Przejdź do zawartości

Podróż na wschód/Grecya

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

1
I zaraz ku nam olbrzym Adamastor
Wyjechał z Zante na barce Trytonów;
Na głowie swojej miał pomięty kastor,
Surdut na plecach, parę pantalonów.
       5 Nie epopeję pisząc, nie idylią,
Powiem, że to był metr hotelu Giglio.

2
Stanął i zaczął trwożyć: »O! nie płyńcie
Na greckie brzegi — w Patras kwarantana!
Lepiej do mego hotelu zawińcie,
       10 Oberża moja podróżnikom znana!
W Patras musicie dni dziesięć i cztery
Przebyć kwarantan — od osp i cholery«.

3
Chociaż poznałem, że to syn Adama,
Nie Adamastor stał przy nas na łodzi,
       15 Zląkłem się bardziej, niż bohater Gama.
Lecz pomyślawszy rzekłem: »Nic nie szkodzi —
Płynę do Patras, sam ujrzę w Patrasie,
Czy jaką szkodę poniosę na czasie«.

4
A ty, co trwożysz, maleńki Cyklopie,
       20 Zamiast nas pożreć, zatrzymanych trwogą,
A może miłych jakiej Penelopie,
Prowadź nas w miasto, — albo lotną nogą
Spiesząc przed nami, na stołach bez Harpii
Postaw nam zrazów, bifsteku i karpi.

5
       25 Zamiast nas pożreć, my ciebie pożremy,
Jeżeli obiad nie wystarczy głodnym.
Z taką odprawą oberżysta niemy
Odjechał. Ja zaś z czołem niepogodnem
Jako Eneasz modliłem się: »Panie,
       30 Nie daj mi w greckiej siedzieć kwarantanie!«

6
A potem wszedłszy na fortecy góry
Spojrzałem: Zante szmaragdami siana,
W szczerych szafirów oprawna lazury,
Niebem i morzem dokoła oblana,
       35 Taiła mnóstwo domków w głębi łona
Z domkiem poety, hrabi Solomona.

7
Szczęśliwy! zastał swój ogród i drzewa,
Swoją kanapę i okno na morze,
Swój miły stolik, gdzie pisze i ziewa,
       40 Swoje gazami oskrzydlone łoże;
Może dziś będzie cieszył się lub szlochał,
Patrząc na domek, gdzie kocha lub kochał...

8
Miło powrócić i usiąść na ławach
Przed własnym domkiem, gdy ucichną gwary,
       45 Gdy nocne świerszcze i koniki w trawach
Zaczną piosenkę nocy, a pies stary
Łapą drzwi chaty zawartej otworzy,
Przyjdzie i u nóg pana się położy;

9
I myśleć wtenczas... O fale! o fale!
       50 Szumcie wy głucho pod okrętu łonem.
Patrzę na gwiazdy i cygaro palę
I nieraz wielkim rozpaczy pokłonem
Biję przed Bogiem, gdy z chmurnych obsłonic
Błyska... modlę się... lecz nie proszę o nic.

10
       55 Miło być także na morzu ozłotnem
Błyskawicami i białym ognikiem;
Miło być także dumnym i samotnym,
I niedzielone mieć uczucia z nikim,
I nad powietrza ulatując ciszą,
       60 Słuchać harf takich, jak ludzie nie słyszą.

11
Chrystus nas woła: Wy, którzyście smutni,
Chodźcie na łono Ojca!... Patrz w błękity:
Oto gwiazd siedem — wszystkie w kształcie lutni —
Wychodzą z fali tam, gdzie zorzy świty
       65 Mają zabłysnąć. Lutnio ogniem sina,
Na tobie dzwoni północna godzina,

12
Godzina cicha, tajemnicza, senna...
Na wielkiem morzu falą wahanemu;
Oto nad lutnią lśni gwiazda promienna —
       70 Dowiąź gwiazd dziesięć ogniowi złotemu
Okiem i myślą, a z niebios wyleci
Koń, który parska gwiazdami i świeci.

13
Gdy go raz oko z błękitów wyczyta,
Już go nie straci i myślą nie zmaże.
       75 Na strunach lutni położył kopyta;
W nozdrzach, jak w rumu zapalonej czarze,
Płomyk wytryska wielki, błękitnawy,
Czasem, jak w nozdrzach arabskiego — krwawy.

14
Za temi gwiazdy wychodzi Dyanna,
       80 Z gwiazd najświetniejsza, a najmilsza oku,
Gdy ją obleje światłem zorza ranna,
Kiedy w różanym topniejąc obłoku
Z błękitnej razem staje się zielona
Jak listek, potem czerwieniąc się kona.

15
       85 Lecz kiedy wyjdzie, nim zorzą pobladła,
Zapowiadając prędkie cieniom końce,
Błyśnie ci w oczy jak kawał zwierciadła,
Z którego dziecko rzuci tobie słońce;
A gdy nad smutnym takie blaski roni,
       90 Przywykasz razem do smutku i do niej.

16
Niebo na wschodzie okrywa purpura,
Potem ją skrawa zastępuje białość,
A róż odcięty, jako lekka chmura,
Płynie w błękity... O! klasyczna stałość!
       95 Nieraz widziałem przez ten obłok cienki
Łono sypiącej różami jutrzenki.

17
I dzisiaj — pełna jasnego brylantu,
Rosy, róż pełna, wyleciała do mnie
Z błękitnej fali, z po nad gór Lepantu;
       100 A za nią słońce, rozlane ogromnie
Wyszło, jak zegar wieczystego czasu,
Nad błękitnemi górami Patrasu.

18
Takie olbrzymie twarze Nibelungi
W północnych pieśniach opisują. — Słońce!
       105 Pierwszy twój promień padł na Missolungi,
Gniazdo, gdzie niegdyś wolności obrońcę
Sto razy większym oparli się siłom,
Kapitulacyj nie biorąc mogiłom.

19
Jeżeliś widział rząd domków i fraszek
       110 Poustawianych na dziecinnym stole,
Tak owe miasto. — Cóż to? biedny ptaszek
Leci przez morza lazurowe pole,
I pada przy mnie na ławie, a potem
Kania, z ogromnym twardych piór łoskotem

20
       115 Lecąc, o ławki stuknęła się drewno,
I długo w statku zabłąkana liny
Na morze wyszła z pieśnią płaczu gniewną.
A ja patrzałem na serce ptaszyny,
Jak biło, jak się układały piórka
       120 Do spokojności... była to przepiórka.

21
O Missolungi! czy pieśń moja zdąży
Za pieśnią wieszczów, co sławili ciebie?
O Missolungi! — Jak ta kania krąży
Żelaznem skrzydłem po morzu i niebie!
       125 Jak oczy iskrzą się nad dziobu hakiem...
Ten biedny ptaszek jest prawie Polakiem.

22
Dla niego może Kościuszkowskim czasem
Było zniszczenie w Missolungi gniazda;
A dziś — gdy kania z okropnym hałasem
       130 Piór natężonych, jak lecąca jazda
Kirasyerów na polach Grochowa,
Goniła... Lecisz, ptaszyno, bądź zdrowa!

23
Lub niech cię kania zje — boś mi przerwała
Do Missolungi już zaczętą odę.
       135 Ta sobie stoi maleńka i biała
Pod górą — patrząc na błękitną wodę,
Jako nad Styxem zebrane do kupy
Białe umarłych domków kościotrupy.

24
Stoi nad brzegiem, nieowiana liściem
       140 Żadnego drzewa; lecz na nie upada
Z gór czatujących nad Lepantu wniściem
Ciemność i światło — a każda z gór blada
Mgłą błękitnawą, a jedna z gór mroczna,
Jak piramida stoi sześcioboczna.

25
       145 Tak równe ściany pokazuje słońcu,
Tak równe boki ma cieniem pokryte,
Tak ciężka spodem, tak lekka na końcu,
Jako pod niebo ręką ludzką wzbite
Z cegieł pomniki... Nim się ten kraj wsławił,
       150 Bóg wielki przeczuł i pomnik postawił.

26
Nieuwieńczona śniegowemi srebry,
Musi być u stóp śniegiem kości biała.
Gdybyś, Byronie, był nie umarł z febry,
Ale od bomby, kuli lub kindźała, —
       155 Dałbym tej górze posępnej nazwisko
Grobu twojego — a Parnas tak blizko!

27
I mnie dziś łatwiej wleźć na szczyt Parnasu,
Niż ludziom przebyć przed świętym aliansem
Rów wykopany. Trzeba na to czasu!
       160 Na Parnas będą jeździć dyliżansem
Wieszcze Europy — a republikanie
Za lat dwadzieścia... kto wie, co się stanie ?

28
Wierzę w respublik ojca jedynego,
Robespiera (to Trybuny wina,
       165 Że został ojcem). Credo w Mochnackiego,
Rzeczpospolitej jedynaka syna,
Co wielkich marzeń nie przestając snować,
Przez dyktatora dał się ukrzyżować.

29
Potem zaś wstąpił do arystokracyi
       170 I trzy dni bawił; a po tej troszeczce
Przyszedł w obliczu przyszłej generacyi
Sądzić umarłych i żywych — w książeczce!
Weń uwierzywszy z dwóch tomów zaczętych,
W emigracyjnych wierzę wszystkich świętych,

30
       175 I w obcowanie ich ducha z narodem,
I w odpuszczenie naszym wodzom grzesznym,
I w zmartwychwstanie sejmu pod Herodem
Obieranego; a gdyby mię śmiesznym
Nie okrzyczano, powiedziałbym grzeczny,
       180 Ze w tego sejmu wierzę żywot wieczny.

31
Zrobiwszy taki sumnienia examen,
Takie wyznanie, biedny wierszokleta,
Chciałbym dokończyć i dobić... lecz Amen
Uwięzło nagle, jak w gardle Makbeta.
       185 Zacząłem pisać — teraz z wielką biedą
Biję się w głowę, jak zakończyć Credo?

32
Wierzę, że idą ludy, jako chmura
Pełna błyskawic na trony zachwiane,
Wierzę, źe nawet królewska purpura
       190 Próchnieje w trumnach; wierzę w zatrzymane
Lawy żołnierza, tam gdzie stanął Kokles;
Wierzę, że Milcyad żył i Temistokles.

33
Wierzę, źe jeszcze żyje dziś Kanaris,
Bo właśnie teraz wracam z jego domu;
       195 Bo sam widziałem, jak błękitów Parys
Od ogniowego opalony gromu
W Patrasie grecką dowodzi flotylą,
Wierzę, bo sam go widziałem przed chwilą.

34
On, co żył niegdyś jako salamandra
       200 W ogniu brulotów — dziś spokojny mieszka
W domku glinianym, jak domek Ewandra;
Dzikiemi chwasty zaplątana ścieżka
Do progów jego prowadzi — przed progiem
Odłam marmuru, co był kiedyś bogiem.

35
       205 Belek się ledwo dotykały heble,
W ścianach obficiej powietrza niż gliny;
Sosnowe szczeble i niebieskie szczeble,
To jest deszczułki z sosen i szczeliny,
Wiodą na piętro — wejście, pierwsza próba,
       210 Już było dla mnie, jako sen Jakóba.

36
Sen mi pokazał aź w Litwie niebieską
Niezabudkami rzeczułkę, — przy zdroju
Miejsce kładkową przeskoczone deską,
Zawsze błękitne i zawsze w pokoju,
       215 Dokoła w kalin ustrojone wianki
Było kąpielą gwiazd — i mej kochanki.

37
Nie wiem, dla czego — lecz nieraz w gorąco,
Gdy się na upał zaczynają skarżyć
Świerszcze piosenką po trawach syczącą,
       220 Szedłem na kładkę — czytać albo marzyć.
I tak czytałem niegdyś walkę Greka,
Jak dziecko, które czegoś chce i czeka;

38
Chce z głębi wody ślad srebrzysty dostać,
(Rankiem kąpała się Ludka w tej wodzie)
       225 Czeka — czy biała i powiewna postać
(Widać aleje i lipy w ogrodzie)
Może z pod wielkiej jarzębiny wstanie
I wyjdzie... Dziwnie uczące czytanie!

39
I czytam marząc, jako Ipsylanty
       230 Zwyciężył — ginął... i dał Grecyi brata;
A kiedy czytam, to rosy brylanty
Strząsając zefir po kwiatach przelata
I fale w złote pomarszczywszy prążki,
Przewraca karty welinowe książki...

40
       235 Kartki rozwiane przycisnę kamykiem
I będę czytał. Oto wódz naczelny
Demetrius, licznym dowodzący szykiem,
A za nim... czarny hufiec nieśmiertelny;
Każdy z nich mocny, każdy bez nadziei...
       240 Skąd są? — powstali z mogił Cheronei ...

41
Wszyscy — prócz wodza!... ten nie zmartwychwstanie,
Zabity mieczem zgubionej stolicy!
Lecz innych dusze, jak w urnowym dzbanie,
Chowane w piersiach marmurowej lwicy,
       245 Która im była pomnikiem po śmierci,
Wyszły — i pomnik rozpadł się na ćwierci.

42
Pierś lwa rosnące roztrzaskały dusze!
I dzisiaj leży na samotnem polu,
Jak wielkim prochem rozsadzone kusze;
       250 A głowa pełna przedwiecznego bólu
Padła na ziemię — zda się, że spoczywa,
Wydaną duszą smutna i straszliwa.

43
Długo Grek patrzał na tę lwicy głowę,
Jak na zamilkłe nieszczęściami wróżki.
       255 Snycerz dał smutną marmurowi mowę;
Patrząc — słyszałem dwa słowa Kościuszki:
Finis Poloniae, — przechowane w głazie,
Jak łza w kamieniu — albo myśl w obrazie.

44
O Cheroneo! o Maciejowice!
       260 Cyt... coś białego śród liści jaśnieje...
Ach nie! to tylko białe gołębice
Przez ogrodową leciały aleję...
Chodź znowu książko na kwiaty rzucona,
Będę znów czytał — to jeszcze nie ona.

45
       265 Pieniędzy krzyczą — Grek rzuca na szalę
Dyamentową oprawę pałasza;
Nie dosyć jeszcze — rzucił miecza stale,
Płaci żelazem... Już Ibrachim basza,
Jak Nil, co wszystkie wody na świat wyda,
       270 Lub jak waląca się z gór piramida,

46
Spada na Grecyą. — Gdzie są Termopile,
Po których niegdyś wąż Xerxesa przelazł?
Gdzie są ci ludzie, co żywota chwile
Licząc, nie drżeli — i marli?... Zavelas
       275 W polach Klissowy z ośmią set człowieka
Zastąpił drogę dwom baszom — i czeka.

47
Słyszę, jak serce w moich piersiach bije;
Zda się, że patrząc w trup Leonidasa,
Patrząc głęboko — czekam, aż ożyje;
       280 A wtenczas ani jasnych kwiatów krasa
Ani lecący aleją gołąbek
Nie obłąkały mych oczu, na ząbek.

48
Lecz wtem nadzieja odbiegła mię wszystka:
Zerwałem różę, co tam kwitła świeża,
       285 I przywiązawszy do każdego listka
Myśl i życzenie i życie rycerza
I Zavelasa... o szaleństwo młode!
Wszystkie te listki rzuciłem na wodę.

49
I jeszcze listków zostało mi trocha;
       290 Myśląc, że siane w ziemi nie zakwitną,
Więc jeszcze jeden listek — czy mnie kocha?
Posłałem falą wędrować błękitną;
I nie wiem, jaki los tamte pochłonął,
Ale ostatni¦ — pamiętam — utonął...

50
       295 I znowu książkę rozłożyłem białą
I zimne karty zacząłem całować,
Wołając: »Greki, niechaj ginę z chwałą!
Wy mnie nauczcie, jak wrogów mordować,
Jak rzucić drogę marzeń księżycową
       300 Z umarłem sercem i z twarzą surową...«

51
I marząc o krwi z uczuciem tygrysa,
Stężałem członki, krew czując na licu...
Słyszycie tętent?... to koń Botzarisa!
W obóz turecki leci po księżycu;
       305 A nim się straże obudzone zwarły,
Botzaris w baszy namiot wpadł — umarły...

62
I odezwały się w górach klasztory;
A nie były to pogrzebowe dzwony,
Które kupuje na śmierć człowiek chory;
       310 Lecz jakieś wielkie pomieszane tony
Płaczu, rozpaczy — wyjące po skałach,
I większej zemsty głos — zamknięty w działach.

53
A wielkie morze, lazurowe morze,
Któremu niegdyś poświęcano w Aulis
       315 Córy królewskie... ciebie teraz porze
Między flotami tureckiemi Miaulis;
Z nim jest drewniana ateńska forteca,
Którą Kanaris brulotem oświeca.

54
Obydwa płyną uwieńczeni w laury
       320 Wydarte morzu — prędkim idą lotem;
A ów Kanaris zda się, jak centaury,
Na pół człowiekiem, a na pół brulotem.
Ten człowiek śmiały i pan dwóch żywiołów,
Któremi niszczy — czy ma twarz aniołów?

55
       325 Czy pod nim, jako pod niebieskim duchem,
Cicha się łódka nastąpiona nie gnie?
Czy jego wiosło niesłyszane uchem?
Czy ogień za nim jak pies wierny biegnie.
Jak on wygląda, gdy błękitne morze
       330 Pięć jego czółen oblało w Bosforze?

56
Sułtan go widzi — lecz zniszczyć niezdolny!
Nie zgasi nawet płomyka w stambułce
Wodza greckiego... Oto konik polny
Usiadł przedemną na cichej rzeczułce,
       335 I suszy skrzydeł przeźroczystych szkiełka
Błyszczące w słońcu, by tęczy perełka.

57
I suchą nogą, na źdźble żółtej słomy,
Dziecko powietrza, wędruje na łódce
Przez zwierciadlane rzeczułki załomy,
       340 I port w rozchwianej znajdzie niezabudce,
Albo popłynie dalej z nurtem wody
Pod brzóz płaczących nachylone chłody.

58
A kiedy płynął i srebrzystym rysem
Znaczył rzeczułki fale zwierciadlane,
       345 Myśl moja cała z wielkim Kanarisem
Płynęła za nim w kraje malowane
Piękną przyszłością... i widziałem życie
Z twarzą na słońcu — z oczyma w błękicie.

59
O przyszłość, przyszłość! — Jam się tak do ciebie
       350 Uśmiechał dzieckiem; — ty z taką światłością
Dni moje siałaś, jak gwiazdy na niebie!
A moje smutne dzisiaj... jest przyszłością.
Kwiat spodziewany na wątłej łodydze
Życia mojego — rozwinął się... widzę —

60
       335 Co? Jeszcze w myślach owa przeszła chwila,
Jeszcze marzone dawniej Greków twarze,
Jeszcze Kanaris — na słomce motyla,
Jeszcze nad księgą leżę, jeszcze marzę...
I chciałbym cały włosem się osłonić
       360 Nad dawną księgą — i dawne łzy ronić;

61
I być zbudzonym, jak dawniej — nad rzeką,
Gdy na aleje złote słońce spadło;
Kiedy słyszany jakiś głos daleko
Wołał, jak echo; gdy w rzeki zwierciadło
       365 Patrząc, patrzałem na twój wzrok uroczy,
Nie śmiejąc prosto patrzeć... w twoje oczy.