Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie/Pięciu męczenników kazimirskich

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Piast Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie • 4. Pięciu męczenników kazimirskich • Lucjan Siemieński Wskrzeszenie Piotrowina
Piast Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie
4. Pięciu męczenników kazimirskich
Lucjan Siemieński
Wskrzeszenie Piotrowina

Jadąc z Konina do Kazimierza drogą piaszczystą i nudną, postrzega się na lewo w lesie klasztor Minichowski, stojący na wzgórku, dziś podupadły i pusty; — naprzeciw niego tuż przy drodze na prawo stoi mała kapliczka drewniana, z prostych desek zbita i pochylona; — w niéj studzienka, w najgorętszéj nawet porze napełniona wodą, do któréj lud cudowną przywięzuje siłę, zwłaszcza na chorobę oczu i kołtuna; — ztąd ściany owéj kapliczki zakryte prawie całkiém włosami, kołtunami, a nawet włósiem końskiém. — Woźnica mój, poczciwy kmiotek okoliczny — przemywszy sobie oczy cudowną wodą z studzienki, wyrwał z grzyw lichych swych szkapin po garści włosienia i pokropione tąż wodą zaczepił o drzazgę na ścianie; a kiedym go, nieświadomy naówczas jeszcze podania, zapytał o przyczynę téj dziwnéj operacyi, odpowiedział mi z powagą polskiemu chłopkowi właściwą, że woda ta za lepszych, prawowitszych czasów daleko większą miała siłę cudowną, bo nietylko ślepotę, ale wszystkie inne kalectwa leczyła, — a ludziom w łasce Bożéj bedącym nawet członki odcięte za jéj pomazaniem odrastały. Cudowność zaś ta, bardzo dawnych sięga czasów i z dziwnie staremi zdarzeniami jest połączona. Działo się to za rządów wielkiego króla naszego Chrobrego, który przy wolnym czasie na łowy zjeżdżał w te strony; — bo były téż to, mówił daléj mój opowiadacz, były to strony dzikie i leśne — w około bagna i puszcze. — Ztąd jeno mila do Ślesina, a tam dziś jeszcze knieje sławne z rozbojów; nasi starzy powtarzali, a i my złym parobczakom mawiamy: będziesz zbijał na borach ślesińskich. Dawniéj oczywiście jeszcze gorzéj było; nie tyle prawda złych ludzi, ale dzikiego i drapieżnego zwierza więcéj się chowało po większych puszczach. Mój ojciec, co żyli lat dziewięćdziesiąt i sześć na świecie, powiadali mi, że raz za młodych lat, kiedy powrócili z jarmarku i jednego konia wyprzężonego wprowadzili do stajni, to drugiego przez ten czas wilki zjadły przy dyszlu. Takie to tu przed stu laty były puszcze, a jakież być musiały w on czas, kiedy do nich Chrobry na łowy zjeżdżał. — Mięszkał on wtedy tam, gdzie dziś Gosławice, na zamku, który dopiero za pamięci dziadka mego się spalił; — a wielką stadninę swych koni miewał na błoniach przy rzece, w téj okolicy, gdzie potém miasto założył, które nazwał Koninem, oczywiście od tego, że się tam konie jego pasały. Było téż właśnie, że na on czas w téj puszczy mięszkało pięciu pustelników — wszyscy pono bracia: Jan, Mateusz, Izaak, Krystyn i Barnabasz. Najstarszy pomiędzy nimi wiekiem i najświątobliwszy, Barnabasz, był ich przełożonym i mięszkał na osobności, tu właśnie, gdzie dzisiaj ta kapliczka ze studzienką cudowną. Reszta zaś mięszkała razem, choć każdy w osobnym domeczku; na pamiątkę tych domków do dziś dnia utrzymują w Kazimierzu kapliczki, każdą w swojém miejścu, podobnie jak owo tę Śgo Barnaby. Trza zaś wiedzieć, że miasto Kazimierz dużo później założono; — owi święci pustelnicy mieszkali w kniei, którą w koło swoich chat karczowali, zamieniając las na ogród. Najbardziéj jednak i najusilniéj pracowali nad zbudowaniem kościoła; — czego pono jednak nie dokonali, bo im śmierć męczeńska przeszkodziła; nagromadzili przecie bardzo wiele polnych kamieni, które gładko obrabiali w kostkę; z nich potém wystawiono kościół wspaniały, a kiedy późniéj zgorzał, odbudowano go drugi raz, a znowu zgorzały, po trzeci raz wystawiono tak, jak oto do dziś dnia stoi owa wspaniała fara Kazimierska. Możecie tam jeszcze teraz przypatrzyć się tym cudownym kamieniom, które się w murach znajdują pomiędzy cegłą — bo trza wam wiedzieć, że kościół powiększono tak, że na cały kamieni nie wystało; — ale jest ich przecie i tak dosyć, a wszystkie ręką świętych pustelników ociosane. Byli téż to święci robotni jak chłop polski, a skromni w jadle i napoju. Przez długi czas żyii jeno korzonkami i trochą warzywa, które w swoich ogródkach sadzili. Mięsa, ani ryby nie zasmakowali nigdy; bo mięsa ślubowali nie jeść, — a co ryb, to choć tu w okolicy po jeziorach nie brak — czémże ich mieli biedni pustelnicy ułowić? — musieli się tedy obejść i przestać na korzonkach. Ale Bóg litościwy nie chciał ich opuścić przy ciężkiéj pracy w głodzie i niedostatku — bo to do pracy, panie, sił człeku trzeba. Owoż tedy taki cud im sprawił.
Jednego razu szedł témi stronami pewien rzeźnik z Gniezna, takoż człek poczciwy i bogobojny — i niósł kawał mięsa dla swego rodzonego, co tam gdzieś jeszcze daléj mięszkał na kmietwie; a kiedy tu w tę okolicę zaszedł w czasie południa, ujrzał pięciu biednych pustelników, jak lichą strawę z korzonków sporządzoną, zajadali, modląc się. — Otóż ulitował się nad nimi poczciwy rzeźnik, a był dobrym chrześcianinem i chciał im dać to, co niósł dla brata — ale pustelnicy przyjąć nie mogli, a Barnaba rzekł mu: że mięsa nie jedzą. Owoż tedy człowiek z rzemiosła rzeźnik, bo mięso jadał i lubił — jeszcze bardziéj litować się począł nad nimi — i szczérze żałował, że raczéj nie jest rybakiem, bo wtedy nie mięso, ale zapewne rybę niósłby dla brata i mógłby nią głodnych pustelników nakarmić; — co, że szczérze mówił, Pan Bóg wszechmocny oczywiście pokazał, bo naraz owo mięso przemienił w rybę bardzo wielką i piękną. Zdumieli się wszyscy nie pomału — a rzeźnik poczciwy, upadłszy na kolana, dziękował Panu Bogu za to, że go wysłuchać raczył i oddał rybę Barnabie, który ją pobłogosławił, a odciąwszy głowę, sprawił i upieczoną spożył razem z drugimi i z owym rzeźnikiem, modląc się Panu; — głowę zaś wpuścił do małéj studzienki, którą miał przy swéj pustelni, bo mu tak głos Boży rozkazał w jego duszy. Owoż nazajutrz, kiedy się znowu wszyscy koło południa zeszli na obiad, po odprawionych modlitwach, poszedł Barnaba do swojéj studzienki i łowić w niéj zaczął, bo mu znowu głos Boży w jego duszy tak zrobić rozkazał i ku zadziwieniu wszystkich wydobył z niéj rybę w całości taką, jak ją wczoraj odebrał z rąk rzeźnika, a pobłogosławiwszy odciął głowę, rybę upieczoną spożył z braćmi swymi, a głowę do studzienki zapuścił. Nazajutrz ryba znowu odrosła w całości i tak cud ten co dzień się powtarzał i żywił biednych pustelników; a choć to cud wielki i niepojęty, — to i moc Boska wielka i niepojęta, mój dobrodzieju — a jego łaska nieustająca nigdy nie wysycha, jak owa woda téj studzienki, za któréj pomazaniem niejednemu już członki odrastały, jakoby na pamiatkę szczéréj ofiary i dobrego uczynku, któremi się ów poczciwy rzeźnik gnieźnieński przed Panem Bogiem zasłużył. — Aliści i zgorszenia przyjść muszą — jak Chrystus Pan uczy. — Owoż tedy zdarzyło się w parę lat późniéj, że Chrobry w te strony na łowy zajechał — a polując po puszczy, zawinął raz na miejsce, wykarczowane ręką ludzką, gdzie było trochę uprawnéj ziemi i cztery małe chateczki. Poznał on wtedy dopiero owych pustelników, o których pierwéj nigdy nie słyszał — dziwił się ich świątobliwemu życiu i niezmordowanéj gorliwości w ociosywaniu kamieni na przybytek chwały Bożéj — a widząc zarazem ich ubóstwo i nędzę, że był król wspaniały i wielki, chciał im jakoś dopomodz i po królewsku łaskę swoję okazać. Oddał im przeto wszystko srebro i złoto, które miał ze sobą i na sobie — tak znać tusząc, jako człowiek światowy i możny, że całém szczęściem na świecie jest ta mamona mizerna, a nie wiedział zasię, że owi pustelnicy na ubóstwo ślubowali Bogu; oni mu téż tego nie rzekli, czy to z przestrachu przed tak wielkim i potężnym królem, którego pierwszy raz oglądali, czy téż może złe ich skusiło; boć to i święci miewali pokusy, a nie zawsze im się oparli. Dosyć, że bogactwa przyjęli; — a patrzeli na to dworscy królewscy i zazdrościli im skarbów, mówiąc do siebie, że lepiéjby ich użyć mogli na dworze, jak owi na puszczy. Owoż stało się daléj, kiedy król odjechał, a obiadowa godzina nadeszła, że się czterej bracia wedle zwyczaju zebrali u najstarszego Barnaby, który na ustroni zamieszkały, o tém, co zaszło, nie wiedział i po dawnemu odmówiwszy modlitwy, pobiegł łowić rybę w studzience. — Aliści tą razą wyłowił jeno głowę nieodrośniętą, a spojrzawszy na braci, widział wstyd ich i pnmięszanie i rzekł zasmucony: bracia zgrzeszyliście! Oni téż przyznali się zaraz do winy, a widząc wyraźny gniew Boży, postanowili przebłagać go ciężkiémi pokutami, które sami na się nałożyli; — Barnaba zaś postanowił zwrócić królowi, co jest królewskiego; wnet zabrawszy skarby zostawione, udał się z niemi w drogę do Gosławic, gdzie król na wypoczynek zwykle wieczorem z łowów powracał. Tu czekał na niego do nocy, a uzyskawszy wreszcie posłuchanie, stawił się przed nim w pokorze i rzekł: królu miłościwy! jestem Barnaba pustelnik i najstarszy brat tych czterech, których dzisiaj przez niewiadomość pokusiłeś do grzechu. Ślubowaliśmy na ubóstwo, a oni od ciebie złoto przyjęli. — Dałeś im skarby tego świata, a odebrałeś skarb niebieski — łaskę nieustającą Pana. Odbierz, królu, co twego; a przyczyń się za nami modlitwą do Boga, aby nam przywrócić raczył spokojność naszą doczesną i zbawienie wieczne!” — Król zdumiony prostotą i świątobliwością Barnaby, czuł to sam u siebie, że źle zrobił, kusząc światowemi bogactwy święte ubóstwo; ale jako był dumny z natury i stanu swego, nie chciał się zaraz przyznać do winy i mówił, że owo złoto zostawił gwoli prędszego wybudowania kościoła, w którymby niezadługo chciał widzieć odprawioną chwałę Bożą; aliści miasto odpowiedzi, począł tu Barnaba gorzko płakać i znów się radośnie uśmiechać, czém król mocniéj jeszcze zdumiony, zapytał się o przyczynę tego dziwnego płaczu i śmiechu, a Barnaba rzekł: „Płaczę mój królu, nad straszną, choć sprawiedliwą karą, jaką Bóg w téj chwili braciom moim za ich przewinienie wymierza, a raduję się ze szczęścia, jakie ich czeka w niebiesiech!” I tu duchem proroczym natchniony oświadczył królowi, że dworzanie jego, widzący pozostawione braciom pustelnikom bogactwa, unieśli się chciwością i śpiących nocną porą napadli, a nie mogąc znaleść owych skarbów w żadnym domku pustelniczym, rozumieli, że je gdzieś w ziemi zakopano i męczarniami chcieli wymódz ich odkrycie, co gdy nie pomagało; przez złość, czy téż z obawy, aby poznanych nie doniesiono królowi, wszystkich braci pomordowali okrutnie. — „Widzę tę krew męczeńską, wołał płacząc Barnaba; w téj chwili dokonywają swéj zbrodni, ostatni i najmilszy brat mój Mateusz upada pod ciosami zabójców. Ale Bóg sprawiedliwy niedopuści im ucieczki, którą się chcą ratować!”
Jakoż król wysłał zaraz łuczników gwoli schwytania morderców i wnet ukazała im się wielka światłość po nad puszczami i wiodła ich na miejsce dokonanéj zbrodni. — Była to łuna bijąca od chat podpalonych przez zbójców, którzy rozum utraciwszy w około nich biegali jak błędni. Jedni mówią, że wzrok postradali, ale to pono Pan Bóg takie omamienie zesłał na nich, że nie wiedzieli dokąd uciekać i wnet się wszyscy dostali w ręce pogoni. Téj jeszcze nocy stawiono powiązanych przed królem, który w gniewie wielkim chciał wszystkich okrutną śmiercią potracić; ale Barnaba wstawiał się za nimi i jako dobry chrześcijanin prosił o litość dla nieprzyjaciół; czego jednak król wysłuchać nie chciał, bo był twardéj woli. Otoż wtedy Barnaba, widząc, że u ziemskiego mocarza politowania nie znajdzie, upadł na kolana i gorąco modlił się do Boga, aby nie dozwolił zatraty tylu dusz grzesznych, które się pokutą i skruchą oczyścić jeszcze mogą na ziemi; a modlił się tak gorąco, że go Bóg wysłuchał i nowy cud pokazał, bo oto naraz opadły więzy z rąk i nóg winowajców; co gdy król ujrzał, poznał w tém wszechmocny palec Boży i przeciw jego wyrokom stawiać się nie śmiał i zostawił Barnabie zbrodniarzy, którzy w nim zbawcę i świętego uznali, i poprzysięgli nigdy go odtąd nie odstąpić; jakoż udali się z nim na puszczę i tam nowy cud ujrzeli: bo oto owe chaty, co tak jasno w nocy gorzały, teraz przez ogień nietknięte stały w całości. Wprowadzili się do nich nowi pustelnicy i ciężkiemi pokutami starali się sprawiedliwość Boską przebłagać; jakoż téż pewnie Bóg pełen litości darował im ich winy; a dotąd ludzie poczciwi utrzymują na miejscach, gdzie owe chaty pustelnicze stały, takie same kaplice, jak owo tu Śgo Barnaby; którąśmy w Miniszewie widzieli.”


Stanąwszy w Kazimierzu, pospieszyłem obejrzyć owe starożytne kaplice i znalazłem na ich drewnianych ścianach główniejsze sceny z życia pięciu pustelników wymalowane przez jakiegoś miejscowego artystę; a mały chłopczyk, który był moim ciceronem, powtórzył mi ich historyą z niektóremi drobnémi warijantami i ofiarował się jednę jeszcze osobliwość pokazać w domu pewnego mieszczanina, dokąd zaszedłszy, oglądałem pokój, w którym niegdyś nocował Karól XII., trzymając przez noc cały łańcuch przeciągnięty dziurą wydrążoną w ścianie bocznéj, do którego przykuty był nieszczęśliwy Patkul, uwięziony w przyległym pokoju. Nazajutrz rozerwano końmi Patkula na małéj łączce, którą lud do dziś dnia Patkulką zowie, i do dziś dnia opowiadają mieszkańce Kazimierza jego śmierć męczeńską i okrucieństwo Karóla, pokazując owę dziurę w ścianie, jako niewątpliwe świadectwo. Patkul jest szóstym męczennikiem kazimirskim!




Wiadomość historyczna.

Ciekawém i ważném będzie może dla myślącego badacza porównanie tego, co lud nasz dzisiaj o pięciu męczennikach kazimirskich opowiada z wiadomością, jaką nam o nich zostawił Damianus, pisarz XIgo wieku, w żywocie Śgo Romualda, któremu był współczesny. Śty ten Romuald był założycielem zakonu Kamedułów, o których sprowadzeniu do Polski rzeczony Damianus w ten sposób się wyraża:

(Bollandystów tom II. Februarius, p. 114. C. IX.

Kiedy Romuald w Pereo zamieszkiwał (gdzie był klasztor kamedułów), posłał król Bolesław do cesarza z prośbą, ażeby mu tenże przysłał duchownych, którzyby w państwie jego lud na wiarę nawracali.[1] Dwóch tylko pomiędzy wszystkimi było, którzy się gotowymi na tę podróż oświadczyli; z tych jeden Jan, drugi się zwał Benedykt. Ci tedy idąc do Bolesława, zatrzymali się pierwéj (pod jego opieką), w pustyni i dla tém lepszego nawracania i kazania uczyli się pilnie języka słowiańskiego; siódmego zaś roku, gdy już mowę krajową dobrze poznali, do Rzymu wyprawili mnicha, prosząc przezeń najwyższéj głowy kościoła (Jana 18go zwanego 19tym), o wolność nauczania i dodając zarazem, ażeby im z braci Śgo Romualda przyprowadził niektórych, coby reguły życia pustelniczego świadomi, wespół z nimi w krajach słowiańskich zamieszkiwali.
Bolesław zasie chcący koronę od powagi rzymskiéj uzyskać, począł rzeczonych zacnych mężów upornemi prośbami nalegać, ażeby różne jego podarunki papieżowi zanieśli, a przynieśli mu za nie od stolicy apostolskiéj koronę; lecz oni przyzwolenia prośbom królewskim stanowczo odmawiając, rzekli: Do świętego pocztu należem? niewolno nam wcale zajmować się doczesnemi sprawami; — i tu porzucając króla do cel swych wrócili.
Ale niektórzy z orszaku poznawszy zamiar królewski, a nieznając odmowy mężów świętych, źle rozumieli, jakoby oni znaczną ilość złota przeznaczonego dla stolicy apostolskiéj, do celi zabrali.[2] Umówiwszy się tedy pomiędzy sobą, postanowili napaść potajemnie nocą pustelnię, zabić mmichów i unieść pieniądze. Napad ten zamierzony gdy błogosławieni mężowie usłyszeli, powód jego od razu zmiarkowawszy, spowiedź pomiędzy sobą czynić i znakiem krzyża świętego zbroić się poczęli. Było tam zasie dwóch młodzieniaszków, dodanych im na towarzyszów przez króla, którzy wedle sił bronili świętych przeciw złoczyńcom, lecz po powtórnym napadzie zmogłszy ich rabusie, wszystkich jednakowo dobytemi mieczami pomordowali.
Potém trwożliwie skarbu szukając, a nic nie znalazłszy, usiłowali pustelnię i ciała męczenników popalić, ażeby tym sposobem zbrodnię swą ukryć i przyczynę wypadku ściągnąć na pożar. Lecz podłożony ogień mimo wszelkich usiłowań ludzkich, zająć się nie chciał, jak gdyby owe lepianki nie z drzewa, ale z krzemieni były stawiane. Po daremnych usiłowaniach chcieli się rabusie ucieczką ratować, ale i tego nie dozwoliła opatrzność Boska; gdyż przez noc całą po leśnych zaroślach, błotnych moczarach i ponurych kniejach z trwogą drogi szukając, w żaden sposób błędnémi nogi znaleść jéj nie mogli. Co więcéj — nawet puginałów uschłemi rękoma do pochew wsadzić nie zdołali. Gdzie zasie ciała świętych leżały, tam aż do dnia nie przestała błyszczeć światłość wielka i brzmieć słodycz anielskiego śpiewu.
Za nadejściem ranku nie mogło się to, co zaszło, ukryć przed królem; bez zwłoki tedy udał on się z licznym orszakiem na miejsce pustelni, i ażeby złoczyńce nie uszli, otoczył las ludźmi. Złoczyńców zasie znaleziono, karą Bożą przywiązanych aż dotąd do własnych mieczów. Rozważywszy, co z nimi począć, postanowił król ostatecznie, nie karać ich śmiercią, tak jak zasłużyli, lecz żelaznemi łańcuchami do grobu męczenników przykuć ich rozkazał; w którym to stanie albo do końca życia swego pozostać mieli, albo téż, jeśliby się inaczéj świętym męczennikom zdawało, dopóty, dopókiby ich ciż święci w miłosierdziu swojém z pęt nie uwolnili. A gdy ich wedle rozkazu królewskiego do grobu świętych przykuto, wnet niewysławioną Boga wszechmocnością uwolnieni zostali z pękających się kajdan.
Odtąd, po wystawieniu na grobie świętych kościoła, nieprzeliczone dzieją się tam po dziś dzień cuda.
Cesarz zasie Henryk świadomy zamiarów Bolesława, wszystkie drogi czatami obsadzić kazał, ażeby posłowie Bolesława w jego popadli ręce. Mnich tedy wyprawiony przez świętych męczenników ostatniemi czasy do Rzymu, schwycony nareszcie i w więzieniu osadzony został. W nocy zasię odwiedził go anioł pański i oznajmił mu, że dokonali żywota ci, od których był posłan.


Tyle Damianus; za nim powtarzał tę wiadomość Kosmas pragski, Długosz, Naruszewicz i inni. W roku zaś 1777., wyszła w Poznaniu książeczka nabożna, przedrukowana tamże 1842.: Pięć filarów...... czyli nabożeństwo do świętych pięciu męczenników kazimirskich, Jana, Benedykta, Mateusza, Izaaka i Chrystyna, w któréj są godzinki i hymny na cześć tych męczenników po dziś dzień w Kazimierzu śpiewywane. Na tytułowéj karcie nie umieszczono imienia Barnaby, — ale w jednym hymnie znajdują się dwa takie wiersze:
Choć się przez Barnabasza wszystko odesłało,
Łakomstwo jednak zbójców was pozabijało.
Opowieść ludu zgadza się po większéj części z treścią tych pieśni.






  1. Miechowita lib. 2. cap. 9. mówi: „przyzwolono Benedykta i Jana za wstawieniem się Bolesława, z klasztoru Śgo Romualda, ku nauczaniu nowo nawróconych w Polsce.
  2. Niektórzy pisarze polscy mówią, że pieniądze dane im przez króla, przeznaczone były nie dla papieża, lecz na ich własny użytek — a zostały mu późniéj zwrócone.
    Przyp. Aut.