Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część druga/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

W tejże chwili przechodzili przed oknami salonu hrabia de Roncerny, hrabina, Gaston de Beuil i pan Soly, powracając ze swych poszukiwań w parku.
— Schowaj pan to wszystko — rzekła Marta żywo do rysownika.
— Dlaczego?
— Sprawimy im niespodziankę!
Lucjan posłusznie zamknął pudełko.
Drzwi od salonu się otworzyły.
— Powiedz mi przede wszystkim, ukochany ojczulku, czyś znalazł miejsce godne na moją siedzibę — spytało dziewczę.
Na to odpowiedział budowniczy:
— Tak pani... Odkryliśmy urocze miejsce, jakby umyślnie przeznaczone. Na wierzchu pagórka... widok wspaniały na wysepki Marny...
— Ileż hektarów? — spytała Marta ze śmiechem.
— O! jak ty daleko zaraz idziesz!... Hektary — wyrzekł pan de Roncerny, również się śmiejąc. — Czyżbyś chciała na swój ogród zagarnąć całe terytorium Petit-Bry?...
— To nie byłoby za dużo!... No, ile wreszcie?
— Około dziesięciu tysięcy metrów.
Marta zwróciła się do Lucjana i zagadnęła:
— Czy to wystarczy?
— O! aż nadto!
— To bardzo dobrze... A teraz pokażemy państwu nasz pałacyk... Uprzedzam z góry, że państwo skamieniejecie z zachwytu... Oto patrzcie!
Rzeczywiście widok szkicu, zrobionego przez Lucjana, wywołał niespodziewane wrażenie.
— A! to prześliczne! — wykrzyknęła hrabina.
— Ziszczone marzenie — poparł hrabia.
— Jesteś pan prawdziwym artystą! — wyrzekł Gaston de Bueil, kłaniając się Lucjanowi. — Mało akwarelistów byłoby w stanie zdobyć się na taki piękny pomysł i wykończenie!
— Za wiele kwiatów! Za wiele kwiatów! jak mówi Kalchas w Pięknej Helenie — odezwał się budowniczy z uśmiechem. — Popsujecie mi państwo mego rysownika. Muszę jednak i ja na to przystać, mój drogi Lucjanie, że sam przeszedłeś siebie!... O! daleko zajdziesz, mój zuchu!
Marta rozpromieniona myślała:
— Jak droga Helenka będzie szczęśliwą, gdy pan Lucjan zostanie jej mężem!.. O! muszę to małżeństwo skojarzyć!... muszę!...
— Rysunek ten mnie zachwyca doprawdy! — wyrzekł pan de Roncerny. — Boję się tylko jednej rzeczy...
— Jakiej?
— Czy będzie można urzeczywistnić go w wykonaniu.
— Wszystko da się zrobić, panie hrabio — odparł budowniczy — wszystko da się zrobić, jeżeli mi pan da swobodę działania...
— O! masz pan ją z góry.
— Obiecuję panu, że będzie pan najzupełniej zadowolony... Teraz chodzi o podział pracy wewnętrzny, a to niełatwe dzieło. Czyś o tym pomyślał, Lucjanie, kreśląc ten szkic?
— Tak, panie, i mógłbym już wystąpić z pewnymi projektami.
— To zbyteczne... Ułożymy plany w Paryżu, tak, żebyśmy mogli całość już okazać pannie de Roncerny.
— Ja sądzę jednak, że, aby wykonanie było odpowiednie — odezwało się dziewczę — musiałabym pana mieć ciągle do rozporządzenia, a w braku pana, to pana Lucjana Gobert.
— Mnie to wydaje się łatwym — odrzekł budowniczy z uśmiechem.
— Dlaczego?
— Tak mi się zdaje... — zaczął pan Soly.
Marta przerwała mu.
— Czyż nie byłoby najprostszą rzeczą urządzić tu, w willi naprędce pracowni, gdzie panowie przygotowalibyście plany i gdzie powoli osiadłby pan Lucjan, dla czuwania wraz ze mną nad wykonywaniem jego szkiców?
Budowniczy nie tylko w niczym się nie sprzeciwił, a nawet o sprzeciwieniu się nie pomyślał.
W istocie roboty owe na wielką skalę, dosyć trudne, zapewniały mu oczywiście stosowne, sowite wynagrodzenie.
— I owszem — odrzekł — w takim razie oddaję pani do rozporządzenia Lucjana, moją prawą rękę, i niech tylko otrzyma pokój na pracownię...
— Pan Lucjan sam sobie wybierze — odezwał się hrabia de Roncerny. — Chodzi tylko o to, jak pan Gobert zechce rozporządzać swym czasem.
Teraz odpowiedział Lucjan:
— Codzień przyjeżdżać będę pierwszym pociągiem, panie hrabio, a odjeżdżać będę wieczorem...
— To wielka będzie dla pana subiekcja.
— Inaczej nie mogę uczynić, mam matkę staruszkę i cierpiącą... Nie może się obejść beze mnie, a ja sam umarłbym z niepokoju, gdybym jej nie widział w ciągu dwudziestu czterech godzin... Nieco zmęczenia będzie tylko dla mnie... i nic więcej...
— Bardzo to panu chwalę, panie Lucjanie! — zawołała pani de Roncerny. — Ale powrót co wieczór do Paryża nie przeszkodzi panu w spożyciu z nami kolacji... Liczymy na to, że będziesz pan naszym stałym gościem i przykro byłoby nam, gdyby pan odmówił.
— O! nie odmówię, proszę pani — odparł młodzieniec. — Przyjmuję z radością i wdzięcznością zaszczyt, który mi raczyłaś uczynić!...
Marta, słysząc tę odpowiedź, zaledwie zdołała ukryć błyskawicę radości, jaka zapłonęła w jej oczach.
Myślała:
— Jak się to wszystko wybornie składa!... Helenka będzie mi zawdzięczała szczęście.
Wszystko już zostało ułożone.

∗             ∗

Lucjan, wracając do Paryża, czuł się już mniej smutnym.
W duszy jego zagościł promyk nadziei.
Dzielne dziewczę, śpieszące mu z pomocą, dodawało mu odwagi i otuchy.
Marta, przed pójściem spać, napisała do Heleny, co następuje:

„Helenko moja, przyjaciółko i siostro!

„Przede wszystkim nie rozpaczaj... Za kilka dni zajdzie coś nowego i pomyślnego, i będziesz szczęśliwą...
„Dzisiaj nie mogę ci wytłumaczyć nic więcej...
„Kłaniaj się ode mnie przełożonej, ucałuj poczciwą Joannę i wierz mi, że jestem oddana ci zawsze i na zawsze.

Marta.

Kiedy Helena otrzymała list, który stosownie do przepisów na pensji, wprzód przeszedł przez ręce pani Gevignot, doznała uczucia pociechy, tak samo, jak Lucjan Gobert.
Więc o niej myślał ktoś, pracował dla niej, kochał ją!..
To już było bardzo wiele.
Przyszłość wydawała się jej mniej ponurą.

∗             ∗

Helena przeczytała Joannie ustęp z listu Marty, jej dotyczący, i ucałowała ją z uczuciem pensjonarki, co ją wzruszyło aż do łez.
Dość było kilku godzin, aby się utrwaliła głęboka empatia między córką Garbuski, a biedną służącą.
Joanna opowiedziała Helenie krótką i smutną historję, którą już słyszeliśmy wobec sędziego śledczego.
Helena zaś opowiedziała Joannie o swym życiu, w którym dnie bolesne były już tak liczne.
Joanna nie znała wcale swej matki.
Helena znała swą matkę, ale ta matka ją nienawidziła.
Istniało między nimi podobieństwo zmartwień i cierpień, które je z sobą ściśle łączyło.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.