Podróże Gulliwera/Część czwarta/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część czwarta
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.



Autor opisuje niektóre własności Jahusów.
— Wielkie cnoty Houyhnhnmów.
— Wychowanie i ćwiczenie młodzieży.
— Powszechne ich zgromadzenia.



Z


Znając lepiej od mojego pana naturę ludzką, mogłem z łatwością opisany przez niego charakter Jahusów zastosować do siebie i moich współbraci; lecz w nadziei, iż przez własne uważanie daleko większe zrobię w tym względzie odkrycia, prosiłem często mojego pana, aby mi pozwolił oglądać stada Jahusów w sąsiedztwie. Był tak łaskaw że mi udzielił swoje do tego przyzwolenie, w przekonaniu, iż nienawiść którą miałem ku tym obrzydliwym zwierzętom przeszkodzi, żebym mógł zostać przez nie zepsutym. Rozkazał też ażeby rudy koń, jeden z jego służących, odznaczający się poczciwością, siłą i dobrocią towarzyszył mi tamże. Bez tej obrony, muszę wyznać, nie odważyłbym się wystawić na podobną awanturę. Opowiedziałem już czytelnikowi jakie przykrości miałem od brzydkich tych zwierząt zaraz po mojem przybyciu do tego kraju, i potem kilka razy bardzo mało brakowało, żem nie wpadł w ich pazury, przechadzając się bez kordelasa w niejakiej od mojego mieszkania odległości.

Zdaje mi się z pewnością, iż uważały mnie za jednego ze swego rodzaju, i ja sam byłem tego przyczyną, pokazując im nie raz, gdy mój towarzysz znajdował się przy mnie, pierś, ręce i nogi odkryte. Zbliżały się w tenczas do mnie tak blizko o ile się na to odważyć mogły, i usiłowały naśladować jak małpa moje poruszenia, lecz zawsze z oznakami największej nienawiści; podobnie jak dzikie małpy zwykły ścigać oswojoną, w czapkę i pończochy ubraną, jeżeli się ta w ich towarzystwo przypadkiem dostanie. Od dzieciństwa Jahusy są bardzo zręczne: raz udało mi się złapać trzechletniego samczyka, którego przez wszelkie pieszczoty usiłowałem uspokoić, ale ta mała potwora zaczął okropnie krzyczeć, kąsać mnie i drapać z taką zawziętością iż musiałem go puścić; był też wielki czas potemu, bo na krzyk jego, przybiegło całe stado młodych i starych Jahusów, ale widząc że mały jest wolny i zdrowy (gdyż biegł do nich z największą szybkością), i że rudy koń znajduje się w blizkości mojej, żaden z nich nie odważył zbliżyć się do mnie. Dostrzegłem że ciało tego małego zwierza niezmiernie śmierdziało, podobnie do odoru lisa pomieszanego z odorem łasicy, nawet daleko jeszcze od obydwóch obrzydliwiej. Zapomniałem o jednej okoliczności (i czytelnik przebaczyłby mi niezawodnie z chęcią gdybym ją i całkiem zamilczał): gdym trzymał tę małą potworę na rękach, wypróżnił się na mój ubiór: szczęściem był w poblizkości strumień, gdziem się czysto obmył; nie ośmieliłem się jednak stanąć przed moim panem, aż się należycie przewietrzyłem.

Podług wszystkich które robiłem spostrzeżeń, Jahusy zdawają się być najniepojętniejszemi zwierzętami, ich zdolności nie rozciągają się na więcej jak na ciągnienie i noszenie ciężarów. Zdaje mi się jednak, iż wada ta pochodzi jedynie z przewrotnego i krnąbrnego ich charakteru. Są niezmiernie chytre, złośliwe, podstępne i chciwe zemsty. Są bardzo silne i mocne, ale zaraz i bojaźliwe, a następnie bezwstydne, podłe i okrutne. Uważano że rude obojga płci są daleko lubieżniejszemi i złośliwszemi od drugich, które je jednak w sile i pracowitości przewyższają. Houyhnhnmowie trzymają Jahusów używanych do roboty, w stajniach nie bardzo od domu odległych, resztę zaś wypędzają na pewne pola, gdzie wykopują korzenie, jedzą różne zioła, szukają zdechlizny a czasem łapią łasice i luhimusy (gatunek dzikich szczurów) które z wielką chciwością połykają. Natura uczy je wydrążać paznokciami głębokie jamy na spadzistej stronie pagórków, gdzie robią sobie legowiska; samice sporządzają sobie daleko obszerniejsze, żeby się w nich kilka młodych zmieścić mogło.

Od dzieciństwa pływają jak żaby i mogą zostawać bardzo długo pod wodą gdzie łapią ryby, które samice do domu dla swych młodych zabierają. Przy tej okoliczności niech mi czytelnik pozwoli opowiedzieć ciekawą bardzo awanturę.

Jednego dnia przechadzałem się z moim obrońcą, rudym koniem, na polu, a że było gorąco, prosiłem go ażeby mi pozwolił kąpać się w rzeczce w poblizkości będącej. Otrzymawszy pozwolenie, rozebrałem się zupełnie i wszedłem powoli do wody. Przypadkiem stała za poblizkim pagórkiem młoda samica Jahu i widziała to wszystko: natychmiast zdjęta pożądliwością, (jakem się ja i rudy koń domyślał) przybiegła z największą prędkością i wskoczyła w odległości może pięciu łokci odemnie w wodę. Nigdy w życiu mojem nie przeląkłem się podobnie. Koń pasł się w niejakiej z tamtąd odległości, nie spodziewając się żadnej przygody. Samica ściskała mnie w sposób najdrażliwszy, a ja tak głośno zacząłem krzyczeć iż koń przybiegł; puściła mnie natychmiast, ale najniechętniej, i wyskoczyła na przeciwległy brzeg, gdzie stała przez cały czas jak się ubierałem i wyła żałośnie.

Ta awantura bawiła niezmiernie mojego pana i jego familią, równie jak była przyczyną największego zmartwienia dla mnie, nie mogłem bowiem więcej zaprzeczać temu, iż jestem prawdziwym Jahusem w każdym członku ciała jako też w rysach twarzy, gdyż samice czuły do mnie skłonność jak do stworzenia swego rodzaju. Włos tej samicy nie był też czerwonego koloru przez którybym się mógł uniewinnić iż to z nienaturalnej pochodziło skłonności, lecz był czarny jak kruk, twarz zaś jej nie była wcale tak brzydką jak drugich, tak iż zdaje mi się, że więcej jak jedenaście lat mieć nie mogła.

Ponieważ trzy lata w tym kraju żyłem, spodziewa się pewno czytelnik, iż mu, na wzór innych podróżujących, dam opis zwyczajów i obyczajów mieszkańców jego, które poznać, było głównem mojem usiłowaniem.

Gdy szlachetne Houyhnhnmy od natury skłonnością do cnoty są obdarzone, i o złem u rozumnych stworzeń żadnego nie mają wyobrażenia, główną więc jest ich dążnością, wydoskonalać jak najbardziej rozum, ażeby się od niego dać zawsze kierować. Rozsądek nie jest też u nich problematycznym jak u nas, którzy za i przeciw jednej i tej samej rzeczy mamy dowody; ale wzbudza w nich bezwłoczne przekonanie, co jest koniecznym wszędzie wypadkiem, gdzie przez namiętność lub interes nie zostaje zatartym, zaćmionym i oszpeconym.

Przypominam sobie, iż w żaden sposób nie mogłem im dać wyobrażenia o znaczeniu wyrazu „mniemanie” jako też o możności dysputowania nad jaką rzeczą. Rozsądek, powiedział mój pan, uczy nas zaprzeczać lub twierdzić tam tylko, gdzie mamy pewność; bez dokładnej zaś znajomości rzeczy, jedno jak i drugie jest dla nas niepodobieństwem. Dysputacye więc, sprzeczki i kontrowersye są złem nieznajomem wcale u Houyhnhnmów. Wyśmiał mnie też jakem mu opowiedział różne systema nasze filozofji natury; że stworzenie roszczące sobie prawo do rozumu może się chlubić domysłami innych, a szczególnie w rzeczach, gdzie ta znajomość choćby i była prawdziwą, na nic by się przydać nie mogła.

Zgadzał się w tem zupełnie ze zdaniem Sokratesa, jak je nam Plato tłomaczy, i to zdaje mi się być największą pochwałą i honorem dla tego sławnego księcia filozofji. Często rozmyślałem, jak niezmierne straty ponieśliby europejskie księgarnie przez taką naukę, jakie zrządziłaby spustoszenia w naszych bibliotekach, i że niejedna droga do sławy zostałaby przez to odjętą uczonemu światu.

Przyjacielskość i życzliwość są dwie główne cnoty Houyhnhnmów, nie ograniczające się na jedną istotę, ale rozciągające się na cały rodzaj. Obcy, z najodleglejszej okolicy kraju przybywający, doznaje tak dobrego przyjęcia jak najbliższy sąsiad; wszędzie gdzie tylko przychodzi postępuje sobie jakby był u siebie w domu. Houyhnhnmowie zachowują jak najściślej przystojność i grzeczność, ale nie znają wcale komplementów. Ku swoim źrebiętom nie mają ślepej małpiej miłości, troskliwość wszelako z jaką im najlepsze jak tylko być może dają wychowanie, pochodzi jedynie z przepisów rozumu. Dostrzegłem iż pan mój miał równą przychylność ku dzieciom swego sąsiada, jak ku własnym. Utrzymują, że natura wymaga ażeby kochano cały rodzaj bez wyjątku i że tych tylko najbardziej szanować i kochać należy, którzy się przez wysoki stopień cnoty odznaczają.

Jeżeli samica Houyhnhnm wydała raz na świat źrebie, nie przypuszcza więcej do siebie swego samca, wyjąwszy kiedy im jedyne to źrebie przez przypadek nieszczęśliwy umiera, co się jednak bardzo rzadko zdarza. Jeżeli takie nieszczęście spotyka Houyhnhnma którego samica nie jest już w wieku zdatnym do rodzenia, natenczas inna para daje mu swoje źrebie, która potem żyje ze sobą, aż dostaje inne. Ta ostrożność jest potrzebną, ażeby kraj zanadto się nie zaludniał.

Niższa rasa Houyhnhnmów nie jest w tem tak ściśle ograniczoną; mogą mieć po troje źrebiąt z każdej płci, które potem przyjmują służbę u znakomitszych familji.

Przy związkach małżeńskich są bardzo troskliwemi w wyborze maści, dla zapobieżenia nieprzyjemnej mieszaninie w rasie. Moc jest najbardziej u męzkich szacowaną, a piękność u żeńskich indywiduów, ale nie dla miłości, lecz dla ochronienia rasy przeciwko zwyrodnieniu. Jeżeli się zdarza, iż samica odznacza się siłą, natenczas mają przy wyborze samca najbardziej wzgląd na piękność.

Galanterya, miłostki, podarunki szpilkowe i zapisy zupełnie są nie znajome u nich. Młoda para łączy się ze sobą na całe życie, jedynie iż taka wola ich rodziców. Młode uważają to za coś bardzo zwyczajnego i naturalnego wszystkim stworzeniom rozumem obdarzonym. Nadwerężenie małżeństwa i każda inna niemoralność, są rzeczy całkiem u nich niesłychane; i młoda para przepędza całe swoje życie przejęta równą ku sobie przyjaźnią i życzliwością, jaką mają dla wszystkich swych współbraci. Zazdrość, pieszczoty, kłótnie, nieukontentowanie lub niespokojność są równie im nieznajome

Metoda Houyhnhnmów w wychowywaniu młodzieży płci obojga jest godną podziwienia i naśladowania. Nie wolno źrebiętom tykać się owsa ani siana, wyjąwszy kilka dni wyznaczonych na to, póki ośmnastego roku nie dosięgły; mleka bardzo rzadko dostają; w lecie pasą się przez dwie godziny rano i w wieczór pod dozorem swych rodziców. Służący używają tylko połowy tego czasu na spoczynek i część trawy z której się żywią przynoszą im do domu, ażeby mogli jeść w czasie wolnym od roboty.

Umiarkowanie, pilność, ćwiczenie ciała i ochędoztwo są nauki bezprzerwanie młodzieży płci obojga dawane. Pan mój uważał to za szkaradne postępowanie iż dajemy niewieściej naszej płci różne wcale od męzkiej wychowanie, wyjąwszy kilka punktów tyczących się gospodarstwa. Przez to, mówił, połowa mieszkańców naszego kraju, do niczego więcej nie jest zdatną, jak do wydawania dzieci na świat; że zaś wychowanie naszych dzieci powierzamy tak nieużytecznym stworzeniom, jest jeszcze większym dowodem zwierzęcości natury naszej.

Houyhnhnmowie wykształcają w swojej młodzieży siłę, zręczność i odwagę, ćwicząc ją w bieganiu po spadzistych pagórkach i kamienistej ziemi; skoro się mocno spocili muszą się nurzać aż po szyję w stawie lub rzece. Cztery razy w roku zgromadza się młodzież pewnego cyrkułu, dla pokazywania postępów swoich w bieganiu, skakaniu i innych dowodów siły i zręczności swojej; zwycięzca lub zwyciężycielka otrzymują w nagrodę wiersz pochwalny. Przy tej uroczystości wyganiają służący Houyhnhnmów na to pole stado Jahusów obładowane sianem, owsem i mlekiem, mające służyć na posiłek dla zgromadzonych Houyhnhnmów. Lecz przed zaczęciem uroczystości, odpędzają je z tamtąd, ażeby przez swoje brutalstwa nie wzbudzały odrazy i nie zakłócały spokojności zgromadzenia.

Co czwarty rok w czasie porównania dnia z nocą jesiennego, odprawiają zgromadzenie reprezentacyjne całego narodu na wielkiej równinie, pięć mil od naszego domu odległej, które trwa przez pięć lub sześć dni. Tu rozpoznawają stan różnych cyrkułów; czy mają podostatkiem siana, owsa, krów i Jahusów, lub czy cierpią w tem niedostatek. W ostatnim razie, niedostatek zniesiony zostaje przez wspomożenie jednomyślne i dobrowolne od całego zgromadzenia udzielone. Zajmują się też rozporządzeniami tyczącemi się dzieci, naprzykład: jeżeli Houyhnhnm ma dwoje dzieci płci męzkiej, mienia się z jednym ze swoich współbraci mającym dwoje płci żeńskiej; jeżeli jedno dziecie, przez przygodę zginęło, którego matka nie jest więcej w wieku płodności, postanawiają, która familija dystryktu ma spłodzić inne dziecie natomiast.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.