Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego/Organy, poema heroi-komiczne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tomasz Kajetan Węgierski
Tytuł Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego
Wydawca Jan Nep. Bobrowicz
Data wyd. 1837
Druk Breitkopf et Haertel
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło skany na Commons
Indeks stron
ORGANY

POEMA HEROI-KOMICZNE

W SZEŚCIU PIEŚNIACH.






DO

IGNACEGO KRASICKIEGO,

KSIĘCIA BISKUPA WARMIŃSKIEGO.



Mości Książe!

Nie Książęciu i Kawalerowi Orderów, bo w oczy moje ten blask nieuderza; nie posiadaczowi prawie udzielnemu rozległego Biskupstwa, bo Kanonikiem Warmińskim być nie myślę; nie faworytowi i poufałemu przyjacielowi dwóch Królów, bo od jednego daleko W. Ks. Mość mieszkasz, a obcego łaska na mało mi się przyda; ale wielkiemu autorowi Myszeidos, ale dowcipnemu krytykowi Trybunałów i Sejmików w Doświadczyńskim, ale zabawnemu w posiedzeniu, ale jednemu z najpierwszych na Parnasie naszym Poecie, to dzieło moje dedykuję.
Gdybyś W. Ks. Mość w kościele Heilberskim nie miał Organów, prosiłbym, żebyś tam moje postawił, a mnie na nich zrobił Organistą; lepiejby mi może było, niż teraz: składałbym godzinki i kantyczki, i więcejbym na nich zyskał, niż na wierszach najdowcipniejszych, z przyczyny, że dotąd mamy więcej nabożnych, niż uczonych.

Te to są Organy, do którychem za bytności W. Ks. Mości w Warszawie klawisze i dudy sporządzał i nieraz słyszałem od niego, że ich dźwięk uszom jego dobrze w tej mierze sądzić przyzwyczajonym, dosyć był przyjemny. Approbacya ta do zupełnego zachęciła mię zakończenia tego Poema, i ofiarowania go W. Ks. Mości. Będę sobie winszował, jeźli ostatnie pieśni zabawią go tyle, ile pierwsze. Największy jest dowód dobroci dzieła, kiedy czytających nie nudzi. Pomyślne zdanie W. Ks. Mci wiele do sławy wierszom moim pomoże. Mało jest takich, coby przez siebie sądzić potrafili; rozsądek ich za cudzą znajomością jest zawsze na powodzie, chwalą lub ganią dzieło, nie dlatego, że złe lub dobre, lecz dla tego, że się temu Księciu lub Panu podobało; a między nawałem wierszy, któremi na nieszczęście od lat kilkunastu przyrzuceni jesteśmy, ledwie kilka osób rozeznać może przez siebie, że ich bardzo mało dobrych. Zbytek, który nas zgubił, do wierszy się nawet rozciąga; niemasz aż do ostatniego żaczka, któryby ich nie robił. Pewien zakon najbardziej jednak w nich przesadza, i sądząc z pozoru, zdaje się, że wszystkie członki jego na złych Poetów się poświęciły: niemasz święta, uroczystości, wesela, urodzin, pogrzebu, stypy, żebyśmy na nie z magazynu tego wierszy nie mieli; z czasem na wszystkie dni roku ich dostaniemy. Szczęśliwy W. Ks. Mość jesteś, że od tych Parnaskich bredni wolne masz uszy; my niemi zupełnie jesteśmy przywaleni.

To szaleństwo już wszystkie ogarnęło Stany,
Poważne nawet wiersze piszą Kasztelany;
— — — — — — —
— — — — — — —[1]


Cobyś W. Ks. Mość rzekł, gdybym mu powiedział, że na Sejmach nawet wierszami gadają? Jeźli Opatrzność Bozka nad Polskim ludem zmiłować się nie raczy, proza nawet z potocznej mowy wypędzona będzie. To jednak przyznać trzeba, że Poeci nasi w nadgrodę tego, prawie wszyscy wiersze, prozą piszą. Onegdaj przyniesiono mi wiersze od tysiąca wierszy; znałem człeka zinąd pełnego rozsądku i czułości; rzuciłem się skwapliwie do czytania tego dzieła; nie wymawiam mu, że zupełnie od początku aż do końca żadnego z prawideł przyzwoitych nie zachował, że tytuł tylko jest prawdziwy, że wstęp nawet nie do rzeczy, ale gdzież tu Poezya? (myśliłem sobie) gdzie duch geniuszu wszystko ożywiający? gdzie gładkość wierszy? gdzie harmonia kadencyi? gdzie żywość myśli z obrazów? Zdziwiłem się, ale sobie niedowierzając, zaniosłem do jednego z przyjaciół moich, człeka obszernej wiadomości i gustu niewątpliwego, którego zdanie za nieomylne w tej mierze dotąd wszyscy poczytują. Patrz (rzekłem) co teraz na imie Poezyi zasługuje? Czytaliśmy to znowu razem, i on przyznać był przymuszony, że od deski do deski nudna tylko proza wszystkie kartki zaległa. Wzieliśmy w ręce Horacyusza, i najpierwej na te napadliśmy prawidło: Mediocribus non licet esse Poetis. Co straszniejsza, że nam drugim podobnym dziełem autor grozi, i jeżeli W. Ks. Mość jako Książe nasz, publicznych Poetom na odwrócenie tej kaźni, supplikacyi nie nakażesz, groźby jego skutek wezmą. Daruj mi W. Ks. Mość, że go tak długo nad tak błahemi zastanawiam rzeczami; i te uwagi mogą na moment go rozweselić. Niechcę jednak zatrudnić mu czasu na sławę Narodu naszego tak szczęśliwie zażywanego, i kończę z wyznaniem, żem jest

Waszej Książęcej Mości


najniższym sługą

Autor.


Do Czytelnika.



Nie podchlebiam sobie, aby to dzieło moje, Damy czytały; niemasz w nim ani miłości, ani lekkości, i do tego napisane po polsku, a ten język nie ma u nich łaski. To prawda, że wielka ich część innego żadnego nie umie, ale je z sekretu wydawać nie trzeba. Wybór kawalerów naszych nie rzuci tu oka, bo każdy zatrudniony jest czem ważniejszem, a do tego możnaż uczciwemu człowiekowi czytać pismo, któremu tytuł Organy? Skończy się tedy czytanie jego na osobach kilku spokojniejszego życia, oświeceńszego dowcipu, pewniejszego gustu, i do tych mam honor mowę moją obrócić. Myśl moja pierwsza zaczynając to dzieło, była zupełnie imitować Le Lutrin de Boileau, Poema w rodzaju swoim najdowcipniejsze, pełne zdrowej krytyki i uciesznych fikcyi. Ale materya moja różniąc się w dalszym jego ciągu, oddalić mi się od oryginału częstokroć kazała; starałem się jednak najbliżej w ślady jego wstępować, wyperswadowany będąc, że większej mieć nie mogę zalety, jak mu być zupełnie podobnym. Pieśni wszystkie zaczynają się od krytycznej moralizacyi, i niektóre wzięte są, z odmianą jednak, z szacownego dzieła La Pucelle d' Orleans. Zastanie Czytelnik noty pod temi wierszami, które są zkąd inąd czerpane, bo się tak ozdobnej zapierać nie chcę kradzieży.





ORGANY

POEMA HEROI-KOMICZNE.



PIEŚŃ PIERWSZA.

Lubo nie krucyatę, wojnę śpiewam świętą,
Nie mniej jednak zażartą, i nie mniej zawziętą;
Powiem wojnę, którą wiódł Pleban z Organistą,
Z szacownej swej powagi zgubą oczewistą.
Muzo! któraś wdzięcznemu Tassowi przychylnie
Darów swych użyczała, gdy opiewał pilnie
Wszystkie dzieła wielkiego Godfryda waleczne;
Jak pobożnych Chrześcijan wiodąc kupy sprzeczne,
Dobył Jerozolimy, zbił Egipcyanów,
Poskromił dumną pychę wyniosłych Sułtanów:
Natchnij mię duchem swoim, bym mógł śpiewać godnie,
Jakie czarna nienawiść zażegła pochodnie
W śród spokojnej przyjaźni, i jakiemi ścieszki
Ścisłą zgodę w wichrzyste zmieniła zamieszki;

Jakie ztąd krwi rozlanie, jak zjadłe gonitwy,
Z jakim mężnym uporem wydawane bitwy,
Jakie z obustron znaczne poniesione straty,
Klęski nie nadgrodzone późniejszemi laty!
Ale dość na tym. Muza prośb moich wysłucha,
Wy krytycy nadstawcie łaskawego ucha,
I czy to dla pożytku, czyli dla zabawy,
Cierpliwie posłuchajcie do końca tej sprawy.
Ledwie tylko jutrzenka nocne gubiąc cienie
Jaśniejsze światu dawać poczęła odzienie,
Przez dziada Organista nagle obudzony,
Co najrychlej uderzyć rozkazał we dzwony,
Ogłaszając śmierć baby, która tejże nocy
Bogu ducha oddała po ciężkiej niemocy;
A księdzu testamentem za świadczone łaski,
Krowę dała i masła starego pół faski.
Silnemi barki dziadów w tę i owę stronę
Ogromne dyndy hałas czynią poruszone.
W miękkiej złożony chrapał Ksiądz Pleban pościeli,
Znużony nabożeństwem z wczorajszej niedzieli:
Na jawie nabożnemi nabitą myślami
Mając głowę, nudził się podobnemi snami.
Śniło mu się, jakoby po ścieszce zbyt śliskiej
Na siwej faworytce do wioski pobliskiej[2]

Gotować i wyprawiać jechał w drogę wieczną
Chorobą złożonego człeka niebezpieczną.
W tym zbudzony brzękliwych dzwonów przykrym dźwiękiem,
Jeszcze niby nad chorym z pobożnym uklękiem
Ziewając i trąc ze snu oczy mdłe i mgliste,
Zdało mu się, że klektał modlitwy strzeliste;
Ale go z tak świętego wywiódł rozumienia,
Wszystkich Zakrystyanów ozdoba, z imienia
Matyasz, Zakrystyan, co tego urzędu
Nie intrygą, ni doszedł z łaskawego względu,
Ale przez nieprzerwane i wielkie zasługi,
Służąc do Mszy, i gasząc świece przez czas długi.
Ty śpisz (rzecze) Prałacie, a w twoim kościele
Rozrządza się kto inny, i to czyni śmiele,
Co prawem, biegiem wieków bez liczby stwierdzonem,
Tobie tylko samemu było pozwolonem:
Ty śpisz gnuśny, a niewiesz, że tam Organista[3]
Z bezczynności i twego ospalstwa korzysta,
I już na miejscu baby dzisiaj zeszłej z świata,
Bez względu na licznego oto kandydata,
Bez twej wiedzy, rozkazu, Pasterskiego zdania,
Swojego koczkodana wziął do kalkowania.
Zaraz siadł przy organach, już podobno słyszę,
Kurzem zaszłe omiata, i rusza klawisze.
Ty nic na to, czy czekasz, iż inne ominę,
Ażeby ci bezprawnie wydarł dziesięcinę,

I za Meszne odebrał, to niech lepiej sobie,
Będzie Plebanem, być zaś Organistą tobie.

Jak ostrem żądłem pszczoły buhaj obudzony,
Miota się i napełnia rykiem wszystkie strony,
Tak tą wzruszony mową Ksiądz Pleban gniewliwy,
Porywa się, do zemsty cale nie leniwy,
Lecz jednak w tym zapędzie tyle miał pamięci,
Że siebie przeżegnaniem i łóżko poświęci,
Uczyni intencyą, chociaż myślał sobie
W jakimby przeciwnika mógł zgładzić sposobie;
To zrobiwszy, porywa rewerendę prędko,
Włożywszy wprzód kołnierzyk i koszulę miętką,
I zaraz szybkim krokiem, gdzie go sława woła,
Chce biedz z zakrystyanem razem do kościoła.
Zadziwiona tym gniewem, odstąpiwszy garka,
Skoczy naprzeciw Panu roztropna kucharka,
I hamując powoli tak żwawe zapędy,
Stój, rzecze, gdzie ty bieżysz o Panie? i kędy
Ten cię zapał porywa? co za sposób nowy,
Iść w ten czas do kościoła, gdy obiad gotowy?
Co cię dzisiaj do postu takiego rozgrzewa?
Wigilią? suchedni kalendarz opiewa?
Pomiarkuj się, ale bądź oto przekonany,
Że nigdy nie był dobrym obiad rozgrzewany.

To wyrzekłszy na stole stawia rosół smaczny:
Daje się tym widokiem wzruszyć Pleban baczny,
I lubo mu nienawiść szeptała do ucha,
On jednak appetytu i kucharki słucha;

Siada, lecz zawsze gniewny połykając całkiem,
Ledwie się niezkąsanym nie zdławił kawałkiem.
O Pańskie zdrowie nader Dorota troskliwa[4],
Mocno na tę porywczość zbytnią uboliwa;
Widzi, że z niestrawnego tak bardzo jedzenia,
Srogich wiatrów nabędzie i głowy bolenia:
A ztąd niebezpieczeństwo czując oczewiste,
Skoczy po Komendarza i po Altarystę,
O przypadku każdemu z przyjaciół powiada:
Nie tak bieży na pomoc zgłodniała gromada,
Jak chcąc jeszcze pieczeni zastać kawał tłusty,
By nim żołądek mogła naładować pusty.
Z radości Prałatowi oczy się iskrzyły,
Gdy taką liczbę wiernych przyjaciół zoczyły,
Purpurowym kolorem zarumienił lice,
Po tak szczęśliwych twarzach wiodąc swe źrenice,
U wszystkich widzi szczerą chęć jemu służenia,
Gniew swój w pomyślną nader nadzieję odmienia;
Niezawodnej zwycięztwa nabiera otuchy.
Tym czasem chcąc posilić wypróżnione brzuchy,
Szynkę przynieść rozkaże, a sam zaś z komory
Bardzo starego miodu wyniosłszy dzban spory,
Nalewa duży kufel: niech się kto chce troszczy
Rzecze, a ja do ciebie Księże Podproboszczy.
Wypił, ten za nim, każdy nachylając dzbana,
Starał się naśladować godnego Plebana,
Tak dobrze, że się same już zostały męty,
Nim ostatni napełnił swój gardziel nadęty;

Sądził zaś zacny Prałat, i bardzo roztropnie,
Że prędzej tym sposobem swych zamysłów dopnie;
Bo łacniej, kiedy trunkiem są zagrzane głowy,
Rozrzewniać miękkie serce żałośnemi słowy.
Zaczem gdy zasiadł każdy miejsce naznaczone:
Odłóżcie, rzecze do nich, nienawiść na stronę,
A względną sprawiedliwość wziąwszy za przewodnią,
Rozsądźcie to uważnie, czyli nie jest zbrodnią
W cudzą wdzierać się władzę, deptać dawne prawa,
Słów mi do opowiedzi tego niedostawa
Z jak haniebną uznanej powagi pogardą,
Organista podnosić chce swą głowę hardą;
Ale ja go uśmierzę, was zaś proszę o to,
Byście mi dopomogli do tego z ochotą,
O was tu samych idzie, dajcie poznać śmiele,
Że wy w swoim jesteście Panami kościele,
I że bez waszej wiedzy i bez pozwolenia,
Żadna się rzecz nie staje, ani się odmienia;
Pokażcie to bezpiecznie temu zuchwalcowi,
Że to wszystko nieważne, co on postanowi,
I że przy nas jest dawna władza wybierania
Zdatnej z tak wielkiej liczby bab do kalkowania.
Do serca poruszona tą mową gromada,
Jednostajnie na chęci jego odpowiada,
Każdy mu pomoc swoją obiecuje szczerze,
Takie więc między sobą stanowią przymierze:
Żeby wszyscy złożywszy jutro radę walną,
Decyzyą w tej mierze wydali finalną,
I żeby po odejściu zagrodzone wrota
Były, mieli obierać per secreta vota.





PIEŚŃ DRUGA.


To tylko, co dwóch wiedzą, sekretem się zowie,
Jako nas słusznie dawne naucza przysłowie;
Między trzema zapewne sekret się nie mieści,
Cóż dopiero, kiedy ich więcej jak trzydzieści?
Każdy, lubo niechcący, wyda się nieznacznie,
Drugi nie myśląc skończy to, co pierwszy zacznie.
Ciekawość, co na każde słowo pilnie godzi,
Zszywając te kawałki, wszystkiego dochodzi;
Dwaj u niej zawsze na to czuwają ministry,
Słuch nad dzidy ostrzejszy, i wzrok równie bystry.
Ta z ich pomocą kąty najciemniejsze zwiedza,
Najskrytsze tajemnice z łatwością wyśledza,
Wie, co się w domach dzieje, co na wsi, co w mieście,
O najmniejszym najpierwsza usłyszy szeleście,
Zawiłe i rozległe szybko przejdzie gmachy,
Boją się jej Królowie, kobiety i gachy,
Wszędzie jej pełno. Ma zaś stolicę w Warszawie;
Tam o najmniejszej zawsze wiadoma zabawie,

Zna, kto z kim jest w przyjaźni, kto źle komu życzy;
Za co ten, co nic nie miał, dziś pieniądze liczy?
Jak ten, co ledwie kontusz dobry miał na grzbiecie,
Dziś się w zielono-żółtej rozpiera karecie[5],
A pyszny, strzyżonego pomuskując wąsa,
Z tych się biedy, co ich zdarł, bezkarnie natrząsa.
Zna, co komu dolega, czy odra, czy ospa,
Za co ten na wieś jedzie, po co tamta do Spa?
Kto się do tej umizga, ta wzajem do kogo,
Kto kiedy za wygraną sprawę płacił drogo,
Kto kiedy ograł kogo szulerską nauką,
Kto oddawał pieniądze tą nabyte sztuką?
Wie, kto się podłym czyni dla nikczemnych zysków,
Kto niesłusznie do mądrych przypuszczon półmisków?
A smacznemi kąskami pasąc brzuch i oczy,
Nigdy z żadnym konceptem w życiu nie wyskoczy.

Ta tedy tak przenikła bystrych oczu Pani,
Organiści do ucha szepce jak najrani,
Że się naprzeciw niemu knuje spisek cichy,
Że pod zgotowanemi pewnie lęże sztychy,
Jeżeli ich nie zdoła odwrócić skutecznie;
Że księża chcą na swoim postawić koniecznie,
I że on razem z babą nabierze się strachu,
Jeźli natężonego nie zwróci zamachu.


W przykrym był prawdę mówiąc Organista stanie,
Największe mało pomódz mogło mu staranie;
Ciężko było złączonej wydołać mu mocy
Od nikogo ni wsparcia mając, ni pomocy;
A już jako w tych razach zwykło bywać zawsze,
Z bojaźni, ustąpiły z głowy myśli żwawsze,
I mniej w nieużytecznym smakując uporze,
Jako o jedynym środku, myślał o pokorze;
Kiedy skołatanego uwagami temi,
Sen zaskoczył i przykrył skrzydłami miękkiemi,

Ale ledwie mu tylko powieki złączone
Oczom spoczynku chcącym zrobiły zasłonę,
I jeszcze po zaśnieniu nie był czas tak długi,
Ażeby się przewrócić dał mu na bok drugi;
Gdy niezgoda rozterków, niepokoju chciwa,
Skrzydła z kłótni, z zamieszków sklejone porywa:
A rzucając w klasztorach swe kochane dzieci,
Pobudzać Organistę wielkim pędem leci.
Lubo w tę jadąc drogę brała dość lot cichy,
Odjazdem jednak swoim pokłóciła Mnichy,
I żeby ich do swego powrotu bawiła,
Z chęcią im Kapitułę wcześnie naznaczyła.

Już dawno Organista za oblubienicę
Wziął był sobie niewiastę wielką czarownicę,
Która w tej z księdzem sprawie od zgody daleka,
Darmo diabłów wzywała na pomoc człowieka.
Jej tedy straszną postać, jej oczy jaskrawe,
Zęby spróchniałe, nogi chude i koszlawe,

Wzięła na się Niezgoda, a z krzywego pyska,
Do jego się pomacku przymknąwszy łożyska,
Te słowa wyzionęła: «Z odważnych zrodzony
«Rodziców, i do wielkich dzieł mężu stworzony,
«Sławny po wszystkich karczmach, niezrównany męztwem,
«I nie jednem z chłopami w załebki zwycięztwem,
«Doznany Organisto! czy spodziałby kto się,
«Byś sobie Plebanowi mogł dać grać na nosie,
«I cierpieć, aby na twe organy rozciągał
«Władzę przykrą, i z twej się słabości urągał?
«Wierzaj mi, wolałabym skończyć żywot lichy,
«Niźli się stać ofiarą dumnej jego pychy;
«Podwaja w przeciwniku dzielność, kto się boi,
«Przeraża nieprzyjaciół, kto odporem stoi;
«Stań się mężnym, a ujrzysz, że ten Pleban podły,
«Co teraz, by cię zgubił, szle do nieba modły,
«I fałszywie mniemając, że mu Bóg pomoże,
«Papla pacierz, pierś tłucze, ostrząc na cię noże:
«Ten człowiek zniewieściały, ta nikczemna dusza,
«Którą przeciw cię teraz nienawiść porusza,
«Odstąpi swych zamysłów, i placu odbiegnie,
«Gdy cię naprzeciw sobie śmiałego postrzegnie.»
Jak kiedy Feba duchem napuszony wieszczek,
Swój dwoisty z trzynożnych daje wyrok deszczek,
Chwytają wielkim ciągiem wszyscy święte smrody,
A każdy nos zatyka, czy stary, czy młody;
On nowe biorąc siły z zapasnej jaskini,
Z głupich przychodniów żarty tylko sobie czyni:
Tak serce Organisty tą mową zagrzane,
Poczuło w sobie męztwo dopóty nieznane;

Porwał się ze snu, jakby go piorun przeraził,
Zawstydzony, że siebie myślą podłą skaził,
I już o zgodzie żadnej nieczyniący wzmianki,
Chcąc się tym lepiej zagrzać, łyknął przepalanki.
Całą więc myśl już na to obrócił i siłę,
Aby raczej śmiertelną tu znaleźć mogiłę,
Niż ustąpić haniebnie, i by te zamysły
Wzięły skutek, najprędzej zawarł związek ścisły
Z Bartkiem, co blisko mieszkał odważnym Stolarzem,
I z Janem bardzo śmiałym, i zręcznym Slusarzem,
Ci zaś do Księdza złości za to mieli wiele,
Że im bronił rzemiosła w święta i w niedziele.
I przeszłego tygodnia za pewną robotę,
Po długiem targowaniu urwał cztery złote:
Onym się więc sekretu całej rzeczy zwierza,
Co chce robić, i kroki jakiemi tam zmierza,
Nienawiść i złość Księdza przed oczy przekłada,
Bliskość niebezpieczeństwa bardziej go rozjada.

«Odwagi wielkiej trzeba, przyjaciele moi,
«Tę kiedy mieć będziemy, nic się nie ostoi.
«Trzeba żebyśmy skrycie dzisiaj ciemną nocą,
«Za wzajemną Organy zburzyli pomocą,
«I tak one zniszczyli, by jak kur zapieje,
«Powstania nawet kiedyś nie mieli nadzieję.

Oba mu na to przyjaźń obiecują szczerą:
Jan obiecał przyjść z młotkiem, a Bartek z siekierą.

«Nie dość tu jest na waszej słownej obietnicy,
«Któż was wie, możecie być jak inni zmiennicy,

«Wszystkich nas trzech przysięga zobowiąże sroga,
«Żadna się w tył nie będzie cofnąć mogła noga.»
Jak więc bohaterowie, co po runo złote,
Za morze się wybierać powzięli ochotę,
Lub ci Grecy w Trojańską co płynęli stronę,
Zbiegłą mężowi nazad chcący wrócić żonę,
Straszną przysięgą stałość wzajemną stwierdzili,
Tyleż i trzej rycerze nasi uczynili.
Potem się pożegnawszy każdy szedł do siebie,
Czynić przygotowanie ku walnej potrzebie,
Ażeby skoro tylko światło słońca zgasło,
Dane im do kościoła zgromadziło hasło.





PIEŚŃ TRZECIA.


Jużem sobie ułożył, aby w trzeciej Pieśni,
Żeby ta cała kłótnia wzięła koniec wcześnij,
Nic morału nie było, bo niewiedzieć na co
Czynić usiłowanie, i starać się z pracą,
Naprawić lud zepsuty; czy ja bocian, aby
Świat czyścić i krzykliwe zbierać z niego żaby?
Lecz wytrzymać nie mogę, nie wiem czym się dzieje,
Z chęciąbym się urzędu podjął kaznodzieje,
A machając rękami z wysokiej ambony,
Wrzeszczałbym: zaniechajcie niezgody szalonej:
Potem zaś treść najprostszą na trzy dzieląc części,
Pismo i Ojców świętych cytowałbym częścij,
A po plagach pamiętny lekcyi rozlicznych,
Wysypałbym gromadę figur retorycznych,
I niezgodębym (za to niech mię nikt nie łaje),
Do brzydkiej niedźwiedników równał szałamaje,
A z dęcia dud niezgodnych chrapliwego dźwięku,
I ruszania klawiszów od niezgrabnych ręku,

Biorąc pochop, wniosekbym czynił nieomylny,
Że u nas dla niezgody dobry rząd bezsilny.
Potem się coraz bardziej w mojej szerząc mowie,
W dalszej dowodzićbym się postarał osnowie,
Jak przez własne zawiści i szkodne niezgody,
Potężne w krótkim czasie upadły narody.
Że u nas osobliwie ta niechęć szalona,
I namiętność, na naszą zgubę ulubiona,
I że nas niezgubiła żadna więcej, jak ta;
Jeźliby mi kto przeczył, manifest ad Acta
Zaniósłbym, i przed niemi stawszy osobiście,
Fałszbym przeciwnej stronie zadał oczewiście;
A gdyby mi i zatym kto nieustępował,
Do przyszłegobym Sejmu pewnie apellował.
Lecz po co w tak dalekie zabiegam granice,
Pewnie moją nauką Polaków oświcę?
Wolę powiedzieć teraz, przez jakie starania,
Do zamysłów szkodliwych przyszedł wykonania
Rozjadły Organista, i przez jak okrutny
Przypadek, swój organy wzięły koniec smutny.
Skoro tylko Morfeusz na tę sferę ciemną
Poczynał władzę swoją rozciągać przyjemną,
Zeszli się trzej rycerze, i poczęli ściśle
Razem się o tak walnym naradzać zamyśle,
I sposobne do tego pobrawszy narzędzie,
Zaraz szli do kościoła patrząc w koło wszędzie,
stąpając ostrożnie[6], bojąc się, by z boku
Dostrzedz ich ciekawemu niezdarzyło oku.
Naprzód ich drzwi świętego wstrzymały kościoła,
Warowne żelaznemi sztabami do koła.

Ale mężnego serca Jan niemyśląc długo,
I w tak wspaniałym dziele spiesząc się z przysługą,
Tak dobrze w mocny zamek tęgi raz wymierzył,
Że jak najsłabszy pęknął, skoro go uderzył.
Runęły drzwi ogromne, a tak siły wspólne,
Do wewnętrza kościoła miały przejście wolne,
Jak gdyby z pomocą armat z swych murów spędzeni,
Już nie bronią przystępu smutni oblężeni,
Niczym niezatrzymany nieprzyjaciel wchodzi,
I dziękując, na tryumf Te Deum wywodzi;
Tak i oni jak tylko do kościoła weśli,
Zaraz trzykroć klęknęli, trzykroć się podnieśli,
Każdy się z nich do modlitw udając gorliwych,
Niebieskiej chciał pomocy w zamysłach szkodliwych.
Pierwszy się Organista porwał niespokojny,
I drugich do rozjadłej pobudzając wojny,
Rzekł głosem bohaterskim: «drogi czas ucieka,
«Teraz pora sposobna, nieprzyjaciel czeka.»
I światłem tlejącego prowadzony garka,
Co go od wiatru szklanna broniła latarka,
Najpierwszy na złe wschody odważnie wstępował,
A swą śmiałością innym drogę pokazował.
Ale kiedy do góry prowadząc krok śliski,
Wlazłszy na wierzch, Organów samych już był bliski,
Sumienie go ruszyło, i nieznanej trwogi
Pełen, sam poniewolnie musiał cofnąć nogi.

Jak kiedy idąc z wojskiem naprzeciw Rzymowi,
Trzeba było Rubikon przebyć Cezarowi,

I temu, który wiernym był obywatelem,
Stać się wiecznym ojczyznie swej nieprzyjacielem,
Myślił długo, niż przebył brzegi niebezpieczne,
Bojaźń w nim z ambicyą walki wiodła sprzeczne;
Jednak jak nieprzyjaciel wolał rozkazować,
Niż podległość, jak wierny obywatel, chować.
Tak i nasz Organista choć miał chęci szczere
Zburzyć organy, wstrzymał rozbójczą siekierę,
Wewnętrznym mimo siebie przerażony strachem,
Lubo już z wymierzonym cofnął się zamachem,
Lecz wkrótce nienawiścią podżarzony srogą,
Przez ławkę, co tam stała, przestąpiwszy nogą,
Chciał oburącz we środek Organów uderzyć,
Lecz ślepa popędliwość niepotrafi mierzyć.
Chybił więc, ale miechy raz okrutny wzięły,
I pęknąwszy na dwoje, żałośnie jęknęły.
Usłyszawszy te jęki zatrwożone szczury,
Co do tych czas spokojne swe tam miały dziury,
Potomki tam sławnego w dziejach Gryzomira,
Którego sława dotąd jeszcze nie umiera;
Nie przeto, że gnuśnego Króla pasł się ciałem,
Lecz że jest w Myszeidzie rycerzem wspaniałem:
Przestraszone z miejsc swoich wychodzą gromadnie,
A gdzie, i jak kto może z popłochu przepadnie.
Za złą wieszczbę Jan z Bartkiem wziął przypadek taki,
Lecz Grzegorz nie uważał na te wszystkie znaki,
Ale porwawszy znowu kosztur okowany,
W same z największą mocą uderzył organy.
Ach! któż to teraz zgadnie? i któż to opisze?
Jako się w różne strony rozpierzchły klawisze,

Jak leżąc skarżyły się załośnemi jęki,
Że z tej, którą kochały, koniec wzięły ręki.
Kto nie zna bohatera dzielnej krwi szafarza,
Jak go bardziej zgiełk bitwy i tumult rozżarza,
Niech sobie Organistę naszego wystawi;
Nad czułym użaleniem czasu on nie trawi,
Lecz w którą tylko stronę mężną ręką kinie,
Albo kilka klawiszów, albo duda zginie.

Zagrzani tym przykładem, daremnie nie stoją
Jan z Bartkiem, ale czynią też powinność swoją,
W najgorętszym zapale już jest bitwa wściekła,
Same mordy, zabójstwa, istny obraz piekła.
Tu widać ciał zabitych zaraźliwe kupy,
Tu ranni na pół żywi leżą między trupy,
Duda pchnięta ostatnim śmiertelnym tchem ziewa,
Klawisz jeden drugiego do bitwy rozgrzewa,
Tu na pół rozpęknięte umierając miechy,
Z żalem nadprzyrodzonym żałują za grzechy.
Zgiełk, hałas, krzyk, zabójstwa, tumult, mordy, wrzawa,
I zewsząd krew niewinna lać się nieprzestawa.
Święci tego kościoła, których dźwięk ten głuszy,
Niespokojni trwożliwe nadstawiają uszy;
W kronice nawet nieraz czytać mi się zdarza,
Że chciał kościoła tego patron zejść z ołtarza;
Lecz że się znajdowały tam święte panienki,
Nie schodził dla zgorszenia, niemając sukienki.

Tym czasem już organy na drobne kawałki
Dokonali druzgotać ogromnemi pałki,

Zapamiętali w gniewie, lecz mężni rycerze,
Każdy się potem zaraz do spoczynku bierze,
Oczekując dnia, srodze jednak niespokojni,
Po tak śmiałym uczynku i krwawej rozbojni.



PIEŚŃ CZWARTA.


Gdybym był kiedy Królem, byłbym sprawiedliwym,
Złychbym z dworu wyganiał, nadgradzał cnotliwym,
Nie brałaby dostojeństw zasłudze intryga,
Źle w tym kraju, gdzie obrot prostotę wyściga.
Każdybym dzień jak Tytus dobrodziejstwy liczył,
Więcej szczęścia ojczyznie, niż sobiebym życzył.
Nad próżnemi rzeczami czasubym nie trawił,
Nadaniem praw narodom słodkichbym się bawił.
Co gdybym był Biskupem lub Officyałem,
Otobym usiłował staraniem nie małem,
Żebym sam z siebie dając przykład nader rzadki,
Nie był nigdy zgorszeniem Chrystusa czeladki.
Nigdybym nic nikomu nie bronił drukować,
Tym się w narodzie rozum może polerować.
Ubogichbym wspomagał, w wydatkach był mierny,
Ojczyznie dobrze życzył, Królowi był wierny.
Gdybym zaś był Ministrem pokoju lub wojny,
W bitwie byłbym rycerzem, a w izbie spokojny,

Dobrebym interesa skutecznie popierał,
Za danie Protekcyi ludzibym nie zdzierał.
O! gdybym był uczonym, lub za niego mianym,
Nie przestałbym być w izbie niby malowanym;
Lub że zjem obiad mądry obok Majestatu,
Pisałbym to i dowiódł niewiernemu światu,
Że zkądkolwiek zagadnie, z której chce tknie strony,
W Prawie, w Rymach i Dziejach jestem nauczony.
Bym kiedy był małżonkiem, nie byłbym zazdrosnym,
Zazdrość, każdy to przyzna, jest zwyczajem sprosnym,
Zwłaszcza, kiedy nie idzie nikomu o Delfina,
A ma jeszcze w zapasie nie jednego syna.

Gdybym był Księdzem owym, o którym tu mowa,
Nie wiele dbałbym, czy ta baba, albo owa
Na organach kościoła mego miechy depcze;
Lecz cóż począć, gdy komu ambicya szepcze,
I nienawiść podburza; poruszyłby piekło.
Zwołał był ksiądz na radę, jak się wyżej rzekło,
Kommendarza. Rozumem i latami stary,
Przywlókł się też o kiju zacny Ksiądz Wikary,
Pobożny Podproboszczy, Altarysta prawny,
Z sąsiadem o altaryą swą kłótniarz ustawny;
Ksiądz kapelan Bernardyn, który tam przebywa,
I pałka sed cum voce siadł informativa.
Każdy się z nich z skromności najmniejszym być mniema
I kłótni tam o miejsce między niemi niema.

Gdy się każdy przed świętym Duchem upokorzył,
W te słowa tłusty Pleban sessyą otworzył:

«Wy, którzy tu te miejsca zasiadacie godnie,
«Wy kościoła podpory i wiary pochodnie,
«Nie trzeba wam powtarzać, bo znacie zaiste,
«Chytrości i podstępy nadto oczewiste
«Gbura, którego ja sam z błota wyprowadził,
«I na tak znakomitym urzędzie posadził;
«Teraz pychą nadęty, zapomniał ten złodziej,
«Żem przecie jego Panem, żem jego Dobrodziej,
«Teraz moją powagą, waszą razem szarga,
«Na nasze przywileje, na władzę się targa,
«A swoich nieprawości dopełniając miarę,
«Do kalkowania babę śmiał naznaczyć starę,
«I kiedym sam niemógł być w kościele, bom chory,
«Ona miechy deptała w wczorajsze nieszpory:
«Wiem, że to z was każdego równie jak mnie boli,
«Czytam to w oczach waszych, że nikt nie pozwoli
«I niedopuści, by taż baba miała zostać,
«Możemy dotąd jeszcze siłom jego sprostać;
«A dzisiaj potępiwszy tę zuchwałość winną,
«Na miejsce naznaczonej obierzemy inną.[7]
Skończył Pleban, a głuche u wszystkich milczenie
Powszechnie rokowało jemu zezwolenie,
Lecz z miejsca swego zabrał głos Ksiądz Podproboszczy:
«Niech się, rzecze, Plebańska Mość o nas nietroszczy,
«Za całe zgromadzenie przysięgam ja szczerze,
«Że nam nikt prerogatyw naszych nie odbierze,
«I wolemy zgubioną mieć z ojczyzną wiarę,
«Niż utracić na włosek przywileje stare.

«Jedna mi tylko na myśl uwaga przychodzi,
«Jeźli się absolutnie postępować godzi,
«I niewiedząc czy nam jest wolno obrać babę,
«Chcieć obarczać przemocą naszą stronę słabę.«[8]
Na to poważny wiekiem Wikary powstawa;
«Prawda, rzecze, że niemasz wyraźnego prawa,
«Lecz podług Axyoma, kędy prawa nima,
«Tam zwyczaj z dawnych czasów miejsce jego trzyma.
«Nie pierwszy rok już siedzieć tutaj mi się zdarza,
«Nie u jednego ja mszą miewałem ołtarza,
«Nie jednego pogrzebłem na cmentarzu trupa,
«Nie jednego widziałem z wizytą Biskupa,
«I jeźli czas tych dziejów z pamięci nie zetrze,
«Szwedów jeszcze przypomnę, i srogie powietrze;
«Bardzo dawno zasięgam, a zawsze i wszędy,
«Plebani w swych kościołach dawali urzędy.»
Do gustu Prałatowi ta przypadła mowa,
Cała zatym przystała Rada na te słowa,
Do kresek już więc skrytych Pleban iść nie mieszka,
Dwie ich ma Małgorzata, a resztę Agnieszka.
Zapadła Pluralitas, więc niemyśląc dłuży,
Krzykną: niechże ten urząd już Agnieszce służy.
A chcąc ją mieć gotową do tego rzemiosła,
Szlą do niej jak najrychlej z dobrą wieścią posła;
Skacze baba z radości, z takiego wybrania,
Swoim się Dobrodziejom jak najniżej kłania,
Schylone plecy bardziej ukłonami garbi,
Uniżonością wszystkich serca sobie skarbi.
Tym czasem zacny Prałat zaczął się gotować,
Aby ją mógł tegoż dnia zaraz installować,

Na organy z niemałym tryumfem wprowadzić,
I w przyzwoitem miejscu godności posadzić,
Lecz bojąc się odporu, kazał, aby cepy,
Drągi, siekiery, kosy, topory, oszczepy
Wzięła czeladź odważna, sam swem męztwem zbrojny
Szedł śmiało, chociaż krwawej spodziewał się wojny;
Za nim następowali Księża nie z daleka,
Każdy z nich losu kłótni takiej pilnie czeka,
Idą na pozór śmiało, a każdy z nich tchurzy,
Krew się w każdym z bojaźni porusza i burzy,
Każdy z nich patrzy w koło, by w przypadku sprzeczki,
Wolne mógł mieć którędy miejsce do ucieczki,
Wszędzie same ponure panuje milczenie;
Ale jak srogie onych było zadziwienie,
Kiedy zamiast odporu i bitwy okrutnej,
Stanął im przed oczyma obraz nader smutny:
Gdzie tylko wzrok obrócą, wszędy znak ruiny,
Tu drzwi mocą wyparte, tu zaś rozwaliny
Wdzięcznych leżą organów, tu miechy, tu duda,
Rozumieli nabożni, że to jakie cuda;
Że na ich ukaranie, bóztwa ręka mściwa,
Te dotąd niesłychane poczyniła dziwa;
Albo piorun zgruchotał z czarnej spadłszy chmury,
Albo ziemi trzęsieniem obalone mury.
Lecz wkrótce niewątpliwe w ruinach oznaki,
Umyślnej zawziętości skazały im szlaki,
A kłótnie, które mieli, i zawzięte zwady,
Wytknęły im autora tak wielkiej szkarady.
Większą to w nich zajadłość, mocniejszy gniew sprawia,
Ochotę do wzięcia zemsty tym chętniej ponawia,

Im większy na ich sercach zostawuje smutek,
Że zamysły ich wzięły tak nie dobry skutek,
Baba płakała widząc nadzieje zmylone,
A Ksiądz Pleban lubo się starał cieszyć onę,
Lubo umysł w nieszczęściu pokazywał hardy,
Lecz niemógł wstrzymać przecież na sercu żal twardy!




PIEŚŃ PIĄTA.


Wszystko tu nie do rzeczy na tym naszym świecie,
Bogaty ubogiego ciemięży i gniecie,
Cnota niema nadgrody, a występek kary,
Stępione prawa patrzą na zbrodnie przez szpary.
Kto sprawniejszy to lepszy, poczciwość niepłaci,
Talentem się nie wesprze człek, ani zbogaci,
Na urzędach intryga i kredyt osadza,
Ten szczęśliwy co kradnie, i ojczyznę zdradza.
Jeźli się godni oto ludzie mówić ważą,
Odpowiedź cała: że tak interessa każą.
Uwielbiam was, i ukłon oddaję wam niski,
Klęknę, jeźli zechcecie, będę się bił w pyski.
Niezgruntowani w rządach swoich politycy,
Nie jest to dzieło mojej słabej mozgownicy
Przenikać co czynicie, bo w fryzurze więcej
Macie rozumu, niż ja w mej głowie cielęcej,
Niechaj jednak z pokorą spytać mi się godzi,
Czy to w dobrego rządu maxymy nie wchodzi,
Ażeby ludzi godnych, wartych z każdej miary,
Wasze łaski i hojne nie mijały dary.

A tam się zaś bogatym nie gnieździły rojem,
Kędy głupstwo przesiada z pysznym niepokojem.
Ale na co ja gadam, i na co mózg suszę:
Powiedzą mi, mój Panie, radzibyśmy z duszę
Uczynić ci: znamy to, że masz talent rzadki,
I prozą piszesz dobrze, i wiersz robisz gładki,
Miej trochę cierpliwości miły przyjacielu,
Oto jeszcze od ciebie zasłużeńszych wielu,
Prace trzeba nadgrodzić, i ciężkie mozoły,
Czekaj. — Czekamci, zawsze jak goły tak goły.
Kiedy kto w niedostatku, i rozum się cieśni,
Ot niewiem, co wam powiem w tej tu piątej pieśni,
Jak organów przywiodę znowu na plac dzieje,
I kogut zjadłszy ziarnko, milej trochę pieje.
Noc, w której pan swych bogactw, a ubóstwa nędza
Zapomina, uśpiła i babę i księdza.
A sen twardy leniwych skrzydeł swych powłoką,
Dla spoczynku powszechnie ludzkie przykrył oko.
Wszyscy spali, przy żonie tu mąż snu zażywał,
Tu kochanek miłością znużony spoczywał,
A świeżych roskosz przez sen zażywając prawie,
Tak się pieścił i cackał, jak gdyby na jawie.
Sam jeden organista oczu niemógł zmrużyć,
Lubo się onegdajszą pracą musiał znużyć,
Ale jakże spać można, kiedy to kto czuje,
Że na karę po jakiej zbrodni zasługuje.
Bo nazajutrz jako wieść doszła jego uszu,
Miało wejście świętego być Jubileuszu;
Pod czas którego każdy czy młody czy stary,
Wolny był zawsze z zbrodni od winy i kary,

Byle księdzu powiedział, co był niebu dłużny,
Obszedł kilka kościołów, i dawał jałmużny.
Już ze wszystkich ulic okolic gromada poddaństwa,
Wiele si też zjechało nabożnego państwa.
Kolasą bułanemi ciągnioną kobyły,
Przywlókł się z swą Imością Podsędek otyły;
Sześcią zdobną gałkami karetę powoli
Przyjechał na ten odpust Wielmożny Podstoli;
Tuż za nim, co każda mieć powinna publika,
Widziano jadącego tej ziemi Skarbnika;
Sześć koni troche lepszych, liczna czeladź dworska
Wydała, że się wali godność Podkomorska.
Za niemi wielka mnogość ziemianek, ziemianów,
Ludzi różnego wieku, rozmaitych stanów,
Kupców swarnych, przekupek, opojów, kramarzów,
Między któremi dwóch też przybyło księgarzów;
Słowem mówiąc na odpust tak wielki, tak rzadki,
Dość się Panów zjechało i wiele czeladki.
Już się sproszone zinąd mnichy i kanony,
Jedni na mszą gotują, drudzy na ambony.
Już się ciekawsza niżli nabożna gromada,
Wali w kościół i ławki najpierwsze zasiada.
Gdy przez cmentarz spiesząc się Pleban do kościoła,
Ujrzał w nim Organistę, a tuś mi, zawoła
Tyś to jest, co do złości łączący odwagę,
Tak znaczną mej godności uczynił zniewagę?
I jeszcze po tej zbrodni śmiesz włazić mi w oczy,
Zaraz ja cię. — Wnet kniemu z impetem przyskoczy.
Strwożył się tym zamachem Pan Grzegorz zmieszany,
Umyka się, by tyłem gdzie przypadł do ściany,

I takie gdy z szybkością wciąż czyni cofanie,
Trafiło się, że stanął przy księgarzu Janie,
Dopadł go tam Ksiądz Pleban, lecz nim doń przyskoczył,
Tak go rznął Brewiarzem, że aż się potoczył.
Zmieszany przywitaniem takiem Organista,
Z łatwości co pod ręką mógł ją mieć, korzysta;
A pewną Plebanowi chcąc gotować zgubę,
Oburącz porwał w gniewie swym Ateny grube[9]
Cisnął je, i tak mocno w głowę go uderzył,
Że ciosem zagłuszony mój Ksiądz ziemię zmierzył.
Na krzyk jego bolesny, na wrzask i lamenta,
Porzuciła ornaty i mszą zgraja święta[10];
A małe uchyliwszy w zakrystyi drzwiczki,
Spieszno biegła na miejsce stoczonej potyczki.
Zaraz się organisty przyjaciele zbiegli,
Skoro na placu księży gromadę postrzegli;
Wielka się między niemi zatym bitwa wszczyna:
Temu oczy podbiła zwycięzka Janina[11]
Ten ogłuszony upadł i ledwie nie kona,
Wziąwszy w łeb tłumaczeniem Rozmów Focyona[12].

Najpierwej altaryście zgruchotano kości
Zbawiennym Tylkowskiego Stolikiem Mądrości[13],
I tobie Podproboszczu zadał raz niezmierny
Koloander kochany Leonildzie wierny[14].
Wieleż to ksiąg pierwszy raz z pyłu wydobytych,
Do bitwy tak zażartej było tam użytych?
Jan ma Wiankiem Rożanym nos srodze podbity[15]
Tego zranił do Nieba Gościniec ukryty[16],
Darmo księgarz troskliwy nie rad takim gościom,
Tym się pragnie opierać gotyckim wściekłościom,
Ledwie na ich zażartość i księgi wystarczą,
Bartek Podproboszczego zwalił Królestw Tarczą[17].
Ten chociaż ciosem takim mocno był dotknięty,
Rzucił nań lubo słabo ubogie Natręty[18].
Nie wiele szkodzić mogła Bartkowi broń krucha,
Chociaż śmiały tłustego nie umykał brzucha:

Ale go jeden z tyłu z najbardziej zawziętych,
Ksiądz Kommendarz dojechał Żywotami Świętych;
Lecz on lubo stłuczony wyszedł ztąd z honorem,
Przywaliwszy obydwu ciężkim Rymów Zbiorem[19].
Szwank dwu zacnych rycerzów pomieszał Prałata,
Więc sam już miłośnego schylił Fortunata[20],
I ostatnie do kupy zgromadzając siły,
Między oczy Janowi cisnął Romans miły.
Mgłą mu grubą do razu zaszły obie oczy,
Skrzepła krew już mu zwolna po żyłach się toczy,
Słowem: po strasznych nudach i ziewaniu ciężkiem,
Wywrócił się i zasnął twardo w błocie grzęskiem.
Przypadł śpiącemu Bartek szybko na ratunek,
W przyzwoity porządnie opatrzon rynsztunek,
A mszcząc się na Prałacie, porwał Banalukę[21],
I nią mu fryzowaną wysadził perukę.
Spadła, a ksiądz ukazał z pod niej łeb tak goły,
Że się w niebie zdziwili święci i anioły,
A w jasne i glansowne wpatrując się ciemię,
Mniemali, że się słońce przeniosło na ziemię.
Bardziej tem rozgniewany Prałat i rozżarty,
Widząc się tak haniebnie z swych ozdób obdarty,

Radby był na hultaja sprowadził pioruny;
Chciał mu ze łba swą ręką pozrywać kołtuny,
Bez uwagi czy siły wystarczać mu będą,
Rzucił się nań nakrywszy głowę rewerendą.
Cofnął się baczny za dwa kroki Bartos w stronę,
I oburącz mu w piersi cisnął Magellonę,
A sam zaś do wrodzonej powracając broni,
Z pięścią się począł krzątać koło księżej skroni,
I byłby Pleban niechcąc legł tam męczennikiem,
Gdyby bolesnym jego obudzony krzykiem,
Co po rannej gdzieś blisko odpoczywał pracy,
Nie przypadł mu na pomoc ojciec Bonifacy.






PIEŚŃ SZÓSTA.


Rodzona siostro śmierci, wojno zapalczywa!
Prawo zbójców, których świat rycerzmi nazywa,
Zbrodniarko z skamieniałych wnętrzności spłodzona,
Wieleś ludzi do swego zagarnęła łona.
Jużem mniemał, że nasz świat opuściwszy stary,
W nowymeś przedsięwzięła wybierać ofiary,
I na Amerykanach wolnych i cnotliwych,
Szłaś probować dzielności twych razów mściwych.
Ale się z dawnym rozstać nie możesz łożyskiem,
Lubym widzę każdy kraj dla ciebie siedliskiem,
W najspokojniejszy kącik codzień twoje zbrodnie,
Najzjadliwszej niezgody zanoszą pochodnie;
Żaden od cię niewolny, kiedy Pleban cichy
Doznał nawet, jak są twe niebezpieczne sztychy.
Otby do tych czas pewnie pod Stolarzem leżał,
By mu nie był na pomoc Bernardyn przybieżał,
Bernardyn młody, żywy, rubaszny i śmiały,
Wart być pomiędzy dzielne liczon Generały[22].

Choć znużony ksiądz jednak przy takiej pomocy,
Byłby do późnej bitwę mógł przeciągnąć nocy,
Gdyby co niecierpliwie już w kościele siedział,
Pan Podstoli o tej się bitwie nie dowiedział;
A zawsze służyć swemu bliźniemu gotowy,
Nie wstrzymał zajuszonych mocą swej wymowy.
Stójcie, rzecze, jaka w was zażartość uparta,
Boga się bójcie, gdy się nie lękacie czarta,
O co idzie? zkąd kłótnia? jaka jej przyczyna?
Co ścisłej zgody waszej dziś węzeł rozrzyna?
Można znaleźć sposoby, co was mogą zgodzić,
Dajcie się tylko proszę trochę ułagodzić.
Niechajże się rozsądek w waszej głowie mieści,
Rzecz mi całą powiedźcie, w niewielkiej słów treści.
Zaraz chciał Organista ułatwić pytanie,
Ale mu odpowiedzieć Pleban nie dał na nie,
I sam zaczął; ale mu przerwał Organista:
Rzecz widzę, rzekł Podstoli, jest to oczewista,
Że będąc rozgniewani, i w tem zamieszaniu,
Memu nie uczynicie zadość pytaniu,
Lecz każdy niech na moment nienawiść zagrzebie;
A tym czasem proszę was na obiad do siebie.
Po dobrej sztuce mięsa; i klarownem winie,
Łatwiej w was zapalczywość zapewne przeminie,
Dopiero po obiedzie zasiadłszy do zgody,
Będziem się starać wszystkie ułatwić przeszkody.

Choć srodze rozgniewani byli i zawzięci,
Przyrzekli to mocnemi przyczyny ujęci.
Podstoli ich do swojej powsadzał karety,
A stangret siekąc konie w osednione grzbiety,
Wlókł się, i choć we wrotach dwa razy zawadził,
Przed dworem ich po krótkiej podróży wysadził.
Po pierwszych przywitaniach, co prędzej z apteczki
Po kieliszku cukrowej wniesiono wódeczki,
Każdy wypił swój wydział, Imość Dobrodzika,
Toruńskiego w zakąskę przyniosła piernika.
Lecz że tak prędko obiad nie mógł być gotowy,
Wszedł znowu na stół likwor wyborny pestkowy,
Likier przedni, lecz to w tym domu nie nowina,
Bo go sama swą ręką pędzi Podstolina.
Dwojaką wódką mając rozegrzane głowy,
Polityczne z ochotą zaczęli rozmowy,
I każdy z nich powiedział co do samej treści,
Jakie miał ze stolicy najpoźniejsze wieści.
Jeden twierdził, że wojna nieochybnie będzie,
Że do tego gotowość już jest znaczna wszędzie,
I pozawczoraj oczy to widziały nasze,
Jak sobie dwa dragany ostrzyły pałasze.
Rozszerzył się Gazeciarz, i pochwał nieskąpi
Nad tym, że niezawodnie lepszy rząd nastąpi,
I takoż jest nadzieja tego oczewista,
Bo o tym napisano arkuszy nie trzysta;
Lecz co mnie także z nowin niepomału cieszy,
Że się dobry porządek do Warszawy spieszy,
Bo chłopca, co bił żydów przed czterema dniami,
Z powagi urzędowej obito rózgami;

Rzekł Podstoli: to widzę, nowiny pisane,
Ale ja mam gazety świeżo drukowane,
Tysiąc rzeczy ciekawych. W ostatnią niedzielę,
Na wielkiem nabożeństwie było ludzi wiele,
I żeby przyzwoitą wspaniałość zachował,
Mszą Pontificaliter Biskup celebrował,
Ksiądz N. N. miał kazanie, wielki kaznodzieja,
Mówią, że swem kazaniem nawrócił złodzieja,
I odtąd poznajemy tę prawdę dość jasną,
Nikomu nic nie wezmą, kto ma kieszeń ciasną.
Dnia ósmego Septembra wielki fest w Piotrkowie,
Bito z armat, i liczne dopełniano zdrowie,
Był obiad, podwieczorek, wieczerza, bal walny,
Pan Starosta odprawił wjazd swój tryumfalny;
Za rzecz zaś osobliwszą piszą z tego miasta,
Umarł człowiek, który miał lat już pułtorasta.
To nowiny, lecz jakie uwagi są przytym,
Jak żartuje sposobem autor wyśmienitym,
Jak rozsądnie przyczyny każdych nowin szuka,
Z gazet jego wiadomość razem i nauka.
To jest, co z doświadczenia wiem, a niezawodnie
Można się na nich czytać nauczyć wygodnie.
Chwalić zatym zaczęto gazety pospołu,
Tym czasem Pan Marszałek prosił ich do stołu,
Cała się zatym zgraja do sali przeniesła,
Musiał siedzieć na stołku kto niedopadł krzesła;
Lecz Pani Cześnikowa obiadu nie jadła,
Że od niej wyżej Pani Skarbnikowa siadła.
Ci, którzy głodni byli, zajadali smacznie,
I Wielmożny Podstoli uważał to bacznie

Że ani mięsa, ani dość zostało sosu,
Aby się mógł na wieczór spodziewać bigosu:
Powtórzone kieliszki jednak i butelki,
Z Podstolskiej duszy smutek wypędziły wszelki,
I żeby wesołości oddalić przeszkodę,
Na wieczór obiecaną odłożyli zgodę.





  1. Tu dwa wiersze wypuszczam. T. Węgierski.
  2. Swawolny Czytelnik niech nie mniena, żeby to o inszej faworytce mowa być miała, jak o kobyle siwej, na której Ks. Pleban zwykł był jeździć do chorego. Przykładne życie Prałata, o którym tu mowa, od wszelkiego podejrzenia go uwalnia.
  3. Tu jest bliższa imitacya du Lutrin zaczynając od wiersza: Tu dors Prélat; et là haut à ta place.
  4. Dorota imie kucharki.
  5. Te wiersze miały znaczną moc w ten czas, kiedy były pisane, świeża jeszcze trwała pamięć zdzierstwa człeka, o którym tu mowa. Teraz, że się już rany w workach tych, od których niesłusznie wyciągał, po części zagoiły, i karetka się zjeździła, mniej mają znaczenia.
  6. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; prawdopodobny brak spójnika I na początku wersu.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak ».
  8. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ».
  9. Nowe Ateny Ks. Chmielewskiego. Książka pełna omyłek geograficznych, bajecznych opisań, fałszywych wiadomości. Dawali jednak ją czytać dzieciom. Ja przypominam sobie, że była częścią edukacyi mojej.
  10. To jest Księża tego Probostwa.
  11. Janina zwycięzkich tryumfów, albo życia Jana III. przez Kazimierza Rubińkowskiego. Autor odejmuje męztwo Janowi III. a przyznaje wszystko cudom, których tam jest większa liczba, niż zwycięztw przez Króla odniesionych.
  12. Rozmowy Focyona przez L'Abbé de Mably do (Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; winno być — po.) francuzku napisane, a przez Ks. Chrościkowskiego niemiłosiernie tłómaczone.
  13. Stół Mądrości przez Ks. Tylkowskiego.
  14. Koloander wiernej Leonildzie przyjaźni dotrzymujący przy różnych nienawiści, wojennych awanturach i przypadkach. Romans dobrze głupi.
  15. Wianek różany wielu-rozlicznego nabożeństwa kwiatów; w Poznaniu 1758.
  16. Gościniec ukryty do Nieba, albo pewny sposób osiągnienia niebios. Autor musiał być nieomylnie świętym.
  17. Tarcza Królów i Królestw, pobożność gruntowna codziennemi zabawami wzmacniająca się; 1773. w Warszawie.
  18. Natręty, komedya Bielawskiego, ze wszystkim zarzucona, po 26. scen w jednym Akcie.
  19. Zbiór Rymów przez Załuskiego, pięć grubych Tomów in 4to.
  20. Fortunat, Romans nudny, którego kartki bez ziewania czytać nie można.
  21. Banaluka, dawna bardzo Historya Romansowa pozbawiona sensu, ledwo już Podsędków jest zabawą.
  22. Nie pomiędzy Generałów-Majorów lub Lejtnantów, ale pomiędzy Bernardyńskiemi czyni go pomieszczenia godnym, kto czytał: Le chapitre des Cordeliers: wielkie przymioty powinien mieć ich Generał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tomasz Kajetan Węgierski.