a przecie błyszczące ślepki, wpatrzone w niego. Drobna twarzyczka rozjaśniona była szczęśliwym, radosnym uśmiechem.
— Ty dziecko najsłodsze! — pomyślał młody człowiek, uśmiechając się do panienki z głębi duszy serdecznie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.