Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część druga/XLII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLII.

Helena odpowiedziała wzrokiem potwierdzającym i ruchem, który wyrażał:
— Chodź!...
Joanna potrząsnęła głową przecząco i zapytała:
— Czy możesz zejść?
— Tak — rzekła Helena.
— Czy możesz iść na skwer?
— Tak...
— To chodź prędko... a ja zaraz do ciebie przyjdę.
Helena skwapliwie zamknęła okno. Zdawało jej się, że nadzieja dla niej zabłysła.
Wyszła z mieszkania i wybiegła na ulicę.
Młoda garbuska jednocześnie ukazała się na progu hotelu.
Skinęła na Helenę, ażeby się do niej nie zbliżała i krokiem szybkim podążyła w stronę skweru.
Córka Jakuba Tordier udała się tam za nią, daremnie usiłując sobie wytłómaczyć obecność Joanny w domu sąsiednim, gdy myślała, że ona znajduje się na pensji w Boissy.
Obie młode dziewczyny niebawem znalazły się na skwerze, gdzie się z sobą spotkały.
Joanna ujęła Helenę za ręce, przyciągnęła ją do pustej ławki pod rozłożystymi kasztanami.
— Teraz możemy pomówić — rzekła do niej — ale przede wszystkim pozwól się ucałować...
— O! z całego serca! — odpowiedziała Helena.
Po czym po gorącym uścisku zapytała:
— Czy widziałaś się z Martą?
— Tak... i widziałam się także z nim...
— Z nim!... z nim!... — wyrzekło dziewczę drżące — z Lucjanem.
— Tak.
— Mówił z tobą o mnie.
— Mówił tylko o panience.
— Więc mnie kocha jeszcze.
— Kocha jeszcze więcej i tylko ciebie na świecie!... Kocha jak na to zasługuje panienka.
Helena, wzruszona do głębi duszy, przycisnęła ręce do serca, ażeby powstrzymać jego bicie.
Joanna mówiła dalej:
— Pan Lucjan myśli tylko o panience... Żyje dla panienki tylko... Powiedziałam pannie Marcie i jemu o małżeństwie, i człowieku, któremu chcą poświęcić twoją miłość i twoje życie... Nic go nie zadziwiło... pewne przeczucia ostrzegały, że niezmierne nieszczęście zagraża wam obojgu.
— I — zapytała żywo Helena — czy szukał jakiego sposobu, ażeby nas od tego nieszczęścia ustrzec?
— Lepiej niż szukał...
— Znalazł?
— Tak.
— I jaki to sposób?
— A! nie wiem... wczoraj miał przedsięwziąć coś ryzykownego... strasznego... Wyczytałam to w jego spojrzeniu...
— Mój Boże! — wyjąkała Helena, oświecona tym szczególnym natchnieniem, jakie daje miłość — może wyzwał nędznika...
— Bardzo być może...
— Prosper Rivet go zabije!...
— Cóż znowu! Bóg, który jest sprawiedliwy, nie dopuściłby takiej niesprawiedliwości...
— Boję się!...
— Nie trzeba się bać, ale przeciwnie trzeba być spokojną i czekać.
— Czekać, na co?
— Dziś, wieczorem o godzinie ósmej, mam się spotkać z panem Lucjanem.
— Gdzie?
— Tutaj... na tym skwerze...
— O gdybym i ja mogła przyjść...
— A czy panienka będzie mogła?
— Nie... Nie ma nawet co o tym myśleć. Matka zawsze jest w domu wieczorem. Niepodobna więc byłoby mi wyjść bez zwrócenia jej uwagi, co byłoby niebezpiecznym.
— I może popsułoby projekty pana Lucjana — dodała Joanna. — Czy panienka jest bardzo strzeżona?
— Nie, już nie jestem... co mnie nawet dziwi bardzo... Matka wprzód mnie zamykała, a teraz mam już klucz od mieszkania...
— Ma panienka klucz!.. — powtórzyła Joanna, również zdziwiona.
— Tak... Nawet matka zachęcała mnie do wyjścia... do odetchnięcia powietrzem... To ja chodzę po zakup jedzenia na obiad.
— To przynajmniej pozwoli nam się z łatwością porozumiewać... Dziś wieczorem będę wiedziała, czy panu Lucjanowi uda się to, co przedsięwziąć zamierzył... W każdym razie powie mi, czego się spodziewa i odda mi list do panienki...
— Czy jesteś tego pewna?
— Powtarzam jego własne słowa.
— O! — wyrzekła Helena rozgorączkowana. — Chciałabym już pochłonąć ten list...
— Cierpliwości... Cierpliwości...
— Postaram się o nią, ale co zrobisz, ażeby mi list doręczyć natychmiast?
Joanna namyślała się przez kilka sekund.
— Czy mogłaby panienka — spytała następnie — stać wieczorem przy oknie, przy którym cię spostrzegłam?
— Spodziewam się...
— Otóż... rozstańmy się teraz i panienka wróci do domu.
— Już?
— Trzeba, ażeby matka, wróciwszy do domu, zastała panienkę... ażeby matka nie podejrzewała naszej schadzki i żebyśmy miały możność porozumiewania się potajemnie... Wróci więc panienka tak, jak ja... Stanie panienka przy oknie, ja również przy swoim. Stamtąd będę mogła przerzucić do twego mieszkania kłębek nici, którego konieć trzymać będę w ręce... Panienka uwiąże nitkę u krawędzi okna i w ten sposób będzie łączyła nasze okna nić, biała, czy czarna, której niepodobna będzie zauważyć w powietrzu... Zrozumiała panienka?
— Tak.
— Czyż moje myśli nie są genialne?
— Podziwiam je! Ja bym wśród zamętu w myślach nigdy się nie zdobyła na taki pomysł...
— A teraz rozstańmy się...
I młode dziewczęta miały już wstać z ławki, na której siedziały.
Wtem przed nimi ukazała się Julia Tordier.
Joanna i Helena zbladły.
Garbuska również zlekka zadrżała.
Ale Joanna z zadziwiającą przytomnością umysłu przemogła natychmiast wzruszenie.
— O! pani — rzekła, wstając — nie spodziewałam się pani dzisiaj zobaczyć... Przyjechałam, jak pani pozwoliła, ażeby odwiedzić pannę Helenę... Dowiedziałam się od niej, że nie wróci pani przed godziną czwartą gawędząc, przyszłyśmy tutaj na świeże powietrze.
Objaśnienie, dane przez młodą służącę, było tak naturalne, tak prawdopodobne, że Julia Tordier, pomimo instynktownej nieufności, nie powzięła żadnego podejrzenia.
— Rzeczywiście, nie wrócę do domu wcześniej niż o czwartej. Interesów jeszcze nie skończyłam... Ale mogłabym cię zastać w domu za mym powrotem.
— Nie, proszę pani, muszę odjechać już o czwartej do Boissy... Pani przełożona zaleciła mi, żebym się nie spóźniła... Kazała mi się pani kłaniać... Mówiłam o tym pannie Helenie.
— Proszę ode mnie się kłaniać pani Gevignot — odparła Garbuska. — Nie będę cię zatrzymywała, ale z pewnością jeszcze się zobaczymy... Córka zapewne ci powiedziała, dla czego ją zabrałam z sobą do Paryża...
— Tak, pani — wyszeptała smutnie Joanna.
Garbuska. wzruszyła ramionami drwiąco.
— O!, można czego jej żałować — podchwyciła. — Przyszły jej mąż to śliczny mężczyzna!
— A jeżeli panna Helena go nie kocha?
— Cóż to szkodzi... Nie potrzeba miłości w małżeństwie, które jest rzeczą poważną.
Joanna miała na ustach prośbę, błaganie.
Lecz mówić, czyż nie byłoby to obudzić nieufności w Julii Tordier.
Milczała więc.
Garbuska ciągnęła dalej:
— No, pogawędźcie, skoro macie trochę czasu do rozmowy... Ja idę za interesami. O czwartej będę w domu.
I ten potwór minął młodą dziewczynę, nie drgnąwszy nawet na widok że razem się znajduje dziecko, męczone przez nią, i dziecko, które chciała zgładzić ze świata w chwili urodzenia.
Oddalając się, mówiła do siebie:
— Teraz, kiedy może wychodzić, z pewnością spróbuje pisać do Lucjana i wyznaczy mu schadzkę... Otóż od schadzki... to bardzo blisko do porwania... O! wtedy będziemy go trzymali... Wszystko idzie dobrze!
I udała się w dalszą drogę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.