Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XXXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Don Kichot ciągnął dalej na ten kształt: Skorośmy już zaczęli od ubóstwa człeka uczonego, obaczmy tedy, czy żołnierz jest bogatszy? Upewnimy się, że niema odeń biedniejszego pośród siedmiu bied, — musi przestawać na swem nędznem żołdzie, który dochodzi go nierychło, albo i wcale, i na tem, co własnemi pochwyci rękoma, wystawiając na jawne niebezpieczeństwo życie swoje i sumieniu swemu nieraz szwank zadając. Nieraz tak jest goły, że kusy kaftan za strój odświętny i za koszulę wraz mu służy. W czasie zimy najsroższej tylko tym przyodziewkiem przeciwko niełaskawościom aury się broni. Przebywając w szczerem polu, ogrzewa się jeno tchnieniem, dobywającem się z jego gęby. Dech ten, wychodzący z próżni, we wnętrzu głodnego ciała zawartej, zimny jest bardzo, co jest nawszem prawom natury przeciwne. A ówóż i noc nadchodzi; żołnierz żywi nadzieję, że odpocznie od wszystkich niewczasów, w łożu, które nań oczekuje. Sam winę tego ponosi, jeśli łoże zbyt wąskie się okaże, może wszak odmierzyć na ziemi tyle kroków, ile mu się żywnie podoba, rzucić się na nią i z boku na bok dowoli się tarzać, bez obawy, że się pościel pogniecie. Wkrótce dzień nastaje, trzeba dać dowód, że się jest godnym rycerskiej profesji sprawowania. Zbliża się czas bitwy. Nakładają mu beret z kutasem na głowę, uczyniony z szarpi, któremi opatrzy sobie ranę, gdy mu kula przez skronie przejdzie, albo kaleką bez ręki i nogi uczyni. Załóżmy, że mu się to nie przytrafi i że opatrzność niebieska w zdrowiu i przy życiu go zachowa. Wszakoż w tej samej mizerji i ubóstwie, co pierwej żyć będzie musiał. Biorąc udział w siła spotyczkach i rozprawach i ze wszystkich zwycięzcą wychodząc, może sobie jakiegoś profitu przysporzyć. Te cuda, wierę, bardzo rzadko się zdarzają. Powiedzcie mi, Miłościwi Państwo, dobrze całą rzecz rozważywszy, zaliż wielka jest ilość tych, co na wojnie nagrodzeni zostali, gdy się ich porówna z tymi, co żywot postradali? Ani chybi odpowiecie mi, że i porównania żadnego tu być nie może, gdyż trupów zliczyć nie sposób, a nagrodzonych i przy życiu ostałych można trzema oznaczyć cyframi. Wszystko to nie dotyka ludzi pióra, nie tylko tych, co przy sukniach zarękawki noszą, ale i w długich sukniach chadzają — wszyscy jakoś wyżywić się mogą. Tymczasem trud żołnierza większy jest znacznie, a jego zapłata daleko mniejsza. Na to odpowiedzieć można, że łatwiej jest nagrodzić dwa tysiące autorów, niż trzydzieści tysięcy żołnierzy. Tamtych nagradza się wprowadzając ich na urzędy, przynależne ich profesji, ci zaś muszą poprzestać na kalecie pana, któremu służą — co jeszcze bardziej moje pierwsze zdanie potwierdza. Ale pozostawmy ten argument, gdyż jest ci on labiryntem, z którego wyjścia nie masz, i powróćmy do pierwszeństwa sztuki rycerskiej nad umiejętnością w piśmie. Materja to nie wyczerpana, pytanie nierozstrzygnięte, zważywszy na owe racje, które każda ze stron przywodzi. Pisma mówią, że oręż bez nich istniećby nie mógł, gdyż nawet wojna ma swoje prawa i ustawy, od których zależy, zaś prawa te pod regimentarstwo ludzi pióra podpadają. Na to oręż taki respons daje, że bez niego pismaby z tego świata zeszły, gdyż orężem wszak broni się rzeczypospolitych, królestwa w całości utrzymuje, miasta się ochrania, trakty bezpiecznemi czyni, a morza od rozbójników się oczyszcza; słowem, gdyby nie on, rzeczypospolite, królestwa, miasta i drogi tak lądowe, jako i morskie, tumultom i zamieszkom, które wojna za sobą sprowadza, by podlegały, tak długo, jak wojna tylko trwa, której przywilejem jest gwałtu zadawanie. I to jest rzecz uznana pospolicie, iż lepiej szacuje się to, co więcej kosztuje pracy i wysilenia. Człek, co w umiejętności pisarskiej chce być wyzwolony, noce na czuwaniu trawi, czasu nie lituje, głód i brak przyodziewku znosi, na wzdętą bolączkę brzucha i głowy zawrót cierpi, że już o innych dolegliwościach nie powiem. Ale jeśli kto chce stać się dobrym, według wszystkich reguł, żołnierzem, musi znosić wszystkie niewczasy człeka uczonego w daleko większym jeszcze co on stopniu, gdyż na każdym kroku i to mu zagraża, że życie postradać może. Zaliż można porównać lęk, jaki człek pióra przed nędzą i wszystkiemi mizerjami życia odczuwa, z tym, który żołnierza opada, gdy ów, znajdując się w jakiejś oblężonej twierdzy i stojąc na warcie na jakimś szańczyku, czy na blankach, czuję, że nieprzyjaciele już grunt ryją i miny zasadzają pod to miejsce akurat, gdzie on stoi. Nie może wszak ruszyć się z miejsca, sobie wyznaczonego, aby uniknąć niebezpieczeństwa, które tak blisko mu zagraża. Ledwie mu wolno zdać sprawę z tego, co się dzieje swemu dowódcy, aby ów przeciwnemi minami nieszczęściu zapobiegł. On zaś nieborak w swojem dostać musi wyznaczeniu, nie drgnąwszy nawet ze strachu i czekając, rychłoli pod obłoki bez skrzydeł się wzbije albo, woli swej wbrew, w czeluście ziemi zstąpi. Jeśli to niebezpieczeństwo małem się być wydawa, obaczmy czy się z niem równa, albo je przenosi to, gdy dwie galery na środku niezmierzonego morza przodami się zderzają w bitewnej nawałności. Tak są wówczas ze sobą zczepione zażarcie, że żołnierz tyle tylko miejsca ma, aby się bronić mógł.
Acz ma przed sobą tylu śmierci wysłańców, co mu zagrażają, acz lufy armat nieprzyjacielskich z odległości rzutu kopją na niego się kierują, acz wie, że jeden błędny krok postawiwszy, już pójdzie w odwiedziny do głębokich Neptuna dzierżaw, przecie, mówię, z sercem w piersiach niezemdlonem, pobudzany względem na cześć swoją i honor, wystawia się na cel całej tej palby i stara się po wąziutkiej deseczce na pokład wraży się przedostać. A co większego jeszcze podziwu godne: gdy jeden padł zaledwie, skąd nie dźwignąć się mu już aż do końca świata, już inny miejsce jego zajmuje. Gdy i ten do morza wpadnie, które chciwie na swój łup czeka, jeden, później drugi i trzeci żartko za nim spieszy, tak iż ledwie im na umieranie czasu starczy. Owóż to dzielność i zuchwałość największa, jaką zobaczyć można wśród wszystkich wojennych przypadków. Błogosławione te szczęśliwe wieki, które nie znały rozpętanej furji djabelskich machin artylerji, których wynaleźca, jak tuszę, w piekle za swoje szatańskie odkrycie stosowną odbiera nagrodę. Dzięki niemu niegodne i tchórzliwe ramię może odjąć życie dzielnemu i znamienitemu rycerzowi. Gdy ów, pełen żaru, męstwem serce swoje zapala, nagle, nie wiedzieć skąd, ani jak, nadlata kula (wystrzelona, być może, przez tego, co sam ucieka, zestrachany ogniem, którym przy wystrzale piekielna błysnęła machina), która w tem okamgnieniu przecina pasmo myśli i pasmo życia tego, co godzien był cieszyć się niem przez długie lata. Pilnie to wszystko zważywszy, wyznać muszę, iż ledwie w sercu nie żałuję, żem przyjął obowiązek rycerstwa błędnego w wieku tak podłym i niegodziwym, jak ten, w którym teraz żyjemy, bo chociaż największe niebezpieczeństwa mnie nie ustraszają, nęka mnie to jednak nieznośnie, że szczypta prochu i ołowiu może sprawić, iż nie stanę się sławny i znany wszędzie, jak ziemia długa i szeroka, dzięki dzielności mego ramienia i ostrzu mojej szpady. Niechajże niebo ustanawia, co chce; ja tem większą cieszyć się będę estymą, im na groźniejsze się będę wystawiał hazardy, które z temi tylko sztychować można, co je rycerze wieków ubiegłych znali.
Całą tę długą orację wypowiedział Don Kichot, podczas gdy drudzy jedli, nie myśląc nawet wcale, aby kęs jadła do gęby wsadzić, chocia Sanczo nieraz mu o wieczerzy przypominał i chocia miałby dość czasu rozprawiać dowoli, zjadłszy wpierw kilka kąsków. Ci, co go słuchali, mieli nową przyczynę użalania się nad nim, widząc, iż człek o tak zdrowym z pozoru rozsądku, człek, który tak dobre racje i zdania przywodzi w każdej dyspucie, nagle rozum utracał z kretesem, gdy jeno ktoś na harc wyjechał z jego przeklętem i zgubnem rycerstwem. Pleban przyświadczył mu, uznając, iż miał przyczynę słuszną prym orężowi dawać, i że on sam, człek w umiejętności wyzwolony i stopień naukowy mający, tego samego jest mniemania.
Gdy skończyli wieczerzę, obrus zdjęto ze stołu; gospodyni, jej córka i Maritornes zakrzątnęły się koło uprzątnięcia izby Don Kichota, gdzie, jak postanowiono, białogłowy pospołu nocować miały. Don Ferdynand poprosił niewolnika, aby opowiedział o kolejach swego życia, gdyż, ani chybi, niezwykłe i ciekawe być musiały, jak to można wnosić po pierwszych oznakach, które ujrzeli, widząc go w towarzystwie Zoraidy.
Na co niewolnik odparł, że chętnie nie odmówi tak miłemu zachęceniu, aliści obawia się, że opowieść nie będzie taka, by mogła obudzić ciekawość, tak, jakby on tego pragnął, mimo to, nie chcąc się ich prośbie sprzeciwiać, opowiadać zacznie. Pleban i wszyscy wdzięczność mu wyrazili i od nowa prosić go jęli. Niewolnik widząc, że go wszyscy proszą, rzekł, że niepotrzebne są prośby tam, gdzie jeden rozkaz dość ma siły.
— Uważajcie zatem dobrze, Miłościwi Państwo, a usłyszycie opowieść prawdziwą, do której ani się zbliżają zmyślone powieści, które się pospolicie z wielką sztuką składa.
Na te słowa wszyscy usiedli i z wielką pilnością słuchać jęli. Niewolnik, ujrzawszy, że na jego opowieść czekają, zaczął mówić spokojnym i miłym głosem.