Róża i Blanka/Część druga/XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Następnego dnia doktór udał się do sędziego pokoju w Fenestranges i wyjaśniwszy mu powód swej wizyty, prosił o przyśpieszenie postępowania spadkowego.
Wskutek tego, tegoż dnia jeszcze spisano inwentarz i nałożono pieczęcie.
Sędzia pokoju zabrał złożony przez hrabiego w biurku testament i wręczył go prezesowi trybunału pierwszej instancyi w Nancy.
Na żądanie doktora Piotr Renaud mianowany został dozorcą opieczętowanych ruchomości.
Ponieważ wykonawca testamentu ksiądz Raul d‘Areynes, nie mógł z powodu choroby przybyć dla spełnienia swego mandatu, należało więc w krótkim przeciągu czasu usprawiedliwić odpowiednim aktem jego nieobecność, a jednocześnie, uzyskać metryki urodzenia Maryi-Blanki i jej rodziców.
Wysłano do przebywającego w Paryżu notaryusza list z prośbą o nadesłanie złożonej w jego ręce kopii testamentu hr. Emanuela i wykazu wymienionych w testamencie walorów, pozostawionych u niego w depozycie.


∗             ∗

Zasiadający w Wersalu sąd wojenny rozwijał czynność niezmierną i codziennie wydawał setki wyroków przeciw osobom oskarżonym o udział w powstaniu komunistów.
Dziwny zbieg okoliczności! Tego dnia, o tej samej godzinie, w której zwłoki hr. Emanuela złożone zostały w grobie, Serwacy Duplat stawiony był przed sądem, złożonym z oficerów znających tylko kodeks wojenny, nieubłagany w swej sprawiedliwości.
Umysły uspokoiły się już nieco, oburzenie pierwszych chwil złagodniało, zbiorowe egzekucye ustały.
Rozbierano sprawy, ale szybko, bez szczegółowego badania, niepotrzebnego zresztą, oskarżeni bowiem ujęci zostali z bronią w ręku, lub aresztowani na podstawie popartych dowodami osób innych.
Duplat miał czas do zastanowienia się nad swem położeniem. Chociaż w pewnych chwilach pod wpływem rozpaczy mówił:
— Raz tylko człowiek umiera! Przegrałem, tem gorzej dla mnie! To obecnie, po głębszej rozwadze myślał:
— Nie wszyscy stawający przed sądem wojennym, zostają rozstrzelani... Niektórzy uzyskują nawet wolność, a wielu skazanych zostaje na deportacyę.
Zrobiłbym głupstwo, nie przedsiębiorąc wszelkich środków dla uniknienia kuli.
Hultaj pragnął żyć koniecznie.
Wszak życie jest tak przyjemne!
Umierać i pozostawić majątek zakopany w ziemi!
— Nie! nie chcę! — wołał. — Będę się bronił wszystkimi siłami! Oni są chytrzy, ale ja będę chytrzejszym!
Duplat wszedł do sali posiedzeń pełen nadziei, choć otoczenie w jakiem się znalazł, nie było zbyt obiecującem.
Ściany sali, oświetlonej przez dwa wielkie okna, pokryte były jakiemś ciemnem, brudnem obiciem.
W głębi, przymocowany do muru zwieszał się pęk chorągwi trójkolorowych, nad którym wielkimi literami wypisana była dewiza: „Honor-Ojczyzna-Obowiązek“.
Pod temi trofeami wznosiła się estrada, na którą wstępowało się po trzech schodkach, a ha jej środku stał długi stół, pokryty suknem zielonem.
Po obu węższych bokach stołu stały biurka przeznaczone dla sekretarza i pisarza sądu, a za niemi siedziało kilkunastu różnego wieku oficerów, składających sąd wojenny.
Prezydował pułkownik, człowiek stary, o długich siwych wąsach i twarzy surowej.
Przed nim leżał kodeks wojenny i stosy papierów, oraz wyciągi praw, stosowanych do miast ogłaszanych w stanie oblężenia.
Wokoło gęstym szeregiem stali żołnierze z nabitą bronią i nałożonemi bagnetami, zaś dowodzący nimi oficerowie trzymali szable obnażone.
W sali panowała cisza głęboka.
Duplat, stanąwszy przed sądem, szybkim wzrokiem obrzucił sędziów, pragnąc z twarzy wyczytać ich myśli, ale twarze te były zimne, obojętne, nieme.
Frezy dujący przerzucił kilka kartek leżących przed nim aktów i zapytał:
— Pańskie nazwisko?
— Serwacy Duplat.
— Służyłeś pan w wojsku?
— Tak panie pułkowniku, w 17 pułku piechoty.
— Podczas wojny byłeś sierżantem-furyerem 57-go batalionu gwardyi narodowej.
— Tak, panie pułkowniku. Miałem udział w bitwie pod Montretant i walczyłem mężnie, mogą zaświadczyć towarzysze...
— Dlaczego nie złożyłeś broni po zawarciu, rozejmu?
— Ponieważ nie ogłoszono rozkazu rozbrojenia, więc zachowaliśmy broń i działa, aby nie wpadły w ręce nieprzyjaciół.
— Wystąpiłeś do walki z rządem...
— Nie zastanawiałem się nad tem, panie pułkowniku... uczyniłem to przez patryotyzm, jak wielu innych.
— Starałeś się o stanowisko w wojsku Komuny...
— Właściwie przyjąłem je tylko.
— Byłeś kapitanem kompanii?
— Tak, panie pułkowniku.
Ostatnie pytanie prezesa przestraszyło Duplata.
Co będzie, jeżeli zacznie mówić o żołnierzach tej kompanii, którzy w dziedzińcu więzienia la Roquette pod jego dowództwem rozstrzelali zakładników?
— Dla czego zwróciłeś broń przeciw wojsku regularnemu, przeciw ojczyźnie, przeciw braciom własnym?
Duplat odetchnął.
Widocznie sąd nie wie o zakładnikach.
— Dałem się wciągnąć, a przytem nie miałem z czego żyć...
— Mogłeś, zamiast łączyć się z powstaniem, udać się do Wersalu i zaciągnąć się do wojska regularnego.
— Nie zastanowiłem się nad tem... Zresztą, nie miałem za co wyjechać z Paryża.
— Powiedz raczej, że wolałeś zostać w Paryżu, aby korzystać z bezrządu i zaspokoić swoje złe instynkta. Przez dwa miesiące w najbrutalniejszy sposób terroryzowałeś całą dzielnicę. Mam tutaj wydawane przez ciebie bony rekwizycyjne, które wręczałeś przemocą, z bronią w ręku, grożąc rozstrzelaniem kupcom, nie chcącym ich przyjmować.
Duplat pochylił głowę.
Więc Merlin nie kłamał, zapewniając o licznych na niego denuncyacyach.
— Czy przyznajesz się do tych zbrodni? — zapytał prezydujący.
— Przyznaje się, panie pułkowniku.
— I uznajesz się być winnym?
— Uznaję się, panie pułkowniku, nawet bardzo winnym... Lecz czyż ja mogę być odpowiedzialnym?
— A któż?
— Ci, którzy wywołali powstanie, — odrzekł Duplat z dziką wymową. — Naczelnicy, przywódcy, co pragnęli zamętu, by zaganiać władzę i zbogacić się, co pchali nas naprzód pięknem! słowami, pobudzali, upajali kłamliwemi teoryami... a my głupcy, wierzyliśmy im!... Zapewniali nas, że powstanie wytworzy jedność i siłę, że po usunięciu rządu, który czynili odpowiedzialnym za wszystkie porażki armii, zawieszenie broni, poddanie Paryża, bronionego przez dwieście tysięcy ludzi — rozgromimy niemców do szczętu i wypędzimy za granicę Francy!... Wtykano nam w ręce broń i pełne szklanki... Zbrojono się i upijano... Jakiś szał ogarnął wszystkich... Jak dzieci lubowali się w pióropuszach, galonach, wstęgach czerwonych... Szczęk szabel ciągnionych po bruku, dźwięk trąb i huk bębnów wszystkim sprawił jakiś zawrót głowy! Braliśmy to wszystko na seryo... i w dobrej wierze gotowiśmy byli poświęcić życie. Ja przynajmniej, panie pułkowniku, przysięgam, iż byłem przekonany, że poświęcam się dla chwały Francy!! Dziś przejrzałem i widzę, żem źle czynił, a jeśli służyłem komunie, to jedynie z głodu i dla tego, że sprawę jej uważałem za dobrą.
Popełniłem błąd... na nieszczęście był on zbrodnią!
Dziwna ta, lecz zręczna obrona, wysłuchana uważnie przez członków sądu, wywarła na nich pewne wrażenie, nawet korzystne. Ex-kapitan spostrzegł je i lekceważąc rady Merlina, postanowił użyć argumentu decydującego.
— Czy masz co więcej na swoją obronę? — zapytał prezydujący.
— Mam, panie pułkowniku.
— Co takiego?
— Pomimo powszechnego szału, miewałem chwilami wyrzuty sumienia.
— Wyrzuty sumienia, ty — z ironią rzekł prezydujący. — ciekawym?
— Dałem dowody.
— Jakie?
— Czy znane jest panu pułkownikowi nazwisko Oficera komuny, który, nie zważając na grożące mu niebezpieczeństwo, otworzył wojsku regularnemu bramę św. Gerwazego?
— Nie ciekawiśmy go — odrzekł prezydujący sucho.
— Nie wymienię go więc, lecz zdaje mi się, że oficer ten czynom tym odkupił w części swą winę.
— W każdym razie za późno, gdyż dwie trzecie części Paryża były już w naszych rękach.
— Nie mógł uczynić tego wcześniej...
— Dość! — zawołał prezydujący.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.