Róża i Blanka/Część druga/XLVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLV.

Przywiązanie Rajmunda do rodziny swego zmarłego pana, nakłaniało go do porzucenia biernej roli, wynikającej z jego podrzędnego stanowiska i do odbycia podróży do Paryża.
Korzystając z pięknej pogody, po wyjściu z wagonu udał się na ulicę Papincourt.
Jakże zmienionym wydał mu się Paryż od owego czasu, gdy widział go po raz ostatni przed samom oblężeniem!
Nieporządek na ulicach nie został jeszcze zupełnie usunięty, na domach wszędzie widoczne były ślady kul karabinowych i armatnich, resztki barykad utrudniały komunikacyę, połamane, zbroczone krwią karabiny kupami leżały na bruku.
Schloss ze ściśniętem sercem spoglądał na to zniszczenie.
— Biedny Paryż! — szeptał. — I to uczynili francuz!, w oczach niemców... ach! nikczemni!..
Gdy zadzwonił u drzwi mieszkania wikarego, stary chirurg, obawiając się by dźwięk dzwonka nie przebudził chorego, zapytał niezadowolony.
— Kto to może być?
— Pójdę i zobaczę — odrzekła Magdalena.
— Ktokolwiekby był, proszę powiedzieć, że ksiądz wikary nie przyjmuje nikogo.
Magdalena otworzyła drzwi i spostrzegłszy Rajmunda, krzyknęła ze zdziwienia.
Doktór, usłyszawszy jej głos podniesiony podbiegł ku niej.
— Proszę mówić ciszej, Magdaleno. Wszak wiesz, że ksiądz wikary zasnął.
— To Rajmund Schloss, proszę pana doktora, — nadleśny hr. Emanuela, stryja księdza. Przybywa z Fenestranges... Chodź, panie Schloss.
Wzięła z jego ręki walizkę, którą położyła na krześle w przedpokoju i wprowadziła gościa do pokoju stołowego.
— Jak to dobrze, żeś pan przyjechał! Ale pewno jesteś głodny? Siadaj do stołu, zaraz przyniosę nakrycie... To pan doktór Leblond który ocalił życie naszemu księdzu... Ach mój panie co za nieszczęście! Raniony był śmiertelnie, ale pan doktór zapewnia, że wyzdrowieje...
Wobec tego potoku słów, których ton przez zapomnienie, stawał się coraz wyższym, chirurg uważał za właściwe przywołać Magdalenę do porządku.
— Mów ciszej — rzekł.
Ostatnie wyrazy Magdaleny zdziwiły Rajmunda.
— Wiemy o okropnym wypadku, jakiemu uległ ksiądz wikary — rzekł Schloss przytłumionym głosem, zwracając się do doktora. — Wiadomość tę otrzymaliśmy od p. Gilberta Rollina, kuzyna księdza... Ale wysłane przez niego depesze zawierają w sobie sprzeczność co do czasu wyprawienia... Przybyłem z największą trwogą w sercu... Ksiądz wikary żyje, gdyż Magdalena powiedziała, że pan doktór ręczy za wyzdrowienie, ale niech pan nie ukrywa przedemną prawdy...
— Rzeczywiście, życie księdza wisiało na włosku, ale dziś, jeżeli nie zajdzie jaka komplikacya, niebezpieczeństwo nie zagraża.
— Ach! więc go zobaczę! — rzekł Rajmund ze łzami w oczach.
— Nie zobaczysz go pan — odpowiedział doktór.
— Dlaczego?
— Dla tego, że najmniejsze wzruszenie, zarówno bolesne jak przyjemne, może zaszkodzić choremu... Aż do zupełnego wyzdrowienia nie powinien widzieć nikogo, a tembardziej pana.
— A jednek — odrzekł Schloss — muszę widzieć się z nim, muszę rozmówić się...
W tej chwili Magdalena, spostrzegłszy krepę czarną na rękawie Rajmunda rzekła głosem drżącym.
— Przybywasz pan z jakąś złą wiadomością...
Schloss nie odpowiadając jej zapytał:
— Czy widziałaś się z p. Rollinem.
— Widziałam się. Chodziłam do niego z wiadomością o chorobie księdza.
— Kiedy to było?
— Przed trzema dniami.
— I on nic ci nie mówił?
— Powiedział tylko, że żona jego miała córeczkę.
— Nic więcej?
— Nic więcej.
— Czy był w żałobie?
— Nie widziałam.
— Ach, moja Magdaleno, nie omyliłaś się mówiąc, że przyjechałem ze złą wiadomością. Hr. Emanuel nie żyje!
— Nie żyje! — powtórzyli na raz doktór, jego żona i Magdalena.
— Padł rażony apopleksyą, dowiedziawszy się o śmierci swego ukochanego bratańca, księdza d’Areynes.
Wiadomość ta wywarła na zebrane w pokoju osoby wrażenie spadającego pioruna.
— Co pan mówisz? — zapytał doktór Rajmunda, jak gdyby źle usłyszał.
— Mówię, że list p. Rollina, pisany d. 1 czerwca, otrzymany w Fenestranges 3-go, powiadamiający o śmierci księdza d’Areynes, zabił hr. Emanuela tak dobrze, jak uczyniłaby to kula karabinowa, wymierzona w serce. Niech pan doktór przeczyta ten list...
Rajmund wyjął z pugilaresu list Gilberta i podał go chirurgowi.
— Boże wielki! — jęknęła Magdalena. — Ulituj się nad nami!
— Jaki cel mógł mieć p. Rollin, pisząc list podobny? — zapytał doktór po odczytaniu go.
— Chciał prędzej objąć dochody z majątku, zapisanego jogo żonie.
— Potwór! — zawołała Magdalena.
— Jest w tem wszystkiem coś, czego nie rozumiem — rzekł doktór.
— Co takiego? — zapytał Schloss.
— Pan Rollin, pisząc swój list dnia 1-go czerwca, nie widział się jeszcze z Magdaleną.
— A gdy byłam u niego, nie wiedział jeszcze, że ksiądz d‘Areynes był ranionym niebezpiecznie.
— A raczej udawał, że nie wie — zauważył Schloss.
— Bardzo być może — mruknęła Magdalena.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.