Róża i Blanka/Część druga/XLVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVIII.

Umówiono się, że podczas pobytu swego w Paryżu Rajmund codziennie będzie przychodził do mieszkania wikarego, z warunkiem wszakże, iż nie będzie usiłował zbliżyć się do chorego księdza, bez zezwolenia doktora.
Ksiądz d’Areynes, jak wiemy, odzyskał już przytomność.
Około godziny szóstej stary chirurg dał mu nie wielką dozę opium, uważał bowiem, że to bezzwłocznie przeszkodzi utracie sił i przyczyni się do szybszego zagojenia rany.
O siódmej, sprawdziwszy pomyślny stan zdrowia księdza, wraz i żoną i Schlossemzasiadł do obiadu.
Zawieszka u sufitu naftowa lampa oświetlała stół, pozostawiając w cieniu dalsze części pokoju, nie objęte jej promieniami.
Rozmawiano półgłosem i rzecz naturalna, tylko o księdzu d’Areynes.
Żadna z tych osób nie mogła oderwać swych myśli od tego człowieka, tak młodego, dobrego, szlachetnego, tak drogiego wszystkim, który nie żyłby już, gdyby Opatrzność nie umieściła w tym samym domu, tuż obok niego, d-ra Leblond.
Obiad był krótki i miano już wstawać od stołu, gdy ktoś u drzwi zadzwonił gwałtownie.
Była wtedy godzina ósma wieczorem.
Magdalena wyszła do przedpokoju i otworzyła.
— Dobry wieczór Magdaleno — przemówił gość.
Zdziwiona służąca, poznawszy po głosie Rollina, cofnęła się o krok.
— Tak dziwi cię moja wizyta? — zapytał Gilbert.
— Rzeczywiście — wyjąkała Magdalena.
— Dlaczego?
— Późno już...
— Nie mogłem przyjść wcześniej... Potrzebuję zobaczyć się z moim kuzynem, księdzem Raulem.
— Ksiądz wikary nie przyjmuje nikogo.
— Ale mnie przyjmie.
— Ksiądz wikary śpi teraz.
— Więc cóż to przeszkadza! — odrzekł imponująco. — To obudzisz go!
— Obudzić!
— Powtarzam ci, że potrzebuję zobaczyć się z nim natychmiast! Mam zakomunikować mu wiadomość bardzo ważną, a nadto potrzebuję porozumieć się z nim bezzwłocznie. Nie mam czasu na rozmowę z tobą... Zaanonsuj!
Magdalena była oburzona. On, zabójca hrabiego Emanuela, on, nieprzyjaciel wikarego, on, bezwstydny, odważył się przyjść tutaj!
Zapanowała jednak nad gniewem i zagrodziła mu drogę.
— Nie mogę puścić pana — rzekła tonem stanowczym — bez pozwolenia pana doktora.
— Jak ty śmiesz mówić mi coś podobnego? — zawołał niecierpliwie i postąpił krok naprzód.
Ale ona nagłym ruchem zamknęła drzwi i wbiegła do pokoju stołowego.
— To pan Gilbert Rollin! — zawołała przestraszona.
— Czego on chce? — zapytał Rajmund, zrywając się z krzesła.
— Pragnie koniecznie zobaczyć się z księdzem wikarym... Chciał wejść przemocą, ale zamknęłam mu drzwi przed nosem!
— Czego chce ten nikczemnik? — zawołał Schloss, ściskając pięście. — Radzę mu, niech lepiej nie wchodzi!
— Dla czego? — zapytał chirurg.
— Bo go zabiję!
— Pojmuję, że zuchwalstwo jego może pana oburzać, ale uspokój się. — Powinniśmy przyjąć pana Rollin. Być może, że istotnie ma interes ważny. Ja sam rozmówię się z nim. Magdaleno poproś p. Rollin.
Służąca otworzyła drzwi.
— Przecież! — zawołał Gilbert. — Przyznam się, że tego zanadto!
Rollin z dumnie podniesioną głową wszedł do pokoju stołowego.
Stary chirurg podszedł ku niemu i rzekł:
— Nie mam zaszczytu znać pana i dopiero od Magdaleny dowiedziałem się kim pan jesteś. Życzył pan sobie widzieć się z księdzem d‘Areynes, podobno w ważnym interesie... Otóż ksiądz wikary znajduje się obecnie w stanie niedozwalającym na najmniejszą rozmowę... Jestem jego lekarzem i przyjacielem... mieszkam w tym samym domu... Udzieliłem mu pierwszej pomocy, gdy był prawie konającym, następnie pielęgnowałem go do tej chwili, to znaczy, że mam prawo rozporządzać się w tem mieszkaniu, jak w swojem własnem. Jakkolwiek ważnym może być pański interes, nie mogę pozwolić na rozmowę z chorym, ale, jeżeli uważasz mnie pan godnym zaufania, racz mi go powierzyć, a ja mu go zakomunikuję.
Doktór widział, że podczas jego przemowy Gilbert drżał z niecierpliwości, lecz nie dbał o to.
— Potrzebuję widzieć się z moim kuzynem! — zawołał Rollin tonem ostrym.
— Proszę pana mówić ciszej, — odrzekł doktór spokojnie — gdyż możesz obudzić chorego, a co do widzenia się, powtarzam, że to rzecz niemożliwa!...
— Co takiego?
— Stanowczo niemożliwa!
— Nie jest przecież chorym tak ciężko, by nie mógł zobaczyć się zemną.
— Ja jestem innego zdania.
— Przychodzę z wiadomością, o której powinien dowiedzieć się natychmiast, zarówno we własnym jak i moim interesie.
— Bywają wiadomości zabójcze! — odrzekł doktór kładąc nacisk na słowa i patrząc w oczy Gilbertowi.
Rollin zadrżał.
Czy doktór wymówił te słowa przypadkiem, czy pragnął uczynić aluzyę do tragicznej śmierci hrabiego d‘Areynes?
Nie wiedział, ale złagodniał i zmieszał się.
Doktór jakby nie spostrzegał tego, rzekł, wskazując mu krzesło:
— Raczy pan spocząć i powiedzieć mi, jakiego rodzaju jest pański interes.
— Ależ — odrzekł Gilbert, usiłują zapanować nad wzburzeniem — jakie masz pan prawo o wdzierania się w sprawy familjne?
— Nie mam do tego pretensyi, lecz sądzę, działam na zasadzie przysługującego mi prawa.
— Jakiego?
— Prawa lekarza, które dozwala rozporządzać się tylko jemu, gdy chodzi o zdrowie i życie chorego.
— Prawo bardzo wątpliwe...
— Jednak nie radzę panu zapominać o niem. — Zlebyś pan wyszedł i dowiodę tego.
— Ciekawym w jaki sposób?
— Wizyta pańska ma związek ze śmiercią hrabiego Emanuela d‘Areynes?
Gilbert zdziwiony nie zdołał ukryć wrażenia.
— Zkąd pan wie, że hr. Emanuel nie żyje? — zapytał.
Doktór wskazał ręką spokojnie siedzącego w cieniu Schlossa.
— Rajmund Schloss! — zawołał Gilbert zdziwiony.
— Ja — odrzekł lotaryńczyk. — Przybyłem z Fenestranges, by powiadomić księdza d‘Areynes o śmierci jego nieodżałowanego stryja.
— I kuzyn mój — ze sztucznym drżeniem w głosie zapytał Gilbert, — wie już o tym bolesnym wypadku?
— Nie wie, gdyż bywają wiadomości zabójcze, jak słusznie powiedział pan doktór, a taką byłaby i wiadomość moja. Ksiądz Raul, dowiedziawszy się o śmierci hrabiego, mógłby umrzeć, jak umarł hr. Emanuel, czytając list pański fałszywie powiadamiający go o tragicznej śmierci bratańca!
Gilbert spostrzegł, że go podejrzewają; przynajmniej ostatnie słowa lotaryńczyka uchylały pod tym względem wszelką wątpliwość.
— Pisząc mój list, byłem przekonany, że kuzyn mój nie żyje.
— Któż pana tak poinformował?
— Poinformowano mnie w kościele św. Ambre5ego. Zaszedłem tam, by dowiedzieć się, czy ksiądz wikary powrócił do Paryża i dowiedziałem się od zakrystyana, że jest ranionym śmiertelnie i konającym. On sam zaś słyszał o tem od proboszcza. Widzisz pan więc, że wiadomość miała wszelkie cechy prawdy.
— A pan, nie sprawdziwszy jej — odrzekł doktór surowo — nie zadawszy sobie trudu odwiedzenia chorego, do którego powoływała pana sama przyzwoitość, nie mówiąc już o życzliwości, brutalnie zawiadomiłeś hrabiego, wiedząc, że jest chorym, w wieku podeszłym i że po ataku pierwszym drugi będzie dla niego ciosem śmiertelnym. Możnaby przypuszczać, że działałeś pan z celem i osiągnąłeś go.
— Podejrzenia pańskie obrażają mnie — wyniośle odrzekł Gilbert.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.