Róża i Blanka/Część trzecia/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

— Kuzyn mój Raul i mój przyjaciel pan notarryusz — rzekła Henryka chłodno, przybyli nie przypadkiem, lecz na moją prośbę. Zapewne nie domyślasz się, dla czego wezwałam cię.
— Więc objaśnij mnie — rzekł ironicznie.
— Właśnie chcę to uczynić. Pragnęłam w obecności tych panów, których prosiłam o radę, wyrazić ci moją wolę, do której musisz się na przyszłość zastosować.
Gilbert, usłyszawszy te słowa, tak niezgodne ze słabym, łagodnym charakterem Henryki, domyślił się, iż musiało zajść coś bardzo ważnego.
— Co i to jest? — odrzekł, udając obrażonego, — chcesz mi dyktować prawa! wymagasz odemnie uległości? Co znaczy ten ton imponujący, którego powodu nie rozumiem?
— Bo nie chcesz zrozumieć... — odrzekła Henryka. — Oddawna powinnam była zająć względem ciebie postawę, która tak razi cię dzisiaj. Gdybym tak postępowała od początku, oszczędziłabym sobie wiele cierpień i łez i może nie dozwoliłabym ci upaść tak nizko, jak upadłeś!...
Gilbert oburzył się, zapanował jednak nad gniewem i odrzekł} pogardliwie.
— Nie wiem jak dalece upadłem, ale nie wiedziałem również, że kobieta naszej sfery może upaść tak nizko, by wobec świadków wyprawiać mężowi scenę domową. Jeżeli ci panowie dali taką radę, to winszuję im. Pozwól, że się oddalę i pozostawię ci możność spiskowania z ludźmi dla mnie obcymi i tem samem nie mającymi prawa mieszania się do spraw moich.
I zwrócił się ku drzwiom, ale Henryka powstrzymała go imponującym gestem.
— Nie wyjdziesz — zawołała — i musisz wysłuchać mnie! Nie unikniesz tego, co podobało ci się nazwać sceną domową, aby zapewne udać się do pałacyku przy ulicy Prony, do swej kochanki Oktawii!
Gilbert nie przypuszczał, że Henryka wie o tem.
Pozycya jego stawała się krytyczniejszą niż sądził.
— Widzisz, — mówiła dalej pani Rollin — że czas skończyć z tem. Czas ze względu na nazwisko i na przyszłość mej córki. Czy wiesz ile wynoszą długi twoje?
— Długi moje obchodzą mnie tylko! — wyniośle odrzekł Gilbert.
— I mnie także, gdyż wierzyciele twoi przychodzą do mnie upominać się o wypłatę, sądząc, że ze względu na honor nazwiska oddam własne fundusze.
— To jest twoim obowiązkiem — rzekł Gilbert. — Wszystko co żona posiada należy do męża.
— A coś uczynił z temi funduszami? korzystając z plenipotencyi, którą tak nierozważnie udzieliłam ci, wybrałeś przez lat siedmnaście przeszło trzy miliony franków, które nietylko roztrwoniłeś w całości, lecz nadto zaciągnąłeś długi! Nic dziwnego, ulicznice kosztują drożej niż żony prawe!... Wiem w jaką przepaść błota stoczyłeś się! Ale nie pozwolę byś tarzał się w nim dłużej! Długi twoje wynoszą prawie pół miliona... To hańba.
— Jeżeli długi moje upokarzają cię, to spłać je! — odrzekł szyderczo.
— Uczyniłabym to, choćby dla uwolnienia się od wierzycieli i komorników, nachodzących pałac z pozwami; ale nie mogę... Czyż posiadam co własnego? Wszystkie dochody obracasz nie na potrzeby domu, ale na zbytki i kochanki!
— Widać, że masz dobrą policyę — odrzekł Gilbert śmiejąc się. — Zaraz znać, że w liczbie szpiegów twoich muszą znajdować się prawnicy i księża, ludzie najbieglejsi w tem rzemiośle.
Ksiądz d‘Areynes i notaryusz zerwali się z siedzenia.
Raul podszedł do Gilberta i tonem surowym, patrząc mu w oczy rzekł:
— Nie myślę się bronić, ale odpowiem na pańskie zuchwalstwo. Księża, o których poświęceniu, litości i pobłażliwości wiadomo panu lepiej, niż komu innemu, nie są stworzeni do rzemiosła, o którem mówisz. Oburzają ich tylko zbrodnie spełniane przez innych; oni starają się powstrzymać od nich, jeżeli mogą... to ich obowiązek! Ale mówią głośno i działają jawnie. Księża towarzyszą przestępcom do podnóża gilotyny i o ile mogą, usiłują wywołać w nich żal za popełnione zbrodnie. I na tem tylko ograniczają się ich stosunki ze sprawiedliwością i policyi. Przypominam to panu, gdyż zdaje się, nie wiedziałeś o tem.
Nie potrzebuję nauk od nikogo! — Zawołał Gilbert rozwścieczony — jestem u siebie i proszę pana stąd wyjść!
— Mylisz się pan — po raz pierwszy gwałtownie odezwała się Henryka. — Nie jesteś pan u siebie, lecz u mnie i powinieneś szanować odwiedzających mnie przyjaciół.
— Pan Rollin — rzekł z kolei notaryusz — wypowiedział przed chwilą pod mym adresem słowa, jak zdawało mu się — złośliwe. Mógłbym odpowiedzieć na nie, lecz do czego to posłuży? — pogardzam niemi! Uczyniłem co uważałem za obowiązek, jak to czynię zawsze i szczycę się tem!
— Przekroczyłeś pan swoje prawa! — odparł Gilbert.
— W czem, jeśli łaska?
— Księgi notaryusza po winne być tajemnicą jak konfesyonał kapłański. Żaden sekret klienta nie powinien być rozgłaszany!
— Pan nie jesteś moim klientem. Znam pana tylko jako pełnomocnika pani Rollin, upoważnionego do odbierania jej dochodów, więc nie jestem obowiązany względem pana zachowywać tajemnicy. Będąc upoważnionym do zarządzania majątkiem, którego bratanica nieboszczyka hrabiego Emanuela d’Areynes jest użytkowniczką i z którego dochodów nie potrzebuję zdawać panu rachunków, byłem obowiązanym czuwać nietylko nad tym majątkiem i dochodami, lecz i nad użyciem tych dochodów. Potrzebuję wiedzieć, czy osoba, której wypłacam, wręcza je właścicielce prawej. Zasięgnąłem więc wiadomości i przekonałem się, że obawy moje były uzasadnione. Jeżeli zawiniłem, to tylko tem, żem zapóźno odkrył przeniewierstwo mandataryusza i wcześniej nie powiadomił panią Rollin o niebezpieczeństwie, na jakie naraża ją i przyszłość jej córki niegodziwe postępowanie pańskie. Radziłem jej, by wszelkiemi środkami usiłowała zawrócić pana z drogi, u końca której spotkałbyś się z sądem! Wiem, że może jestem zbyt otwartym, lecz otwartość ta, człowieka uczciwego obrażać nie powinna!
Gilbert zzieleniał, ale nie utracił zimnej krwi i zwróciwszy się do Henryki, rzekł tonem szyderczym:
— Pan notaryusz wspomniał o sądzie. — Więc to przed sąd policyi poprawczej pragnęłaś mnie pani postawić, wzywając mnie do siebie... Bo widzę, że mnie sądzą!
— Jak zasłużyłeś pan na to.
— Ja sam jestem odpowiedzialnym za moje czyny i nikomu nie pozwolę roztrząsać ich!
— Nawet mnie? — zapytała pani Rollin.
— Nawet pani! — zuchwale odrzekł Gilbert.
— Więc biorę sama to prawo i położę temu koniec! Dziś jeszcze odwołuję udzieloną panu plenipotencyę. Ja sama odtąd będę odbierała dochody z majątku i będę niemi roporządzała! Ale nie będę dawała na zbytki i na utrzymanie kochanek. Masz pan długi — więc sprzedaj stajnie, konie i spłać je. Oprócz wydatków na dom, które zmniejszę znacznie, przeznaczam panu dwanaście tysięcy franków na rok, które otrzymywać będziesz do czasu pełnoletności lub zamążpójścia Blanki, a następnie już ona, stosownie do warunków testamentu, będzie obojgu nam wypłacała takąż sumę i będziemy musieli zadowolnić się nią. Tymczasem będę mogła z oszczędności złożyć jaki kapitał na przyszłość. Taką jest moja wola!
— Wola twoja nie obowiązuje mnie — odrzekł Gilbert.
— Więc nie chcesz pan spłacić długów?
— Nie myślę nic sprzedawać. Nie zwykłem ustępować przed pogróżkami.
— Cóż mam uczynić, by zabezpieczyć przyszłość dziecka?
— Przedewszystkiem wyrzec się tego tonu imponującego, z którym ci tak nie do twarzy i następnie nie zmieniać nic w naszem obecnem położeniu.
— Ach! Jak słusznie stryj mój pogardzał tobą! — zawołała Henryka — i jakiż mi dzisiaj wstyd, żem cię kochała!
— Panie Rollin — odezwał się ksiądz, podchodząc kn niemu. — Od lat siedmnastu z obowiązku, jako jałmużnik więzienny obracam się wśród szumowin społeczeństwa, a jednak wśród tych wyrzutków wszelkiego rodzaju, złodziejów i zabójców, spotykałem serca mniej zepsute niż pańskie.
— Więc niech ksiądz powróci pomiędzy tych wyrzutków — odrzekł Gilbert szyderczo, — tam właściwsze dla niego miejsce, aniżeli w tym domu, gdzie, mam nadzieję, nie zobaczę pana więcej.
— Noga moja tu nie postanie.
— Pozostaje mi więc tylko pożegnać pana.
— Nie pożegnać, lecz powiedzie: do widzenia, gdyż zobaczymy się jeszcze.
— Nie przypuszczam.
— A ja jestem pewnym!
— Gdzie?
— W la Roquette.
Gilbert drgnął, ale nie dał poznać tego po sobie.
— Dziękuję za kazanie, panie Jałmużniku! — rzekł tonem drwiącym. — Ustępuję panu miejsca. Powrócę tu gdy ukończysz pan spowiedź.
Zawrócił się na pięcie i nucąc jakąś aryę z operetki, wyszedł z pokoju.
— Ach! nikczemnik! — zawołała Henryka, padając na krzesło.
— Niech pani nie traci odwagi i myśli o przyszłości — rzekł notaryusz.
— A przedewszystkiem, kochana kuzynko — dodał ksiądz — nie czyń żadnego ustępstwa.
— Bądź o to spokojnym — odrzekła — ale nie opuścisz mnie?
— Nie mogę przychodzić do domu, do którego twój mąż zabronił mi wstępu i dopóki on będzie tutaj, nie pokażę się nigdy. Ale możesz z Blanką przychodzić do mnie.
— Niech pani pamięta, dorzucił notaryusz — że zawsze będę czuwał nad jej interesami i bronił ich.
— Dziękuję z całego serca... Rachuję na pana...
Było już około północy, gdy ksiądz d’Areynes notaryusz opuścili pałac przy ulicy Vaugirard.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.