Przejdź do zawartości

Polowanie na żonę/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Polowanie na żonę
Podtytuł Szkic do komedyi
Data wyd. 1874
Druk L. Paszkowski
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



IV.

Skryte pokusy, na jakie narażoną była wierność małżeńska pani radczyni Rzepskiej.

Szanowne czytelniczki zechcą przypomnieć sobie z poprzedniego rozdziału, że baron przyjechawszy do Krynicy w intencyach małżeńskich, spotkał się był najprzód w kaplicy z panią radczynią, a następnie drugiego dnia, lubo po za kaplicą, ale także z panią radczynią; a trzeciego dnia znowu z panią radczynią; a choć ujrzawszy ją z daleka cofał się dyplomatycznie w krzaki, jednak pani radczyni, która o małżeńskich intencyach pana barona nic a nic nie wiedziała, — mimowoli musiała to nagłe jego pojawienie się w Krynicy, a następnie nieśmiałe rejterowanie w krzaki wytłumaczyć sobie w sposób praktykowany w starych romansach, któremi pani radczyni w młodości obficie karmiła panieńską wyobraźnią swoją. Otóż patrząc przez pryzmat starych romansów na postępowanie barona, pani radczyni przyszła na domysł, który z czasem zamienił się w pewność, że naglony popędami tajemnej ku niej skłonności, pan baron przyjechał tutaj korzystać z nieobecności pana radcy.
Przypuszczenie to z początku ją oburzało, potem przestraszyło, a następnie oswoiła się z niem, a nawet myślenie o tem sprawiało jej pewną przyjemność. Na usprawiedliwienie pani radczyni zwrócić tu muszę uwagę szanownych pań na tę okoliczność, że to pierwszy raz w życiu nadarzała się pani radczyni sposobność doświadczania romansowych przygód, więc jeżeli nic innego, to prosta ciekawość kusiła ją zajrzeć do tego zaczarowanego kraju miłosnych szeptów, wyznań i przysiąg. Było to pragnienie rozbudzone jeszcze w czasie jej dziewictwa, a którego prozaiczny pan radca zaspokoić nie umiał dotąd. Pan radca umiał zaledwie oświadczyć się i ożenić. Byłto prawda w swoim rodzaju heroizm, na który nie każdy kawaler byłby się zdobył i pani radczyni musiała to ocenić; ale gdy nadarzyła się jej tak niespodziewanie sposobność zaspokojenia pragnień romansowych, pani radczyni nie miała siły oprzeć się temu urokowi i jak powiedzieliśmy, weszła drżącą nogą do tej zaczarowanej krainy miłości, zostawiwszy za drzwiami wierność małżeńską, jak doróżkę, do której wrócić za jakiś czas postanowiła. Dla większego zaś bezpieczeństwa brała ze sobą na te romansowe wycieczki jako assekuracyę przeciw niebezpieczeństwu, wspomnienie męża, i na spacerach po lesie i po polach, oparta na ramieniu barona, który jak wiadomo, w ten sposób chciał zasługiwać się radczyni na rzecz panny Pelagii i przyszłego małżeństwa swego, rozmawiała z nim wciąż o swoim mężu, o swoim drogim mężu, o swoim ukochanym mężu, o swojem do niego przywiązaniu, o sile swej miłości.
Ale widząc, że barona, nawet ta idealna obecność małżonka, czyni nieśmiałym do wynurzenia jej choćby w przybliżeniu, choćby allegoryą uczuć swoich, odłożyła wspomnienie męża na czas późniejszy i zamiast o mężu, mówiła mu o marzeniach swojej młodości, o swoich ideałach, nadziejach nieziszczonych, z wyraźną intencyą, aby baron poczuł się do obowiązku ziszczenia tych nadziei.
Ale baron ani na krok niepostąpił i z romansem swoim był jeszcze wciąż na pierwszym rozdziale.
Ta obojętność poczęła już roznamiętniać panią radczynię. Ona, co wprzódy gotowała się do walki z pokusami miłości, która wychodząc w las na spacery z baronem, gdzie się spodziewała wyznań jego miłości, brała zawsze ze sobą znaczny zapas frazesów o obowiązkach kobiety i żony; teraz ośmielona coraz więcej nieśmiałością barona, rozgrzana jego chłodem, odrzuciła cały ten zapas frazesów, patetycznych wykrzykników jako niepotrzebny balast i z pełnemi żaglami pędziła na oślep do usuwającej się przed nią bramy westchnień i gruchań i już dość wyraźnie dawała poznać baronowi, że gdyby się odważył, mógłby mieć nadzieję.
Ale baron i teraz nie dorozumiewał się niczego, czy też bał się dorozumieć i romans pani radczyni od pierwszego rozdziału ani o jednę kartkę naprzód nie postąpił, przynajmniej ze strony barona, bo co się tyczy pani radczyni, to u niej miłość nie szła, ale galopowała i na każdem kroku zdradzałaby się była z tem uczuciem, gdyby nie to, że ugruntowana opinia cnotliwej małżonki, a bardziej jeszcze wiek i zewnętrzność pani radczyni, nawet u najpodejrzliwszych ludzi odganiał nawet wszelki cień podejrzenia. Dzięki temu nawet panna Pelagija niedomyślała się tych uczuć, jakie motowały łono pani radczyni, choć z niem dość wyraźnie się zdradzała. I tak ile razy baron nie zjawił się na czas na spacerze, pani radczyni niepokoiła się, czy nie chory, czy nie wyjechał, przystawała, oglądała się i z niepokojem wyczekiwała jego przybycia. Często nawet rozpoczynała o nim rozmowę z Pelagiją, chwaliła jego serce, przymioty, ułożenie — słowem pani radczyni zachorowała niebezpiecznie na barona; — a choroba była tem niebezpieczniejszą, że baron ani myślał o lekarstwie dla nieszczęśliwej pacyentki. Biedna, napróżno wyczekiwała od niego jednego słowa pociechy, wyznania.
Aż raz baron, gdy się tego najmniej spodziewała, prosił ją o chwilę samotnej rozmowy, w której chciał się jej zwierzyć z ważną tajemnicą swego serca. Miało to być, jak wiemy, oświadczenie się o pannę Pelagiją. Radczyni jednak ani przypuszczała coś podobnego i pewną była, że to będzie wyznanie miłości. Z trwogą i rozkoszą oczekiwała tej chwili, w której trzeba się było rozstawać, z tak długo pielęgnowaną wiernością małżeńską i choć idealnie sprzeniewierzyć się najdroższemu małżonkowi.
Robię tu wyraźny nacisk na przysłówek idealnie, niechcąc zostawić na tym punkcie w wątpliwości osoby skłonne do podejrzeń i plotek, i bojąc się ściągnąć na ten niewinny romans pani radczyni zarzut niemoralności. Owszem, pani radczyni była do tego stopnia wysoko moralną, że nawet na to idealne sprzeniewierzenie się tyloletnim zasadom swoim nie mogła się zdecydować bez walk wewnętrznych. W tym celu od dnia, w którym pan baron oświadczył chęć odbycia tajnej konferencyi, aż do dnia, w którym takowa odbyć się miała tj. do śtej. Agrypiny, przypadającej 23 czerwca — pani radczyni odbywała codziennie ćwiczenia w tym względzie, układała, stylizowała i przerabiała frazesy, któremi bronić się miała przed natarczywą miłością barona, odbyła kilka prób głośno z odpowiedniemi ruchami i deklamacyą; — słowem przygotowywała się z całą sumiennością do tego niesumiennego aktu. Gdy naraz usłyszała o apostazyi barona. Był to nowy cios dla niej, nowy skrupuł dla sumienia, nowy powód do walki wewnętrznej. Pani radczyni bowiem pomimo ciągłych ćwiczeń w oporze i obojętności, zdecydowała się w głębi duszy uledz kuszącym namowom barona, ale miała zamiar uledz baronowi katolikowi. Herezya barona zmieniała zupełnie sytuacyę, sumienie jej na ten przypadek nie było przygotowane, nie miało jeszcze stanowczej decyzyi, a tu do decyzyi mało zostawało czasu, gdyż właśnie w dniu, w którym pani Cezarowa zakupiła mszę śtą na intencyą barona, miało nastąpić to rendez-vous, pierwsze rendez-vous w życiu pani radczyni. Ztąd pochodził ten niepokój jej w kościele, nie mogła się zdecydować, czy może niepokalane uczucia swojej młodości oddać na łup heretyka.
Dopiero przemówienie księdza opata, który zachęcał panie do nawrócenia zbłąkanej owcy wszelkiemi możliwemi sposobami, uspokoiło całkiem sumienie pani radczyni. Rendez-vous z baronem było już teraz nie tylko rzeczą dozwoloną, ale było koniecznością, bo było zarazem missyą religijną. Obok zadowolenia własnych pragnień, pani radczyni miała cel wielki, święty — nawrócenie grzesznika.
Dla skuteczniejszego spełnienia swej missyi, pani Rzepska za powrotem do domu, dopuściła się niewinnego przestępstwa tj.: wyblanszowania niezbyt bladego z natury oblicza swego, skropiła bujny biust swój, na którym mogła w razie pomyślnego obrotu rzeczy, spocząć głowa barona, wonnemi olejkami, przyczerniła lekko przerzedzone brwi. Była to niewinna kokieterya, którą usprawiedliwiał cel świątobliwy.
Tak przygotowana usiadła na kanapie i z bijącem sercem oczekiwała naznaczonej godziny. Wcześniej, niż się spodziewała, dało się słyszeć na schodach stąpanie, pani radczyni podniosła się z kanapy, wzruszona, drżąca i postąpiła parę kroków ku drzwiom, które z łoskotem się otwarły i ukazała się w nich postać pana radcy.
Pani radczyni tak nie była przygotowaną na to qui pro quo, że zobaczywszy najdroższego małżonka — wydała krzyk okropny i zemdlona upadła z łoskotem na podłogę.
Pan radca, który przez całą drogę układał twarz do wdzięcznego uśmiechu na powitanie żony, przerażony tym jej upadkiem, odrzucił na bok i uśmiech i torbę podróżną a skoczył do żony, krzycząc, co sił starczyło:
— Ratujcie, moja żona — upadła — chciałem powiedzieć — nie żyje.
Nadbiegła panna Pelagija.
— Có[1] się tu stało? — spytała.
— Co się stało? Patrz! moja żona z radości na mój widok umarła. O ja nieszczęśliwy. Czyż mogłem przypuścić, że miłość jej niewytrzyma tej niespodzianki. Biegnijcie po doktora — po księdza.
Nim ktokolwiek zdecydował się skoczyć po doktora lub księdza, zrozpaczony małżonek zobaczywszy dzban wody przy drzwiach, skoczył co prędzej, chwycił go i jednym zamachem wylał strumień wody na pomalowane oblicze swej połowicy, — kąpiel skutkowała i pani radczyni otworzyła oczy. Ujrzawszy nad sobą twarz męża z rozczochranemi włosami wzdrygnęła się i przymrużywszy znów powieki, wyszeptała drżącemi usty:
— Przebacz! to był pierwszy mój upadek.
— Taki upadek zaszczyt ci tylko przynieść może, bo to był upadek z miłości dla mnie — o zacna niewiasto, czcigodna małżonko, droga połowico moja! — jęczał radca całując ręce żony i oblewając je obficie łzami. Pani radczyni uścisnęła rękę jego z wdzięcznością i szepnęła z westchnieniem:
— Nieba nie pozwoliły mi upaść.
— Ale ja osioł, żem na to pozwolił, trzeba było cię przytrzymać, nie byłabyś narażona na stłuczenie. Czy czujesz gdzie ból aniele?
Pani radczyni, po dokładnem opatrzeniu się, oświadczyła, że upadek jej był bez uszkodzenia, co pana radcę wielce ucieszyło. Z pomocą Pelagii dźwignął drogi ciężar z ziemi i poprowadził na sofę. Tu powtórzyła się scena przywiązania małżeńskiego, wylewano łzy, uczucia, powtarzano sobie przysięgi wierności, przywiązania, opowiadano o wzajemnej tęsknocie i niepokojach. Pani radczyni spowiedź była mniej dokładna, cały bowiem epizod o baronie został pominięty.
Panna Pelagija, uważając się za zbytecznego świadka tej sceny małżeńskiej, częścią przez dyskrecyę, a częścią przez skromność dziewiczą, chciała się usunąć do swego pokoju, ale radca ją zatrzymał i rzekł:
— Proszę cię — zostań. Mam wam coś powiedzieć, co was obydwie nadzwyczaj zadziwi.
Pannę Pelagiję słowa te zatrzymały, wróciła i usiadła przy radczyni. Pan radca ochłonąwszy z pierwszych objawów czułości — wstał już spokojniejszy nieco i rzekł:
— Czy wiecie, kogo tutaj spotkałem?
Tu zrobił małą pauzę dla zrobienia większego efektu, spojrzał na żonę i na Pelagiję, a potem rzekł powoli, z naciskiem:
— Barona Rumpell.
Radczyni o mało znowu nie zemdlała.
— I to miała być niespodzianka? spytała Pelagija ruszając ramionami. A toż on, jak cień łazi tu za nami. Czy ciocia nic o tem wujowi nie pisała?
Pani radczyni byłaby się okrutnie zarumieniła, gdyby jej blansz nie był przeszkodził w tym względzie.
— Więc chodził z wami i nic nie wiecie?
— O czem?
— Że baron zakochany, jak kot.
— Nie wierz mu! to potwarz! — zawołała radczyni z pośpiechem.
— Jakto potwarz? — sam mi wyznał, że się kocha i chce się żenić.
— Z kim? spytała Pelagija.
— No z tobą, — juści nie z moją żoną.
Pelagia parsknęła głośnym śmiechem — radczyni odetchnęła.
— Zacny młodzian — pomyślała sobie — poświęca się, aby mnie ocalić. Co za charakter. Moim obowiązkiem ocalić go od tej ostateczności.
— Ty nie możesz, ty nie powinnaś iść za niego — odezwała się patetycznie do Pelagii — on cię nie kocha. On udaje tylko.
— I mnie się tak zdawało — odrzekł radca — że on spodziewał się u ciebie jakichś pieniędzy i dlatego powiedziałem mu wręcz, że jesteś bez majątku.
— I cóż na to poczciwy baronek? — spytała Pelagija wesoło — zląkł się i cofnął?
— Otóż widzisz, że nie. Powiedział mi, za cóż mię to masz radco? Czyż sądzisz, że byłbym zdolny poświęcić wolność dla mamony? Ja kocham pannę Pelagiją dla jej przymiotów, cnót.
— On to wszystko mówił wujaszku?
— Jak Boga kocham, tak słowo w słowo mówił to samo, a potem dodał, gdym mu perswadował, że ty nie masz nic i on nic: czy sądzisz radco, że nie potrafię pracować?
— Baron — pracować! Umrę ze śmiechu.
— Ja znowu nie widzę w tem nic tak śmiesznego moja kochana — odezwał się poważnie radca zgorszony śmiechem Pelagii.
— I ty się będziesz śmiał wujaszku, skoro ci pokażę list od babki, w którym mi pisze, że pan baron dowiadywał się już przez trzecią osobę o mój posag.
— Zkądże to babka może wiedzieć?
— Owa trzecia osoba musiała wygadać przed czwartą, ta przed piątą itd. — to dosyć jasne.
— A ja powiadam, że to bajka. Baron nie taki głupi, żeby się oświadczał naślepo, jeżeli jak mówisz, szuka majątku.
— A on chce się oświadczyć?
— Tak i to dziś jeszcze. To cię powinno przekonać, żeś nie powinna tak źle o ludziach sądzić z pierwszego pozoru.
— Więc czekajmy drugiego pozoru.
— Dobrze, czekajmy.
I w istocie czekano tego dnia, wstrzymano się nawet od spaceru na tę intencyą; czekano nawet następnego dnia, ale baron ani następnego, ani w dniach, które potem jeszcze nastąpiły, nie pokazał się wcale, a to z tego powodu, że odebrawszy od swego znajomego z Kaliskiego list, w którym ten mu doniósł, że po bliższem i szczegółowem zbadaniu pokazało się, iż panna Pelagija nie ma nic — drapnął w sekrecie z Krynicy, zapomniawszy w pospiechu uiścić się z długu zaciągnionego w restauracyi. Zapomnienie to, jak się pokazało, było bardzo na rękę naszemu baronowi, gdyż choćby nawet był sobie przypomniał, i tak zapłacićby nie mógł, bo to, co zostało w portmonetce, wystarczyło ledwie na najskromniejsze koszta podroży do domu.
Ten niespodziewany wyjazd zmartwił trochę poczciwego radcę, który już zaczął był wierzyć w bezinteresowną miłość barona. Panna Pelagija tryumfowała i śmiała się serdecznie z tej rejterady swego jedynego konkurenta, tylko pani radczyni zachowywała w tym względzie poważne milczenie, gdyż była najmocniej przekonaną, że jedynie przyjazd radcy skłonił barona do tajemniczego wyjazdu.
— Tak być musiało — mówiła sobie — on nie mógł zrobić inaczej dla ocalenia siebie i mnie. Mój honor i jego spokój wymagały tego.
A kiedy raz radca, nie mogąc powściągnąć swego oburzenia z powodu ucieczki barona, wyraził się dość nieprzyzwoicie o nim, pani radczyni rzekła ze znaczeniem:
— Nierozsądny! nie wiesz sam, co mówisz. Powinieneś dziękować Bogu, że się tak stało.
1873.

KONIEC.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Co; lub – Cóż.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.