Podwójne porwanie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podwójne porwanie |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Już wschód w srebrzystej stanął bieli i słońce promieniami swemi całą naszą półkulę oświeciło, gdy Fiammetta, zbudzona wdzięcznemi śpiewy ptaków, zwiastujących z drzew i krzewów pierwszą dnia godzinę, wstała i resztę towarzystwa obudzić kazała. Zebrawszy się, udali się na przechadzkę. Wesoło gwarząc, przechadzali się po polu, w dolinie leżącem, póki słońce nie stanęło na niebie. Gdy słoneczne promienie żarem tchnąć poczęły, towarzystwo do domu, powróciło, aby pokrzepić się winem i różnych słodyczy skosztować. Potem do obiadu, wszyscy w ogrodzie pozostali. Gdy czas obiadu nadszedł, marszałek wszystko do posiłku przygotował. Na rozkaz królowej zagrano na cytrze i kilka piosenek odśpiewano, a potem towarzystwo ochoczo do stołów zasiadło. Po obiedzie, wedle obyczaju, poczęli tańczyć przy dźwięku instrumentów. Wreszcie królowa wszystkich na spoczynek odpuściła. Niektórzy legli na łoża, inni zasię ostali w ogrodzie, aby różnym rozrywkom się oddawać. Gdy nadeszła godzina dziewiąta, wedle obyczaju, zebrali się koło fontanny. Królowa, pierwsze miejsce zająwszy, spojrzała z uśmiechem na Pamfila i rozkazała mu rozpocząć szereg wesołych opowieści. Pamfilo, posłuszny wezwaniu, zaczął w te słowa:
Miłe damy! Wiele znam opowieści, któremi wesoły dzień dzisiejszy zacząćby było można, ale jedna z nich szczególnie mi do smaku przypada, nie tylko bowiem szczęśliwie się kończy, czego materja naszych opowieści dzisiaj wymaga, lecz i okazuje dowodnie potęgę miłości, którą wielu ludzi, nie wiedzących, co mówią, ośmiela się ganić i przeklinać. Mniemam, że wszyscy, tutaj zebrani, miłują; dlatego też historja moja przypaść im winna do serca.
Z starożytnych kronik wiadomo nam, że na wyspie Cypr żył ongiś człek szlachetnego rodu, zwany Aristippo, z którego mieniem mienie żadnego z jego współziomków w paragon wchodzić nie mogło. Los mu wielce sprzyjał we wszystkiem, krom jednej rzeczy, która mu wiele smutku przyczyniała. Jeden z jego synów, urodą i postacią nad braćmi swymi górujący, miał wielce tępe przyrodzenie i umysł głupkowaty. Młodzieńca tego zwano Galeso. Chocia preceptor starań i trudów, a rodzic pieszczot i plag nie litował, nie sposób go było nauczyć gramatyki i dwornego obejścia. Głos jego pozostał grubym i chrapliwym, a zachowanie, godniejsze bydlęcia, niż człowieka. Dlatego też nazwano go Cimone, co tyle znaczy w tamtejszym języku, ile u nas „bałwan“4 lub „bydlę“. Nieszczęśliwy ojciec płakał gorzko nad losem syna, aż wreszcie, straciwszy wszelką nadzieję uszlachetnienia go, wysłał go na wieś, aby tam z parobkami przestawał, nie chciał bowiem mieć ciągle na oczach ciężkich swoich zmartwień powodu. Cimone wielce się z tego ucieszył, bowiem obyczaje pospólstwa bliższe mu były, niźli obyczaje ludzi polerowanych. Udał się zatem na wieś i tam gospodarstwem się zajął. Pewnego dnia po południu wyszedł z domu z kijem na ramieniu, aby dojrzeć robót w polu. Droga szła przez piękny gaik, który w tej porze roku stał w zieleni. Ani chybi sam los jego krokami kierował. Przechodząc przez łączkę, otoczoną wysokiemi drzewami, obaczył wielce urodziwą, młodą dzieweczkę, śpiącą obok źródła, tchnącego świeżością. Cienka, przezroczysta szata, okrywająca śpiącą dzieweczkę, pozwalała dokładnie rozróżnić jej piękne kształty. Śnieżnej białości okrycie szczelniej ją zasłaniało tylko od pasa do nóg. U stóp jej spoczywały dwie białogłowy i mężczyzna, widać na służbie u niej pozostający. Cimone po raz pierwszy w życiu obaczył kształtne członeczki niewieście; oparty na kiju, w osłupieniu przypatrywał się dzieweczce długo i uważnie. I oto nagle w jego nieokrzesanej duszy, której usilne starania uszlachetnić dotąd nie zdołały, zrodziła się myśl, że dziewczę to jest najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek śmiertelny wzrok mógł ujrzeć. Tak myśląc, zważał pilnie wszystkie jej ciała ponęty; podziwiał prześliczne jej włosy, które mu się złotemi wydawały, czoło, usta, nos, szyję i ramiona, w szczególności zaś dziewicze piersi, nie całkiem jeszcze rozwinięte. Przedzierzgnąwszy się nagle z gbura w wielbiciela piękności, jął pragnąć gorąco, aby dzieweczka otworzyła oczy, głębokim snem zamknione. Kilka razy przychodziła nań pokusa obudzenia młódki, aliści, jako że zdała mu się ona od wszystkich białogłów piękniejsza, nie śmiał tego uczynić, ze strachu, że mógłby boginię obrazić. Wiedząc, że niebiańskie istoty mają większe prawo do czci, niźli ziemskie, postanowił zaczekać, aż dzieweczka sama oczy otworzy. To oczekiwanie męczyło go, jednakoż, zatopiony w rozkoszy, nie ruszał się z miejsca. Wreszcie dzieweczka, którą Ifigenją zwano, ocknęła się, podniosła głowę i, obaczywszy Cimone, stojącego przed nią, wielce się zdziwiła i rzekła:
— Czego szukasz, Cimone, w gaju o tej godzinie?
Cimone znany był w tej okolicy każdemu, dzięki swojej urodzie, głupocie i bogactwu swojego ojca. Nie odparł on nic na pytanie Ifigenji, jeno wpatrywał się uparcie w jej oczy, bowiem zdało mu się, że spływa nań z nich jakaś niewymowna słodycz, dotychczas mu nieznana. Dzieweczka spostrzegła to, a obawiając się, aby dzikus od tak osobliwego wpatrywania się w nią nie przeszedł do jakichś nieobyczajnych ruchów, podniosła się, zawołała na służbę swoją i rzekła:
— Bądź zdrów, Cimone!
Cimone jednak, nie chcąc odejść, odparł:
— Pójdę z tobą!
I chociaż młódka, wciąż jeszcze mu niedowierzająca, przystać na to nie chciała, młodzieniec aż do samego domu ją odprowadził. Poczem udał się natychmiast do swego rodzica i oznajmił mu, że pod żadnym warunkiem dłużej na wsi nie pozostanie. Ojcu i krewniakom wielce to nie po myśli było, pozwolili mu jednakoż pozostać w mieście, ciekawi byli bowiem dowiedzieć się, co tak jego gusty odmieniło. Cimone zaś, którego serce żadnemu wpływowi dotąd nieprzystępne, piękność Ifigenji strzałą miłości przeniknęła, w krótkim czasie ojca swego, krewniaków i wszystkich znajomych w zadziwienie wprawił. Naprzód bowiem poprosił ojca, aby dał mu te same stroje i ozdoby, co jego braciom, na co ojciec zgodził się z radością. Potem jął przestawać z młodzieńcami wykształconymi, uczył się od nich obyczajów, i dworności, które szlachetnie urodzonym ludziom, a zwłaszcza kochankom przystoją i w ten sposób, ku powszechnemu zadziwieniu, w krótkim przeciągu czasu nie tylko gramatyki się nauczył, aliści stał się i w filozofji uczniem wielce biegłym. Wszystko to było skutkiem jego miłości do Ifigenji. Wkrótce jego obyczaje z grubych polerowanemi się stały; opanował kunszt śpiewu, stał się zawołanym jeźdźcem i we wszystkich wojennych ćwiczeniach celować począł. Nie będę się tutaj szerzył nad wszystkiemi jego przymiotami, powiem jeno, że i cztery lata nie minęło od dnia, w którym się zakochał, a już młodzieży cypryjskiej wykształceniem i szlachetnemi obyczajami przodował. Cóż rzec będziemy mogli o urodzie damy i o tym Cimone? Ani chybi pomyśleć musimy, że w jego duszy kryły się bogate dary, które zawistna fortuna w najsilniejszych pętach, w małym zakącie jego serca trzymała; dopiero Amor, od fortuny potężniejszy, łańcuchy te rozerwał. Bóg miłości, co budzi drzemiące talenta, rozproszył mgłę i umysł jasnym światłem oświecił, chcąc pokazać, z jakich otchłani może ducha człowieczego wydobyć, aby jego przymioty w niezaćmionym przedstawić blasku. Chociaż Cimone, jak to pospolicie z zakochanymi młodzieńcami się zdarza, w objawach swej miłości do Ifigenji nieraz miarę przechodził, jednakoż ojciec jego wszystko to cierpliwie znosił; owszem, zważywszy, że Amor syna jego z barana na człowieka przemienił, zachęcał go sam do miłości. Młodzieniec przez pamięć, że Ifigenja przy pierwszym spotkaniu Cimonem go nazwała, zatrzymał to imię, zamiast właściwego Galeso. Cimone, pragnąc miłość swoją uwieńczyć, udał się do Cypsea, ojca Ifigenji, aby go o jej rękę poprosić. Aliści Cypseo odparł, że przyrzekł był ją właśnie młodemu rodyjskiemu szlachcicowi, Pasimundowi.
Gdy nadszedł dzień zaślubin, narzeczony przysłał po Ifigenję. Wówczas Cimone rzekł do siebie:
— O Ifigenjo, teraz przyszła stosowna pora, w której dowieść należy, jak cię miłuję. Dzięki tobie człowiekiem się stałem, a jeśli cię teraz posiądę, zaiste za równego bogom się poczytam! Albo będziesz należała do mnie, albo zginę.
Zwoławszy w tajności na naradę kilku przyjaciół, uzbroił okręt, wyruszył na niem na morze i jął oczekiwać na statek, który miał odwieść Ifigenję na Rodos do jej męża.
Tymczasem ojciec młodej dziewczyny, przyjąwszy z wielką czcią wysłańców swego przyszłego zięcia, oddał im Ifigenję, Cimone, czatując na nią, spostrzegł następnego dnia okręt, na którym płynęła. Zbliżywszy się do korabiu, zawołał wielkim głosem:
— Zatrzymajcie się i zwińcie żagle, jeżeli nie chcecie zginąć w głębi morza.
Na ten okrzyk Rodyjczycy porwali za broń i do walki się przygotowali. Cimone zarzucił hak na ich pokład i skoczył nań z odwagą lwa, nie oglądając się nawet, czy kto idzie w jego ślady i nie zważając na liczbę wrogów swoich. Miłość dodała mu sił. Z nożem w ręku rzucił się w sam środek nieprzyjaciół, którzy wokół niego ranni i martwi padali. Wreszcie Rodyjczycy, grozą przejęci, rzucili broń i za zwyciężonych się uznali, błagając Cimone, aby ich wziął w niewolę. Wówczas Cimone rzekł do nich:
— Młodzieńcy! Nie żądza łupu, ani nie nienawiść do was pobudziła mnie k‘temu, że z orężem w ręku tu, na morzu, na was napadłem. To, co jest dla mnie najdrogocenniejszym skarbem łatwie i bez zwady otrzymać mogę. Miłuję Ifigenję, a jeśli siłą z rąk waszych ją biorę, to winien temu jest jej rodzic, który mi jej po dobrej woli dać nie chciał. Stanę się dla niej tem samem, czem chciał być wasz Pasimundo. Oddajcie mi ją i ruszajcie z Bogiem!
Rodyjczycy raczej z konieczności niż z dobrej woli oddali Cimone płaczącą Ifigenję. Cimone, ujrzawszy ją we łzach, zawołał:
— Nie trap się, najmilsza! Jestem twoim Cimone, który wytrwałą miłością swoją więcej praw do ciebie zyskał, niźli Pasimundo, dzięki obietnicy rodzica twego. Poczem, nie tknąwszy nic z własności Rodyjczyków, rozkazał przeprowadzić dzieweczkę na swój pokład i odpłynął.
Cimone, niezwykle uradowany z tak drogocennej zdobyczy, ze wszystkich sił starał się pocieszyć Ifigenję. Potem zwołał na radę towarzyszów swoich i spytał, azali bezpiecznie będzie na Cypr powrócić. Wszyscy osądzili, że lepiej będzie ku Krecie się obrócić, gdzie Cimone wielu przyjaciół i znajomych posiadał. Aliści fortuna, która tak łatwie pozwoliła mu owładnąć umiłowaną dzieweczką, nagle niezmierną radość zakochanego młodzieńca w gorzki smutek przemieniła. Nie upłynęły bowiem jeszcze cztery godziny od chwili napaści na rodyjski korab, gdy nastąpiła noc, od której Cimone najwyższej, nieznanej mu jeszcze rozkoszy się spodziewał; podniósł się wiatr, niebo się zamroczyło chmurami i całe morze strasznie się poburzyło. Nikt nie wiedział, w którą stronę okręt płynie; marynarze, spełniając swoją służbę, z trudnością na nogach się utrzymywali. Jak głęboko się tem Cimone strapił, mówić nawet nie trzeba. Zdało mu się, że bogowie tylko dlatego jego marzenie spełnili, aby silniej odczuł okropność śmierci, która go dawniej nie straszyła. Towarzysze jego także w głos się skarżyli, ale najżałośniej zawodziła Ifigenja, płacząca i drżącą całem ciałem przy każdem pochyleniu się okrętu. W rozpacznych słowach przeklinała miłość Cimone i wyrzekała na jego zuchwalstwo, twierdząc, że gniew bogów jest przyczyną tej burzy, bowiem bogowie, nie chcąc, aby Cimone wbrew jej woli za małżonkę ją pojął, postanowili naprzód ją życia pozbawić, a potem i jego uśmiercić. Wiatr tymczasem dął z coraz większą siłą, tak iż marynarze całkiem głowy potracili. Gdy tak wszyscy nie wiedzieli dokąd płyną, okręt zbliżył się do brzegów Rodosu. Marynarze, nie domyślając się nawet, że to Rodos i widząc brzeg ziemi, wszelkich wysiłków dokładali, ażeby na ląd się dostać i życie uratować. Los był im przychylny, wiatr zagnał okręt do buchty, do której niedawno zawinął był okręt z Rodyjczykami. Gdy świt nastał i i zorza na niebie błysnęła, towarzysze Cimone ujrzeli okręt Rodyjczyków, stojący od nich nie dalej, jak na strzał z łuku. Na ten widok Cimone przeraził się niewymownie i rozkazał wszelkich sił ku temu dołożyć, aby buchtę opuścić, choćby potem i przyszło zdać się na losy przeciwne, nigdzie bowiem groźniejsze niebezpieczeństwo na nich czekać nie może. Wszystkie ich wysiłki jednakoż daremne były; okrutny wicher dął tak silnie, że nie tylko wyjść im na pełne morze nie dozwolił, ale, mimo rozpacznego oporu, do lądu ich przyparł. Gdy tylko do brzegu się przybliżyli, natychmiast marynarze rodyjscy ich poznali. Kilku z nich pobiegło do pobliskiego grodu, aby uwiadomić młodych panów rodyjskich, którzy już pierwej na ląd wyszli, że Cimone z Ifigenją zostali przygnani burzą do tego samego miejsca, co i oni. Szlachcice rodyjscy, niezmiernie tą wieścią uradowani, zebrawszy gromadę uzbrojonych ludzi, pobiegli na brzeg morski. Tymczasem Cimone i jego ludzie, opuściwszy pokład, postanowili w pobliskim lesie schronienia szukać, aliści pochwycono ich wraz z Ifigenją i do grodu odprowadzono. Pasimundo, na wieść o tem, wniósł skargę przed senat rodyjski. Senat wysłał Lysimacha, będącego w tym roku wielkorządcą Rodosu, z oddziałem żołnierzy, aby Cimona wraz z jego towarzyszami w więzieniu osadził. Takim oto sposobem postradał nieszczęśliwy Cimone ledwie pozyskaną Ifigenję, nie otrzymawszy od niej nic więcej od kilku pocałunków. Ifigenję powitały ze czcią szlachcianki rodyjskie, starając się zatrzeć w jej pamięci wrażenia niewoli i strachu, przeżytego przez nią w czasie burzy, i zajmując się nią troskliwie aż do dnia naznaczonego na zaślubiny.
Pasimundo wielce się o to starał, aby Cimone i jego towarzysze na śmierć skazani zostali, jednakoż szlachta rodyjska, z którą tak łaskawie się był obszedł, wolność jej powracając, nastawała na to, aby życie im darowano, skazując ich jeno na wieczyste więzienie. Cimone z towarzyszami znalazł się tedy w lochu, gdzie wiek swój trawił w rozpaczy, nie mając żadnej nadziei na wyzwolenie. Tymczasem, gdy Pasimundo z przygotowaniami do wesela się spieszył, los, jakgdyby żałując krzywdy Cimonowi wyrządzonej, przyszedł mu z nieoczekiwaną pomocą. Pasimundo miał młodszego brata, imieniem Hormisda, który przez długi czas ubiegał się o rękę pewnej pięknej i szlachetnej dziewicy, Kassandrą zwanej. Ową Kassandrę miłował także Lysimachus; Pasimundo, przygotowując wielkie uroczystości na dzień swych zaślubin, pomyślał, że dla uniknięcia niepotrzebnych wydatków i straty czasu, dobrze będzie jednocześnie z swojem weselem wesele Hormisdy odprawić. Porozumiał się tedy raz jeszcze z rodzicami Kassandry i skłonił ich do tego, iż Hormisdę za zięcia przyjęli, zgadzając się na dopełnienie zaślubin tego samego dnia. Lysimachus, dowiedziawszy się o tem postanowieniu rodziców Kassandry, niszczącem wszystkie jego nadzieje, niepomiernie się strapił; dotychczas bowiem spodziewał się ciągle, że, jeśli Hormisdzie odmówią, to on Kassandrę dostanie. Jednakoż, jako człek wielce roztropny, z gniewem swym się nie zdradził, ale jął rozmyślać nad tem, jakby wykonaniu tych zamysłów przeszkodzić, wreszcie postanowił, że jest tylko jeden środek: porwanie Kassandry. Sprawa ta wydała mu się łatwa, ze względu na godność, jaką piastował.
Po długiej walce dusznej, cześć ustąpiła wreszcie miejsca miłości i Lysimachus postanowił pochwycić Kassandrę, choćby go to i życie kosztować miało. Głowiąc się nad tem, czyją pomoc mógłby tu sobie zapewnić, wspomniał o Cimone, który pospołu z towarzyszami w lochu siedział. Lepszych i wierniejszych pomocników w tym wypadku znaleśćby nie mógł. Najbliższej nocy rozkazał tedy tajnie ich do siebie przywieść i rzekł do nich w te słowa:
— Cimone! Bogowie, rozdzielający łaskawie i hojnie dary swoje między śmiertelników, lubią także często cnotę ich na twarde próby wystawiać. Tych, których w losu niestatkach stałymi i nieugiętymi znajdują, obdarzają nagrodą najwyższą, bowiem uważają ich za zasługujących ze wszechmiar na nią. Dlatego też i ciebie postanowili doświadczyć jeszcze wówczas, gdyś przebywał w domu ojca swego, który, jak słyszę, jest pono wielce bogatym człowiekiem. Naprzód tedy, jak powiadają, serce twoje zapaliło się pragnieniem miłości, która z grubego zwierzęcia w człowieka cię przemieniła; potem nieszczęsnych przygód i więzienia zaznać musiałeś. Bogowie drogą tych doświadczeń uznać pragną, czy duch twój silnym pozostał, takim, jakim był wówczas, gdyś się radował, zdobyczą owładnąwszy. Jeśli jest tak w samej rzeczy, to bogowie gotowi są obdarzyć cię najwyższem szczęściem, o czem chcę cię uwiadomić, abyś już teraz dawne siły ducha w sobie skrzepił. Otóż Pasimundo raduje się teraz z zwycięstwa swego nad tobą i przyspieszyć się stara związek swój z Ifigenją, którą los już raz tobie oddał poto, aby ją ci nagle odebrać. Jak nad tem boleć musiałeś, wiem najlepiej ja, bowiem podobne cierpienia znoszę. W tym samym dniu co ciebie i mnie okrutny los ma spotkać; obaczę Kassandrę żoną Hormisdy, który jest bratem wroga twego. Jeden tylko widzę środek, aby móc do podobnej niesprawiedliwości fortuny niedopuścić: z orężem w ręku porwać musimy umiłowane przez nas białogłowy. Powrócona ci wolność bez Ifigenji wielkiej wartości, jak tuszę, dla ciebie mieć nie może; aliści, gdy na swobodzie się ockniesz, wolność ta przeciwną ci nie będzie, gdy zasię rady się mojej posłuchasz, bogowie ci dopomogą.
Słowa te powróciły Cimone straconą otuchę. Nie namyślając się długo, odparł w te słowa:
— Lysimachu! Nie znajdziesz wierniejszego i mężniejszego pomocnika, niźli ja. Rzeknij mi tylko, co mam uczynić, a obaczysz, że dokonam wszystkiego z nadprzyrodzoną prawie siłą.
— Za trzy dni — rzekł Lysimachus — młode oblubienice mają wstąpić do domu swoich mężów. Wieczorem tedy, ty ze swymi towarzyszami, a ja z oddziałem zbrojnych, wtargniemy do wnętrza domu, porwiemy nasze umiłowane od biesiadnego stołu i uprowadzimy je na okręt, który już tajemnie przygotować kazałem. Kto nam na wstręcie stanąć się odważy, zginie nędznie!
Zamysł ten wielce się Cimone podobał. Powrócił spokojnie do więzienia i jął czekać na dzień oznaczony. Nadszedł wreszcie dzień zaślubin. Zaczęła się wspaniała uczta i cały dom wesołością rozbrzmiewał. Tymczasem Lysimachus wszystko już przygotował. Cimone, jego towarzysze i przyjaciele Lysimacha otrzymali broń, którą pod szatami ukryli. Lysimachus gorącemi słowy do walki ich zagrzał, a potem na trzy hufce podzielił. Pierwszy ostawił w przystani, aby nikt w stosownej chwili na okręt wejść im nie przeszkodził, a z dwoma drugimi do domu Pasimunda wyruszył. Tutaj jeden oddział stanął przed drzwiami na przypadek, gdyby ktoś od wnętrza te drzwi zamknąć się starał, odwrót im odcinając. Nareszcie na czele ostatniego oddziału Cimone i Lysimachus weszli do sali weselnej, gdzie obie oblubienice, otoczone damami, za stołem siedziały. Napastnicy przewrócili stoły, pochwycili swoje umiłowane i natychmiast powierzyli je towarzyszom z rozkazem, aby je na okręt uprowadzili. Białogłowy poczęły płakać i lamentować, goście i służba także krzyk podnieśli, tak iż cały dom wrzawą się napełnił. Cimone i Lysimachus, dobywszy mieczów, przebili się przez tłum gości ku wyjściu. Na schodach rzucił się na nich Pasimundo, który na gwałt podniesiony nadbiegł z ogromną pałką w ręku. Cimone ciął go mieczem tak potężnie przez głowę, że go trupem u nóg swoich położył. Od drugiego ciosu poległ Hormisda, spieszący na pomoc bratu swemu. Ostawiwszy dom, pełen krwi, jęków, skarg i żałoby, nie mieszkając, do przystani się udali. Wprowadziwszy białogłowy na pokład okrętu, odbili od brzegu, bowiem już im tłum zbrojnych zagrażał. Po przybyciu na Kretę Cimone i Lysimachus, serdecznie przez krewniaków i przyjaciół witani, zaślubili damy swoje wśród nieskończonych i świetnych uroczystości. Na Cyprze i Rodosie długo jeszcze chodziły słuchy o ich zuchwałym czynie, który powszechną grozę wywołał. Aliści dzięki poplecznictwu przyjaciół i krewnych, wreszcie winowajcom przebaczono tak, iż Cimone z Ifigenją na Cypr, a Lysimachus z Kassandrą na Rodos powrócili. Tam pospołu z żonami swemi długo jeszcze w szczęściu i w miłości żyli.