Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


11. Książe Wielkorządca.

Jedziemy do wielkorządcy na dwóch lekko złoconych, ceremonialnych rybach; doktor Gerwid w mundurze i przy szpadzie, ja zaś w czarnym fraku, ale obaj z parasolami, bo deszcz padał dość mocny.
Zajechaliśmy przed główne okno na drugiém piętrze, przed którem stało na gzymsach dwóch szyldwachów, prezentujących broń przed oficerami, a kilku żandarmów i dozorców policyjnych, krzątało się w powietrzu i robiło porządek. W sali audyencyonalnéj czekało bardzo wiele gości i petycyonaryuszów. Usiedliśmy zwinąwszy wprzódy nasze koniki i schowawszy je do kieszeni.
— Widzisz tego przystojnego oficera, w białym mundurze, z czarnemi, złotem haftowanemi wyłogami? spyta mnie Gerwid.
— Tego bruneta z czarnemi skrzydłami, z nadzwyczaj ujmującą melancholiczną twarzą?
— Tegoż samego. To jest syn, a zarazem adjutant księcia wielkorządcy. Niezawodnie się do nas zbliży, skoro tylko nas zobaczy. O ile ojciec jest surowym i po prostu powiedziawszy starym żołnierzem, o tyle syn jest okrzesanym, a nawet estetykiem: doskonały muzyk, dobry malarz, wyborny tancerz, wszystko co tylko chcesz, a przytem najmilszy człowiek ze strony charakteru, zaręczał Gerwid.
— Wszystko to wybitne na jego miłéj fizyonomii, nie wiem czemu patrząc na niego, serce mi drzy z radości, tak jak gdybym spotkał dawnego znajomego, powiem z zapałem, nie spuszczając oka z prześlicznego oficera, który rozmawiał kolejno z petycyonaryuszkami, czekającemi na posłuchanie, i zdawał się szczery brać udział w ich sprawach. Nareszcie nas spostrzegł i natychmiast przystąpił do nas z rozjaśnioną twarzą.
— Książe Neujabi, pozwól sobie przedstawić mego przyjaciela Nafira, rzecze Gerwid do oficera, zrywając się z krzesła równemi skrzydłami.
Młody książe ścisnął mnie z serdeczną przyjacielskością za ręce i wzruszonym głosem witał najgrzeczniejszemi wyrazami, zaręczając, że wyglądał z niecierpliwością chwili poznania się ze mną. Potém nas zaprosił do ojca, nalegając abyśmy mu odradzili dawanie audyencyi, bo istotnie jeszcze nie przyszedł do sił po swej długiej chorobie.
Zastaliśmy sędziwego wielkorządcę w fotelu, w surducie mundurowym, z bieluteńką jak gołąb głową i z takiemiż skrzydłami, już dobrze przetrzebionemi i zwieszonemi na dół.
Nadzwyczaj był wysokim, twarz miał dość czerstwą i marsowatą, wąsy bieluteńkie i siwe, błyskające jeszcze oczy.
— A witajże mi, witaj miły gościu, o którym mi przyjaciel Gerwid tyle dobrego opowiedział, rzecze dostojny starzec, podawszy mi rękę i przyciągając mnie bliżéj do siebie, aby mi się lepiéj przypatrzeć.
Mnie ogarnęła do niego tak nagła sympatya, że mi łzy wystąpiły w oczy.
— Czego płaczesz? Czemuś tak wzruszony, mój dobry panie Nafir, spyta starzec także wzruszonym głosem.
— Istotnie nie wiem czemu, może dla tego, że nie spodziewałem się tak łaskawego przyjęcia. Książe raczy przebaczyć, ale patrząc na niego, zdaje mi się, jak gdybym widział kogoś, co mi głęboko utkwił w sercu, rzekłem zmieszany, łez moich nie mogąc powściągnąć.
Książe i doktor spojrzeli po sobie wzrokiem wymownym i jak gdyby potwierdzającym jakąś myśl tajemną, którą obaj tylko znali, a młody książe ciągle patrzał na mnie, jak człowiek silący się coś sobie przypomnieć, co już głęboko zagrzebano w niepamięci.
— Nie to, nie to, mój młody przyjacielu, rzecze starzec, któżby tu był podobnym do starego księcia Wadwis, jużby przez to samo był sławnym na całym księżycu, tylko widać dobre masz serce i litujesz się nad życiem starego zgrzybiałego żołnierza, który w tym wieku i stanie jeszcze nie może odpocząć, a już żyć nie pragnie.
— Któżby nie pragnął żyć na tym pięknym księżycu, między tak dobremi ludźmi? rzeknę nie mogąc się zdobyć na cóś lepszego.
— Pewno, pewno, odpowie książe, ale na to trzeba umieć latać na tych młodych skrzydłach, jakie ty masz, a nie tak mizernemi lotkami jak tam u mnie wiszą. Miałem ci i ja kiedyś skrzydła, tak dobrze jak mój syn Neujabi i często mi się ostrogi w nich zaplątywały, ale nareszcie się wypierzyły i nie chcą odrastać więcéj. Przyjacielu, masz być tak uczonym lekarzem, jak drugiego nic znajdzie na księżycu, racz wejrzeć w mój organizm badawczym wzrokiem, i wyśledzić, czy można jeszcze czém odżywić to moje zgrzybiałe ciało.
— W obec cudownego lekarza, dostojnego przyjaciela mojego Gerwida, którego lekarstw sam doświadczyłem skuteczności, czyżbym mógł się popisywać z jakiemi radami? rzeknę ze skromnością,
— Mości książe, powie Gerwid, jeszcze raz powtarzam, co już nieraz zaręczałem: w jego głowie mieści się wszystko, co tylko najmędrsze książki w sobie zawierają; w mojéj pozostało tylko echo tego co on wie w zupełności; jeżeli kto, to on może skupiwszy swej ogromne światło w jedno ognisko, wymyślić środek od nas tak upragniony, odżywienia cię, a może nawet odmłodzenia. Daj mu książe tylko czas do namysłu, a ręczę za skutek. Nie na darmo sprowadziłem go z tak daleka, i nie na darmo wyleczyłem go ze wszystkich wspomnień, tłumiących jego wiedzę. Na to tu jesteś Nafirze, żebyś nam postawił na nogi naszego dobroczyńcę księcia wielkorządcę, od tego zawisł los twój na księżycu.
Teraz dopiero pojąłem, dla czego jestem przyciągniętym z ziemi na księżyc, i zakłopotany podrapałem się rękoma i skrzydłami w głowę.
— Ha! rzekłem, twórczości świętą iskrą przejęty, jest tu jednakże w téj głowie jakaś mała myśl, z której może się wyrodzić cóś, do odkrycia pożądanego środka prowadzącego.
— Nie mówiłem mości książe? zawoła Gerwid, zacierając ręce i bijąc się radośnie w skrzydła. Z tak bogatéj i świeżéj wiedzy, musi wyrosnąć myśl strzelista i wielka, daj mu tylko książe cokolwiek czasu, a ja będę umiał zaostrzyć usilność mego przyjaciela wiadomemi mi środkami.
Stary wielkorządca aż podskoczył z radości, ale nie wiem czemu w téj chwili młody książe, z napiętą uwagą przysłuchujący się, uderzył się w głowę i zbladł jak człowiek przerażony.
Czyby nie miał kochać ojca swojego? czy nie życzy mu długiego życia? Bardzo mnie zmartwiło to pomimowolne poruszenie młodego księcia, i postanowiłem sobie dociec jego przyczyn.
Przedewszystkiém radziłem, aby sobie stary książę odpoczął i nie zatrudniał się żadnemi sprawami stanu, potém prosiłem, aby mi wolno było przylecić wieczorem z lampką argandzką, za pomocą któréj można obejrzeć wskróś całe ciało ludzkie i przekonać się o stanie wewnętrznym wszystkich organów. Tę lampkę argandzką, wydoskonaliłem podczas mego miesięcznego pobytu na księżycu, i pierwszy ją zastosowałem do użytku lekarskiego.
Stary książę i Gerwid nie mogli się posiąść z radości. Młody książę został wysłanym z uwiadomieniem, że dziś audyencyi nie będzie, a nas zatrzymano na małe śniadanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.