Róża bez kolców/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Urbanowska
Tytuł Róża bez kolców
Podtytuł Opowiadanie, osnute na tle przyrody tatrzańskiej
Wydawca Księgarnia K. Grendyszyńskiego
Data wyd. 1903
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
NITKA ZERWANA.

„Cierpi człowiek, bo sobie sam służy za kata:
Sam sobie robi koło, i sam się w nie wplata“
Mickiewicz. Myśli i zdania.

Inaczej było na Starej Polanie, nie tak wesoło: snać dobry humor nie zawsze idzie w parze z bogactwem.
Skromny domek Parzonki tak pięknie został urządzony, że samego gospodarza przejmował podziwem i zazdrością. Piękność to bowiem była czysto miejscowa, góralska. Sir Warburton, wielki piękna wszelkiego wielbiciel, tak sobie upodobał styl zakopański którego próbki widział w starych, poczerniałych sprzętach swego gazdy, że i własne mieszkanie zapragnął w podobne zaopatrzyć. Wieść o tych wyrobach doszła już do niego do Anglii, za pośrednictwem organu dworskiego „The queen. The Ladys Newspapers and court Cronicle“. Pismo to zachęcało współpracowników do sprowadzania wzorów mebli zakopańskich i rozpowszechnienia wśród licznych szkół wiejskich, zostających pod opieką pań angielskich. Potem inne jeszcze angielskie gazety powtarzały gorące pochwały, za wiedeńską „Die Presse“ której sprawozdawca z okazyi Wystawy Jubileuszowej 1889 r. wyraził się, że, czynią takie wrażenie, jakby do salonu pełnego fraków i mundurów, wszedł ktoś strojny w malownicze staropolskie szaty. A już gdy Cesarz Franciszek Józef oglądający Wystawę, wyraził głośno swój zachwyt nad niemi; gdy minister Gautsch z hr. Badenim przyjechali umyślnie do Zakopanego, dla zbadania rzeczy u źródła — stało się wiadomem że odkryto nową krynicę piękna oryginalnego, pod nazwą „polskiego stylu“, a wszystkie pierwszorzędne ilustracye europejskie, na wyścigi podawały podobizny tych mebli. Pojawiły się zamówienia z obcych, dalekich stron, a w ślad za niemi i rzeźbiarze zakopańscy rozeszli się po świecie, osiedlając się w Budapeszcie, w Londynie, w New-Yorku.
Ale słyszeć lub czytać o czemś, a widzieć na własne oczy, to jeszcze co innego. Sir Edwardowi podobał się niezmiernie styl ten oryginalny, prostemi środkami artystyczne wywołujący efekta: ta lekka płaskorzeźba na gładkiem tle napuszczanem farbą czerwoną, niebieską i czarną. Dyrektor Muzeum przemysłowego w Wiedniu, Folke, niepospolity znawca sztuki, upatrywał w tem podobieństwo do gotyku — ale Warburton miał własny swój sąd o tem — i twierdził że to jest styl odrębny, niepodobny do żadnych innych.
Dowiedziawszy się, że szkoła snycerska w Zakopanem wyrabia podług dawnych, starych modeli, sprzęty zastosowane do potrzeb ludzi cywilizowanych, i tworzy z motywów miejscowych bardzo szczęśliwe, artystyczną wartość mające kombinacye — sir Edward udał się tam zaraz. Znalazł trzy gotowe garnitury: umeblowanie sypialni, jadalni, gabinetu do pracy, i tak się zapalił do tego stylu, w niczem nie przypominającego banalnych, do zbytku już znanych produkcyi szwajcarskich i tyrolskich, że zakupił wszystko co było, wydawszy na to ogromną sumę dwustu funtów szterlingów. Sprzęty te przeznaczone do jego zameczku myśliwskiego w Szkocyi, tymczasem służyć miały ku wygodzie właściciela przez cały czas pobytu jego w Zakopanem.
W domu Parzonki były cztery izby przedzielone sienią — po dwie z każdej strony: na prawo znajdowała się sypialnia milady i pokój jadalny, na lewo mieścił się sir Edward, oraz Walter z Dawidem.
Trzy zatem izby, to jest sypialnia lady, pokój jadalny i gabinet baroneta, umeblowane zostały świeżo zakupionemi sprzętami z jasnego bukowego drzewa. Na szafach, łóżkach, krzesłach, znajdowały się rzeźby oryginalne, wizerunki kwiatów, słońc, gadów, napuszczane farbą w nacięciach, lub kolorowem drzewem wykładane. Było nawet biórko dla sir Edwarda i toaleta dla milady — choć górale biórek ani toalet nigdy nie używali; ale lustro umieszczono w ramie naśladującej stare oddrzwia, a biórko było z szafkami zamykanemi na misterne zasuwy. Każdy góral miejscowy mógł je uznać za swoje, bo nie wychodziły z zakresu typowości. A już co kredens, biblioteka, skrzynie i półki wszelkiego rodzaju, te były prawdziwemi arcydziełami dobrego smaku i oryginalności form. To też gazda, choć rad takiemu ozdobieniu wnętrza swego domu, choć z dumą na nie patrzył, ale myślał zarazem z żalem, że to wszystko wraz z gośćmi zamorskiemi, wyjedzie daleko za morze.
Podłogi pokryły częściowo kołomyjskie kilimki, których dużo do Zakopanego zwieziono i które goście chętnie kupowali — słowem wnętrze mieszkania Anglików przedstawiało się bardzo ozdobne i barwnie.
Lady Chester nie tak zapalona do okazów sztuki góralskiej, znalazła jednak też coś i dla siebie w Zakopanem, mianowicie w szkole koronkarskiej, którą raczyła zwiedzić. Odkryła tam doskonałe, niczem nie ustępujące oryginałom kopije starych niemieckich i brukselskich koronek, włoskich reticello, a co najważniejsza, wspaniale wielkiej delikatności koronki stylowe, w których do form staroświeckich zastosowano umiejętnie w rysunku motywa miejscowe. Wachlarze z szarotkami rozpiętemi na pajęczej delikatności tle; gipiurowa kapa na łóżko w stylu czysto zakopańskim, gdzie lilije Martago i niezapominajki, tak były misternie splątane, że zachwyciłyby największego znawcę; koronkowy serdak, który nawet na przyjęcie u dworu włożyć było można — były to rzeczy nowe, oryginalne, jakich nie posiadały najbogatsze lady Wielkiej Brytanii. Milady oglądała je już na wystawie w Glasgowie, gdzie staraniem pań: Giełgudowej i Jazdowskiej, wystawione zostały jako wyrób polski. Wszystko co było piękniejszego, zakupiono wtedy dla księżnej Walii i dla Muzeum Brytańskiego, a te które teraz szkoła wyrabiała, przewyższały stokroć tamte i królowa nawet nie pogardziłaby niemi.
Od tego czasu, szkoła koronkarska w Zakopanem brała medale i dyplomy honorowe: w Czerniowcach, Krakowie, Wiedniu, i rozszerzyła zakres swoich wyrobów. Teraz oprócz zakopańskich, były tam koronki irlandzkie, stare weneckie, duchesse, po 30 złr. za metr. Milady znała się na tych rzeczach, i oglądała je z prawdziwem amatorstwem. Gdy zaś dowiedziała się, że dla hr. Potockiej szkoła dostarczyła koronek do całej wyprawy, i że te koronki wzbudziły podziw krawców paryzkich, zachwyt jej doszedł do najwyższego stopnia — była bowiem czystej krwi paryżanką.
To odkrycie poprawiło bardzo humor wielkiej pani; przyznała, że warto było tu przyjechać i kupiła koronek za pięćdziesiąt funtów szterlingów. Przytem wynalazła sobie zajęcie. Przypatrując się w szkole robocie dziewcząt góralskich, powiedziała sobie, że to będzie wyborny sposób zabijania czasu i zażądała lekcyi od pani Neuzilowej, dyrektorki zakładu. Arystokratyczna uczennica okazała się nad wszelkie spodziewanie pojętną — i po kilku lekcyach zrozumiała główne zasady tej roboty. Z zadowoleniem wkładała szpilki w poduszkę i przekładała na krzyż kołeczki z ponawijanemi na nich nićmi.
Było już koło godziny dziesiątej zrana: zapowiadał się dzień pogodny, a po czystym błękicie, lekkie obłoczki przesuwały się zwolna i poważnie. Z ganku, na którym siedziała lady Chester, piękny odsłaniał się widok na Zakopane, na kamieniste brzegi strumienia i gromady świerków, z pomiędzy których wyglądały dachy domków, licznie tam osiadłych gości. Nad tem wszystkiem górowały wzgórza Antałówki i szczyty dalekie Murania i Hawrania, świecące białemi płatami śniegu.
Lady na krajobraz najmniejszej nie zwracała uwagi, ani na kwiaty stojące w wazonie na stole, choć między niemi były Storczyki bladoniebieskawe prześlicznie pachnące, były Szarotki, delikatne złociste Balsaminy i jedwabiste Sitniki na moczarach zrywane — a wszystko na podkładzie z najdelikatniejszych Paproci, zwanych włosami Wenery Adiantum capillus Veneris. Lud góralski zowie je: „Matki Boskiej włoski“. Całą jej uwagę zdawała się pochłaniać leżąca przed nią podłużna walcowata poduszka, gdzie setki poutykanych szpilek stały w wojskowym ordynku, przytrzymując nici krzyżujące się na wszystkie strony. Kawałek ćwierćmetrowej koronki zwieszał się z owej poduszki, dzieło rąk własnych milady, a białe pierścionkami ozdobione ręce, były w ustawicznym ruchu, przerzucając kołeczki w różne strony. Ktoby jednak znał bliżej tę panią, ten na nią dziś spojrzawszy, zauważyłby że jest jeszcze coś innego, zajmującego ją więcej niż robota. Zauważyła to już Fanny, siedząca na progu i zajęta garnirowaniem czepeczka dla milady.
Ta, lub tamta ręka zatrzymywała się chwilami w powietrzu, wzrok milady spoczywał nieruchomo na jakimś przedmiocie, ale znać było, że nie widzi tego na co patrzy — a na twarzy żywsze niż zwykle miała rumieńce, choć był to może refleks od różowego satynkowego szlafroczka, suto ozdobionego wstążkami i koronkami. Z tych szczegółów ubrania, z tego zamiłowania do falbanek i wstążek, widać było że lady Chester nie jest rodowitą Angielką. Angielki lubią prostotę.
Obok wazonika z kwiatami, leżał „Times“, świeży numer „Graphica“ i złoty malutki zegarek z brylantowym monogramem. Lady spojrzawszy na cyferblat, zadzwoniła, a gdy się zjawił służący, spytała.
— Czy sir Warburton już się przebudził?
— Tak jest milady, w tej chwili podałem Jego Miłości herbatę.
— A pan Walter?
— Pan Walter wstał o siódmej i przekłada bibułą rośliny przyniesione z wycieczki.
— Proś pana Waltera!
Wkrótce na ganku ukazał się znajomy nam młodzieniec i złożył milady ukłon, w którym widać było uprzejmość człowieka dobrze wychowanego i uszanowanie, bez cienia uniżoności. Ukłon jego natomiast skierowany w stronę młodej dziewczyny, miał cechę wyraźnej życzliwości.
— Dzień dobry panie Walterze — rzekła pani z lekkiem skinieniem głowy — siadajże i opowiedz mi o waszej dwudniowej wycieczce. Wczoraj już byłam w łóżku, gdy wróciliście i nic nie wiem jak wam się powiodło, a jestem niesłychanie ciekawa szczegółów. Przedewszystkiem jak zdrowie Sir Edwarda?
— Bardzo dobre.
— A czy znaleźliście różę bez kolców?
— Dotąd nie; ale sir Edward ma wszelką nadzieję, że ją znajdzie.
— O, nie wątpię — odrzekła tonem źle zamaskowanej ironii — Gdy się jedzie czegoś szukać z jednego końca Europy na drugi, powinno się znaleźć, pod groźbą narażenia się na śmieszność!
— „Szukajcie, a znajdziecie“ mówi Pismo Święte — odrzekł młodzieniec, udając że tej ironii nie spostrzega. — W szukaniu potrzebna jest wytrwałość, a sir Edward dużo jej posiada. Nasi też towarzysze dali nam ważne wskazówki, których trzymając się, znajdziemy różę z pewnością. Zresztą baronet oświadczył, że będzie jej szukał aż do skutku.
— A to winszuję! — odrzekła ze słodko kwaśnym uśmiechem — tym sposobem przyjdzie nam zabawić do jesieni w tej krainie deszczów.
— Sądzę, że trochę krócej, milady. Sir Warburton pragnie mieć różę w kwiecie, a ona już w lipcu przekwita.
— To bardzo szczęśliwie — dodała. — Ale, ale, panie Walterze, Jerry całą historyę opowiedział Fanny o niedźwiedziu: chciej mnie objaśnić, ile jest w tem prawdy.
Młodzieniec opowiedział treściwie całe dzieje wycieczki: nocleg w jaskini, przygodę z niedźwiedziem — odmalowawszy wiernie sympatyczną postać polskiego chłopca, jego odwagę, skromne zachowanie się, prostotę i pobożność; wreszcie skwapliwość, z jaką pospieszył sprostować ogólne wyobrażenie o swojem bohaterstwie, sprowadzając je do rozmiarów prostego przypadku. Lady słuchała, przygryzając wargi, a ręce jej przerzucające kołeczki, zatrzymywały się często w powietrzu. Gdy skończył opowiadanie, przemówiła głosem ostrym jak stal.
— Wszystko to naturalnie musiało wzruszyć szlachetne serce sir Edwarda.
I podniosłszy oczy z nad roboty, utkwiła badawcze spojrzenie w młodzieńcu z wyrazem takiego oczekiwania, jakby pochłonąć chciała wyrazy mające wyjść z jego ust.
— Nie dostrzegłem tego; sir Edward zresztą rzadko kiedy ujawnia swoje uczucia. Zauważyłem jednak, że odwaga chłopca i jego wytrwałość na trudy, zrobiły na nim bardzo dobre wrażenie. Z tej okazyi nawet mówił ze mną o Dawidzie.
— Aa! dowód to wielkiej dobroci z jego strony. I cóż takiego był łaskaw mówić, jeżeli wiedzieć można?
Młodzieniec odczuł głębokość ironii; o ile kochał sir Edwarda, o tyle nie lubił jego synowej. To też odpowiedział z całą szczerością.
— Sir Warburton ubolewał, że Davy nie ma dotąd żadnych cech prawdziwego Anglika i mężczyzny, nie pociąga go bowiem żaden sport; że lubi zabardzo wygodne życie, osłabiające ducha i ciało. W końcu dodał, że to nie jego jest winą.
— A a!
— Zapytał mnie wreszcie, co Dawid zrobiłby, znalazłszy się na miejscu owego Polaka, w cztery oczy z niedźwiedziem.
— A pan co odpowiedziałeś?
— Nie odpowiedziałem wcale: milczałem, ale on dodał, że Davy najpewniej schowałby się w najciaśniejszy kąt.
Lady Chester tak gwałtownie szarpnęła kołeczkiem, że aż nić się zerwała.
— O tak! — zawołała — sir Edward nie lubi mojego syna, i zawsze sobie coś do niego upatrzy; zawsze go łaje, więc chłopiec na sam jego widok traci wszelką śmiałość i przytomność umysłu! W obecności dziadka jest niezgrabny i wydaje się jak najgorzej. Baronet nie chce zrozumieć, że Davy jest bardzo wątły, że go trzeba oszczędzać! Mój drogi, biedny chłopczyna! Czy pan uważasz, jaki on mizerny?
Walter miał dobre serce. Odczuwszy boleść w głosie kobiety, zmiękł.
— Milady — rzekł — chciej mi pani wierzyć, że gdy by Davy mniej był oszczędzany, byłby silniejszy i zdrowszy. Tego samego zdania jest młody doktór polski, w którego towarzystwie odbyliśmy wycieczkę. Niech mu pani każe rano wstawać i dużo chodzić, a nabierze apetytu, lepszej cery i pozbędzie się ociężałości. Ja to już pani oddawna powtarzam, i baronet jest tego samego zdania. Sir Warburton projektuje kilkodniową wycieczkę w góry. Jeżeli zechce zabrać Dawida, niech mu się pani nie sprzeciwia, dla dobra syna!
Lady Chester słuchała tych słów w zamyśleniu: ważyła w głowie różne za i przeciw. Widocznem było, że myśl jej pracowała i że pragnęła coś zrobić w duchu życzeń baroneta; trudno jej było jednak rozstać się z dotychczasowemi pojęciami. Fanny zaś pochylając się nieco w stronę Waltera, spytała z cicha:
— Czy nie znaleźliście panowie przypadkiem w grocie mojej wstążki?
— Wstążki pani? — zapytał zdziwiony młodzieniec — alboż panie zwiedzałyście grotę Błędną, czyli Mylną?
— Dla milady nie przedstawiało to żadnego interesu, więc pozostała w schronisku, ale ja sama zwiedziłam ją z przewodnikiem, i nie wiem gdzie zgubiłam moją wstążkę błękitną.
— Czy ta, którą pani miała wczoraj związaną pod szyją?
— Ta sama.
— Nie, nikt z naszego grona jej nie znalazł. Ale — dodał z uśmiechem — miejmy nadzieję że znajdzie się jaki błędny rycerz, szczęśliwszy od nas, i złoży ja u stóp pani.
— Jeżeli pięciu błędnych rycerzy nie znalazło jej wczoraj, to już wątpię czy ją odzyskam — odparła uśmiechnąwszy się także.
Gdy tak rozmawiali na stronie, wszedł Davy i pocałowawszy matkę, usiadł obok Waltera.
— Co tak blado wyglądasz? — spytała, patrząc troskliwie w twarz jedynaka — czy głowa cię boli?
— Nie mamo, tylko źle spałem.
— Gdybyś chodził tyle co my, nie znałbyś co to bezsenność — powiedział Walter.
Jerry zaczął nakrywać do śniadania. Lady uniosła nieco swój warsztat koronkarski, gdy kładziono serwetę i umieściła go na nowo przy sobie, zająwszy się wiązaniem zerwanej nici, podczas gdy Davy poziewając słuchał opowiadania o niedźwiedziu, bo przygoda ta i o jego obiła się uszy. Przyniesiono jajka, szynkę, herbatę i cienkie plasterki słoniny, smarzone na patelni — ulubiony przysmak Anglików. Mleko podano w stylowym dzbanku góralskim, a chleb i bułki na talerzach z drzewa bukowego prześlicznie rzeźbionych. Wkrótce potem zjawił się sir Edward już ubrany, w serdaku, w którym mu było bardzo do twarzy. Wyglądał jak odmłodzony.
Podał rękę lady, która podniosła się na powitanie, spojrzał na Dawida z roztargnieniem i skinąwszy głową uprzejmie Fanny i Walterowi, zapytał młodzieńca czy już uporządkował jego zbiory botaniczne. Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, oświadczył że po kilkodniowym wypoczynku, zamierza urządzić dłuższą wycieczkę w góry; że zabierze z sobą namiot, hamak — aby mógł wygodnie nocować — i Jerrego, żeby pełnił obowiązki kucharza w drodze. Mówił z zapałem o piękności krajobrazów widzianych ze szczytów i sowicie opłacającym się trudzie wchodzenia na góry. W oczach Dawida słuchającego dziadka z zajęciem, błysnęło coś nakształt iskry, a na twarzy, coś nakształt nagle zbudzonej ochoty — ale jedno i drugie wnet zgasło, i rozlała się na niej zwykła ociężałość i znudzenie. Walter obserwujący to, pomyślał:
— Materyał na człowieka jest i dałoby się coś z niego wykrzesać, choć z trudem wielkim, bo wierzchni pokład lenistwa i obojętności, jest bardzo gruby.
Sir Edward jadł z apetytem, jakiego dawno u niego nie widziano, Walter także. Milady była bardzo zamyślona, i przez pomyłkę wlała sobie do herbaty koniaku, zamiast śmietanki.
— Czy chcesz żebym wziął z sobą Dawida? — zapytał baronet, zwracając się nagle do synowej.
Piękna pani zmięszała się. Pytanie zaskoczyło ją niedostatecznie przygotowaną. Myśl że jej syn przez dni kilka będzie sypiał na ziemi, pod gołem niebem, narażony na wszelkie niewygody i niebezpieczeństwa, przerażała ją.
— Jeżeli ojciec sobie tego życzy... — odrzekła niepewnym głosem, chociaż... obawiam się... Davy ma ciągle katar, a chłodne wieczory i zimne noce pod gołem niebem...
— Dajże mu pokój z tym katarem! Zdaniem mojem, jeden to właśnie powód żeby go się pozbył. Zakopane jest stacyą klimatyczną i ludzie tutaj gubią swoje katary, jeżeli cały dzień spędzają na powietrzu! Ponieważ jestem opiekunem Dawida, nie mogę pozwolić na to aby był nadal chowany jak dziewczyna. Ma już czternaście lat: to czas żeby go uważać za chłopaka, i dziwię się nawet, że w nim samym dotąd nie obudziło się takie pragnienie; dziwię się że znosi cierpliwie te wszystkie koronki, jedwabie i włosy trefione, w które go ubierasz. To jest poprostu śmieszne! Chłopiec jest ospały i apatyczny; chcę żeby się rozruszał i zahartował, zanim pójdzie do Eton, bo inaczej, zostanie pośmiewiskiem kolegów.
— Rok jeszcze mógłby się w domu kształcić — szepnęła nieśmiało matka.
— Nie. Nigdy się na to nie zgodzę; byłby z niego skończony niedołęga, zdolny tylko do wygodnego, próżniaczego życia. Davy musi wziąść się gorliwie do pracy, żeby mógł potem wyrobić sobie stanowisko i stanąć o własnych siłach, nie posiada bowiem nic prócz lichego zameczku na kilkudziesięciu akrach ziemi i tytułu, który dla ubogiego szlachcica jest tylko niewygodnym ciężarem. Jeżeli nie zrozumie wcześnie swego położenia, i nie zabierze się energicznie do nauki, pozostanie mu tylko służba wojskowa, do której bynajmniej nie jest uzdolniony.
Walter nie patrząc na lady Chester, widział jednak że jest śmiertelnie bladą. Davy patrzył na dziadka przerażonemi oczyma, a baronet który umyślnie wymierzył ten cios, pragnąc by on był zbawiennem dla matki i syna wstrząśnieniem, nalał sobie mleka i wziąwszy „Timesa“, przeglądał obojętnie wiadomości polityczne. Głuche zapanowało milczenie, które sir Edward przerwał znowu, podnosząc oczy z nad gazety:
— Pojutrze zatem Dawidzie, jeżeli to będzie zgodne z wolą twej matki, bądź gotów na wycieczkę; ale zastrzegam sobie, żebyś się ubrał przyzwoicie i przystrzygł włosy.
Byłby co może jeszcze dodał, ale przyniesiono listy, więc zaczął je przeglądać, poczem wstał i opuścił towarzystwo. Milady, która w obecności sir Edwarda wstrzymywała się od płaczu tylko silą woli, choć usta jej mocno drżały, teraz gdy odszedł, wybuchnęła.
— To już za wiele, doprawdy! To barbarzyństwo pastwić się tak nad biednem dzieckiem, a potem grozić mu ubóstwem! To taka nagroda za moje życie w Rochdale, przy boku zgryźliwego i zrzędnego starca, narzucającego we wszystkiem swoją wolę! O, gdyby mój biedny Ryszard to przewidział, on który mnie powierzył ojcu w opiekę... Boże! jakiemże nieszczęściem jest brak pieniędzy! Gdybym posiadała ze sto tysięcy funtów, ani chwili dłużej nie ulegałabym jego tyranii i kaprysom. I cóż on zrobi ze swoją olbrzymią fortuną, ten stary dziwak, jeżeli nas chce wykierować na żebraków! Ale nie! — zawołała, zrywając się — nie, nie, to niepodobna, ja tego nie dopuszczę! On nas chciał tylko zastraszyć!
— Nie rozumiem czego mama tak desperuje? — odezwał się Davy.
— Boś głupi! — wybuchnęła. — Jeżeli nie będziesz posłuszny dziadkowi, to cię wydziedziczy. Rozumiesz?
— Więc ja miałem dziedziczyć po nim? Nie wiedziałem. Przecież mam swój własny majątek?
Lady wzruszyła ramionami.
— Przecież ktoś po nim dziedziczyć musi — powiedziała, ubolewając w tej chwili po raz pierwszy może, nad tępością umysłu syna. — Niema innej rodziny prócz nas; jesteśmy mu najbliżsi.
Wymawiając te wyrazy, wiedziała że ma w duszy wielką wątpliwość, chwilami zmieniającą się niemal w pewność, i przeniknął ją dreszcz trwogi. Majątek dziedziczny Dawida uszczęśliwiłby nie jednego śmiertelnika, nie mającego zbyt wygórowanych wymagań — ale dla lady Chester była to poprostu nędza. Pragnęła dla swego jedynaka milionów.
— Jeżeli nie będziesz się starał przypodobać dziadkowi, to ktoś inny, obcy, może się wkraść w jego łaskę, pamiętaj o tem!
— Słaby rumieniec wybił się na twarz chłopca. Obojętność, z jaką syn słuchał namiętnej mowy matki, zniecierpliwiła ją do najwyższego stopnia.
— Rusz-że się! — zawołała — odezwij się, o ciebie tu idzie. Dziadek ma słuszność, mówiąc że jesteś niedołęgą! Nic cię nie obchodzi: ani los własny, ani łzy matki!
A gdy chłopcu usta zadrgały jak do płaczu, porwała go w objęcia i zaczęła namiętnie ściskać i całować.
— Słuchaj — mówiła, przerywając pieszczoty — zajmij się botaniką, którą dziadek tak lubi. Ty nigdy nie myślisz o tem, żeby mu zrobić przyjemność. Wiesz, że on szuka róży bez kolców! Idźże z nim na tę wycieczkę i postaraj się znaleźć ją koniecznie. Kto wie, może od tej rośliny zależy twoja przyszłość!
Tu obejrzała się trwożliwie, czy jej kto nie słyszy — ale na ganku nie było nikogo. Walter dyskretnie się wysunął, a Fanny będącej częstym świadkiem wybuchów lady, która nie krępowała się przy niej, nie uważano za osobę.
Dawid spojrzawszy na matkę zdziwionym wzrokiem, oddalił się. Ona zaś zabrała się na nowo do roboty i przerzucała gorączkowo kołeczki z nićmi z jednej strony na drugą, ale myliła się ciągle. Do niecierpliwości też doprowadzały ją góralki ze wsi poblizkich, tak zwane „wsiówki“, przychodzące z różnemi garneczkami i koszykami. Zatrzymywały się one co chwila przed gankiem i przemawiały do niej językiem, którego nie rozumiała.
— Koutków nie kupiom?
— Jajów nie kupiom?
— Koziomki pikne, maliny, biercież, biercież, biercież!
Lady odprawiała je gniewnym giestem, ale sprzykrzyło się jej nareszcie: wsiówki ciągnęły sznurem jedna za druga, bo to był jarmark, a że chata Parzonki stała przy drodze, więc jej nie pomijały. Lady Chester wstała zirytowana i opuściła ganek, trzasnąwszy drzwiami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Urbanowska.