Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część druga/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Smutny był powrót Marty do willi Petit-Bry.
Co teraz powie Lucjanowi, którego pocieszyła tak daremną nadzieją.
Czy będzie miała śmiałość oznajmić mu, że Julia Tordier oświadczyła stanowczo i brutalnie, iż Helena jest dla niego straconą, na zawsze, i że chce ją w krótkim czasie wydać za mąż.
Lucjan, wiedząc o wyjeździe panny de Roncerny z matką do Paryża, oczekiwał ich powrotu z niecierpliwością i niepokojem, łatwym do zrozumienia.
Pracował, a przynajmniej usiłował pracować w gabinecie urządzonym dla niego, ale co chwila nasłuchiwał, gdyż mu się zdawało, że doń dolatuje turkot powozu, przywożącego hrabinę z córką.
Nareszcie je zobaczył.
Zamiast jednak doznać żywej radości, doświadczył bolesnego ściśnięcia serca, i ogarnęło go ponure przeczucie.
Ze skroniami zwilżonymi potem niepokoju usiadł znów przy stole, i pozostał tak, posępny, zgnębiony, niezdolny posługiwać się ołówkiem lub pędzlem.
Z uchem, nadstawionym ku sieni, czekał na wizytę panny de Roncerny, jak oskarżony czeka na wiadomość o ułaskawieniu lub skazaniu.
Nareszcie dał się słyszeć odgłos lekkich kroków, któremu towarzyszył szelest sukni jedwabnej.
Potem drzwi od pracowni otworzyły się raptownie.
Marta weszła.
Od pierwszego spojrzenia, rzuconego na zmienioną twarz dziewczęcia, Lucjan zrozumiał już, jak dalece były uzasadnione jego przeczucia.
Wydał głuchy jęk.
Panna de Roncerny zbliżyła się doń, milcząca.
— Wszak nie udało się pani? — wyjąkał, ze zgnębieniem zupełnym.
Marta, głosem zdławionym, prawie niewyraźnym, odpowiedziała:
— Tak, nie udało się.
— Helena nie przybędzie?
— Nie...
— Przypomina sobie pani, że kiedy mi pani ręczyła za powodzenie, nie mogłem w to wierzyć... Dobrze więc wtedy przewidywałem...
— Prosiłam... błagałam... Jej matka była nieubłagana w odmowie... Ta kobieta nie ma wcale serca, dusza jej tak potworna, jak ciało.
— Niestety! mówiłem pani o tym wszystkim!... Ja ją znam nadto dobrze!
Marta ciągnęła dalej:
— Pani Tordier działa pod wpływem nienawiści, której doznaje dla córki i dla pana! Ta nienawiść objawiać się będzie pod wieloma postaciami... i nawet może wkrótce...
— Przestrasza mnie, pani!
— Bo wszystkiego należy się lękać!... Chciałbym, nie mogąc panu przynieść radości, pozostawić choć trochę nadziei... ale nie mogę!...
— Czy będziesz pan miał odwagę, czy będziesz miał pan siłę, ażeby znieść straszny cios?
— Będę miał siłę i odwagę... Wszystko lepsze, niźli niepewność! Mów pani! Mów... błagam panią!
— Otóż pani Tordier chce wydać Helenkę za mąż...
— Wydać ją za mąż! — powtórzył Lucjan, zrywając się z miejsca.
— Tak.
— Helena się nie zgodzi.
— Pani Tordier zmusi ją swą wolą, a czyż biedne, zgnębione dziecko zdoła się oprzeć?
— To prawda, mój Boże!... To prawda!... — wyjąkał młodzieniec, załamując ręce.
— I to lada dzień Helena opuści pensję — podchwyciła panna de Roncerny — i powróci na ulicę Anbry... Matka już dla niej znalazła męża...
— Czyż pani tego pewna?
— Sama wszak powiedziała.
— O! to małżeństwo jeszcze nie nastąpiło!... Wymieni mi pani człowieka, któremu Julia Tordier chce powięcić córkę!... Pójdę do niego, wyzwę go... zabiję!...
— Nie wiem, jak się nazywa...
— Co, nawet tego sposobu nie ma! — zawołał Lucjan, szlochając. — A więc ziściły się moje najbardziej złowrogie przeczucia! Ten potwór odda córkę byle komu, aby nas tylko rozłączyć na zawsze i udręczyć!... Czyż to podobna?... Czyż Bóg może pozwolić na takie podłości! I być tu bezsilnym!... O! można oszaleć.
Lucjan tracił głowę.
— Na Boga, uspokój się pan — rzekła Marta wystraszona — i poszukajmy sposobu na to...
— Jakiż można znaleźć sposób, kiedy prawo stoi po stronie matki?
— Wy macie za sobą miłość!...
— Miłość nie liczy się wobec prawa!... Julia Tordier wszystkich starań użyje, ażeby zmusić córkę!... O! moje życie już zmarnowane... co pozostaje mi, prócz śmierci...
— Panie Lucjanie, nie mów tak! Nie masz prawa tak mówić!
— Jakto nie mam prawa!
— Alboż sam jesteś na świecie? Pomyśl o swej matce!
— Tak... to prawda... matka moja... ma pani słuszność... O! gdybym nie miał matki, cierpienia moje uwolniłyby mnie prędko.
— Kto wie przy tym, może nie wszystko jeszcze stracone...
— O! wszystko skończone... Ja się nie spodziewam niczego... niczego...
Lucjan, wyczerpany na ciele i duszy, osunął się na krzesło, twarz ukrył w dłoniach i zapłakał jak dziecko.
Marta popatrzyła nań kilka sekund z głęboką litością l czując, że wobec takiej boleści wszelka pociecha byłaby daremną, wyszła pocichu z pracowni, ze ściśniętym sercem, ocierając wilgotne powieki.

∗             ∗

Garbuska pozostała sama.
Kiedy po odejściu pani de Roncerny i Marty, zamknęła drzwi od mieszkania za nimi, ryk jakby dzikiego zwierzęcia wyrwał się z jej ust i wyszeptała urywanym głosem:
— Włosko ma słuszność! Helena zaślubi Prospera. Narzucić jej męża, którego nie może kochać, zmusić ją do poświęcenia swej miłości, byłoby to śmiercią dla niej.
Ta panna Marta de Roncerny, jej przyjaciółka, powiedziała to wszystko przed chwilą, i mówiła prawdę, czuję to dobrze, ponieważ ja sama tego doznaję.
I ja gdybym nie czuła dla siebie miłości Prospera, żyć nie mogłabym!... Pozwoliłabym, żeby mnie zabrała śmierć.
Bez Lucjana Gobert, Helena nie zechce żyć, i tylko nienawiść, wstręt, pogardę mieć będzie dla męża, który stanie się sprawcą jej rozpaczy i śmierci...
Tego mi będzie trzeba!
Prosper znów, czując się pogardzonym, nie cierpieć będzie swej żony! Żyć będą rozłączeni w małżeństwie, i nikt w świecie nie będzie mógł wyrzucać Prosperowi, że mój zięć, owdowiawszy, będzie miał prawo zostać przy mnie w domu moim, który stanie się już jego domem...
Tak... tak... Józef Włosko miał słuszność, sto razy miał słuszność...
Znalazł prawdziwy, jedyny sposób uniknięcia złośliwych uwag, a ja go nie chciałam przyjąć, byłam ślepą, byłam szaloną...
Po tym krótkim monologu Garbuska zbliżyła się szybko do stołu, na którym znajdowały się przybory do pisania.
Wzięła ćwiartkę papieru, pióro i ręką drżącą skreśliła te wyrazy:

Przyjdź pan, czekam.
Podpisała:
Julia.
Włożyła do koperty i napisała adres:

Panu Prosperowi Rivet
Hotel Niewiniątek.
Ulica Feronnerie.

To uczyniwszy, wyszła na ulicę i oddała list posłańcowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.