Przejdź do zawartości

Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom I/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
O TEM CZEGO NIE MIAŁ CZASU POWIEDZIEĆ AUTOR W ROZDZIALE PIERWSZYM.

Mimo tylu smutnych wspomnień pamięcią przywołanych, Tristan nie powiedział wszystkiego w swoim liście. Były rzeczy, które równie jak on wiedziała Ludwika, niepotrzebném więc było powtarzać ich w téj ostatniéj godzinie. Jak on, biedna młoda kobieta, miała chwile znękania i braku odwagi, i jéj także myśl o śmierci często przychodziła, lecz ona odrzucała ją, mówiąc sobie: „On za wiele mnie kocha, abym go opuścić mogła. Poczem z poddaniem starała się znosić nieszczęście. — Tristan, nie pojmował, jakeśmy widzieli, życia i śmierci wten sam co ona sposób. Jeżeli w jego ostatecznem postanowieniu, była ofiara dla szczęścia Ludwiki, było także bezwątpienia dogodzenie własnemu samolubstwu. Jakkolwiek doskonała jest natura mężczyzny, nie pojmuje on jednak niektórych stron poświęcenia, właściwego kobiecie.
Gdy po długich godzinach nie-snu, a częstokroć głodu, Ludwika zamarzyła o samobójstwie nigdy nie myślała o niem dla siebie jedynie, nie pojmowała go inaczéj, tylko podzielane jak miłość z Tristanem, bo umierając z nim razem, znalazłaby rozkosz w téj ostatniéj boleści, mogącéj być razem ostatnim uściskiem. Lecz gdy słodkiém, często smutném a zawsze czystém spojrzeniem, zapytywała męża, chcąc przelać w niego myśli i postanowienie swoje, Tristan wyczytywał tylko miłość: wtedy brał ją w objęcia i płakał z nią razem, a ona mówiła do siebie:
„Ponieważ on tyle nie cierpi, zostawmy mu jeszcze nadzieję.“
Jednakże Tristan miewał okropne godziny nędzy i opuszczenia, a tém okrutniejsze, iż były ocknieniem z marzeń szczęścia. Gdy przyjechał do Paryża, nie dla szukania bogactw, lecz żeby rozpocząć swój zawód, mógł się na ten czas utrzymać, nie zbytkownie, ale z przyzwoitością. Ojciec umierając, zostawił wdowie uczciwy dochód i ten mały domek, do którego w liście swoim, odnosił wszystkie pamiątki dziecinnego wieku. Wówczas pędził życie w Paryżu, jak każdy młody, życie wolne, niedbałe, raczej nieoględne, zachowując, trzeba mu przyznać, w pośród lekkich i wesołych miłostek, miłość świętą i głęboką dla matki. Potém, dnia jednego, pokazała mu się młoda uboga dziewczyna, piękna i niewinna, wszystko w niéj tchnęło taką czystością, iż na chwilę, nie przyszła mu myśl, aby z nią, ulotną zawiązać miłostkę. Mieszkała na wsi, niedaleko domku matki jego, z ciotką, jedyną swoją krewną; a że nazwisko jéj, w braku szlachectwa i tytułów, miało zaletę honorową, jedyną spuściznę, jaką jéj ojciec zostawił. Tristan nakłonił zwolna matkę, aby ją przyjmowała u siebie, z początku jako sąsiadkę, późniéj już jak przyjaciółkę. — Wtedy, młody człowiek o Paryżu zapomniał, i przez dwumiesięczny czas wakacji, dozwolonéj uczniom szkoły lekarskiéj, ani razu nie zapragnął wrócić do niego. — Pędził dnie jednostajne, szczęśliwe, — wieczory zapełnione uroczemi rozmowami, czy to pod cieniem drzew, czy to na otwarłem polu, pod gwiazdzistem niebem; po czém wracając mówili do siebie: „Do jutra.“
Dwa miesiące są bardzo krótkie, szczęście je prędko pochłonęło, i dzień się, zbliżał, w którym o wyjeździe do Paryża pomyśleć trzeba było, bo szczęście w teraźniejszości niedostateczne; należało spokojną przyszłość zapewnić, a oprócz skromnego mienia jakie Tristan posiadał, trzeba było postawić się w możności, przysporzenia w części majątku dzieciom. Zaledwie mu ośm lub dziewięć dni zostawało, a jeszcze nie śmiał powiedziéć młodéj osobie, że ją kochał. Czasem przechadzając się wieczorem w lipowych ulicach, odważył się uścisnąć jéj rękę, tak lekko i z takiém wzruszeniem, że bicie własnego serca nie dozwalało mu uważać, czy Ludwika wzajemném odpowiedziała poruszeniem. Jednakże jakeśmy powiedzieli, chwila odjazdu zbliżała się; Tristan z każdym dniem stawał się smutniejszym, a młoda dziewica jakby rozumiejąca ten smutek, zdawała się podzielać go, lecz oboje na przechadzkach, zamiast mówić wiele o wszystkiem, jak osoby co się wkrótce rozłączyć mają, bez nadziei prędkiego zobaczenia, chodzili obok siebie zamyśleni, nie przemawiając prawie słowa jedno do drugiego.
Nic nie ma gorszego jak milczenie pomiędzy zakochanemi, bo nie mówiąc nic stanowczego, pozwalają sobie nietylko zgadywać, ale nawet wierzyć wszystkiemu, tak, że jednego wieczora, gdy chodzili z sobą przez trzy godziny, powiedziawszy do siebie jedyne wyrazy, naktóre wyobraźnia ich sercem pochłoniona zdobyć się i wynaleźć mogła: „ah! jaki piękny wieczór’’ albo: „jak pięknie jest dzisiejszego wieczora!” co znaczyło, jedno i to samo, rozstali się bez innego pożegnania jak ściśnieniem ręki. Tristan wszedł do dużego pokoju na dole, gdzie zastał matkę, a pozostawszy czas jakiś przy niéj, milczącym i zamyślonym, jak przy Ludwice, powiedział w końcu te słowa:
— „Co myślisz o pannie Merjan, matko moja?
— Że jest aniołem!
— A więc jest cóś, czego ty nie wiesz matko moja — to jest, że ja kocham tego anioła.
— Mylisz się wiedziałam o tém.
— A wiedząc, dla czego nie mówiłaś im tego?
— Bo ty sam nic mi nie mówiłeś.
Tu nastąpiła chwila milczenia, pod czas któréj, matka Tristana rzuciła nań bacznem okiem i jego pomięszanie postrzegła.
— A kiedy potrzebujesz wrócić do Paryża? zapytała matka, zmieniając przedmiot rozmowy, dla zmuszenia go, ażeby sam powrócił do miejsca, na którym stanęli i ażeby wyznał jéj wszystko, co miał jej do powiedzenia.
— Słuchaj! odrzekł powstawszy z miejsca swego i siadając na małym stołeczku przy jéj nogach, gdzie będąc dzieckiem zwykł był siadywać: „Ja nie mogę się przekonać, nie mogę przezwyciężyć do porzucenia Ludwiki.“
— „No! to mój drogi, trzeba żebyś ją poślubił.“
— „Jakto! zawołał Tristan, rzucając się ze łzami w objęcia matki, któréj ledwie nie udusił uściskami, „Jakto! ty pozwalasz?
— „Jabym dawniej pozwoliła, gdybyś mi był wcześniéj o tém mówił.
— „Sądziłem moja droga matko! że będziesz niechętna temu małżeństwu, dlatego, że Ludwika uboga. Bałem się, żebyś nie marzyła, o lepszém co do majątku, dla mnie związku.
— „Byłam ubogą jak panna Meryan, kiedy ojciec twój poznał mnie i pokochał. Rodzice zezwolili na nasz związek, a ten związek był szczęściem naszém. Będziesz pracować dziecię moje! jak ojciec twój pracował. Kochasz Ludwikę, zdaje mi się że i ona cię kocha, nic więc nie przeszkadza abyś ją pojął za żonę. — Szczęście się dwa razy w życiu nie przedstawia; pójdę jutro do jéj ciotki i pomówię z nią o tém, a na śniadanie odpowiedź ci przyniosę.”
O piątéj rano, już Tristan nie spał, patrzył na wstającą jutrzenkę, a myśl jego do jednego tylko przedmiotu zwróconą była. — O południu, powróciła matka na śniadanie z Ludwiką i jéj ciotką. Przyprowadziła młodą dziewicę do syna, a z uśmiechem, jaki Bóg matkom tylko i aniołom daje, rzekła do niego:
— „Uściskaj żonę twoją i bądź szczęśliwy.“
Młodzi ludzie, rzucili się w swoje objęcia, a w ośm dni potém, zaślubieni byli w małym parafialnym kościółku, napełnionym śpiewami, wonią z kwiatów i nadzieją.
Tristan, bogaty przedsięwzięciem i wiarą w przyszłość, wyjechał do Paryża z Ludwiką, którą tymczasem do swego kawalerskiego wprowadził mieszkania. Powróciwszy do nauk, został doktoryzowany i cieszył się szczęściem, które było zbyt wielkie aby wieczném być mogło. Były to chwile, zapełnione radością i miłością niepodobną do opisania, zwiększoną jeszcze narodzeniem dziecięcia, które oddali na wieś do matki Tristana. Kiedy niekiedy młodzi małżonkowie opuszczali Paryż, aby przepędzić kilka dni na wsi, w tym białym domku, gdzie tyle doznali wzruszeń, gdzie się kochać zaczęli. Przyznać musimy, że wśród tych radości życia rodzinnego, miłości i ojcowstwa, Tristan zaniedbywał zupełnie praktyki lekarza. Miał on dla Ludwiki takie uwielbienie, iż nie był w stanie na chwilę oderwać się od niéj; uciekał z Paryża z nią razem i po parę miesięcy nie wracał, a tém samém opuszczał nawiedzanie szpitali i nie dał się poznać. Często, młoda kobieta radziła mu, nie żeby mniéj ją kochał, — lecz, żeby się mógł więcéj pracy oddawać, ale on o odpowiadał jéj zawsze: „trochę późniéj moja droga.”
Skutkiem skromnych wydatków, na jakich ograniczali się, Tristan mógł się obywać tém, co mu dawała matka, — wszystko więc szło jak najlepiéj; Ludwika widząc nieczynność męża, jedynie ze zbytku miłości jego dla niéj pochodzącą, pocieszała się jak mogła tym dowodom przywiązania.
W takiem stanie rzeczy, dwa już upłynęły lata, w tém matka Tristana zachorowała. Natychmiast z żoną udał się do niéj, i znalazł ją tkniętą apopleksyą. Przez dwa dni, biedne dziecko, walczyło wszystkiemi zasobami sztuki lekarskiéj i modlitwą przeciw silnéj chorobie. Przez dwa dni, Ludwika nie opuszczała łóżka choréj, oddalając się tylko do kościoła, na krótką i gorącą modlitwę. Ale Bóg jakby znużony ich szczęściem, chciał spuścić pierwszą chmurę na ich pogodne życie, i wieczorem dnia drugiego pani d’Harville, takie było nazwisko matki Tristana, nie poznawszy, nie pobłogosławiwszy syna, żyć przestała.
Kiedy się przez dwa lata żyje, codzienném nieprzerwaném szczęściem, pierwsze łzy są gorzkie; nic smutniejszego nie było, jak pogrzeb matki Tristana. Ludwika i Tristan, stanęli przed tym samym księdzem, co dwa lata piérwéj związek ich błogosławił, a teraz śpiewał pieśń pogrzebową za ich matkę. Téż same było w kościele zgromadzenie, co przed dwoma laty, tylko twarze miały smutny wyraz zamiast wesołego, a ubodzy, siedząc pod kruchtą, już nie z uśmiechem prosili o jałmużnę. Po ostatnim i najboleśniejszym obrzędzie, młodzi ludzie powrócili do małego domku, gdzie w każdém miejscu spotykali ślad anioła Bogu powróconego, i oddźwięk zagasłéj miłości macierzyńskiéj; — nikt nie opisze bolesnych godzin, jakie w owym małym domku przeszły, w domku, który im przypominał pierwsze ich szczęście i pierwsze cierpienia.
Wtedy, w tym głębokim smutku, chcieli pozostać samotnymi, nie myśleli więc o powrocie do Paryża, bo gdy bolesne wspomnienia są uprzytomnione, najłatwiéj się z niemi dusza oswaja, a raczéj najprędzéj się przygajają; — Zrazu, boleść jest mocniejszą ale trwa krócéj, i niedługo, tysiąc przedmiotów na których widok serce się ściskało, a oczy zalewały łzami, obudzają, tylko marzenie, a w końcu prawie obojętnemi się stają. — Ileż to razy, nie mogliśmy pojąć, wiedząc jak wielka boleść napełniła dom i serce żałobą, że potem, ten sam dom i te same serca, odzyskały swobodę i zapomniały cierpieli, pod wpływem nowych uciech i nowych uczuć jak drzewa — z wiosną nowemi liściami okryte, o zimowych śniegach. Bo takie nasze usposobienie, że w życiu, które tak krótkiém znajdujemy, doznajemy boleści, niby nie do przeżycia, a przecie dobrze przed śmiercią zapomnianych.
Właśnie w tym przypadku był Tristan, który oprócz zwyczajnéj pociechy, jaką czas przynosi, miał jeszcze dwie miłości, wiążąco go z nadzieją: żonę i syna, biedne dziecię! wchodziło w życie, nie domyślając się nawet, że obok kolebki jego, grób się otworzył, i że odtąd na jego małą główkę, zlały się wszystkie uczucia młodych małżonków.
Dziecię rosło, — piérwsze wymówione przez niego słówko, było powodem radości i śmiechu; a tak w przeciągu roku, domek pocieszony po śmierci staréj matki, weselił się początkiem życia dziecięcia.
Pani d’Harville, umierając, zostawiła synowi cały spadek, jaki po mężu miała, tak, że Tristan zrazu nadto smutny, aby się mógł zająć jaką pracą lub oddać medycynie, potém zadowolony tą złotą miernością, jak mówi Horacy, nie myślał o niczém więcéj, tylko o używaniu szczęścia, którego Bóg mu jeszcze udzielał.
Ale niestety! jak mu matka mówiła, szczęście nie objawia się dwa razy w życiu, a raz przerwane, nie ukaże się prawie nigdy więcéj, równie piękne i uśmiechające.
Niedługo, domek znów się żałobą pokrył, dziecię uległo jednéj z tych chorób gwałtownych, nagłych, dziecinnych; — i teraz znów, ojciec modlitwami, lekarz sztuką, nie zdołali zapobiedz śmierci, porywającej to wątłe ukochane stworzenie. To nowe wstrząśnienie, było okropném, śmierć ta, Ludwice i Tristanowi rozerwała jedne i téż same struny serca, jeżeli nie całe serce.
Jakkolwiek młoda kobieta, miała przywiązanie do matki męża, śmierć jéj, była dla niéj jednym z tych wypadków, jeżeli nie spodziewanych to możebnych, lecz widziéć umierające dziecię, na które zleli całą miłość, wszystkie nadzieje swoje, które rosło i już ich kochać zaczynało, — mały aniołek z nieba wygnany, uczący się pojmować i wymawiać niektórych wyrazów szczęścia ziemskiego; widziéć gorejącą w bolesném konaniu tę małą istotę, tak wesołą dniem pierwéj, widziéć usteczka różowe blędnące, patrzéć na cierpiące dziecię, dziecię serca swego, i nie miéć pomocy dla niego, miéć tylko łzy i rozpacz! a w końcu widziéć, jak w miejsce oddechu ciepłego, tych oznak życia, następuje cisza śmierci! zamknąć własną ręką te piękne niebieskie oczęta, które się takiém czuciem patrzyły, gdy usta szczebiotały słowa miłości, a na drugi dzień potém, złożyć w cztery deski, to dziecię, szczęście życia swego, aby go już nigdy nie ujrzeć! — oh! to jest jedna z tych okropnych boleści, które Bóg, w sprawiedliwości lub gniewie swoim zsyła na ludzi, są to męczarnie, które serce pojąć może, ale ręka opisać nie zdoła.
Ludwika i Tristan, o mało nie utracili rozumu; kiedy nieszczęście ten zdobywca duszy, raz wejdzie wżycie, wielkiemi postępuje krokami. Gdy oczy dwojga młodych ludzi obsychać zaczęły, nie z braku cierpienia lecz z braku łez, — okropna ich wieść doszła: bankier u którego ich małe mienie złożone było, stracił wszystko! — nic im więc nie zostało, prócz małego domku, w którym mieszkali. — Tristan przedał wszystkie sprzęty, które napełniały ich mieszkanie w Paryżu, gotów bardziéj pozbyć się wszystkiego, niż opuścić domek, bo on był dla niego zbiorem pamiątek.
Wtedy dopiero, przypomniał sobie, że to co umie, wystarczyć może do utrzymania siebie i żony; był on z rodzaju tych ludzi, którzy lubo są usposobionymi do wszystkiego, jednak w razie potrzeby, stają się niezdolnymi do zajęcia się wyłącznie jedną użyteczną pracą; umiał tyle rysować, iż mógł w album piękny szkic nakreślić, tyle muzyki, aby w salonie wybrać jaką śpiewkę, ale jeszcze wiele potrzebowałby pracy, nimby z tego co umiał, mógł miéć w nędzy zasiłek. Na nieszczęście, nie miał czasu do uczenia się, a przecież trzeba było, by każda praca przynosiła mu pożytek.
Co do sztuki lekarskiéj, znalazł ją z tych dwóch przyczyn niedostateczną, i zwątpił o niéj, a nadto, chciał oddać się, jeżeli nic sztuce to pracy, któraby go nie zmuszała opuszczać Ludwiki, smutnéj, znękanéj, jak matka bolesna z pismu Ś-go, — a któréj łzy podwajały się ilekroć on się oddalał.
Jakeśmy to już powiedzieli, i jak to sam w liście swoim powiedział, Tristan walczył, dopóki mógł: lecz zasoby zmniejszały się co raz bardziéj, a sprzedawszy te trochę klejnotów które posiadali, potém meble, a w końcu srebra, ujrzeli się zmuszonemi do porzucenia ulubionego domku. Dzień opuszczenia tego domu, był dla nich dniem płaczu, — a wieczorem Tristan powiedział: „Szczęściem, matka i syn mają groby, których przedać nie będziemy zmuszeni.”
Ale te słowa, wznowiły smutno wspomnienia, więc i noc cała wśród łez im przeszła.
— Nazajutrz, poszli cmentarz pożegnać, — poczém udali się do Paryża, gdzie najęli przy ulicy Ś-go Jakóba małe mieszkanie; na czwartém piętrze. — Trzeba było znów kupić trochę mebli, a pomimo rad Ludwiki, rad pełnych wyrzeczenia się i miłości, mąż chciał jéj powrócić o ile możność pozwalała pewien rodzaj zbytku, do którego ją był przyzwyczaił, bo nieustanną obawą jego było, aby Ludwika nie cierpiała; lecz te wszystkie cierpienia z niedostatku pochodzące niczem były wporównaniu boleści matki, i ta biedna kobieta poddająca się losowi, przepędzając noce bezsenne, lub sny okropne, zrana, znajdowała jeszcze tyle siły, że się uśmiechała, — wiedząc dobrze, że ten uśmiech, był całodziennem i jedynem szczęściem jéj męża.
Przez czas jakiś, nieszczęście jakby zmordowane, przestało ich prześladować; Tristan pracował w jednym z dzienników, a jego świeżo doznane cierpienia, odbijały się w poezyach pełnych goryczy za które mu dawano małą zapłatę, jedyną pomoc w utrzymaniu. Ależ niemógł zawsze pisać wierszy, i częstokroć, pierwéj spożył zapłatę, niż zdołał je wykończyć; tak więc, po kilku miesiącach mieszkania na czwartem piętrze, zmuszony był przenieść się na piąte, gdzie, idąc z cierpienia do cierpień, doszedł nareszcie do stanu, jakim widzieliśmy go w pierwszym rozdziale téj powieści.
Otóż macie krótki opis życia tego człowieka, teraz nie odstępujmy go w téj nowéj wycieczce, podług jego mniemania ostatniéj.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.