Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom V/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Van-Dick oprowadził Tristana po całym domu, który był bardzo ozdobny. Zaprowadził go do składów, do których się schodziło po trzech stopniach na dół. Okna takowych składów wychodziły z jednéj strony na kanał książęcy, a z drugiéj na ogród; wzdłuż ogrodu urządzony był rodzaj korytarza prowadzącego do kantoru. Na około pełno było kwiatów i ptaków.
Tam to, skoro składy otworzono, udawał się starszy komissant, o którym wspominał Hollenderczyk. Ogród nie był bardzo obszerny, ale było w nim dość ogromnych drzew i tak wielki cień rzucających; że bezpiecznie zasłoniły by każdego od słońca, gdyby takowe świeciło w Hollandyi.
Drugie drzwi, równo odległe od prowadzących do składów, i wychodzące na ogród, wiodły do domu w którym zamieszkiwali pani Van-Dick i jéj syn, i gdzie także miał mieszkać Tristan. Podział mieszkań w tym domu był zwyczajny, i dla tego nie widzę potrzeby bliższego wyjaśnienia czy się wchodziło od ogrodu lub od kanału, zawsze te same schody prowadziły do pokoi, podzielonych na sposób Francuzki i zajmowanych na pierwszém piętrze przez pana i panią domu, to jest, że każde z nich miało swe osobne appartamenta, daléj jeden pokój syna Van-Dicka, drugi przeznaczony miał być dla Tristana, a trzeci dla służących. W téj saméj sieni były jeszcze dwa pokoje przeznaczone dla przyjaciół.
Van-Dick wszedł do pokoju Tristana, okazał mu wszystkie szczegóły, otworzył okna z objaśnieniem, że jedne wychodziły na ogród, a drugie na kanał Princes; to jest na ulicę któ przerzynał kanał, a na nim w niewielkich odległościach od siebie umieszczone były mosty.
— Masz tu ciągle zajęcie, dodał Van-Dick, bo tędy przechodzi wiele osób i przepływają lodzie z towarami.
— A gdzież wiozą te towary?
— To rzecz prosta; kiedy expediuję jaki obstalunek, naprzód przenoszę go z magazynu coś dopiero widział, na łódź czekającą przed bramą, która je odwozi aż do Y... gdzie się znajduje przystań; Tam przekładają towary z lodzi na okręt, który je wiezie do miejsca przeznaczenia; pójdziemy kiedy przypatrzyć się temu.
— Bardzo chętnie.
— W Harlem posiadam dom również znaczny.
— Czy dom handlowy?
— Tak jest, i że jest tylko odległy o trzy godziny drogi, służy mi w Niedzielę za cel przechadzki.
Van-Dick zamknął okno, i w chwili gdy miał wyjść usłyszał głos wzywający go.
— Ah! otóż mój syn!
Dziecię rzuciło się w objęcia ojca i zrobiło ukłon Tristanowi z zadziwieniem, jakiem bywają przejęte dzieci, gdy zmuszone są witać osoby nieznajome w domu swych rodziców.
— Przypatrz się temu panu, rzekł Hollenderczyk.
— Dobrze mój ojcze.
— On od dnia dzisiejszego zostanie u nas, a od jutra, musisz wszystko robić, co ci każę.
Dziecię rzuciło spojrzenie na ojca, które zdawało się mówić; dla czego?
— Ponieważ, odrzekł Van-Dick, ten pan zajmie się twém wychowaniem.
Dziecię leniwe jak inne, przeszło z zadziwienia do bojaźni.
Tristan zrozumiał to, i rzekł:
— Nie obawiaj się mój mały przyjacielu, nie jestem zły jak bakałarz, i jestem pewny, ze mnie wkrótce pokochasz. I mówiąc to pogłaskał go po przyjacielsku po jasnych włosach, a dziecię, które ochłonęło z pierwszéj obawy, rzekło do ojca:
— Mama się już przebudziła, pójdę ją uprzedzić o twojém przybyciu.
— Idź moje dziecko.
Chłopczyk zbiegł ze schodów i śmiało otworzył drzwi na pierwszém piętrze.
W godzinę potém, gdy Van-Dick i Tristan oparci o balustradę okna wychodzącego z dołu na ogród, rozmawiali, spokojnie przypatrując się kwiatom i drzewom, pani Van-Dick zeszła z góry i szukając męża znalazła go w sali jadalnéj. Obydwa zajęci rozmową przy oknie, nie słyszeli jak weszła, a ona zbliżywszy się do męża i uderzając go po ramieniu.
— Już godzinę cię szukam, rzekła, tonem nieco kwaśnym, nieco słodkim, a który zupełnie byłby kwaśny, gdyby nie obecność Tristana, któremu pani Van-Dick lekko się ukłoniła.
— My tu byliśmy kochana przyjaciółko, rozmawialiśmy z panem o Julianie. Przedstawiam ci pana Tristana, który od dziś stanowi część naszego domu; jest to człowiek bardzo godny pełen zasług, i podejmuje się edukacyi naszego syna.
Pani Van Dick drugi raz ukłoniła się naszemu gościowi, który skromnie uchylił głowy na pochwalę męża, a z uszanowaniem oddał ukłon żonie. Czekaliśmy cię już od czterech dni odrzekła pani Van-Dick, obracając się do męża, byliśmy prawie niespokojni.
— Mój Boże! zawołał Tristan, przerywając rozmowę, to moja w tém wina; tak, to ja o ile mi się zdaje jestem przyczyną spóźnienia pana Van-Dick; to mnie tylko samego należy oto obwiniać, a będąc obwinionym, będę prosił twego pani przebaczenia, bym nie wszedł do tego domu z niekorzystną rekommendacyą.
Pewien rodzaj uśmiechu, który zdawał się dziękować Tristanowi, że odgadł władzę kobiety, osiadł na ustach pani Van-Dick, w chwili, kiedy wyrzekła:
— Zyskałeś pan przebaczenie.
— Tém więcéj, że pan zajmował się tobą, droga przyjaciółko, dodał kupiec.
— Mną?
— Tak jest rzeczywiście, bo ci przynosi pełne album szkiców, które pozdejmował w czasie naszéj podróży.
— Ileż wdzięczności!
— Po śniadaniu pokażesz nam pan wszystkie te rysunki, bo dla podróżnych jak panowie strudzonych, posiłek nie zaszkodzi, a zdaje mi się; że już śniadanie podano.
I pani Van-Dick poprosiła męża i Tristana iżby zasiedli do stołu, oni bowiem obruceni od strony ogrodu, nie widzieli że stół nakryto.
Eufrozyna, ponieważ już wiemy jéj imię, zadzwoniła.
Tłusta służąca ukazała się.
— Powiedz P. Willem, rzekła pani Van Dick, że jesteśmy przy stole.
— Ale, ale, jakże się miewa ten drugi Willem?
— Zupełnie dobrze.
Willem wszedł.
Tristan nieco powstał.
— Mój Tristanie, rzekł Van-Dick, przedstawiam ci pana Willem, jest to drugi ja w tym domu, Willem, o którym ci wspominałem.
Tristan ukłonił się nowo przybyłemu, usiadł.
Van-Dick przedstawił z kolei Tristana P. Willem. Obadwa powtórnie się sobie ukłonili.
— A teraz, kiedy wszyscy się tu znamy, zabierzmy się do śniadania.
Eufrozyna, która przez ten czas rozebrała pokrajane cząstki.
Tristan wziął skrzydełko na usilne nalegania swéj sąsiadki, i podał talerz Van-Dickowi.
Była to kobieta, któréj niewiadomo czego brakowało aby była piękną twarz miała cokolwiek czerwoną rysy nieco pospolite, ale dość regularne. Oczy chwilami czułe, zmieniały się za najmniejszém wzruszeniem, i stawały się imponujące: widać było, że wpięli słodycz była wysileniem, bo obłudna powieka pani Van-Dick nie zawsze w czas ukazywała się aby zasłonić płoną podała talerz zawierający pokrajane połowę wzroku w chwilach złości lub gniewu. Usta odpowiadały zupełnie powiekom, to jest, że czasami były wilgotne i uśmiech na nich szczery, ale częściej, gdy pani Van-Dick zapomniała o przymusie, stawały się suche i uszczypliwe. Czoło miała wysokie, wązkie, okrągłe i błyszczące; i to jedno w całéj twarzy Eufrozyny było najwięcéj pospolite. Zdawało się, że pod tą jędrną skórą, krew szybko krążyła; ramiona miała okrągłe, co się nazywa piękne, ale których nie można było nazwać że są pięknie utoczone. Ruchy jéj były pospolite, ręce nie odznaczające się i niezgrabne. Pani Van-Dick prawie zawsze chodziła wygorsowana, ubierała się bez gustu, a zdawała się być przekonaną, że niema nad nią piękniejszéj.
Zresztą, jakiś rodzaj rozwiązłości zwierzęcej, już z natury pochodzącéj, bez ducha i bez woni, owionął całą jéj osobę. Mogła mieć lat trzydzieści pięć, a jednak mogła się podobać człowiekowi pospolitemu, który się myli i bierze gorącą krew za entuzyazm serca.
Była wymuszona, i starała się ukryć pod manierami wytwornemi, to co miała nie naturalnego i rażącego, tak, jak starała się ukryć pod blanszem zbytnią czerwoność twarzy; ta krew co jéj występowała na twarz na zbytnie gorąco lub zimno, czyniła ją podobną do Aspazyi z Maruis, sprawiała jéj ciągle zajęcie i wielką boleść, bo patrząc bezustannie w lustro naprzeciw niéj stojące, w miarę występującej na twarz czerwoności stawała się smętniejszą, zalotniejsza, a tém samém bardziéj nie miłą.
Pani Van-Dick lubiła często przybierać minę poważną, i dawać poznać że była duszą całego domu, Byłaby posunęła tę wadę nawet do udawania osoby nadzwyczajnie zatrudnionéj, bez któréj obejść się nie podobna, gdyby do tego udawania niepotrzeba było dużo się kręcić, i gdyby od takiego kręcenia, jéj twarz nie wyglądała fijałkowo i sino.
Gdy Eufrozyna nienawidziała kogo, to nienawiść była tém więcéj niebezpieczniejszą, bo była bez wyrozumiałości, i jak wszystkie jéj wady, bez rozsądku. I łatwo było ją obrazić, bo każdy musiał ją uważać za piękną. Trzeba także powiedzieć, że najmniejszą grzeczność brała za chęć zalecania się, i że można było mówić najbardziéj przesadzone pochlebstwa o jéj piękności, wdziękach i dowcipie, bez naruszenia opinii, jaką miała o sobie saméj, bez zarumienienia téj, która siniak nagle potrafiła zaczerwienić. Dodajmy jeszcze do tego, że byki w najokropniejszym sposobie nierozsądna: mieszała dowolnie Szekspira z Michałem Aniołem, i rozumiała, że Tureniusz był kiedyś adwokatem. Ponieważ była sentymentalną równie jak zalotną, miała szał cytowania we wszystkiém wzorów miłości, utworzonych przez poetów lub pozostawionych nam w historyi, jakoż cytowała z najzimniejszą powagą Juliette i Abeilarda, Heloisę i Romea, Petrarkę i Ofelią, Laurę i Pyladesa, i kontynuowała dalsze cytacye bez najmniejszego zmieszania się.
Z tego zatém przekonywamy się, że pani Van-Dick była osobą wcale nieprzyjemną, a jeżeli jéj ciało, ścisłe biorąc, miało w sobie coś zachęcającego, to jéj rozum i sposób wystawienia się tak dalece każdemu wstręt sprawiał, że nigdy człowiek rozsądny i odznaczający się nie mógł jéj pokochać.
W przeciągu dwóch godzin, Tristan doznawszy podobnego wrażenia, okazał znak podziwienia, które nie było na pochwalę pani Van-Dick.
Obok Eufrozyny siedział Willem; był również silny jak jego sąsiadka, na sztywnéj szyi chustka wązko obwiązana, cale odzienie obcisłe, ręce żylaste, włosy jasno blond, brwi mało odznaczające się, oczy jasno niebieskie, policzki różowe i ręce czerwone. Willom nie odznaczał się dowcipem, ale za to nie był za rozumiały, i nie wyrzekł słowa: kilka razy otwierał usta, a Tristan przez grzeczność zatrzymywał się i zdawał się oczekiwać co powie kommissant, ale ten przestraszony tą uwagą, zamiast co powiedzieć, pakował w otwartą gębę kawały ogromne pieczystego. Policzki zarumieniły mu się, ręce stały się jak purpurowe, na płacz mu się zbierało, a jednak nic nie wyrzekł: napróżno Eufrozytna rzucała na niego spojrzenia zachęcające, które zdawały się mówić: „jesteś piękny, mężny, przyzwoicie ubrany“. Willem pozostał ciągle smutny i zatrwożony, jak chuda kobieta wygorsowana gdy widzi na około siebie ramiona okrągłe i białe, zresztą, ten Willem musiał mieć dobre skłonności i serce czułe i pełne marzeń. Zdawało się, że ten rodzaj zamyślenia, który ogarnął całą jego osobę, pochodził ze zbytku krwi występująéj na twarz i ręce, i dla tego chciał to zaćmić przystrojeniem się elaganckiém. Nosił na szyi chustki białe, które nie tylko przez swą białość odznaczały czerwoność skóry Willema, ale nadto tak silnie ściśnięte, że aż krew na twarz występowała, ubierał się czarno, ale aby się okazać mniej niezgrabnym, kazał sobie robić suknie tak dalece ciasne, że go żenowały w pachach, niedozwalały rak podnosić, a ztąd sprawiały, że się bezustannie pocił, mając zaś nadzwyczaj ściśnięte ręce i szyję, krew występowała mu na twarz i ręce czyniła sine, a dla zbytnie obciśniętych rękawów przychodziło mu z wielką trudnością podnieść rękę do nosa.
Ale, jeżeli Willem miał chwile smutku, miał także godziny pociechy i radości. Pani Van-Dick kochała się w nim od dwóch lat, zdaje się że byli stworzeni jedno dla drugiego, ona będąc otyłą, stała się przedmiotem uwielbienia, dla téj natury silnéj, jak również Willem, podobny do kollosu czerwonego, pokochał tę grubą gołębice, która cała oddała się jego miłości.
Zresztą, dzień w którym Tristan ukazał się w tym domu, był dniem jednym z najnieszczęśliwszych w życiu Willema, bo znalazł w nowo przybyłym usposobienie człowieka jakim sam pragnął zostać; patrzył ukradkiem na tę postać odznaczającą się i arystokratyczną, jaką od tak dawna pragnał posiadać. Ile razy Tristan pogłaskał swe czarne wąsy ręką białą i delikatną, ile razy odgarnął włosy czarne jak heban, tak wdzięcznie odpowiadające twarzy bladéj i regularnéj, tyle razy Willem czuł w sobie jakąś boleść a dlań rodzaj uwielbienia. Podziwiał odzież Tristana, która tak doskonale poddawała się wszelkim ruchom noszącego, i ten zręczny krawat, w którym szyją dowolnie poruszał, nie robiąc fałdów i nie mnąc się, i to wszystko sprawiało głęboki smutek biednemu Willemowi, będąc jednak poczciwym miał nadzieję zaprzyjaźnić się z nowo przybyłym i nabyć tajemnice téj zręcznéj toalety i miłéj postawy, ile razy zatém Tristan odezwał się, tyle razy spostrzegał przed sobą postać uśmiechającą się i podziwiającą Willema.
Trzecią osobą był chłopczyk, w którym jakeśmy wyżéj powiedzieli, niebyło nic osobliwego, nad to, że miał włosy jasno blond, chociaż oboje rodzice byli bruneci.
Po skończoném śniadaniu, przeglądano rysunki. Van-Dick który je już widział, przejrzawszy kilka, poszedł do biura dla dowiedzenia się co zaszło w czasie jego niebytności.
Pani Van-Dick usiadła obok Willema, mały Edward położył głowę na kolanach matki, a Tristan przewracał szkice jedne po drugich jakby zmusił, co go wcale nie bawiło, ale przez co dobrze się przedstawił wszystkim.
Eufrozyna bardzo chwaliła. Willem robił to samo co ona, a Edward to co Willem, tylko ten ostatni pokazując palcem miejsca i widoki więcéj go zajmujące, zamazywał niektóre obłoki zostawiając nie zatarty ślad swego palca na całym rysunku. Poczém zamknięto album; Willem odszedł do pracy, Eufrozyna miała odejść do swego pokoju, a Edward pobiegł do swoich zabawek.
Van-Dick ukazał się, i zaproponował Tristanowi przechadzkę po mieście, dla pokazania mu niektórych osobliwości. Ten przyjął z chęcią, z czego Eufrozyna zdawała się być wielce zadowoloną, bo oddała mu ukłon z wdziękiem i powabnym uśmiechem.
Tristan skierował się ku drzwiom, za któremi znalazł Van-Dicka rozmawiającego ze służącą, która jakeśmy wyżéj powiedzieli była wzrostu wysokiego jak Willem, oczy miała dość piękne, włosy czarne, ręce żylaste, zresztą żywa, wesoła mogłaby uchodzić za posąg wolności.
Van-Dick spostrzegłszy Tristana, opuścił służącą.
— Czekałem na ciebie, rzekł.
— Oto jestem, wybacz pan, żem dał na siebie czekać.
Zeszli nad kanał aż do ulicy Utrechtskiéj, ztamtąd udali się na prawo, i Van-Dick pokazał swemu towarzyszowi kanał cesarski i książęcy, gdzie modnisie Holenderscy przychodzą przepędzać, piękne wieczory; targ na masło, gdzie czeladź krawiecka i szewcka wracająca z roboty za trzy sous posila się w tych obszernych sklepach jajami i korniszonami; daléj przeszli ulicę Large (szeroką) obejrzeli wieżę menniczną zbudowaną na moście, i weszli w ulicę, Veau, napełnioną kupcami wszelkiego rodzaju, a szczególniéj żydami, którzy zaopatrzywszy się w żywność przychodzą z krzykiem w celu sprzedania takowéj w téj części miasta; następnie obejrzeli plac Palais za którym znajduje się kolossalny Atlas przedstawiający cały świat umieszczony na jednéj podstawie.
Przejrzawszy wszystko co było godne widzenia, nasi podróżnicy, którzy strawili przeszło półtoréj godziny na odbycie téj drogi udali się ku kanałowi Princes i wrócili do domu około piątéj.
Obiad przeszedł jak śniadanie, tylko zdawało się Tristanowi, że Willem był trochę czerwieńszy, a Eufrozyna dostała większych kolorów.
Po skończonym obiedzie, poszli się przejść po ogrodzie, poczém Van-Dick zabrał z sobą Tristana.
Eufrozyna pozostała sama z Wiliamem.
Tristan długo przeciągnął rozmowę, nie chciał bowiem przerywać miłego sam na sam dwojga kochanków.
W godzinę potém, powrócił do salonu, a dziecko spać odesłali.
Tristan, pod pozorom utrudzenia podróżą, prosił o pozwolenie oddalenia się, co mu też natychmiast udzielono.
Eufrozyna nie przestała być zachwycającą dla swego gościa; wypytywała się jaki mu pokój przygotowano, i czy wszystko było urządzone według jéj rozkazów.
Tristan wszedł do swego pokoju.
Zrobiwszy znajomość ze wszyslkiemi, znalazł dom ten bardzo miłym, i przyrzekł sobie być w zgodzie z osobami w tym domu zamieszkałymi.
— Pani Van-Dick, myślał sobie, ma się za sentymentalną, piękną i dowcipną; powiem jéj że uwielbiam Werthera, będę się śmiał z jéj dowcipków, i przezwę ją Ninon. Willem jest w pretensyi żeby się pięknie ubierać, sam obstaluję dla niego odzież; w Niedzielę sam mu zawiążę chustkę na szyję, a będzie mnie uwielbiał. Młody Edward jest próżniaczek, nauczę go zabijać chrabąszcze i grać na fortepianie aryą przy świetle księżyca. Co do pana Van-Dick, który mi się zdaje być najlepszym w święcie, będę, mu pomagał prowadzić korrespondencyą zagraniczną, i rzucę się w ogień za niego jeśli tego będzie wymagał.
I tak rozmyślając Tristan położył się skoro wybiła ósma godzina.
Nie upłynęło czterech godzin jak zasnął; gdy się przebudził, dopiero spostrzegł, że zapomniał zamknąć okna wychodzącego na ogród, i że mu zimny wiatr nocny sen przerwał; podniósł się więc chcąc zamknąć to okno, gdy w tém zdało mu się, że słyszy kogoś rozmawiającego w oknie na pierwszém piętrze. Wychylił głowę, a dzięki nocy i zapuszczonym zazdrostkom nie będąc od nikogo widziany, słuchał.
Zobaczył jakiś cień, przystawiający do muru drabinę, i ujrzał wytkniętą rękę z okna, która takową przymocowała.
— Czy mogę wejść? wymówił głos, po którym Tristan poznał Willema.
— Możesz! odpowiedział drugi który był Eufrozyny.
— A pan Van-Dick?
Śpi.
— Jesteś tego pewna?
— Najpewniejsza.
— Otóż jestem mój aniele.
I gruby Willem wstąpił nogą na pierwszy szczebel, który aż zatrzeszczał pod jego ciężarem, poczém doszedłszy do okna, wszedł do pokoju i Tristan nic już więcéj nie usłyszał.
— Wybornie, pomyślał nasz bohater, to czysta scena z balkonem z Romeo i Julii Szekspira.
I zamknąwszy okno, już miał się położyć, gdy wtem usłyszał jakiś szmer w sieni, otworzył zatém drzwi od pokoju, zeszedł po cichu aż do bramy przez którą się wchodziło, i przyłożył ucho do zamku. Zdawało mu się, że głos pochodzi z prawego rogu sieni od strony okna.
— Athenais, odezwał się głos, po którym Tristan poznał Van-Dicka, gdzież u djabła jesteś?
— Oto tutaj.
— Zawsze się kryjesz.
— Obawiam się, aby pani nie usłyszała.
— Moja żona śpi.
— Czyś tego pewny?
— Najpewniejszy.
— Głosy oddaliły się, a Tristan słyszał idących po schodach które prowadziły do mieszkania nad jego pokojem znajdującego się.
— Athenais, rzekł do siebie! to ta wysoka dziewczyna, którą niedawno widziałem; otóż jestem między dwoma miłostkami: na pierwszem piętrze to Szekspir, a na drugiem Molier; tam komissant został Romeem dla swéj kochanki, a tu pryncypał jest Gros-Rénem dla Marinetty. Cieszy mnie to co widzę; zastanę zawsze dobry obiad pochlebiając służącéj, która jak widzę, ma największą władzę w tym domu.
I Tristan, cały drżąc z zimna położył się w łózko, w chwili gdy pierwsza uderzyła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.