Przejdź do zawartości

Róża i Blanka/Część druga/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

Pani Henryka Rollin, po przeniesieniu jej do mieszkania, nie uległa żadnemu gwałtowniejszemu paroksyzmowi, grożącemu niebezpieczeństwem bezpośredniem, ale pozostawała w stanie odrętwienia, budzącym w lekarzu obawy poważne.
Ten ostatni nie chciał opinii swej wypowiedzieć stanowczo, miał przecież nadzieję, że młodość i mocna budowa pacyentki przezwycięży chorobę.
Malutka Marya-Blanka była zdrową.
Gilbert, patrząc na to dziecko czerstwe, mające dla niego wartość milionów, wesoło spoglądał w przyszłość i zawczasu snuł tysiące projektów.
Ale jeden cień czarny psuł mu harmonię obrazu na tem pogodnem niebie, a tym był Serwacy Duplat, jego wspólnik, człowiek mogący jednem słowem zmienić jego egzystencyę, zburzyć plany, zrujnować całe dzieło.
Myśl ta wracała mu do głowy bezustannie.
Gilbert żałował, że nieobezwładnił go tak, by groźny ten wróg nie pokazał się mu więcej.
Nie myślał w tej chwili ani o hr. Emanuelu d‘Areynes, ani o wikarym od św. Ambrożego, których z całej duszy nienawidził, gdyż postanowił zająć się nimi później.
Obecnie najpilniejszą i niecierpiącą zwłoki rzeczą było oczyszczenie drogi, którą sobie nakreślił, a na której zawadzał mu były komunista, grożący pozbawieniem go stu pięćdziesięciu tysięcy franków.
Gilbert miał ochotę nie dać mu ani grosza.
Wybiła godzina dziesiąta rano.
Lekarz po odbyciu zwykłej wizyty wyszedł, mamka siedząc przy łóżku Henryki, czuwała zarazem nad uśpioną w kołysce Blanką, zaś Gilbert, siedząc w pierwszym pokoju przy stole, powoli pisał list pismem zmienionem.
Powiedzieliśmy wyżej, że porządek w stolicy został przywrócony, wszelako dodać winniśmy, że policja w dalszym ciągu dokonywała dzieła odwetu.
Każdy podejrzany dom oddany był pod nadzór, na każdej ulicy poszukiwano ukrytej broni.
Wszyscy, mający jakikolwiek udział w działaniach komuny, byli ścigani za przywłaszczenie sobie władzy.
Było to rzeczą sprawiedliwą, potrzeba było bowiem oczyścić miasto z żywiołów szkodliwych, ale należy wykazać i odwrotną stronę medalu, a mianowicie, że wiele osób, pod pozorem służenia sprawie porządku, myślało tylko o zaspokojeniu swej nienawiści lub uraz osobistych.
Denuncyacye imienne i anonimowe napływały do prefektury policyjnej tysiącami, rozpoczęło się polowanie na winnych i niewinnych.
Stacye kolei żelaznych były przepełnione żandarmami i agentami policyjnymi, nikt nie mógł wyjechać z Paryża bez listu bezpieczeństwa lub pasportu, granice były dozorowane szczelnie.
Tylko człowiek bardzo zręczny mógł i to z wielką trudnością, omylić czujność policyi i uciec do kraju sąsiedniego.
Powróćmy teraz do Gilberta i przeczytajmy przez ramię list napisany pismem zminionem.
Oto co on pisał:

Panie!

„Każdy człowiek uczciwy powinien wskazać władzy ludzi, którzy przed kilkoma jeszcze dniami terroryzowali, zalewali krwią i palili Paryż.
Porządek społeczny nie miał zawziętszego wroga nad niejakiego Serwacego Duplata, kapitana komuny, wykonawcy najhaniebniejszych postanowień Komitetu centralnego.
Wygalonowany ten zbrodniarz przez dwa miesiące siał przestrach w jedenastym okręgu, prześladując uczciwych ludzi swą zemstą nieubłaganą; znieważając kapłanów, zatrzymując zakładników, rabując sklepy, mordując opierających się jego samowoli.
Złoczyńca ten zdołał umknąć z Paryża i w oczekiwaniu na sposobność opuszczenia Francyi, ukrywa się dzisiaj pod nazwiskiem Juliusza Servaize w Champigny u praczki, niejakiej Palmiry, zamieszkałej przy ulicy Bretigny.
Serwacy Duplat nie powinien uniknąć zasłużonej kary.“
Gilbert odczytał list i nieczytelnie podpisał go jakiemś przybranem nazwiskiem.
Ach! gdyby mu było wiadomem, że tenże Duplat na czele bandy pijanych komunistów rozstrzelał zakładników trzymanych w więzieniu la Roquette, z jakąż przyjemnością uczyniłby o tem wzmiankę — ale nie wiedział o tym czynie potwornym.
Zresztą przytoczone przestępstwa wystarczały do skazania Serwacego Duplata co najmniej na deportacyę.
Gilbert włożył list w kopertę, zaadresował do komisarza policyi dzielnicy la Roquette, poczem wyszedł na miasto i rzucił go do skrzynki reklamacyjnej, zawieszonej przy bramie ratusza.
W powrocie do domu, przechodząc około kościoła św. Ambrożego, oczyszczanego w tej chwili po znieważeniu go przez komunistów, wszedł do świątyni i zapytał zakrystyana:
— Czy ksiądz Raul d’Areynes powrócił już do Paryża?
— Powrócił 28 maja, w nocy...
— I objął już obowiązki wikarego?
— Nie, panie — odrzekł zakrystyan westchnąwszy.
— Dlaczego? — Ksiądz d’Areynes jest umierającym.
— Umierającym? Czyż to być może?
— Tak jest. Ksiądz proboszcz, który odwiedził go dziś rano, mówił, iż lęka się o życie księdza wikarego.
— Cóż się stało? Proszę powiedzieć mi...
— Ksiądz wikary, powróciwszy do Paryża wraz z wojskiem w nocy z dnia 28 na 29, został ugodzony kulą w piersi na progu swego domu.
Gilbert podziękował zakrystyanowi i wyszedł z kościoła.
Usłyszana wiadomość przestraszyła go, gdyż śmierć Raulaa d’Areynes mogła przynieść mu w przyszłości szkodę niczem niepowetowaną: hr. Emanuel uwolniony od wpływu bratańca, mógłby zmienić testament.
Nagle oczy Gilberta zajaśniały blaskiem szczególnym i twarz jego rozjaśniła się.
Przyszła mu do głowy myśl szatańska i wróciła utraconą na chwilę nadzieję.
— Przeciwnie — pomyślał — śmierć wikarego może przyśpieszyć objęcie majątku hrabiego. Jeżeli p. d’Areynes dowie się o niej niespodzianie, to pod wpływem tego ciosu nie przeżyje paroksyzmu drugiego. Należy wywołać go!
Po przybyciu do domu, nie zasięgając bliższych wiadomości o stanie zdrowia wikarego, siadł do stolika i napisał list następujący.

Paryż, 1 czerwca 1871 r.
„Panie hrabio, czcigodny stryju nasz!

Dziś, gdy oczy moje nie patrzą już więcej na straszne wypadki, które ojczyznę naszą wydały na łup barbarzyńców, gdym przestał drżeć na widok tylu ofiar krwawych, gdym już opłakał dymiące gruzy spalonego Paryża, uważam sobie za obowiązek powiadomić pana hrabiego o położeniu naszej rodziny, podziękować za jego dobroć dla nas i zapewnić o wdzięczności, którą zachowam przez całe życie.
Droga Henryka moja, a pańska bratanica, osłabiona wskutek niedostatku oraz moralnych i fizycznych cierpień, powiła przed trzema dniami, w piwnicy, gdzie szukaliśmy schronienia podczas bombardowania Paryża, zdrową i dobrze zbudowaną córeczkę, którą pan hrabia, jestem tego pewnym, będzie kochał tak, jak kochał dotychczas jej matkę.
Henryka była bardzo chora, przez jakiś czas życia jej zagrażało niebezpieczeństwo, lecz dzięki Bogu przeszło już i lekarz zapewnia, że nie wznowi się. Otoczona jest jak największą troskliwością i mam nadzieję, że wkrótce osobiście zawiezie panu nasze drogie dziecię.
Lecz niestety! panie hrabio, na ten obraz szczęścia rodzinnego padł cień żałoby. Nasz ukochany kuzyn, ksiądz Raul d‘Areynes, który, powodowany wrodzoną mu szlachetnością i miłością chrześciańską, wstawiał się do pana hrabiego za naszem dzieckiem, dogorywa na łożu boleści.
Gdy list ten dojdzie rąk pańskich, dusza jego będzie już w niebie.
Wracając do Paryża wraz z armią wersalską w zamiarze objęcia stanowiska, którego pozbawiła go komuna, trafiony został w piersi kulą na progu swego mieszkania. Był jedną z ostatnich ofiar zbrodniarzy wichrzycieli.
Uważałem sobie za obowiązek powiadomić pana hrabiego o tem okropnem nieszczęściu. Łączymy naszą boleść z boleścią pańską, mieszamy łzy nasze z jego łzami i prosimy Boga o zachowanie pana hrabiego przy życiu przez długie jeszcze lata.
Racz panie hrabio i czcigodny stryju nasz przyjąć zapewnienie głębokiego szacunku, przywiązania i dozgonnej wdzięczności.
Gilbert Rollin.“ List ten obmyślany na chłodno, wystarczy czytelnikom, jeżeli dotychczas jeszcze nie wiedzieli za dowód, że niegodziwość męża Henryki przekraczała granice pospolitej przewrotności ludzkiej.
Napisać podobny list, było to, według nas, to samo, co popełnić zbrodnię wstrętniejszą od pchnięcia nożem.
W dziesięć minut po ukończeniu swego dzieła nikczemnego Gilbert rzucił list do skrzynki pocztowej przekonany, że zadał hr. Emanuelowi cios w samo serce i że cios ten będzie śmiertelnym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.