Polacy w Ameryce/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Barszczewski
Tytuł Polacy w Ameryce
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1902
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

W rozdziale poprzednim wspomniałem, że biskupi amerykańscy, pochodzenia wyłącznie irlandzkiego i niemieckiego, nie znają ani potrzeb wychodźtwa polskiego, ani jego ducha. Byłby to szkopuł niezbyt ważny dla duchowieństwa polskiego za oceanem, gdyby zechciało działać z sobą ręka w rękę i dążyć zgodnie do wytkniętego celu.
Istnieje atoli szkopuł inny, przeciwko któremu, niestety, duchowieństwo polskie niewiele poradzić może, choć krząta się, by złemu zapobiedz.
Szkopuł ten, to dążenia amerykanizatorskie niektórych biskupów w Stanach Zjednoczonych.
Najwybitniejszym przedstawicielem tego kierunku jest arcybiskup Ireland z St. Paul, człowiek nadzwyczaj światły, energiczny i zagorzały patrjota amerykański.
Dostojnika tego zna także Europa, imię bowiem jego skojarzone jest z projektem zreformowania Kościoła w duchu liberalnym, znanym pod nazwą amerykanizmu.
Że istotnie arcybiskup Ireland ma zapatrywania oryginalne na niektóre sprawy kościelne, dowodzi to np., że w djecezji swej nie toleruje zakonów, posiadających reguły ostre, twierdzi bowiem, że człowiek, oddający ciało swe umartwieniom i źle odżywiany, ani Bogu, ani społeczeństwu dobrze służyć nie może.
Szowinizm swój amerykański ujawnił on niejednokrotnie twierdzeniem, że każdy wychodźca osiedlony na ziemi amerykańskiej powinien zamerykanizować się jak najprędzej i potomstwo swe wychowywać w duchu amerykańskim. Że zaś język angielski jest w Stanach Zjednoczonych panującym, należy przeto nalegać, by duchowieństwo katolickie w parafjach, czy to polskich, czy czeskich, czy niemieckich, tym językiem przedewszystkiem biegle władało. Twierdzenie to popiera czynem, niechętnie bowiem dopuszcza do djecezji swojej księży w Europie wyświęconych, a zwłaszcza księży zakonnych, oddając pierwszeństwo wychowańcom seminarjów amerykańskich.
Przykład jego naśladuje wielu innych biskupów, przez co duchowieństwo polskie, pomimo swej liczby, stale bywa ignorowanem w hierarchji amerykańskiej, a co ważniejsze, wychodźtwo polskie w Ameryce znajduje się pod groźbą wynarodowienia przez kościół.
Pod tym względem przed trzema niespełna laty zasłynęli biskupi Eis i Messmer. Obaj ci dostojnicy wydali duchowieństwu swych djecezji rozporządzenie, aby w kościołach, utrzymywanych przez wychodźców, odbywały się kazania i śpiewy nietylko w języku tej narodowości, do jakiej wychodźcy należą, ale także i w języku angielskim.
W tym samym duchu wystąpił arcybiskup Keane, wyraziwszy życzenie, aby wykład katechizmu w szkołach parafialnych, utrzymywanych przez wychodźców, odbywał się po angielsku.
Rozporządzenia biskupów Eisa i Messmera, również jak życzenie arcybiskupa Keane’a uzasadnione były tem, że młode pokolenie wychodźców rozumie już lepiej język angielski, niż język rodziców swoich; ponieważ jednak wzbudzały podejrzenie, iż stanowią początek dążności do całkowitego usunięcia z kościołów rzymsko-katolickich na ziemi amerykańskiej wszystkich języków obcych — wywołały przeto nadzwyczaj ożywione protesty i dyskusje w prasie polskiej, czeskiej i niemieckiej za oceanem.
Pod wpływem tego wrzenia prasy, dostojnicy wyżej wymienieni, co prawda, cofnęli się, zapewniając, iż tylko dobro swych djecezjan mieli na celu, nie mniej jednak już sama próba wprowadzenia języka angielskiego do kościołów, utrzymywanych przez przedstawicieli obcych narodowości, niewesołym jest prognostykiem dla przyszłości wychodźtwa.
W lutym r. b. wychodzący w Milwaukee (stan Wisconsin). „Dziennik Milwaucki” podał następującą wiadomość: „W tych dniach ks. dr. P. Ćwiąkała z Clevelandu otrzymał list od brata swego, kleryka w seminarjum duchownem we Lwowie. W liście tym między innemi donosi on co następuje:
„Do naszego seminarjum zjeżdżają się omnes gentes, tak, że słusznie asylum gentium nazwane być może. Na pierwszy rok przybyło nawet czterech Amerykanów. Są to Anglicy, a raczej Irlandczycy. Dziwne ich nazwiska opiewają: Thirnan, Mac Keo, King i Beck. Dwaj pierwsi byli już dwa lata w seminarjum w Detroit, Mich. i można się z nimi rozmówić po polsku. Pamięć mają znakomitą, raz słyszane wyrazy pamiętają bardzo dobrze.”
Powtarzając tę wiadomość, chicagoska „Gazeta Katolicka” dołączyła taki komentarz:
„Wobec tego, że w Ameryce jest wiele zakładów wychowawczych, gdzie młodzież amerykańska niepolskiego pochodzenia uczęszcza na studja teologiczne, zachodzi poważne pytanie, jaki może być cel biskupów amerykańskich, którzy do polskich seminarjów wysyłają młodzież niepolską na edukację?
„Wielu optymistów cieszy się z tego, że Irlandczycy uczą się naszej mowy. Schlebia to naszej dumie, lecz z pewnością owa młodzież niepolska, biorąc wykształcenie duchowe w zakładach polskich, nie w innym celu to czyni, jak tylko w tym, aby poduczywszy się polskiego języka, zająć pozycje w polskich parafjach w Ameryce; wobec tego należałoby nam zwrócić baczne oko na to, co się dzieje.”
Jak widać z powyższego, biskupi amerykańscy wzięli się na nowy sposób: księży nie Amerykanów chcą zastąpić przez rodowitych Yankesów. A z czasem pójdą dalej.
We wrześniu roku ubiegłego odbył się w mieście Buffalo, stanu Nowy-York, zjazd przedstawicieli parafji, towarzystw i organizacji polskich, rzymsko-katolickich w Stanach Zjednoczonych, nazwany kongresem polsko-katolickim.
Na zjeździe tym między innemi obradowano także nad nieporozumieniami, wynikającemi w djecezjach i parafjach skutkiem niezrozumienia ducha wychodźtwa polskiego przez biskupów amerykańskich, — nad ignorowaniem duchowieństwa polskiego w hierarchji amerykańskiej i wreszcie nad próbami amerykanizowania przez kościół.
Skutkiem obrad tych było uchwalenie wysłania do Rzymu delegacji duchowieństwa, któraby przedstawiła w Watykanie stosunki kościelne polsko-amerykańskie we właściwem świetle i uprosiła mianowanie w djecezjach, zamieszkałych przez znaczną liczbę wychodźców polskich, koadjutorów narodowości polskiej.
W chwili, gdy to piszę, delegacja wyżej wspomniana nie wyruszyła jeszcze do Rzymu, gdyby jednak nawet dopełniła polecenia, danego jej przez zjazd, to i wtedy wątpiłbym, aby starania jej odniosły skutek pomyślny.
Na przeszkodzie stoi z jednej strony znaczny wpływ episkopatu Stanów Zjednoczonych w Watykanie, z drugiej — różnorodność żywiołów, składających wychodźtwo polskie, i wreszcie amerykanizowanie się młodego pokolenia wychodźców, o czem jeszcze w dalszym ciągu szkicu niniejszego pomówię.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Barszczewski.