Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część pierwsza/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Kiedy Prosper wrócił do mieszkania Garbuski, śniadanie było już gotowe.
Po opowiedzeniu, jak załatwił zlecenia, dotyczące pogrzebu, Prosper dodał:
— A teraz mam pani powiedzieć jeszcze coś interesującego...
— Cóż takiego?
— Spotkałem się z pani siostrzeńcem.
— Z Lucjanem Gobert!... — rzekła Julia tonem nienawistnym. — I gdzie?
— Chodził w pobliżu domu pani.
— A, ażeby się zbliżyć do Heleny. Tak, oni są w zmowie! Czy wie, że wuj jego umarł?
— Wie już.
— To nie potrzeba mu posyłać zaproszenia na pogrzeb... Ale musiałeś się bardzo zmęczyć, kochany panie Prosperze... Szedłeś tak prędko... jesteś spocony. Śniadanie już gotowe... Zaraz siądziemy do stołu... idę po córkę.
— Gdzie jest panna Helena.
— W jego pokoju... Płacze... narzeka... Jak gdyby to mogło co zmienić. No... siadaj pan do stołu... zaraz wracam...
Pomimo właściwej sobie pewności, Prosper czuł się zakłopotanym na myśl, że znajdzie się między wdową, która go kocha, jak wiedział, a tym dzieckiem, które Józef Włosko obiecywał mu jako przyszłą żonę.
Garbuska udała się do pokoju nieboszczyka.
Helena, klęcząc u łóżka, z głową opartą na kołdrze, modliła się i płakała, zastąpiwszy w lichtarzach wypalone świece nowymi.
— Chodź na śniadanie — rzekła do niej matka.
— Nie chce mi się jeść, mamo — wyjąkało biedne dziewczę.
— Tu nie o głód chodzi, ale o jedzenie... jak nie będziesz jadła, to zachorujesz... a tego by jeszcze brakowało...
— Ależ, mamo...
— Słuchaj, kiedy ci każę! — przerwała Julia Tordier brutalnie.
Trzeba było usłuchać, pod groźbą wywołania gwałtownej sceny.
Helena wstała, otarła łzy i podążyła za matką.
Przestąpiwszy próg jadalnego pokoju zobaczyła Prospera i skłoniła się.
— Mama mówiła mi, że pan był łaskaw swą pomoc ofiarować w tak bolesnej dla nas chwili — szepnęła bardzo cicho — dziękuję panu...
Prosper skłonił się głęboko.
Patrzył na Helenę, której nie widział oddawna, a wydała mu się zachwycająco piękna, pomimo bladości, twarzy zmęczonej i zaczerwienionych powiek.
Garbuska, która pożerała oczyma pięknego komiwojażera, wyczytała bezwątpienia w jego spojrzeniu zachwyt, jakiego doznał, bo zmarszczyła brwi znacząco.
— Zbyteczne dziękowanie — odezwała się tonem szorstkim. — Pan Prosper chciał mnie wyświadczyć przyjacielską przysługę... to rzecz między nim, a mną... Siadaj do stołu i jedz, ponieważ po to tu jesteś... A nas uwolnij od łez... Łzy nic nie znaczą... dowodzą tylko słabego umysłu i nerwów... No, panie Prosperze, do stołu, i staraj się mieć apetyt... Kupiłam, jak pan widzi, rybę, pulardę i pasztet z truflami... Śniadanie zimne... bo nie podobna inaczej... Jestem bez służącej od onegdaj... czasu mi brak na zajęcie się kuchnią... Wino przyniosłam z naszej piwnicy... to stare wino... Tordier kupił je przed naszym małżeństwem... No, no, trąćmy się, panie Prosperze... Pan masz prawdziwie pogrzebową minę... Jedz pan i pij, umarli nie powinni przeszkadzać żyjącym jeść i pić!..
Mimowolne zakłopotacie Riveta, zamiast się zmniejszać, wzmagało się z każdą chwilą, opuściła go zupełnie właściwa mu werwa, przymus psuł mu apetyt.
Wołałby był teraz jeść najskromniejsze nawet śniadanie w jakiej najpodrzędniejszej restauracji z Józefem Włosko, a przecież Garbuska ciągle go obsypywała grzecznościami i zachęcała do picia, napełniając mu kieliszek.
Co do Heleny, pomimo usiłowania, nie mogła nic wziąć do ust.
Wśród tego śniadania, nagle odezwał się dzwonek.
Garbuska poszła otworzyć.
Przyniesiono zaproszenia na pogrzeb, obstalowane przez Prospera.
Julia usiadła znów przy stole i śniadanie ciągnęło się w milczeniu.
W kilka minut później znów zadzwoniono.
— Idź no zobaczyć, kto tam — rozkazała Garbuska córce.
Podczas jej nieobecności Julia rzekła żywo do Prospera:
— Co panu?
— Mnie? — zapytał.
— Taki pan jesteś... doprawdy nie poznaję pana...
— Ależ pani się myli, zapewniam...
— Pan tylko ma oczy na córkę! — ciągnęła dalej zgryźliwie Garbuska.
— Masz teraz znów zazdrość! — pomyślał komiwojażer.
— Zresztą — dodała Julia — nie będziesz pan miał długo sposobności przyglądania się tej gęsi... Jutro zrana wróci na pensję...
Helena weszła.
— Kto to? — zapytała Garbuska.
— Lekarz cyrkułowy.
Wdowa wstała natychmiast.
— Chodź pan ze mną — rzekła do Prospera tonem rozkazującym — a ty, zostań tutaj!
I wraz z komiwojażerem udała się na spotkanie lekarza.
— Proszę parni — rzekł tenże — przychodzę z polecenia merostwa, dla stwierdzenia zgonu.
— Proszę pana ze mną.
Mówiąc to, Garbuska podążyła do pokoju żałobnego.
Lekarz zbliżył się do łóżka, podniósł kołdrę i spojrzał na trupa.
— Nieboszczyk był pani krewnym? — zapytał.
— Mężem moim, panie.
— Czy długo chorował?
— Długo, to właściwie nie — odpowiedziała Julia, nie bez pewnego niepokoju, który mógłby był stwierdzić spostrzegacz — ale oddawna nie domagał.
— Ile dni leżał w łóżku?
— Z tydzień.
— Umarł na galopujące suchoty.
— Tak... tak doktór nazywał jego chorobę...
— Można było jeszcze przedłużyć mu życie...
— Tak pan sądzi?
— Nie tylko sądzę... ale jestem tego pewny...
— A przecież dobrze był leczony.
— Któż go leczył... który doktór?...
— Doktór Reynier.
— Dokór Reynier — powtórzył żywo lekarz cyrkułowy.
— Tak, panie.
— Kiedyż po raz ostatni odwiedził chorego?
— Wczoraj zrana.
— A nie był jeszcze wieczorem?
— Nie, panie — odpowiedziała Julia Tordier jak najspokojniej.
— Czy doktór Reynier nie zapisał jakiego lekarstwa?
— I owszem, zapisał...
Zaledwie Garbuska wyrzekła te wyrazy, już ich żałowała.
A było za późno.
— Niech pani będzie łaskawa pokazać mi receptę — dodał lekarz.
Julia Tordier zbladła dziwnie, ale wzruszenie jej trwało tak krótko, jak błyskawica.
Wyjęła receptę z pod bronzowego przycisku na stole i podała lekarzowi, który ją przeczytał.
— Czy chory skończył lekarstwo przed śmiercią? — zapytał następnie.
— Tak, panie.
— O której godzinie przyszedł ostatni atak?
— Około wpół do pierwszej.
Prosper, słysząc jak Garbuska oświadczyła, że Jakób Tordier umarł o wpół do pierwszej, gdy jemu mówiła, że skończył o godzinie dziesiątej, spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale nie sprostował tej omyłki, uważając ją za mimowolną, a zresztą za nic nie znaczącą.
Lekarz podchwycił:
— I żadne polepszenie nie nastąpiło w stanie chorego po użyciu lekarstwa?...
— Żadne, nawet przeciwnie... Przy trzeciej i czwartej łyżce pokazała się krew z ust... o godzinie jedenastej, jak było zalecone, dałam mu dwie ostatnie łyżki i zaraz się zaczęło konanie... W dwie godzimy później mój biedny mąż wyzionął ducha...
— Doktór Reynier nie miał tym razem szczęśliwych rąk — rzekł lekarz cyrkułowy niechętnym akcentem — ale nie podobna byłoby czynić mu obecnie wymówki.
— Czy sądzi pan, że się pomylił? — zapytała żywo Garbuska, grając wybornie komedię.
— Być może, że powinien był energiczniej traktować tę chorobę... ale obecnie ten człowiek jest już po za wszelkimi wyrzutami...
— Dlaczego?
— Bo to zapewne ostatnia recepta, jaką zapisał.
— Nie rozumiem pana...
— Bo pani nie wie, że doktór Reynier umarł.
— Umarł! — powtórzyli jednocześnie Prosper i Garbuska, pierwszy z prawdziwym zdziwieniem, druga z dobrze udanym.
— Tak.
— Więc nagle? — podchwyciła Julia.
— Doktora Reynier znaleziono zamordowanego tej nocy na ulicy Sainte-Croix-de-la-Bretonerie, o dwa kroki przed domem jego, dokąd chciał widocznie wrócić.
— Zamordowany!... nieszczęśliwy!... — wykrzyknął Prosper.
— Zapewne zabito go, ażeby okraść — rzekła Julia.
— O! nie, proszę pani.
— Więc jakaż przyczyna morderstwa?
— Zemsta lub nienawiść...
— Skądże takie przypuszczenie?
— To nie przypuszczenie, proszę pani, to pewność, bo znaleziono w ubraniu doktora pugilares i portmonetkę nietknięte... Zabójca nie zabrał też zegarka złotego... Wezwany byłem do trupa, sam więc wszystko to widziałem, a szczegóły te nie pozostawiły we mnie najmniejszej wątpliwości.
— Czy morderca został ujęty? — zapytał Prosper.
— Nie, panie, i dotąd nic nie naprowadziło na jego ślad. Ale sprawiedliwość jest cierpliwa... Prędzej czy później wykryje mordercę, jeżeli jeszcze wprzód sam się on nie wyda popełnieniem jakiej nieostrożność!.
Julia Tordier uczuła dreszcz, przejmujący ją do szpiku kości.
Zdawało się jej, że serce bić jej przestało.
Zdołała jednak powiedzieć.
— Bardzo szanowałam biednego doktora: szczęśliwa byłabym, dowiedziawszy się, że schwytano zabójcę...
— Może pani przystąpić do pochowania ciała — rzekł lekarz cyrkułowy — oto pozwolenie.
— Dziękuję panu.
Garbuska odprowadziła urzędowego gościa do drzwi, po tym kazała Helenie ubrać się do wyjścia na miasto, a komiwojażera poprosiła, ażeby na nie zaczekał, nie wychodząc.
— Może zechcesz pan dla zabicia czasu — dodała — wypisać adresy na zaproszeniach pogrzebowych... lista adresów jest na biurku. Po powrocie Helena i ja dopomożemy panu.
Komiwojażer miał wielką chęć odejść, ażeby swobodnie odetchnąć.
Musiał jednak przyjąć propozycję na pozór jak najczulej.
— A i owszem! i owszem! kochana pani Tordier — odpowiedział.
— O, zawsze pan jesteś uprzejmym, zawsze dobrym, panie Prosperze! — szepnęła wdowa.
W kilka minut później dobry Prosper znajdował się sam w złowrogim mieszkaniu i zasiadł przy biurku, mając przed sobą długą listę nazwisk, które miał wypisać na kopertach z czarnymi obwódkami.
Przed rozpoczęciem tej nudnej roboty, namyślał się przez chwilę.
— O, czy takie życie długo potrwa?... — rzekł. — Położenie takie jest nie do zniesienia. Gdybym dał się nakłonić tej nadto zapalnej Garbusce, jużbym tu osiadł odrazu... Nawet mam minę już pana domu... O, gdybym tu chciał być wespół z matką, byłbym już nim od wieczora, ale mnie potrzeba córki i ją mieć będę... Włosko mi ją obiecał. Ładna, ładniutka jest ta mała, a Garbuska zazdrosna jak stara tygrysica... Jakie oczy ona robiła, gdym spojrzał z wyraźną przyjemnością na pannę Helenę... Gdyby jej źrenice były rewolwerami, jużbym nie żył!... Trzeba sterować swoją łódką z wielką zręcznością, a zawrócę do pomyślnego portu, dzięki radom Włoski, bo ja się nie znam, jestem bardzo lichym dyplomatą, i gdybym się zdał na samego siebie, nic bym nie wskórał!... Ale przy pomocy Włoski będę miał wszystko, córkę i majątek!...
I, uśmiechając się do tej ponętnej przyszłości, pokrzepiony tym słodkim widziadłem, Prosper zabrał się do roboty.
Resztę dnia upłynęło, nie sprowadziwszy wypadków, godnych przedstawienia ich czytelnikom.
Za powrotem po godzinnej nieobecności, poświęconej na kupno ubrań żałobnych, Julia Tordier i córka dokończyły roboty, rozpoczętej przez Prospera, i po napisaniu wszystkich adresów, młodzieniec zabrał listy i zaniósł je na pocztę.
Bardzo byłby rad już nie wrócić, ale nie mógł się oprzeć naleganiom Garbuski, która go pragnęła mieć na obiedzie.
Obiad przygotowany był z szybkością restauracji o godzinie szóstej punktualnie i składał się z wytwornych potraw.
W takich okolicznościach Julia Tordier nie pamiętała o swym skąpstwie.
O godzinie wpół do ósmej wieczorem Prosper znalazł sposób, dla opuszczenia ulicy Anbry, obiecując naturalnie, że wróci nazajutrz przed eksportacją ciała.
Czym prędzej podążył do Józefa Włosko, który nań oczekiwał w umówionej kawiarni.
Dawny dependent od notariusza, zjadłszy obiad melancholijnie sam, wychylał kufle piwa i palił papierosy, czytając w dzienniku wieczornym opis znalezienia trupa doktora Reynier na bruku ulicy Sainte-Croix-de-la-Bretonnerie i wiadomości o śledztwie rozpoczętym z powodu tego wypadku.
Zobaczywszy wchodzącego Prospera, odłożył gazetę rzekł:
— Oczekiwałem cię z niecierpliwością.
— I ja chciałem jak najprędzej do ciebie przyjść, ale nie mogłem się wyrwać.
— Czy masz mi co nowego do powiedzenia?
— Tak.
— Cóż takiego?
— To chodźmy do hotelu... tam będziemy mogli pogadać swobodnie.
— Chodźmy...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.