Portret Dorjana Gray'a/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Oscar Wilde
Tytuł Rozdział XV
Pochodzenie Portret Dorjana Gray'a
Wydawca A. F. Mittler
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skan na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.

Tegoż wieczora Dorjan Gray, ubrany jak najstaranniej, z dużym pękiem fiołków parmeńskich w butonierce, wprowadzony został wśród ukłonów służby od salonu lady Narborough. Skronie tętniły mu, zdenerwowany był bardzo, ale ruchy jego, gdy pochylał się nad dłonią pani domu, były swobodne i pełne wdzięku jak zwykle. Może nigdy nie wydaje się człowiek tak swobodnym, jak wtedy, gdy zmuszony jest grać jakąś rolę. Z pewnością nikomu, kto widział Dorjana Gray'a tego wieczora, nie przyszło na myśl, że przeżył on tragedję tak straszliwą, jak żadna może tragedja naszego czasu. To delikatne palce nie mogły przecież trzymać morderczego noża, te uśmiechnięte wargi z pewnością nigdy nie bluźniły Bogu i dobroci. Dziwił się sam swemu spokojowi, i przez chwilę odczuwał wyraźnie rozkosz podwójnego życia.
Było to nieliczne towarzystwo, zebrane nieco pośpiesznie przez lady Narborough, która, jak się wyrażał lord Henryk, była damą, pokazującą na twarzy resztki rzadkiej brzydoty. Była ona wzorową żoną jednego z naszych najnudniejszych ambasadorów, a pochowawszy męża z należną czcią w marmurowem mauzoleum, którego projekt sama narysowała, i wydawszy córki za bogatych, podstarzałych panów, oddała się teraz zupełnie rozkoszom francuskiej poezji, francuskiej kuchni i francuskiego „esprit", o ile go posiadała.
Dorjan należał do jej wyróżnianych faworytów, powtarzała mu często, iż cieszy się, że nie poznała go w młodości. — Wiem, mój drogi, że zakochałabym się w panu do szaleństwa, — mawiała, — i wyrzekłabym się dla pana wszystkiego. Szczęście, że nie myślano wtedy jeszcze o panu. W owym czasie kapelusze nasze były tak niezdarne, że nigdy nie flirtowałam nawet z nikim. Zresztą była to wina Narborough'a. Był okropnie krótkowzroczny, a to nie przyjemność mieć męża, który nigdy nic nie widzi.
Tego wieczora goście byli dość nudni. Powodem było, jak wyjaśniła Dorjanowi za porządnie zniszczonym wachlarzem, to, że jedna z jej zamężnych córek przyjechała niespodzianie z dłuższemi odwiedzinami, a nadomiar przywiozła z sobą męża. — Uważam to za bezwzględne z jej strony, mój drogi, — szeptała. — Coprawda i ja odwiedzam ją co lata, wracając z Homburga, ale tak stara osoba, jak ja, potrzebuje niekiedy trochę świeżego powietrza, a zresztą ja ją naprawdę budzę z letargu. Nie może pan sobie wyobrazić, jakie oni tam życie prowadzą. To najczystszy, niesfałszowany żywot wiejski. Wstają wcześnie, bo dużo mają do robienia, kładą się wcześnie, bo mało mają do myślenia. W całem sąsiedztwie nie było skandalu od czasu królowej Elżbiety, więc po obiedzie wszyscy sypiają. Niech pan nie siada koło nich. Będzie pan siedział przy mnie i bawił mnie.
Dorjan szepnął grzeczny komplement i rozejrzał się po pokoju. Tak: było to naprawdę nudne towarzystwo. Dwóch osób z pośród obecnych nie widział dotąd nigdy, reszta byli to: Ernest Harrowden, jeden z owych przeciętnych ludzi w średnim wieku, jakich widuje się często w klubach, owych ludzi, nie posiadających wrogów, ale których przyjaciele mają do nich nieprzezwyciężoną niechęć; lady Ruxton, przesadnie ubrana czterdziestosiedmioletnia dama o haczykowatym nosie, usiłująca stale narazić się na kompromitację, ale tak wybitnie brzydka, że ku wielkiemu jej rozgoryczeniu, nikt nie chciał nigdy uwierzyć w coś złego o niej; mrs. Erlynne, bezwzględne zero o wenecko-rudych włosach, sepleniące z wdziękiem; lady Alicja Chapman, córka pani domu, sucha, nudna dama o jednej z owych charakterystycznych twarzy brytyjskich, których, widziawszy je raz, nigdy nie można sobie przypomnieć; wreszcie jej mąż, rumianolice, siwobrode stworzenie, który, jak większość ludzi jego gatunku, mniemał, że niezwykła jowjalność może zastąpić zupełny brak myśli.
Żałował już, że przyszedł, gdy nagle lady Narborough spojrzała na wielki zegar bronzowy, błyszczący wspaniałemi linjami na udraperowanym w kolorze „mauve" gzymsie kominka, i zawołała: — Jak to brzydko ze strony Henryka Wottona, że się tak spóźnia! Posłałam dziś rano na chybił-trafił do niego, i przyrzekł solennie, że nie zrobi mi zawodu.
Wiadomość, że Harry przyjdzie, była dla Dorjana Gray'a pewną pociechą, a gdy drzwi otworzyły się i usłyszał jego melodyjny głos, wypowiadający nieszczere usprawiedliwienie, nie czuł się już znudzony.
Ale podczas obiadu nie mógł jednak jeść. Półmisek po półmisku odsuwał nietknięty. Lady Narborough karciła go ciągle, nazywając to „obelgą dla biednej Adolfiny, która specjalnie dla niego ułożyła menu"; raz poraz spoglądał nań przez stół lord Henryk, dziwiąc się jego milczeniu i roztargnieniu. Od czasu do czasu służący napełniał jego kieliszek szampanem. Pił szybko, a pragnienie jego zdawało się wzmagać.
— Dorjanie, — rzekł wreszcie lord Henryk, gdy podano „chaud-froid", — co się dziś z tobą stało? Jesteś zupełnie zmieniony.
— Pewnie się zakochał, — zawołała lady Narborough, — i boi się wyznać mi to, bo mogłabym być zazdrosna. Ma rację. Byłabym zazdrosna.
— Droga lady Narborough, — mruknął Dorjan z uśmiechem, — od całego tygodnia nie jestem zakochany — nie, naprawdę, odkąd madame de Ferrol opuściła Londyn.
— Jak mogą mężczyźni kochać się w tej kobiecie! — wykrzyknęła stara pani. — Nie rozumiem tego.
— Jedynie dlatego, że pamięta panią jako dziewczynkę, lady Narborough, — rzekł lord Henryk. — To jedyny węzeł, który łączy nas z krótkiemi spódniczkami pani.
— Ona napewno nie pamięta moich krótkich spódniczek, lordzie Henryku. Ale ja przypominam ją sobie doskonale w Wiedniu przed trzydziestu laty, pamiętam jak była „décolletée".
— I teraz jest jeszcze „décolletée“, — odpowiedział lord Henryk, biorąc oliwkę długiemi, wąskiemi palcami; — kiedy nosi elegancką suknię, wygląda jak „édition de luxe" lichego romansu francuskiego. To osoba prawdziwie cudowna i pełna niespodzianek. Niezwykła jest jej wrażliwość co do uczuć rodzinnych. Gdy umarł trzeci jej mąż, włosy jej stały się złote zupełnie ze zmartwienia.
— Jak możesz, Harry! — zawołał Dorjan.
— Dość romantyczne wyjaśnienie, — roześmiała się pani domu. — Ale jej trzeci mąż, lordzie Henryku! Nie chce pan chyba powiedzieć przez to, że Ferrol jest czwartym?
— Bezwątpienia, lady Narborough.
— Nie wierzę panu ani słowa.
— Niech pani zapyta mr. Gray'a. To jeden z jej najbliższych przyjaciół.
— Czy to prawda, mr. Gray?
— Ona tak twierdzi lady Narborough, — rzekł Dorjan. — Pytałem, czy nosi, jak Małgorzata z Navarry, zabalsamowane serca swoich mężów u pasa. Odpowiedziała, że nie, bo żaden z nich nie miał serca.
— Czterech mężów! Daję słowo, to „trop de zêle".
— „Trop d'audace", powiedziałem jej, — odparł Dorjan.
— Och! ona jest dość odważna na wszystko, mój drogi. A jakim człowiekiem jest Ferrol? Nie znam go.
— Mężowie pięknych kobiet należą do sfery złoczyńców, — rzekł lord Henryk, popijając wina.
Lady Narborough uderzyła go wachlarzem. — Lordzie Henryku, nie dziwię się wcale, iż świat twierdzi, że pan jest złośliwy.
— Który świat tak twierdzi? — zapytał lord Henryk, podnosząc brwi. — Musi to być chyba tamten świat. Z tym jestem w najlepszych stosunkach.
— Każdy, kogo znam, twierdzi, że pan jest złośliwy, — zawołała stara pani, potrząsając głową.
Lord Henryk przybrał na chwilę poważny wyraz. — To doprawdy ohydne, — rzekł wreszcie, — jak ludzie potrafią dziś mówić o kimś za jego plecami rzeczy absolutnie i najzupełniej prawdziwe.
— Czyż on nie jest niepoprawny? — zawołał Dorjan, pochylając się na krześle.
— Spodziewam się, — rzekła pani domu z uśmiechem. — Ale naprawdę, jeśli wszyscy uwielbiacie tak madame de Ferrol, będę musiała wyjść zamąż po raz drugi, aby wejść w modę.
— Nie wyjdzie pani już nigdy zamąż, lady Narborough, — wtrącił lord Henryk. — Była pani zbyt szczęśliwa. Jeśli kobieta wychodzi po raz drugi zamąż, czyni to dlatego, że gardziła pierwszym mężem. Jeśli mężczyzna żeni się po raz drugi, czyni to dlatego, że uwielbiał pierwszą żonę. Kobiety próbują szczęścia; mężczyźni rzucają je na kartę.
— Narborough nie był doskonałym, — zawołała stara pani.
— Gdyby nim był, nie kochałaby go pani, — brzmiała odpowiedź. — Kobiety kochają nas za nasze wady. Jeśli mamy dość wad, wybaczą nam wszystko, nawet rozum. Obawiam się, że nie zaprosi mię już pani teraz na obiad, lady Narborough; ale to czysta prawda.
— Owszem, to prawda, lordzie Henryku. Gdybyśmy was nie kochały za wasze wady, coby z wami było? Żaden z was nie zdołałby się ożenić. Bylibyście zbiorowiskiem nieszczęśliwych kawalerów. Nie, bezwątpienia małoby was to zmieniło. Dzisiaj wszyscy mężczyźni żonaci żyją jak kawalerowie, a kawalerowie jak żonaci.
— „Fin de siècle", — mruknął lord Henryk,
— „Fin du globe“, — odpowiedziała pani domu.
— Chciałbym, aby to był „fin du globe", — rzekł Dorjan z westchnieniem. — Życie to wielkie rozczarowanie.
— Ach, mój drogi, — zawołała lady Narborough, naciągając rękawiczki, — niech pan nie mówi, że wyczerpał pan życie. Jeśli mężczyzna mówi tak, znaczy to, że życie jego wyczerpało. Lord Henryk jest naprawdę złośliwy, a ja pragnę niekiedy, abym nią była; ale pan jest stworzony, aby być dobrym — wygląda pan jak sama dobroć. Muszę panu wyszukać ładną żonę. Lordzie Henryku, czy i pan nie jest zdania, że mr. Gray powinien się ożenić?
— Stale mu to powtarzam, lady Narborough, — rzekł lord Henryk z ukłonem.
— Musimy więc rozejrzeć się za odpowiednią partją dla niego. Dziś wieczorem poszukam starannie w Debrecie i sporządzę spis odpowiednich panienek.
— Z podaniem ich wieku, lady Narborough? — zapytał Dorjan.
— Oczywiście, z podaniem ich wieku, nieco sprostowanego. Ale nie trzeba się śpieszyć. Chcę, aby to było tem, co „The Morning Post" nazywa dobranym związkiem, i abyście byli oboje szczęśliwi.
— Jakież to głupstwa mówią ludzie na temat szczęśliwych małżeństw! — zawołał lord Henryk. — Mężczyzna może być szczęśliwy z każdą kobietą. Jeśli jej tylko nie kocha.
— Ach! jaki z pana cynik! — zawołała stara pani, cofając swoje krzesło i dając znak lady Ruxton. — Musi pan przyjść do mnie znowu na obiad. Jest pan doskonałym środkiem wzmacniającym, znacznie lepszym, niż te, które mi przepisuje Sir Andrew. Ale musi mi pan powiedzieć, jakich ludzi chce pan zastać. Będzie to czarujące towarzystwo.
— Lubię mężczyzn z przyszłością i kobiety z przeszłością, — odparł lord Henryk. — A może sądzi pani, że byłoby to wyłącznie damskie towarzystwo?
— Obawiam się, — rzekła lady Narborough ze śmiechem, wstając od stołu. — Przepraszam najmocniej, droga lady Ruxton, — dodała, — nie spostrzegłam, że pani pali jeszcze.
— Nic nie szkodzi, lady Narborough. Palę o wiele za dużo. Muszę się na przyszłość ograniczać.
— Ależ nie, lady Ruxton, — rzekł lord Henryk. — Powściągliwość to rzecz fatalna. „Dość" to tyle co posiłek. Więcej niż „dość" to już uczta.
Lady Ruxton spojrzała nań z zaciekawieniem. — Musi mnie pan odwiedzić któregoś popołudnia i objaśnić mi to wszystko, lordzie Henryku. Wygląda to na bardzo ciekawą teorję, — rzekła i wyszła z pokoju.
— Nie zajmujcie się tylko za długo polityką i plotkami, — zawołała lady Narborough od drzwi. — Bo my się tam nagórze napewno zaczniemy kłócić.
Mężczyźni roześmiali się, a mr. Chapman powstał uroczyście z końca stołu i przeszedł na pierwsze miejsca. Dorjan Gray zmienił miejsce i usiadł obok lorda Henryka. Mr. Chapman zaczął mówić donośnym głosem o sytuacji w Izbie Gmin. Atakował swoich przeciwników. Słowo „doktryner" — słowo straszliwe dla duszy brytyjskiej — powtarzało się raz poraz w jego wybuchach. Analfabetyczny prefiks służył jako ozdoba krasomówcza. Wyciągał „Union Jack'a" na wyżyny myśli. Dziedziczna głupota rasowa — nazywał ją jowialnie zdrowym rozsądkiem Anglików — była, jego zdaniem, najsilniejszym szańcem społeczeństwa.
Uśmiech przemknął po ustach lorda Henryka; odwrócił się i ujrzał Dorjana Gray'a.
— Lepiej ci, mój kochany? — zapytał. — Czujesz się, widzę, nieszczególnie przy obiedzie.
— Czuję się zupełnie dobrze, Harry. Jestem zmęczony. To wszystko.
— Byłeś czarujący wczoraj wieczorem. Mała księżna jest tobą zachwycona. Powiedziała mi, że przyjedzie do Selby.
— Obiecała przyjechać dwudziestego.
— Czy Monmouth też będzie?
— O, tak, Harry.
— Nudzi mię strasznie, prawie tak samo jak ją. Ona jest bardzo mądra za mądra jak na kobietę. Brak jej owego nieokreślonego wdzięku słabości. Nóżki z gliny czynią dopiero złoto obrazu wartościowem. Jej nóżki są bardzo ładne, ale nie są z gliny. Powiedziałbym, białe nóżki porcelanowe. Były już w ogniu; a czego ogień nie niszczy, to hartuje. Miała już doświadczenia.
— Jak długo jest zamężna? — zapytał Dorjan.
— Powiada, że wieczność. Sądząc z parostwa, zapewne dziesięć lat, ale dziesięć lat z Monmouth'em to istotnie wieczność, pomnożona o doczesność. Kto będzie poza tem?
— Och, Willoughby'owie, lord Rugby z żoną, nasza dzisiejsza gospodyni, Geoffrey Clouston, zwykli goście. Prosiłem lorda Grotriana.
— Lubię go, — rzekł lord Henryk. — Wiele osób nie sympatyzuje z nim, ale ja uważam, że jest zachwycający. Ubiera się z pewną przesadą, ale okupuje to nadmiarem kultury. To typ prawdziwie współczesny.
— Nie wiem, czy będzie mógł przyjść, Harry. Może będzie musiał pojechać z ojcem do Monte Carlo.
— Ach, jaka to straszna rzecz ci krewni! Postaraj się, żeby przyjechał. Ale dlaczego to, Dorjanie, uciekłeś wczoraj tak wcześnie? Wyszedłeś przed jedenastą. Co robiłeś potem? Czy poszedłeś zaraz do domu?
Dorjan spojrzał na niego zukosa i zmarszczył brew. — Nie Harry, — rzekł po chwili, — wróciłem do domu dopiero koło drugiej.
— Byłeś w klubie?
— Tak, — odparł Dorjan. Potem zagryzł wargi. — Nie, nie byłem. Nie poszedłem do klubu. Włóczyłem się po ulicy. Nie pamiętam już, co robiłem... Jaki ty jesteś ciekawy, Harry! Chcesz zawsze wiedzieć, co się robiło a chcę zawsze zapominać, co robiłem. Wróciłem o pół do trzeciej, jeśli chcesz wiedzieć dokładnie. Zapomniałem klucza i służący musiał mi otworzyć. Jeśli chcesz potwierdzenia, możesz go zapytać.
Lord Henryk wzruszył ramionami. — Mój drogi chłopcze, co mię to obchodzi! Przejdźmy do salonu. Dziękuję za sherry, mr. Chapman, dziękuję. Co ci się przydarzyło, Dorjanie. Opowiedz mi, co. Jesteś dziś jakoś nieswój.
— Nie troszcz się o mnie, Harry. Jestem rozdrażniony i zdenerwowany. Przyjdę do ciebie jutro albo pojutrze. Wytłumacz mię przed lady Narborough. Nie wejdę nagórę pójdę do domu. Muszę pójść do domu.
— Dobrze, Dorjanie. Spodziewam się, że wstąpisz jutro na herbatę. Księżna będzie.
— Postaram się przyjść, Harry, — rzekł Dorjan, wychodząc. Jadąc do domu, wiedział, że lęk, który, jak mu się zdawało, zdusił, powraca jednak. Przypadkowo pytanie lorda Henryka wyprowadziło go na chwilę z równowagi, a równowaga była mu teraz potrzebna. Trzeba było zniszczyć niebezpieczne przedmioty. Wzdrygnął się. Nie mógł znieść myśli o dotknięciu ich.
A przecież trzeba to było zrobić. Wiedział o tem i zamknąwszy drzwi bibljoteki, otworzył ukrytą szafkę, do której wrzucił walizkę i płaszcz Bazylego Hallwarda. Na kominku palił się duży ogień. Dorzucił jeszcze kilka polan. Zapach tlącego się sukna i skóry był straszny. Trzy kwadranse trwało, zanim wszystko było spalone. Pod koniec czuł się zupełnie wyczerpany i chory, zapalił kilka pastylek algerskich w miedzianej kadzielnicy, a ręce i twarz przemył zimnym octem piżmowym.
Nagle drgnął. Oczy jego nabrały dziwnego blasku, nerwowo zagryzł wargi. Pomiędzy dwoma oknami stała wielka szafa florencka z hebanu, inkrustowanego słoniową kością i lazurytem. Patrzał na nią, jak na coś, co go pociągało, a jednak przejmowało lękiem, jakby zawierała coś, czego pożądał, a co go niemal napawało wstrętem. Oddech jego stał się szybszy. Ogarnęło go dzikie pożądanie. Zapalił papierosa i rzucił go. Powieki jego opadły, długie rzęsy dotykały prawie policzków. Ale ciągle jeszcze patrzał na szafę. Wreszcie zerwał się z kanapy, podszedł do szafy i otworzył ją i dotknął ukrytej sprężyny. Trójkątna szuflada wyskoczyła. Palce jego zbliżyły się do niej instynktownie, zagłębiły się i pochwyciły coś. Była to mała szkatułka chińska z czarnej laki ze złotym pyłem, artystycznie wykonana; po bokach były rysunki wzburzonych fal, otoczonych jedwabnemi sznurami z okrągłemi kryształami i frendzlą z plecionych nitek metalowych. Otworzył ją. Wewnątrz była zielona maź z woskowym połyskiem, o dziwnie ciężkim i oszołamiającym zapachu.
Wahał się przez kilka minut, z dziwnie nieruchomym uśmiechem na twarzy. Potem zadrżał, jakby w pokoju było nieznośnie gorąco, wyprostował się i spojrzał na zegarek. Brakowało dwudziestu minut do dwunastej. Odstawił szkatułkę, zamknął szufladę i wszedł do sypialni.
Gdy w mroku nocnym rozległ się miedziany dźwięk zegara, bijącego północ, Dorjan Gray, w lichem ubraniu, z szalem dokoła szyi, cicho wymknął się ze swego domu. Na Bond Street spotkał dorożkę z dobrym koniem. Skinął na nią i cichym głosem podał adres.
Dorożkarz potrząsnął głową. — To dla mnie za daleko, — rzekł.
— Oto suweren za drogę, — rzekł Dorjan. — Jeżeli pojedziecie szybko, dostaniecie drugiego.
— Dobrze, sir, — odpowiedział dorożkarz, — za godzinę będzie pan na miejscu, — i gdy gość wsiadł, zawrócił konia i pomknął w stronę rzeki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Oscar Wilde i tłumacza: Marceli Tarnowski.