Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część czwarta/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Po chwili sędzia śledczy odezwał się:
— Więc pani przed wyjściem wcale nie piła ziółek?
— Nie, panie.
— Czy przypuszcza pani, że, gdy zasnęła przed przyjściem panny Joanny, mógł kto wejść do twego pokoju?
— Nie wiem, bo nic nie słyszałam. Kiedy wróciłam z Petit-Bry, zobaczyłam matkę, klęczącą na środku pokoju mego, obok trupa.
— Na środku pokoju? — zawołał sędzia śledczy. — Więc Prosper Rivet nie leżał na łóżku?
— Nie, panie!
— Czy może pani wytłomaczyć mi znaczenie słów, jakie wyrzekła w Petit-Bry u hrabiego de Roncerny?
— Jakie to słowa?
— Powiedziała pani: Wypadki w życiu bywają różne... kto wie, czy wkrótce nie będą pomszczoną?
— Rzeczywiście, tak się wyraziłam.
— Czy nie pojmuje pani, jaką wagę mają te słowa? Możnaby z nich sądzić, że myślała o zbrodni, że liczyła na śmierć swego męża.
— To źle mnie sądzono. Powiedziałam panu, że ojciec ukazał mi się we śnie i zwiastował mi prędkie wyswobodzenie i zemstę. Ja w tym śnie widziałam ostrzeżenie i miałam rację. Powiedziałam panu najzupełniejszą prawdę! Przysięgam panu, że jestem niewinną. Czyń pan ze mną, co pan chce.
— Gdyby pani pozostała wolną co by uczyniła?
— Czekałabym na Joannę, która ma tu po mnie przyjść, poszłabym z nią i nie opuściłabym jej, ażeby być zawsze gotową na pańskie rozkazy.
W tej chwili woźny oznajmił przyjście panny Joanny Bertinot.
— Niech wejdzie! — rzekł sędzia.
Joanna wbiegła do gabinetu, wielce wzruszona.
— Czy Helena dowiodła swej niewinności? — zawołała.
— Pani Helena jest wolną i może iść z tobą, moje dziecko — odparł urzędnik — ale niech nie wyjeżdża z Paryża, ani też pani. Jutro odbędę konferencję z paniami i Julią Tordier.
Kiedy Helena i Joanna wyszły, sędzia wyrzekł do Challeta:
— Wszak na ulicy Verrerie jest areszt policyjny?
— Jest.
— To zaprowadź tam Julię Tordier. Niech przepędzi tam noc, a jutro niech mi ją tutaj przyprowadzą, a ja postawię ją w obecności tych dwóch dziewcząt, z których chciała uczynić swe ofiary. Wtedy, jak sądzę, wszystko się wyświetli.
Challet otrzymał z rąk sędziego rozkaz aresztowania i wyszedł z miną triumfującą, mówiąc do siebie:
— Wybornie! Garbuska spać będzie dziś w kozie.

Garbuska, ujrzawszy swą córkę Joannę i Józefa Włosko, wchodzących do rejenta, uczuła, że ziemia się usuwa z pod jej nóg.
Niebezpieczeństwo było potężne.
Włosko więc widocznie będzie chciał i będzie mógł zemścić się na niej.
Co miała robić?
Uciec, ukryć się tak, żeby jej nie znaleziono.
Ta myśl utkwiła jej w głowie.
Wróciwszy do domu, włożyła do walizki najpotrzebniejsze rzeczy, wzięła z biurka paczkę papierów wartościowych — około dwustu tysięcy franków — a nadto kilka banknotów i już była gotowa do wyjazdu, czekała tylko nocy, ażeby się wymknąć niepostrzeżenie.
— Pojadę do Anglii — mówiła do siebie — stamtąd do Ameryki, gdzie zamieszkam do końca życia, nie kochając nikogo, nienawidząc świat cały.
Była godzina siódma.
Nie zmierzchało się jeszcze.
Papuga Jacquot miotała się w klatce.
Zdawało się, że ma atak konwulsji. Wrzeszczała wciąż przeraźliwie, a pióra jej się najeżały.
Garbuska zatopiona w swych myślach, nie słyszała jej wcale.
Powoli zmrok zapadał coraz większy.
O godzinie wpół do dziewiątej już się zupełnie ściemniło.
Julia wzięła walizkę i podążyła ku drzwiom.
Miała już otworzyć, gdy nagle odezwał się dzwonek i powstrzymał ją.
Pot zimny zrosił jej skronie. Przeczucie złowrogie ścisnęło jej serce.
Cofnęła się, chwiejąc.
Dzwonek znowu się odezwał; po czym, po chwili, zapukano.
Garbuska, zmrożona przeczuciem, nie miała odwagi odpowiedzieć.
Zapukano znowu i głos rozkazujący wyrzekł te słowa:
— W imieniu prawa otwórzcie.
— Jestem zgubiona! — wyrzekła do siebie Garbuska — wszystko się skończyło! Jeżeli nie otworzę, wyłamią drzwi, i będzie niepotrzebny skandal.
Otworzyła.
Challet z kapeluszem w ręku i z miną śmiejącą, stał na progu.
— Bardzo mi przykro, że pani przeszkadzam — wyrzekł tonem uprzejmym — ale przychodzę w porę chyba. Miała pani wyjść.
— Nie, dopiero co wróciłam — rzekła Julia. — Czego pan chce ode mnie?
— Proszę tylko, ażeby pani raczyła mi towarzyszyć.
— Towarzyszyć panu.
— A tak.
— A jeżeli nie zechcę?
— To będę nalegał.
— A jeżeli i to nie pomoże?
— Ha! to, ku wielkiemu żalowi, będę musiał użyć środków ostrzejszych.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.