Prokurator Alicja Horn/Rozdział 23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Prokurator Alicja Horn
Tom drugi
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 23

Sprawa braci Chodorowiczów była jedną z tych, które dają oskarżycielowi publicznemu możność niebylejakiego, popisu.
Wprawdzie śledztwo nie zdołało udowodnić im sutenerstwa, lecz przeszło trzydziestu świadków, przesuniętych przez ręce prokuratorki Alicji Horn, zostawiło w tych rękach tyle poszlak, tyle ujemnych opinij i dyskredytujących świadectw, że wyrok skazujący dla nikogo nie był niespodzianką. Sala przepełniona złodziejaszkami, alfonsami, prostytutkami, pokątnemi akuszerkami i wszelkiemi szumowinami przedmiejskiemi, przyjęła wyrok milczeniem, notując w pamięci szczegóły, które kiedyś mogą się przydać do własnej obrony.
Alicja złożyła notatki i wyszła na korytarz, gdy zastąpiła jej drogę chuda stara kobieta, którą już podczas rozprawy zauważyła wśród publiczności.
— Czego pani sobie życzy? — zatrzymała się Alicja.
— W jednej ważnej sprawie, proszę wielmożnej pani prokuratorowej, w bardzo ważnej sprawie...
— No?
— Ale musowo w cztery oczy, bo to nie byle co.
— Czy w związku ze sprawą Chodorowiczów?
— Jakby to i jakby nie.
— Proszę za mną — rzuciła Alicja.
Miała jeszcze prawie godzina czasu i postanowiła dowiedzieć się, o co tej podejrzanej osobie chodzi.
— Proszę — wskazała jej krzesło przed biurkiem.
— Bo to ja wiem coś, co pani prokuratorowej może się przydać — zaczęła babina, wpychając pod zrudziały kapelusz kosmyk siwiejących włosów.
— Zaraz — przerwała Alicja — przedewszystkiem, jak się pani nazywa?
Kobieta zerwała się na równe nogi:
— A to poco pani prokuratowej, ja tam sama do niczego rąk maczać nie chcę. Już dość w życiu nacierpiałam się przez te sądy i policję. Ja z uczciwości przyszłam, nie żeby co...
— Proszę się nie niepokoić — zatrzymała ją Alicja — jednak rozumie pani, że muszę wiedzieć z kim mam do czynienia? Pani chce mi coś ważnego zeznać i chce bym uwierzyła, a przecie nie mogę wierzyć komuś, kto nawet nazwiska swego się wstydzi.
— Boże drogi, toż nie wstydzę się, tylko ja tu nie mam nic do rzeczy. Ot, przysłuchiwałam się rozprawie i temu, co wielmożna pani prokuratowa mówiła i myślę sobie: — o, taka, to znaczy się wielmożna pani, to i najważniejszym nie przepuści, tylko do kryminału zamknie. Dlatego ośmieliłam się, a nie to, broń Boże, żeby samej w to włazić.
— Czemu pani nie zwróciła się do Urzędu Śledczego, czy do komisarjatu?
— Właśnie, proszę wielmożnej pani, dlatego, że myślałam sobie, że z panią prokuratową, jako to z kobitą łatwiej dogadam się i krzywdy pani mojej nie zechce, a podrugie, że to w ogóle kobieca sprawa...
— Więc dobrze — powiedziała Alicja — obiecuję pani, że jej nazwiska w to nie wmieszam, ale mnie proszę je powiedzieć. No?
Kobieta skurczyła się i wybąkała:
— Niech tam będzie... Bufałowa jestem, Jadwiga, — zerknęła z pod oka na Alicję i dodała: — teraz to już pani wie, cóż, nie zapieram się, karana sądownie, ale przysięgam Bogu, że co za Paszczukównę to niesłusznie. Sama głupia szydełkiem próbowała i urządziła się. Ja już nic poradzić nie mogłam. Nie mówię, że przy Malinowszczance nie byłam winna. Owszem. Wiedziałam, że ryzyko wielkie, ale sama uparła się, że to ślub za dwa miesiące... One takie wszystkie, a później człowiek za nie cierpi...
— Pani jest akuszerką?
— A cóż mam być? Szlachcianka jestem, z ziemian, ale ot tak, na ciężki chleb się zeszło...
— Cóż tedy pani ma do powiedzenia?
Bufałowa pociągnęła nosem i rzeczowym ruchem podsunęła swoje krzesło.
— Aha, otóż widzi pani, sama nie wiem, poco on takie upodobanie ma, żeby koniecznie była w ciąży, a i to dla niego ważne, żeby to pierwsze zajście...
— Sekunda — przerwała Alicja — któż to jest?
— Niby on? A no musi być bogaty. Pieniędzy ma jak lodu i własnym samochodem jeździ, a sam brunecik, taki, ni młody, ni stary, ale niczegowaty i w binoklach, a jakże...
— To pani nawet nazwiska jego nie zna?
— A skądże mam znać, Boże drogi, on cwany i żadnego pozoru nie daje, nijakich śladów. Przyjedzie, dziewuchę obejrzy, chloroformem, albo czem takim uśpi i ten jego szofer zaraz w płachtę i do auta. A on tylko zapyta, a kto ona, a co, w którym miesiącu, a czy nie wiadomo z kim, pieniądze odliczy i już go niema.
— Zaraz. Więc on poprostu kupuje od pani ciężarne dziewczęta?
— Boże drogi, a któż mówi, że odemnie?! — przestraszyła się Bufałowa — od innych, a ja wiem, bo to w jednym fachu, rozchodzi się między ludźmi.
— No, przypuśćmy, że tak jest. Więc powiada pani, że ma samochód. Czy nie przyszło pani na myśl, zauważyć jego numer?
— A jakże na pamięć umiałam i na karteczce miałam zapisane, ale jak na złość karteczka gdzieś zapodziała się, a ja jak z pamięci zabrałam się zapisywać, to ze strachu, żeby nie poplątać, wszystko mi się we łbie pokiełbasiło. I teraz nijak nie mogę sobie przypomnieć czy to 87.653, czy 78.356, czy jakoś podobnie. Ale że na początku albo 87, albo 78 to mur...
Alicja szybko zrobiła notatkę i zapytała:
— Jak wygląda to auto?
— Czarne, wielkie, a na przodku trzy złote korony i coś napisane...
— Może Reenclar?
— O, jakby tak.
— Torpedo, czy limuzyna?
— A Bóg jego wie — rozłożyła ręce akuszerka.
— Otwarte, czy kareta? — zmieniła pytanie Alicja.
— Nie kareta, toż mówię, auto. Niby zrobione na karetę, ale auto. Póki jeszcze pamiętałam numer, to poszłam do urzędu ruchu kołowego i pytam czyje? A tam taki powiada: — a paniusi jaki zakichany interes, przejechał paniusię, czy co?... To ja mu powiadam, że popierwsze, nie żadna paniusia, gbur taki, a w ogóle to co, tajemnica wielka?... A na drugi dzień to posłałam szwagra i on dowiedział się, że to jakiegoś generała i przepisany na Poznań.
Alicja niecierpliwie poprawiła się w fotelu:
— A ten pan nie jest generałem?
— Skąd jemu do wojska. Cherlak taki, a przytem mnie się widzi, że musi być doktór, bo na tem to się zna i po łacinie sobie zapisuje i pyta fachowo.
— No i cóż robi z temi dziewczynami?
Bufałowa rozłożyła ręce:
— Pewno jakieś świństwa, nie bez tego, żeby nie było tam rozpusty.
— A dziewczyny, kiedy wracają do domu, co mówią?
— Otóż to, że nic nie mówią, bo nigdy nie wracają. Poszła i przepadła, jak kamień w wodę. Po kilku miesiącach, to czasem która napisze, że do Ameryki wyjechała, albo gdzie jeszcze dalej, ale czy kto uwierzy?... Jabym tam złamanego grosza nie dała, że on je żywe puszcza. Głupi byłby. Jak nic ukatrupia, bo pocoby tajemnice robił i tyle forsy bulił? A może co ładniejsze to i na handel puszcza? Kto jego tam wie...
— A w jaki sposób pani daje mu znać, że ma pani odpowiednią pacjentkę?
Akuszerka wzruszyła ramionami:
— Że tam pani prokuratowa wciąż na mnie! Ja tam tem się nie zajmuję, co mi po tem?
Alicja zaśmiała się i robiąc dobroduszną minę, powiedziała:
— Niech pani Bufałowa nie boi się. Co między nami, to między nami. Przecież i teraz już wiem, że pani dostarczała mu ten towar. Gdyby chodziło mnie o panią, to już kazałabym panią zamknąć, ale myślę, że pani poto przyszła do mnie, by za coś zemścić się na tamtym jegomościu. Obiecałam, że pani nie aresztuję i może pani śmiało wszystko mówić. Więc, w jaki sposób porozumiewała się pani z nim?
Bufałowa otworzyła ogromną, zniszczoną torebkę, wydobyła z niej zatłuszczony karteluszek i powiedziała:
— Niech już będzie. Muszę wierzyć pani prokuratowej, bo komu miałabym wierzyć?... Otóż między nami taka jest umowa, że jak mam u siebie taką co przyszła się psuć i chce, żeby pocichu, żeby nikt nie dowiedział się, a nikogo, ktoby się o nią upominał w Warszawie nie ma, to ja piszę do „Kurjerka“ ofertę na jego ogłoszenie, niby, ot taką:
Podała kartkę Alicji.
Niewprawnem pismem, zbazgrany karteluszek zawierał następującą treść:
„Oferta pod kwit Nr. 2718-F — Mam do sprzedania szafę dębową. Proszę telefonować dziś, (albo podać datę) 118-64“.
— Pani ma telefon?
— Gdzie tam, to numer domu i mieszkania. Ja mieszkam na Pańskiej pod 118-ym. Tylko taka umowa z nim, żeby wiedział, do kogo ma zajechać. Bo on nietylko odemnie widać bierze. Więc rzucam taką ofertę do „Kurjerka“, a przed zamknięciem bramy on przyjeżdża i jeżeli mu się dziewczyna spodoba, to zabiera, ale jest wybredny. Nie każdą chce.
— Czy on tę kartkę pisał? — zapytała Alicja.
— Nie, on tylko podyktował.
— Zatem doskonale — spojrzała na zegarek Alicja — pomyślę o tem wszystkiem i zajmę się tą sprawą. Niech pani przyjdzie do mnie jutro o dziesiątej rano.
— Dobrze, proszę wielmożnej pani prokuratowej, będę punktualnie... Tylko jedno chciałam zapytać...
— No?
— Czy dostanę za to jaką nagrodę?... ja nie z chciwości, a z biedy, strasznie ciężko w dzisiejszych czasach grosz zarobić...
Alicja przyrzekła, że w razie pomyślnych wyników śledztwa, wystara się dla niej o nagrodę.
Wracając do domu rozważała ewentualne pobudki, jakiemi mógł się kierować ów poławiacz ciężarnych kobiet i doszła do przekonania, że musi to mieć związek z jakąś sektą religijną, lub też z erotycznym zwyrodnialstwem. W każdem razie nie miała powodu podejrzewać Bufałowej o mistyfikację.
Nie wyrobiła sobie jeszcze dokładnego obrazu sprawy, ani tem mniej koncepcji dochodzeń, jednakże pomyślała, że najprostszym sposobem zdemaskowania zbrodniarzy, byłoby podstawienie agentki policyjnej.
Myślała właśnie o tem, siadając do obiadu, gdy Julka odezwała się, patrząc w talerz:
— Chciałam ci powiedzieć, że otrzymałam posadę...
— Jaką posadę? — wbiła w nią spojrzenie Alicja.
— Kancelistki, w biurze Domu Handlowego B. Bałkind i S-ka.
— Z. czyjej-że to protekcji?
— Z niczyjej — poczerwieniała Julka. — przeczytałam ogłoszenie w dzienniku i zwróciłam się do nich...
Zaległo milczenie i Julka po długiej pauzie dodała:
— Mam pracować w dziale korespondencji. Dają mi pensję trzysta osiemdziesiąt złotych, więc będę mogła z tego się utrzymać...
Alicja wybuchnęła śmiechem:
— Wiesz, że mogłabyś się zdobyć na tyle przyzwoitości, by mnie w tak naiwny sposób nie okłamywać: Czy naprawdę uważasz mnie za tak łatwowierną do tego stopnia, że ci uwierzę, że bez protekcji zaofiarowano tobie tak wielką pensję?... Zresztą mniejsza oto, od kiedy to obejmujesz te „posadę“?
— Od pierwszego — cicho odpowiedziała Julka. W oczach miała łzy.
Alicja chciała jeszcze zapytać, kiedy wobec tego Julka się wyprowadzi, lecz pohamowała się i przeszła do swego pokoju.
Była pewna, że nie obeszło się tu bez pomocy Druckiego, że Julka najbezczelniej w świecie nietylko wymyka się jej z rąk, lecz i jego jej zabiera. O nie, — zacisnęła pięści — oni jeszcze nie wiedzą, kto jest Alicja Horn!... Przedewszystkiem Julka jako niepełnoletnia będzie musiała zastosować się ściśle do woli opiekunki, a zatem pojedzie pod Pińsk. Byle tam prędzej uwolniło się miejsce Zresztą, jeżeli nie tam, to pojedzie gdziekolwiek, lecz w Warszawie nie zostanie za żadną cenę.
Zapukano do drzwi i weszła Józefowa.
— Czego Józefowa chce? — ostro zapytała Alicja.
— Ja względem panienki — szeptem zaczęła staruszka, starannie zamykając za sobą drzwi.
— Bo o co chodzi?
Służąca zbliżyła się do niej i potrząsnęła głową:
— Niedobrze jest z naszą panną Julka, proszę pani, niedobrze. Już od przyjazdu była taka niewyraźna, ciągiem płacze, nocami bredzi, przez sen krzyczy, a dniem to albo listy pisze, albo telefonuje i wciąż płacze. Nie mówiłam nic, bo myślałam że nie moja rzecz, pani sama zauważy...
— Słusznie Józefowa myślała — sucho ucięła Alicja — zauważyłam i nie widzę w tem nic nadzwyczajnego.
Kobieta smutno machnęła ręką:
— Żeby to tak było, ale Boże broń, zdaje się szykuje się nam wielkie nieszczęście i wstyd wielki...
— Co Józefowa plecie!? — zerwała się Alicja.
— Mówię, co wiem. Pani to teraz rzadko w domu, a z panienką mniej jakoś, ale ja to widzę... o widzę?... Toż sama mam wnuczęta, wiem. Ślepy zauważyłby, dziewczyna w oczach mizernieje, chudnie, ma zawroty głowy, się skarży, na mdłości...
Alicja chwyciła ją za ramię:
— Proszę zaraz mówić, co Józefowa wie?
— A ot już od dawna patrzę i myślę sobie: może być, nie daj Boże, tak, ale może być i całkiem zwyczajnie, z nerwów znaczy się. Wiadomo w tym wieku dziewczyńska jest rzecz. Aż tu ze cztery dni temu będzie... nie, będzie pięć, akuratnie mówię pięć, bo to w sobotę, zaraz po nieszporach, wracam, a panienka zapłakana, opowiedziała mi swoje zmartwienie.
Alicja nie spodziewała się tej wiadomości. Wprawdzie nie wątpiła, że Julka żyje z Druckim, lecz wprost nie przyszło jej na myśl, że sprawy mogły zajść aż tak daleko. Ogarnęła nią jakaś zawziętość, jakaś wręcz radość. Oto żmija, którą wychowała na własnej piersi, poniesie zasłużoną karę...
Ani przez jedną chwilę nie żałowała Julki. Wychodząc po obiedzie na aleję Szucha, wstąpiła do kuchni:
— Józefowa chciała jechać na urlop do siostry? — zapytała.
— Tak jest, proszę pani, pod Grójec.
— Więc jutro Józefowa może jechać.
— A jak bodzie z usługą?
— Już dam sobie radę, proszę jutro popołudniu jechać.
Druckiego zastała, jak często ostatniemi czasy, znudzonego i zamyślonego. Ożywiał się tylko w chwilach podniecenia, pozatem był milczący i zniechęcony. Alicja nie wątpiła, że wszystkiemu winna jest Julka.
Nawet jego pieszczoty stały się jakieś inne, bardziej gwałtowne, niespodziewane, a czasem, aż do bólu brutalne. Próbowała wypytywać go o jego interesy, lecz zbywał ją niechętnemi półsłówkami. Coraz rzadziej zgadzał się zabierać ją do „Argentyny“, wymawiając się ogólnikowo i nawet nic zadając sobie trudu wynalezienia prawdopodobnych usprawiedliwień.
— Wszystko się zmieni — powtarzała sobie Alicja — wszystko się poprawi, gdy tylko nie będzie między mną a nim Julki.
Tego wieczora wcześniej niż zwykle pożegnał Alicję:
— Mam ważną sprawę — mruknął, a spojrzawszy na zegarek — zerwał się i zaklął: — psiakrew, jeszcze się spóźnię...
Nakładając kapelusz, widziała w lustrze, że wyjął z szuflady rewolwer i wsunął do tylnej kieszeni.
Wyszli razem. Przed bramą stał jego „Fould“, z którego teraz wyskoczył chłopiec garażowy i zameldował:
— Bak pełny, proszę pana i motor w zupełnym porządku. Resory pan Jurkowski podciągnął na fest.
— Dziękuję ci — uśmiechnął się doń Drucki — jutro koło ósmej wieczór przyjdź tu po wóz.
— Daleko jedziesz? — zapytała Alicja.
— Nie wiem, w każdym razie jutro wieczorem wrócę, jeżeli oczywiście djabli mnie nie wezmą. Dowidzenia.
Pocałował jej rękę, siadł przy kierownicy i ruszył, nie obejrzawszy się za siebie. Alicja, wracając do domu wyraźnie usłyszała przez otwarte okno głos Julki: rozmawiała przez telefon... Oczywiście z nim! Musiał przy wyjeździe z miasta zatrzymać się i telefonować do Julki...
Nie, tej męczarni miała Alicja już ponad swoje siły!
Noc spędziła bezsennie na rozpaczliwych i przesyconych żądzą zemsty rozmyślaniach. Gdy wstała była już całkiem spokojna i opanowana o tyle, że potrafiła prawie ciepło przywitać się z Julką. W pół godziny później była już w Sądzie.
Powzięte postanowienie miało w psychice Alicji własność kompletnego usprawniania pracy myślowej. To, co przez szereg długich tygodni napełniało jej mózg chaosem sprzeczności i zwątpień, układało się teraz w logiczne, proste wiązania, w których nie mogło być błędu.
O dziesiątej przyszła Bufałowa. Wprowadzającemu ją woźnemu Alicja oświadczyła, że dziś nikogo nie przyjmie i zamknęła drzwi na klucz.
Minęły dobre dwie godziny, zanim otworzyły się drzwi i woźny zobaczył wychodzącą, interesantkę, która w wielkim pośpiechu zbiegała po schodach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.