Pollyanna dorasta/Rozdział XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna dorasta
Podtytuł Powieść dla dziewcząt
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1936
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Pollyanna grows up
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXVIII.
Jimmy i Jamie.

Nie tylko dla Pollyanny zima ta była taka ciężka do przetrwania. Przebywający w Bostonie Jimmy Pendleton, mimo wielu zajęć, które zajmowały mu czas i myśli, co raz bardziej przekonywał się, że nic mu nie może zastąpić widoku pewnej pary błękitnych, roześmianych oczu, srebrzystego śmiechu i wesołego, dźwięcznego głosiku.
Mówił sobie, że gdyby nie pani Carew i nie świadomość, że może jej w czymśkolwiek pomóc, życie nie przedstawiałoby dlań żadnej wartości. Ale przy pani Carew także nie był zupełnie spokojny, bo towarzyszył jej zazwyczaj Jamie, a Jamie naprowadzał myśli o Pollyannie, myśli przykre i ponure.
Będąc przekonanym, że Jamie i Pollyanna kochają się od wielu lat i wmawiając sobie, że nie powinien zagradzać im drogi do przyszłego szczęścia, postanowił zachować się najzupełniej biernie. O Pollyannie wolał nie mówić i nie słyszeć. Wiedział, że zarówno Jamie, jak i pani Carew otrzymują od niej wiadomości i gdy dzielili się z nim wiadomościami tymi, usiłował słuchać uważnie, choć sprawiały mu one dotkliwy ból. Przeważnie jednak starał się możliwie najszybciej zmieniać temat rozmowy, a jeżeli kiedykolwiek zdecydował się napisać do Pollyanny, to zazwyczaj listy te były bardzo obojętne i bardzo krótkie. Bo skoro Pollyanna nie miała nigdy należeć do niego, więc była jedynie źródłem jego bólu i przykrości. Najchętniej pozostawał teraz w Bostonie, starając się nie zaglądać do Beldingsville, gdyż przebywanie tak blisko Pollyanny, która była dlań jednocześnie tak daleka, stało się obecnie torturą nie do zniesienia.
Będąc w Bostonie, usiłował realizować wszystkie śmiałe plany pani Carew, poświęcając temu każdą wolną chwilę, co panią Carew dziwiło czasami, lecz w gruncie rzeczy radowało.
W ten sposób minęła zima i nastała wiosna, złocista, słoneczna wiosna, której Jimmy nawet nie zauważył. Dla niego na świecie nic się nie zmieniło, wszędzie było mglisto i bezbarwnie.
— Żeby chociaż tę sprawę raz załatwili i ogłosili zaręczyny, — mruczał do siebie, bardziej jeszcze zdenerwowany podczas ostatnich dni. — Żebym chociaż wiedział coś na pewno, może by mi wtedy było trochę lżej.
Istotnie, pewnego dnia przy końcu kwietnia życzenie jego spełniło się, przynajmniej częściowo. Dowiedział się „czegoś na pewno“.
O dziesiątej rano w niedzielę, Mary, pokojówka pani Carew, wprowadziła go do muzycznego salonu, mówiąc:
— Natychmiast zamelduję pana pani Carew, sir. Zdaje się, że od dawna już na pana czeka.
W salonie muzycznym Jimmy zastał Jamie, siedzącego przy pianinie z głową wspartą na rękach. Młody Pendleton chciał już cofnąć się niepostrzeżenie, gdy nagle młodzieniec, siedzący przy pianinie podniósł głowę, odsłaniając zaczerwienioną twarz i parę płonących gorączkowo oczu.
— Dzień dobry, Carew, — wybąkał przybyły. — Czy się coś stało?
— Stało! stało! — wybuchnął Jamie, wymachując rękami. W jednej z nich trzymał otwarty list. — Źle się stało! Jestem ciekawy, jak ty byś się czuł, gdybyś był w więzieniu i nagle ujrzał przed sobą szeroko otwartą bramę? Takiego samego uczucia doznaje człowiek w chwili, gdy nareszcie może ukochanej dziewczynie zaproponować małżeństwo. I ty nie byłbyś lepszy na moim miejscu. Słuchaj, sądzisz, że zwariowałem, ale tak nie jest. Chociaż możliwe, że postradałem zmysły z radości. Chętnie ci to wszystko opowiem. Posłuchasz? Muszę koniecznie komuś o tym powiedzieć!
Młody Pendleton podniósł głowę. Czuł się teraz tak, jakby go ktoś uderzył tępym narzędziem. Twarz mu pobladła, lecz głos miał spokojny, gdy odpowiedział:
— Oczywiście, opowiedz, drogi przyjacielu. Bardzo chętnie posłucham.
Carew jednak nie czekał na zachętę. Poprawił się na krześle, jeszcze trochę onieśmielony.
— Oczywiście dla ciebie nie ma to żadnego znaczenia. Masz zdrowe nogi i jesteś wolny. Posiadasz swoje ambicje i będziesz budował mosty. Ale dla mnie to jest wszystkim. Otwiera się przede mną perspektywa normalnego ludzkiego życia, może nawet normalnej pracy. Dla mnie to jest coś. To coś przekonało mnie, że jestem komuś potrzebny! Słuchaj. W liście tym donoszą mi, że nowela, napisana przeze mnie, zdobyła pierwszą nagrodę w wysokości trzech tysięcy dolarów. W tym drugim liście wielka firma wydawnicza zaakceptowała z entuzjazmem moją pierwszą książkę do druku. I obydwa te listy nadeszły dzisiaj rano. Dziwisz się teraz, że oszalałem z radości?
— Nie! Oczywiście, że nie. Winszuję ci serdecznie, Carew, winszuję ci z całego serca, — zawołał Jimmy gorąco.
— Dziękuję, masz czego mi winszować. Pomyśl, czym to jest dla mnie. Pomyśl, jak się będę czuł, gdy stanę się niezależny, jak każdy normalny mężczyzna. Pomyśl, jak się będę czuł, gdy pewnego dnia pani Carew będzie mogła wreszcie być ze mnie dumna. Pomyśl, jakie to będzie miało dla mnie znaczenie, gdy będę wreszcie mógł wyznać miłość ukochanej dziewczynie!
— Tak, tak, istotnie, drogi chłopcze! — szeptał Jimmy, blednąc co raz bardziej.
— Chociaż możliwe, że tego ostatniego nawet i teraz nie powinienem robić, — zastanowił się Jamie, posępniejąc nagle. — Jestem przecież do tego przykuty, — wskazał kule, oparte o pianino. — Nie mogę zapomnieć tego ostatniego dnia na wycieczce, gdy ujrzałem Pollyannę... Przekonałem się wówczas, że nigdy nie będę miał możności pobiec na ratunek kobiety, gdy ta znajdować się będzie w niebezpieczeństwie.
— Ależ, ależ Carew... — zaczął szeptem Jimmy.
Carew podniósł w górę rękę.
— Wiem, co chcesz powiedzieć, ale nie mów lepiej. I tak tego nie zrozumiesz. Ty przecież nie jesteś przykuty do dwóch martwych kijów. Ty zawsze możesz sobie na wszystko pozwolić. Niejednokrotnie zastanawiam się nad tym, jak to będzie w przyszłości ze mną i... z Sadie. Będę musiał patrzyć spokojnie, jak inni...
— Sadie! — zawołał oszołomiony Jimmy.
— Tak, tak, Sadie Dean. Jesteś zdziwiony. Czyż nie wiedziałeś o tym? Czyż nie domyślałeś się moich uczuć względem Sadie? — zawołał Jamie. — Czyż tak bardzo je ukrywałem? Starałem się nawet o to, ale... — nie dokończył, uśmiechając się blado i czyniąc jakiś rozpaczliwy gest.
— Istotnie, ukrywałeś się świetnie, mój drogi, przynajmniej przede mną, — wybuchnął Jimmy, rumieniąc się mimo woli. Oczy jego zabłysły radością. — Więc tu idzie o Sadie Dean? Cudownie! Winszuję ci po raz drugi i naprawdę ogromnie się cieszę. — Jimmy szalał teraz z radości i podniecenia, tak nadzwyczajne wydało mu się to odkrycie, że Jamie nie Pollyannę kochał, lecz Sadie. W pewnej chwili Jamie potrząsnął głową ze smutkiem.
— Na ten temat nie masz mi jeszcze czego winszować, bo wiesz przecież, że jeszcze z nią nie mówiłem. Przypuszczam jednak, że Sadie się domyśla. Sądziłem, że wszyscy o tym wiedzą. Słuchaj, a kogo ty miałeś na myśli, jeżeli nie Sadie?
Jimmy zawahał się, poczym trochę nieśmiało wyszeptał:
— Miałem na myśli Pollyannę.
Jamie uśmiechnął się i wydął wargi.
— Pollyanna to wspaniała dziewczyna, bardzo ją lubię, ale uczucie moje jest wybitnie braterskie. Zresztą, mam wrażenie, że zajęta jest całkiem kimś innym. Co ty na to?
Młody Pendleton zarumienił się, jak mały uczniak.
— Sądzisz? — zawołał, usiłując nadać swemu głosowi brzmienie zupełnie naturalne.
— Oczywiście. Zajęta jest Johnem Pendletonem.
— Johnem Pendletonem? — Jimmy zachwiał się.
— Kto mówi o Johnie Pendletonie? — zapytał nagle jakiś głos i ujrzeli przed sobą uśmiechniętą panią Carew.
Jimmy, przed którym świat w ciągu pięciu minut zapadł się w gruzy, zmusił się teraz do grzecznego powitalnego ukłonu. Lecz Jamie, nie orientując się w sytuacji, miał minę zupełnie swobodną.
— Nic, tylko właśnie mówiłem, że zdaje mi się, iż John Pendleton mógłby nam coś bliższego powiedzieć o tym, w kim jest zakochana Pollyanna.
— Pollyanna! John Pendleton! — pani Carew ociężale usiadła na krześle. Gdyby ci dwaj młodzieńcy nie byli w tej chwili tak bardzo zaabsorbowani własnymi sprawami, dostrzegliby z pewnością nagłą bladość na twarzy pani Carew i dziwny wyraz przerażenia w jej oczach.
— Naturalnie, — upierał się Jamie. — Czyż wy wszyscy nic nie widzicie? Czy byliście ślepi ostatniego lata? Przecież Pollyanna stale przebywała w jego towarzystwie.
— Mam wrażenie, że i nam dotrzymywała towarzystwa, — wyszeptała pani Carew nieśmiało.
— Ale nie tak często, jak jemu, — nie ustępował Jamie. — Zresztą, nie pamiętacie, gdy owego dnia mówiliśmy o małżeństwie Johna Pendletona, jak Pollyanna zarumieniła się i powiedziała nam, że kiedyś miał zamiar się ożenić. Wtedy przyszło mi na myśl, że musi coś być między nimi. Nie pamiętacie tej rozmowy?
— Tak, teraz sobie przypominam, jak mówisz o tym, — wyszeptała znowu pani Carew, — ale zupełnie o tej rozmowie zapomniałam.
— Ja bym sobie to inaczej tłumaczył, — wtrącił Jimmy, zwilżając językiem wyschnięte wargi. — John Pendleton istotnie kiedyś był zakochany, ale w matce Pollyanny.
— W matce Pollyanny! — zawołały dwa głosy jednocześnie.
— Tak. Kochał ją przed wielu laty, lecz ona nie odwzajemniła mu tego uczucia, o ile się nie mylę. Kochała się kiedyś w kimś innym, w pastorze, i poślubiła go. Był to ojciec Pollyanny.
— Ach! — odetchnęła głęboko pani Carew, poprawiając się na krześle. — I dlatego właśnie więcej się nie ożenił?
— Tak, — odparł Jimmy. — Widzicie więc państwo, że trudno go posądzać o miłość do Pollyanny. Kochał naprawdę jej matkę.
— Przeciwnie, mam wrażenie, że to posiada z sobą pewien związek, — oświadczył Jamie, kiwając w zadumie głową. — Utwierdza to mnie jeszcze bardziej w tym mniemaniu. Pomyślcie. Kochał kiedyś jej matkę, nie mógł jej zdobyć, teraz byłoby całkiem naturalne, gdyby zakochał się w córce i tym razem z wzajemnością.
— Ach, Jamie, ty niepoprawny zmyślaczu bajek! — zgromiła go pani Carew, śmiejąc się nerwowo. — Przecież to nie jest nowela, to życie realne. — Pollyanna jest dla niego za młoda. Pan Pendleton powinien się ożenić z kobietą, a nie z dzieckiem, to znaczy, powinien się ożenić z kimś... — urwała nagle, usiłując swą myśl dokładniej wytłumaczyć.
— Możliwe, ale nie widzę tragedii, jeżeli się ożeni z dziewczyną, którą kocha, — argumentował Jamie. — I naprawdę będzie wszystko w porządku. Czyż mieliśmy od niej jakiś list, w którym nie wspomniałaby o Pendletonie? A wiecie przecież, że on także we wszystkich swych listach pisze tylko o niej.
Pani Carew nagle wstała.
— Tak, wiem, — wyszeptała, przestawiając nerwowo jakieś drobiazgi na stoliku. — Ale... — nie dokończyła rozpoczętego zdania i po chwili wyszła z pokoju.
Gdy wróciła po pięciu minutach, ku swemu wielkiemu zdziwieniu skonstatowała, że Jimmy już poszedł.
— Jakto, sądziłam, że wybiera się z nami na przyjęcie do dziewcząt! — zawołała.
— I ja tak myślałem, — zmarszczył brwi Jamie. — Wytłumaczył mi jednak, że musi nagle wyjechać i, że przyszedł tylko po to, aby panią przeprosić. Prawie bez pożegnania wyszedł. Właściwie, — oczy Jamie zapałały w tej chwili — nie wiem, co o tym myśleć, ale podejrzewam... Nasuwa mi to wiele do myślenia: — Zapomniał jednak natychmiast o Jimmy i Pollyannie i położył przed panią Carew dwa listy, które mu przyniosła poranna poczta.
— Ach, — Jamie! — zawołała pani Carew wzruszona, po przeczytaniu listów. — Jaka ja jestem z ciebie dumna! — Oczy jej nabiegły łzami, gdy spojrzała na rozradowaną twarz swego wychowańca.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.