Przejdź do zawartości

Podpalaczka/Tom I-szy/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Podpalaczka
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom I-szy
Część pierwsza
Rozdział XV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La porteuse de pain
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

— Dla czego pan piszesz, gdy możesz ustnie rozmówić się zemną? — spytała Joanna.
— Jużem to pani wytłómaczył wczoraj — odrzekł nadzorca. — Są rzeczy trudne do powiedzenia, łatwe do napisania.
— Pan mnie przestraszasz swemi tajemnicami!
— Joanno, odbierz ten list, a gdy odejdę przeczytaj go — mówił Jakób dalej — przeczytaj prędko i rozmyśl się prędzej jeszcze. Twoje szczęście, szczęście twych dziecię i moje spoczywa w twym ręku.
— Ależ objaśnij mnie pan cośkolwiek.
— Nie! — odparł Garaud — nic objaśnić, nic powiedzieć nie mogę. Czytaj, czytaj, proszę.
I odszedł z pośpiechem.
Joanna objęta nerwowmm drżeniem patrzyła za odchodzącym.
— Utracił rozum! — szepnęła — tak! wielki Boże! oszalał! — Potem zamknąwszy bramę wróciła do siebie, położyła na stole papiery, trzymając w ręku list do nich dołączony.
Spojrzała na adres, a jednocześnie jakby obłok mglisty rozwinął się między tym listem a jej spojrzeniem.
— Cóż jest w tym liście? — pytała siebie. — Czemu tak czuje się przerażoną, jak gdyby coś strasznego spełnić się miało. Dla czego za dotknięciem się do tego papieru serce mi wT piersiach zamiera, krew w żyłach lodowacieje? Możnaby sądzić iż ten list zawiera oznajmienie strasznej katastrofy.
Nie, nie! czytać go nie będę! — wołała, sama z sobą walcząc rozpaczliwie — nie chcę wiedzieć, co on zawiera... Nie! — I zbliżywszy się do małego piecyka na którym gotowała się wieczerza, Joanna wyciągnęła rękę ażeby wrzucić ów list na rozżarzone węgle. Zanim jednak to uczyniła, powstrzymała się nagle.
— Dla czego nie miałabym go przeczytać? — wyrzekła. — Być może, iż skoro poznam treść jego, uchronię się od grożącego nieszczęścia. I nagle rozwinęła list, który jak wiemy nie był zapieczętowany. Bez wahania, z gorączkową ciekawością wyczytała co następuje:

„Droga ukochana Joanno!

„Wczoraj ukazałem ci w blizkiej przyszłości możność posiadania majątku, a wraz z nim szczęścia dla ciebie i twoich dzieci. Obecnie mogę ci to więcej niż przyrzec, opierając się na pewnych niewzruszonych podstawach. Jutro zostanę bogatym, lub co najmniej środki do otrzymania wielkiego majątku znajdą się w mych rękach. Stanę się posiadaczem wynalazku, który przyniesie korzyści niezliczone, a dla jego eksploatacyi będę miał około dwustu tysięcy franków. Odrzuć więc, Joanno, na bok wszelkie dziecinne skrupuły, wspomnij na swoje dzieci które się staną mojemi, a myśl ta niechaj ci doda odwagi. Będę oczekiwał na ciebie dziś w wieczór o jedenastej przy moście Charenton, aby zaprowadzić cię do schronienia pewnego, zkąd wyjedziemy jutro do obcych krajów, gdzie żyć będziemy oboje bogaci, szczęśliwi, bez troski. Opuść bez wahania ów dom, którego właściciel wypędza ciebie; pośpiesz ku temu który cię kocha i wiernym ci na zawsze pozostanie. Jeżeli odmówisz, przewidzieć nie jestem w stanie do jakiej ostateczności rozpacz mnie popchnąć zdoła. — Mani nadzieję że przyjdziesz...

d. 7 Września 1861 r.Jakób Garaud.“

— Boże! co to znaczy? — zawołała Joanna w osłupieniu — Jakób stracił zmysły, dobrze mówiłam! Bierze za rzeczywistość ambitne swoje marzenia. Jakiż to wynalazek, który według niego ma mu przynieść tak wielkie summy? Z kąd mógłby przyjść tak nagle do posiadania dwustu tysięcy franków? — Będzie oczekiwał na mnie dziś w wieczór przy moście Charenton... dla niego raczej jest miejsce w domu obłąkanych, tam pójść powinien! — Ha! odgaduję jego zamiar... — wyrzekła po chwili — chce na mnie zastawić sidła! Wiedząc, że znajdę się wkrótce w ciężkiem położeniu, myśli, iż widok pieniędzy rzuci mnie w jego objęcia. Tak, to są sidła, tona mnie zasadzka... Jednak złudzić i uwieść się nie dam! Jestem uczciwą kobietą i uczciwą pozostanę! — Ten list przestrasza mnie. Nie omyliło mnie moje przeczucie. Człowiek ten zasługuje na wzgardę! — To mówiąc, pani Fortier zmięła list w palcach i rzuciła go z gniewem na podłogę, zkąd się potoczył aż w kąt stancyjki.
Juraś przestawszy się bawić, śledził matkę oczyma, nie jednak zrozumieć nie mogąc z jej gestów pełnych uniesienia, dojrzał jedynie kulkę papieru toczącą się w kąt pokoiku.
Zmierzch zwolna zapadał.
— Czas zapalić latarnie — rzekła Joanna biorąc świecę ze stolika. — Jurasiu — dodała — upominam cię nie zbliżaj się do światła i nie tykaj świecy.
— Dobrze mamo — rzekł malec.
Joanna wyszła zamknąwszy drzwi za sobą. Chłopiec zostawszy sam podniósł papier, który matka rzuciła na ziemię a nie rozwijając go, wsunął z pośpiechem w brzuch swego tekturowego konika.
— Tak będzie dobrze — rzekł, szukając wzrokiem jakiego jeszcze kawałka papieru. Arkusze na których zapisywali się robotnicy zwróciły jego uwagę, wiedział wszelako iż one będą nazajutrz potrzebnemi i nie ruszył ich wcale; natomiast znalazłszy kawałek gałganka wepchnął go w brzuch swojej zabawki.
Joanna zapalała latarnie które co noc oświetlały dziedziniec fabryki. Noc była ciemna, ciężkie duszące powietrze zwiastowało nie chybną burzę. Od chwili do chwili ciche błyskawice zwane błyskawicami gorąca przerzynały obłoki kolom brudno ołowianego.
— Jurasiu! — rzekła pani Fortier wchodząc — burza się zbliża, zjedz prędko Kolację i pójdź spać.
— Będą takie wystrzały z armat w powietrzu, wielki niebieski ogień mamo? — zapytało dziecię.
— Tak sądzę.
— Och! to ja się boję, bardzo się boję!
— Nie, nie, to nic nie będzie.
— Na pewno?
— Na pewno.
— A jeśli zahuczy tak: bum! bum! to mnie mamo weźmiesz do siebie?
— Wezmę cię, przyrzekam.
Wdowa wraz z dzieckiem spożyła wieczerzę, co nie długo trwało i o wpół do dziesiątej chłopczyna spoczywał już w swojem łóżeczku obok zabawek, jakie zwykle na noc stawiał przy sobie. Pani Portier codziennie pomiędzy dziesiątą, a jedenastą godziną obchodziła podwórze przed udaniem się na spoczynek. Szyjąc, oczekiwała nadejścia tej chwili. Burza przewidywana szybko się zbliżała. Po coraz częstszych błyskawicach zagrzmiał huk gromu w oddaleniu. Wkrótce zerwał się wicher szalony wstrząsając budynkami fabryki i burza rozwinęła się w całej swej sile.
Joanna szyjąc myślała o Jakubie. Czem głębiej to wszystko rozważała, tem mniej utrwalało się w niej przekonanie, że nadzorca odgrywał w tem nikczemną rolę i że starał się wciągnąć w zasadzkę z celem uwiedzenia. Młoda kobieta zawrzała oburzeniem. Uderzyła jedenasta: Joanna podniósłszy się chciała wyjść dla obejścia podwórza. W chwili gdy otwierała drzwi swój ej stancyjki, przeraźliwy huk grzmotu zabrzmiał w pobliżu, a jednocześnie gwałtowny podmuch wichru zagasił światło, jakie trzymała w ręku.
— Niepodobna wyjść teraz — szepnęła — wicher wywróciłby mnie.
Cofnęła się i drzwi zamknęła za sobą. Powtórny huk grzmotu zahuczał silniej, straszliwiej, bardziej ogłuszająco niż pierwszy.
— Mamo! ach! mamo — zawołał Juras drżącym z przerażenia głosem, mamo, ja się boję.
Młoda kobieta pośpieszyła do syna, który wyskoczył z łóżeczka. Dziecię rzuciło się w jej ramiona, płaczące z jękiem i skargą. Pani Portier usiłowała go utulić, ale nadaremno. Burza wzmagała się, a chłopiec drżał i płakał coraz więcej wystraszony.
— Mamo! — ubierz mnie — wołał — ubierz jak najprędzej! — Młoda matka pośpieszyła zadość uczynić jego żądaniom sądząc, że to go uspokoi.
Zwolna huczenie grzmotów rzadszem się stawało, jak gdyby oddalając się, wicher jednakże dąć nie przestawał, a deszcz lał, jak gdyby otworzyły się wszelkie upusty niebieskie. Drżenie nerwowe opuściło chłopczynę, jego rączęta nie wpijały się już w szyję matki tak silnie, jak pierwiej.
— Zabaw się trochę moje drogie dziecię — rzekła Joanna, i aby go rozweselić, ujęła konika za sznurek i przebiegła z nim stancyjkę wołając: — wio! — dalej, hejże koniku! — Konik wywrócił się.
Juraś zaczął śmiać się i klaskać w rączęta — Wszystko zostało zapomnianem. Już teraz się nie lękał. Burza cichnęła, deszcz wszelako potokami lać nie przestawał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.