Róża i Blanka/Część druga/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

Wracając do domu Gilbert myślał:
— Czy tylko nie zanadto pośpieszyłem się? Co będzie, jeżeli lekarz omylił się i wikary nie umrze?
Ale obawa ta niepokoiła go nie długo.
— Więc cóż? — odrzekł sobie — jeżeli cios ten będzie śmiertelnym, to zyskam w każdym razie, jeżeli zaś chybi, mogę powiedzieć tylko, żem zapatrywał się pesymistycznie. Nie pisałem przecież, że Raul d’Areynes już umarł, a to gruba różnica. Jak mogłem nie wierzyć słowom zakrystyana od św. Ambrożego, mającego wiadomość od proboszcza, który tylko co powrócił od wikarego. Mogą mnie co najwyżej oskarżać o to, że na własne oczy nie przekonałem się o stanie chorego... Ale to nie jest zbrodnią. Mając serce czułe, za nic nie odważyłbym się patrzeć na męczarnie konania.
Teraz należy tylko czekać na wiadomość z Fenestranges. Jeżeli hr. Emanuel przeżyje cios — co wydaje mi się nieprawdopodobnemu będę miał dość czasu na zajęcie się wikarym i jeźli ten żyć będzie, wyrazić mu moją radość z jego ocalenia. Jeżeli zaś przeciwnie, hr. Emanuel zdecyduje się odejść do nieba po nagrodę za swej cnoty, wtedy nie dbam o Raula d’Areynes, bo cokolwiekbądź z nim się stanie, nic nie przeszkodzi Henryce objąć majątek po stryju!

∗             ∗

Złożona w komisaryacie przy ulicy la Roquette przez Gilberta przeciwko Duplatowi anonimowa denuncyacya, wywarła wrażenie.
Denuncyacya ta, w połączeniu z poprzednio nadesłanemu od osób innych, przekonywała, że kapitan komuny odgrywał podczas powstania rolę wielką.
Wszystkie wskazywały go jako zbrodniarza bardzo niebezpiecznego, ale dopiero ta ostatnia udzielała policyi wiadomości ułatwiających odszukanie go.
Agenci, mający rozkaz śledzenia go, otrzymali natychmiast wskazówki zawarte w liście Gilberta.
Należało było działać pośpiesznie, by nie dozwolić Duplatowi umknąć zagranicę.
Dwaj starzy, wytrawni agenci, wyćwiczeni w swym zawodzie jeszcze za czasów cesarstwa, chłopy silne jak dęby, a sprytni jak lisy, niejacy Boulard i Duclot wysłani zostali do Champigny.
Gilbert umyślnie nie wskazał szczegółowego adresu Palmiry, nie chciał bowiem, aby Duplat, w razie ujęcia go, powziął podejrzenie na niego. Będąc człowiekiem niezmiernie przezornym i przygotowanym zawsze na wszelkie niespodzianki, zawczasu zabezpieczał siebie furtką do odwrotu.
Nadszedł czwartek.
Boulard i Duclot, przebrani za mularzy poszukujących roboty, o ósmej rano wysiedli z pociągu w Champigny, zarówno jak Duplat przed czterema dniami przebyli Marnę łodzią i stanąwszy na drugim brzegu, zaczęli się oryentować.
— Gdzie teraz dowiemy się o naszej praczce? — zapytał Boulard.
— Gdzie? W tej pralni — odrzekł Duclot, zostawiając u brzegu statek będący własnością niejakiego Bordier, mającego cztery fachy, był bowiem właścicielem pralni, kąpieli zimnych, rybakiem i restauratorem.
— Masz słuszność. Chodźmy tam.
Weszli po drewnianym pomoście na statek, na którym klęcząc przy swych ławeczkach pracowały praczki, urozmaicając sobie robotę wesołą rozmową i śpiewem.
— Czego panowie życzą sobie? — zapytał właściciel pralni, podchodząc ku nim.
— Chcielibyśmy co przekąsić i wypić. Co pan masz?
— Mam chleb, ser, wino białe...
— A dobre?
— Jak najlepsze, po franku butelka.
— Prosimy podać.
— Niech panowie idą na górę, a ja zaraz przyniosę sam, gdyż żona jest w pralni a córka przy łazienkach.
Boulard i Duclot przebyli schody, następnie długi korytarz, ciągnący się wzdłuż kabin kąpielowych i weszli do obszernej sali, zastawionej stolikami i krzesłami.
Na jednym ze stolików Bordier postawił swym gościom butelkę wina i przekąskę.
— Jesteście panowie mularzami? zapytał, spoglądając na poplamione wapnem ich bluzy.
— A tak — odrzekł Boulard.
— Cóż, roboty jest dość?
— A jest trochę.
— I u nas jej nie brak. Prusacy i komuniści napalili wiele domów.
— To prawda.
Boulard napełnił szklanki i jedną z nich podsuwając gospodarzowi zakładu, zapytał:
— Napijesz się pan z nami?
— Dobrze, takiej propozycyi nie odrzuca się.
— Więc przynieś pan jeszcze jedną butelkę i szklankę.
Boulard spełnił żądanie i wszyscy trzej zajęli miejsca i stuknęli się szklankami.
— Nie gniewasz się pan chyba, że komuna została zduszoną... Jesteś pan przynajmniej teraz spokojnym?
— Nie widzieliśmy jej tutaj — odrzekł Bordier — i handel jakoś szedł. Ludzie tak samo jedli i kąpali się i praczki prały bieliznę jak gdyby nic nie zaszło. Nie zarabiało się wiele, ale też i nie traciło się, a to rzecz najważniejsza.
— Ba! pan miałbyś tracić? będąc na raz restauratorem, rybakiem, właścicielem łazienki i pralni!
— A jak się wiedzie mojej siostrze? — zapytał Duclot. Nieraz musiałeś pan smażyć dla niej rybę lub królika...
— Nie mam szczęścia i zaszczytu znać pańskiej siostry.
— Jest praczką i mieszkała dawniej w Champigny, a może i dotychczas mieszka.
— Jeżeli tylko mieszkała w Champigny, to ją znam, gdyż znane mi wszystkie praczki. Jak się nazywa?
— Palmira odrzekł Duclot.
— Palmira! — powtórzył Bordier — znam doskonale! Szykowna dziewczyna! Ale ona nie jest praczką, lecz prasowaczką. — Mieszka w Champigny dotychczas...
— Rad jestem z tego gdyż nie widziałem jej od początku wojny, a to już kawał czasu.
— Podczas oblężenia przebywała w Paryżu, — mówił Bordier — wraz ze swymi pracodawcami, którzy lubią ją bardzo, gdyż jest robotnicą doskonałą. Prawda, że zanadto lubi bawić się, ale po zatem dzielna dziewczyna. Chłopcy waryują za nią. Często przychodzi tutaj.
— Więc jesteś pan pewnym, że mieszka w Champigny?
— Jak nie mam być pewnym? Była u mnie zeszłej niedzieli. Naznaczyła sobie schadzkę z jedną ze swych przyjaciółek, niejaką Elodią, ale później wypadł jej jakiś interes i przyszła odwołać...
— To znaczy — pomyślał agent, — że tego dnia przybył Serwacy Duplat i z tego powodu odwołała schadzkę.
A głośno dodał:
— Powiedziałeś mi pan przyjemną wiadomość. Gdzież ona mieszka?
— Bardzo blizko ztąd, przy ułicy Bretigny nr 9.
— A nie wiesz pan w której godzinie wychodzi z pracowni?
— Późno, zwykle w nocy.
— Dziękuję panu, — rzekł Duclot. — A teraz wypijemy jeszcze po szklance i chodźmy.
Stuknęli się szklankami po raz ostatni, poczem zapłaciwszy należność, wyszli z zakładu i udali się na ulicę Bretigny.
— Widać, że to denuncyacya poważna — rzekł Boulard do swego towarzysza, gdy znaleźli się sami. — Palmira istnieje, a więc i nasz kapitan musi przebywać u niej. Oby tylko nie chciał stawić oporu...
— Ba! na to mamy nasze rurki — rzekł Duclot, spoglądając na kieszeń, w której ukryty był rewolwer wielkiego kalibru.
Duplat od czasu przybycia do Palmiry nie pokazał się ani razu na ulicy, nawet rzadko kiedy wychodził do ogródka, by odetchnąć świeżem powietrzem.
Oboje stosowali się ściśle do ułożonego planu.
Palmira wychodziła do pracowni o siódmej rano, 0 jedenastej wracała na śniadanie, przynosząc z sobą żywność na cały dzień, w południe wychodziła znowu i ostatecznie zjawiała się w domu o pół do ósmej wieczorem.
Wieczór schodził jej na rozmowie z Duplatem i na układaniu planów na przyszłość, stanowczo bowiem postanowili opuścić Champigny w końcu tego tygodnia i osiedlić się w Szwajcaryi.
Palmira wystarała się o przewodnika na kolejach żelaznych, który Duplat wystudyował starannie, wybrał najdogodniejszą linię kolei i stacyę, na której miał wysiąść i obliczył szanse powodzenia.
Uradzili, że on wysiądzie o dwie stacye od granicy i boczną ścieżką przejdzie je pieszo, ona zaś pojedzie wprost do Genewy, gdzie oczekiwać go będzie w hotelu Mont-Blanc.
Z Champigny mieli wyjść pieszo 1 bez żadnych pakunków, wsiąść do pociągu o kilka stacyj dalej i rozłączyć się przed granicą; dzień wyjazdu oznaczyli na sobotę.
Nadszedł czwartek.
Wybiła godzina dziesiąta rano, gdy agenci Boulard i Duclot opuścili restauracyę na statku.
Po wyjściu Palmiry Duplat sam pozostał w mieszkaniu, a ponieważ nie miał nic do roboty, leżał więc jeszcze w łóżku i palił papierosa, oczekując na dzienniki, które Palmira przynosiła mu, wracając na śniadanie.
Wstał nareszcie, ubrał się i rozmyślał, jakim sposobem zabije nudy w ciągu całego dnia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.