Przejdź do zawartości

Przez kraj wód, duchów i zwierząt/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Filochowski
Tytuł Przez kraj wód, duchów i zwierząt
Podtytuł Romans podróżniczy
Wydawca Wydawnictwo Bibljoteki Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
STRASZLIWA PRZEPOWIEDNIA.


Towarzystwo całe zamilkło, dość wszelako było jednego spojrzenia, by się przekonać, jak silne wrażenie wywarła na słuchaczach opowieść mierniczego, który, syt triumfu, rad już był się uważać za bohatera wieczoru.
Z kolei ja, jako ostatni nie przesłuchany jeszcze sprawozdawca, zabieram głos skromnie, w obojętnej tonacji.
— Pozwolę sobie zająć państwu kilka minut czasu zdarzeniem, które nie jest może tak dalece dziwne, jak fenomen, obserwowany przez pana mierniczego, nie mniej jednak w skutkach, a nawet w scenerji uważany być musi za fakt niezwykle zastanawiający. Bez wahania zaryzykowałby nawet przymiotnik: zdumiewający, a nawet — okropny, gdyż przepowiednia, jakiej byłem świadkiem dotyczyła nas wszystkich, całej Europy, świata całego...
— Czyżby? — z dozą powątpiewania przerwał mi mierniczy, dotknięty trochę niezwykłem zaciekawieniem, jakie w hallu wywołała moja introdukcja.
— Sami się państwo niebawem przekonacie — skromnie oświadczam. — Ja też nie zdawałem sobie przez czas dłuższy sprawy z doniosłości zjawiska, dopiero zimny, nieubłagany argument faktów upokorzył mię i zmusił do pełnego szacunku milczenia.
Panie spojrzały na mnie życzliwie, uczeń Bandar-Loga zachęcająco pokiwał głową, podrażnionemu geometrze dając do zrozumienia, że wszelki przedwczesny sceptycyzm będzie conajmniej nie właściwy.
— Był późny wieczór jesienny, kiedy pod nieobecność moich rodziców, dżdżyste miesiące spędzających na południu, mnie i siostry moje guwernantka przyprowadziła do domu od znajomych, gdzieśmy z gromadką rówieśników wyczyniali na baliku niesłychane brewerje. Anielsko cierpliwa nieboszczka babka czekała na nas, a przedewszystkiem na mnie, by prośbą a obietnicą różnych atrakcyj, skłonić urwisa do umycia się, tudzież do zmówienia pacierza, od czego zazwyczaj wyłgiwałem się zaimprowizowanemi bezczelnie boleściami lub atakiem nieprzezwyciężonej senności. Już siostry moje kończyły wieczorne modły, a tylko ja kłóciłem się gwałtownie o jedno Zdrowaś Marja, tłumacząc babce, że już ich aż trzy odmówiłem, gdy nagle, proszę państwa... Nie, ja tego póki życia nie zapomnę: po dziś dzień na samą myśl o tej posępnej nocy zimne na plecach czuję dreszcze.Nagle zatem — zegar ścienny, pamiętam, wskazywał jedenastą minut dwadzieścia dwie czy też trzy — gdy w przedpokoju rozlega się dzwonek. W jednej chwili w domu uczyniła się cisza. Patrzę, a tu babka blednie gwałtownie, guwernantka literalnie zamienia się w słup, kucharka wraz z pokojówką, klęknąwszy, głośno zaczynają odmawiać suplikacje. Już ta ich zgodność niezwykła mogła przestraszyć każdego domownika — obie służące należały do dwu różnych bractw w różnych parafjach, obie czuły się w moralnem obowiązku własne zgromadzenie uważać za kwiat owczarni Pańskiej, innym bractwom wyznaczając rangę podrzędną, dzięki czemu na terenie kuchni zawsze trwał stan wojny, co znów bardzo niepomyślnie odbijało się na organizacji gospodarstwa. Ale to nie należy do rzeczy, chciałem tylko uwypuklić wrażenie, jakie na subtelniejszej wyobraźni zrobić musiała ta nagła, niewątpliwie w obliczu jakiegoś niebezpieczeństwa zawarta zgoda dwu żarliwych służebnic Wiary.
W ciągu krótkiej pauzy, jako czynnika efektu bardzo pożądanego tam, gdzie się chce zebrać nerwy słuchaczów i dobrze je na własną namotać dłoń, twarz moją parzyła niecierpliwa fosforescencja spojrzeń.
— I oto ku naszemu przerażeniu dzwonek się powtarza, niecierpliwy, brutalny, z każdą chwilą coraz natarczywszy. Siostry moje zaczynają spazmatycznie łkać, guwernantka mdleje, ja zaś, kurczowo uchwyciwszy się sukni babczynej, drę się, jak potępieniec. Przy objawach ogólnego rozprężenia nerwów babka decyduje się na krok radykalny i budzi lokaja. Ignacy, tak miał na imię nasz służący, filozof i pijanica (tylko on sam nazywał siebie filozofem, drugi szczegół charakterystyki jest pochodzenia zewnętrznego), więc lokaj, ociągając się, z niekłamanym lękiem wychodzi do przedpokoju, zbliża się ostrożnie do drzwi i pyta: kto tam? Możecie państwo sobie wyobrazić, co się z nami działo, gdy nagle doszła nas odpowiedź pełna złości i zniecierpliwienia: „telegram, proszę otworzyć“!. Nie jakieś tam tradycyjne głuche dudnienie ducha, nie odgłos grobów, zew z zaświatów, do którego wszyscy rozsądni ludzie od dzieciństwa już się przyzwyczaili, lecz pospolicie brzmiący głos. To była straszna niespodzianka! Pijak i filozof (jakże często w życiu kojarzą się te dwa zamiłowania!), zatem Ignacy, drżąc cały, otwiera drzwi, a wtedy oczom naszym przedstawia się widok, mocen wstrząsnąć najtrzeźwiejszym chyba umysłem. Wyobraźcie sobie państwo, miast ujrzeć oklepaną postać kościotrupa lub wilka z żelaznym ogonem i płomienną paszczą, albo jaką naiwną, całkiem już z grozy wyświechtaną upiorzycę, widzimy przed sobą — to było straszne! — kogoś nieznajomego, z wąsami pod nosem, w butach zabłoconych i w czapce ze znaczkiem telegrafu, kogoś, kto podając służącemu zwitek papieru, zawołał: „proszę pokwitować”! Niespodzianka tak była koszmrana, że braknie słów, by wyrazić naszą panikę.
— Straszne! — histerycznym szeptem syknęła jedna z pań, przysuwając się do swego cierpiętnika.
Wszyscy milczeli, nie wyłączając mierniczego, owiani grozą niebywałego zdarzenia.
A. ja, hamując w sobie dreszcz wzruszeń, dalej ciągnąłem opowieść:
— Chociaż treść depeszy pozornie niczem nadzwyczajnem się nie odznaczała — jakiś interesant zapytywał o datę powrotu ojca — mimo to jednak ja, od dzieciństwa już zdradzający dar jasnowidzenia, wśród szlochu proroczo zawołałem: „Babciu, babciu!”. Jakżeż tragicznie prawdziwy był i trafny okrzyk niewinnego pacholęcia!Co za oszałamiająca przepowiednia! Pomyślcie tylko, szanowni państwo: dokładnie w trzynaście lat, siedem miesięcy i cztery dni po tym zdumiewającym wypadku, wybucha, baczcie, wybucha wojna europejska! Wszak pamiętacie tę datę: 1 sierpnia 1914 roku? Wszak to w tym dniu rozpętały się wypadki?
— Rzeczywiście! — pobladłemi usty krzyknęła pani Wanda, instynktownie garnąc się do swego urzędnika z lichwy i spekulacji.
Hall milczał, zaklęty ponurym urokiem mojej opowieści. Nieznana nikomu rewelacja, niesłychanie ważny przyczynek do dziejów wielkiej wojny, nad wszystkimi zaciężył straszliwą tajemnicą. W ściągniętych twarzach słuchaczów oczy świeciły wilczą jakąś łuną.
— Tak jest — po dłuższej przerwie wśród przejmującego milczenia odezwał się geometra, wstrząśnięty ogólnym prądem lęku, — W obliczu rzeczy, wymykających się z pod kontroli zmysłów i rozumu, przyjść należy do wniosku, że jednak coś gdzieś jest, coś się odbywa, coś przerażająco niedosiężnego...
— Dość na dzisiaj! — zawołała pani Klara, wzdrygnąwszy się na całem ciele. — Czuję, że do rana nie będę mogła oka zmrużyć!
— I ja też! I my także! — zewsząd odezwały się strwożone głosy dam.
Skorzystali z tego asystenci i każdy z osobna jął przekładać swej pani, iż chętnie podejmie się bezinteresownego czuwania, dopóki nie minie noc lub nie „zmruży się oko”. O szczerym lęku dam najdobitniej świadczyła ta okoliczność, że uprzejmie zgłoszonej oferty nie miały nawet sił poddać formalnej choćby dyskusji.
Życzyliśmy sobie właśnie miłych godzin spoczynku, gdy w pobliżu zaszemrała, półgłosem wywzdychana skarga:
— Oh, panie Jurku, jaka szkoda, że praczka nie odesłała mi dotąd moich szlafroczków! Gdyby nie to, poprosiłabym pana, by trochę przy mnie podyżurował.
Kiedy pan Jurek, dobrze odżywiony budowniczy ze Lwowa, ucałowawszy wyciągniętą doń rączkę, smętnie udał się na swoje piętro, znagła przypomniał mi się powierzony przez Władka Zambrzyckiego depozyt: pyjama pani Lalki.
— Przepraszam najmocniej — szepcę, kłoniąc głowę przed jasnowłosą ofiarą niepunktualnej praczki. — Proszę o pobłażliwość, ale dzięki wrodzonej mi przezorności, w walizce obok innych niezbędnych drobiazgów podróżnych mam nieskazitelną lila pyjamę damską, w której pani będzie wyglądała jak wysokiej rangi aniołek. A gdzie jest taki strach, gdzie upiór, który zdolen byłby wyrządzić krzywdę aniołowi, zwłaszcza jeżeli będzie nad nim czuwał taki renomowany poskramiacz sił nieczystych, za jakiego ja mam zaszczyt się uważać?

Co rzekłszy, pełen bezinteresownego zapału, biegnę do pokoju po zbawczy pakuneczek.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Filochowski.