Poezyje Ks. Karola Antoniewicza (1861)/Bielany

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Antoniewicz
Tytuł Poezyje
Data wyd. 1861
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Bielany.


. . . . . . . . . . . . . .
Mieszkańców pustyni samotne siedlisko,
To są Bielany. Minęły już wieki,
Gdy śmierć Romualda zawarła powieki;
Minęły wieki, jak święte popioły
Burzliwe w puszczy rozniosły żywioły.
Lecz ten duch wzniosły nie opuścił ziemię;
Za wzór późniejsze obrało go plemię
Uczniów, co w sercu kryjąc klejnot drogi
Radośnie rodzinne porzucali progi.
I dziś nie jeden jeszcze z świata znika
I życie w puszczy wiedzie pustelnika.
Burzą zdradliwą po morzu miotany
Chcesz port pewny znaleść, uchodź na Bielany.
Dzień schodzi za dniem w jednostajném kole,
Łzy nie wyciska, nie rozjątrza bóle;

Echo o jednéj trącone godzinie
Przerywa ciszę i po skałach ginie.
Tęczą nadziei niebieskie sklepienie.
Tam nieraz serca wznosi się westchnienie;
Oko na jasnym spoczywa błękicie,
Gdzie wiara lepsze zapowiada życie.
I dla mnie wkrótce jęknie dzwon grobowy.
Panie, ty rozkaż, jam zawsze gotowy.

. . . . . . . . . . . . . . . . .
Serce me wznoszę do ciebie, o Panie!
Jak ty rozrządzisz, tak niechaj się stanie.
Ty wiesz najlepiéj, czego mi potrzeba;
Lecz niechaj serce w miłości ku tobie
Nigdy nie stygnie, a cokolwiek zrobię,
Niechaj cię myśl ma widzi ciągle w niebie.
Kto w tobie nadzieję pokłada jedynie,
Ten tu nie zbłądzi, wiecznie nie zaginie;
Choć potok życia burzliwie odpłynie,
Z nowém się życiem nowy byt rozwinie.

∗             ∗

Blade ognie gwiazda roni,
Północ już wybiła z wieży.
Srebrném brzmieniem dzwonek dzwoni,
Woła braci do pacierzy.
Tam, gdzie domek pustelnika
Gęsty drzew otacza wianek,
Blady mignął się kaganek;
Wśród drzew cieni świeci, znika,
Tu zabłysnął, tam się kryje,
Jak w błękicie skra się wije.
Bo gdy zabrzmiał dzwon w kościele,
Każdy ojciec rzuca celę,
A różaniec wziąwszy w dłonie,
W świętém postępuje gronie.
Księżyc zpod ciemnéj wysunął się chmury,
Nad wieże kościoła roztoczył swe koło;
Już pustelnicy w święte wchodzą mury,
Przed znakiem krzyża uchylają czoło.
Bramy otwarte, a na drzwiach świątyni
Widać dwóch starców, mieszkańców pustyni;

Księgę trzymają ustaw Romualda.
Daléj przy bramie stoją dwaj rycerze;
Z głazu wykute kamienne pancerze
Kryją te piersi, gdzie serce nie bije.
Kamień się został, popiół ziemia kryje,
A księżyc w lśniącéj nie łamie się stali.
Lampa w przysionku kościoła się pali;
Z spuszczoném okiem,
Powolnym krokiem,
Szeregiem długim,
Jeden za drugim,
Po zimnym marmurze
Wstępują daléj,
A u sklepienia
Lampa się pali.
Gdzie obraz Pana,
Tam gną kolana.
I już dokoła zasiedli w chórze,
Modły cichym szemrząc głosem.
Lampa rzuca blask ukosem,

Płomyk się wije między nocne cienia;
Posępna cisza. Gorące westchnienia,
. . . . . . . . . i głosy żałoby,
Już się o zimne odbiły sklepienia,
Ponad milczące unosząc się groby.
Modlą się, Boga wzywają pomocy,
A łzy miłości z głębi serca płyną;
Wsiąkną w marmur, w niebie nie zaginą.
Anioł je zliczył, co zliczył westchnienia;
Miłości łzy w kielich spłynęły zbawienia[1].


Dzwonek zadzwonił, o ściany z marmuru
Potrącił echa, jęcząc przerwał ciszę.
Już ciche modły dochodzą mnie z chóru.
Tu gdzie się w myślach dusza kołysze,
Z głosami ojców łączę me pacierze.
Wszak i ja kocham, ja żyję, ja wierzę.
Wszak i ja żyję. Cóż życie bez wiary?
Któż tę zagadkę rozwiązać jest w stanie?
Życie, noc ciemna; grób, wieczne mieszkanie;

Śmierć, moc nieznana, wszystko w nicość zmienia.
Więc ten na próżno niósł cnocie ofiary?
A głos, co z głębi wydobył się duszy,
Tych zimnych nieba sklepień nie wzruszy?
Cnota nagrody, zbrodnia nie masz kary?
Stój! Nad przepaścią niech się duch nie błąka;
Te, co niewiara zastawia ci sidła,
Przerwij, jak tkankę słabego pająka,
Rozpędź te zgubne, zwodnicze mamidła.
Wszak się wysmukłe w górę pną topole,
A bluszcz zimnego chwyciwszy się łona,
Zwiędłe po skałach wyciąga ramiona.
Masz myśl jedynie błąkać się po dole?
Niechaj się wzbija polotem sokoła,
Niechaj po ziemi już dłużéj nie błądzi;
Gdzie się myśl chwieje, tam niech duch rozsądzi.
Od kolebki do grobu długa, ciemna droga,
Czegóż dostrzedz łzawa zdoła źrenica?
Chcesz myśl natężyć? Ach, myśl tak uboga,
I nie odkryta życia tajemnica.

Za prawdą gonisz, chcesz ją ująć w dłonie?
Zaćmi cię jasna prawdy błyskawica,
Ty do niéj drżące wyciągasz ramiona,
Ty ją do twego chcesz przycisnąć łona;
Ale to widmo w własnym ogniu gaśnie,
Jak kropla wody w oceanie tonie,
Jak się w powietrzu gubią kwiatów wonie.
Lecz czemuż szukać tu ulgi w boleści?
Wszakże jest niebo, wszakże Bóg na niebie,
Wszakże jest wieczność, dusza wiecznie żyje.
Niech się w marzeniach wątła myśl nie wije,
Bo tutaj myślom Bóg stawił granice;
Niechaj tu słabe zamkną się źrenice;
Zasłona wiary wieczne prawdy kryje[2].

1 listopada 1828.





  1. Cały ten ustęp układem wierszy i rytmem przypomina mimowolnie ustęp z Schillera pieśni o dzwonie: Wohltätig ist des Feuers Macht, itd.
  2. Zawarte w tym ustępie myśli przypominają niejeden ustęp z Tiedgego Uranii (1801).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Antoniewicz.