Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie/Kilka słów o ważności podań ludowych

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie • Kilka słów o ważności podań ludowych • Lucjan Siemieński Smok
Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie
Kilka słów o ważności podań ludowych
Lucjan Siemieński
Smok

KILKA SŁÓW
o ważności podań ludowych.


I.


Stary świat pogański przeminął; na jego miejscu powstała nowa wiara, poważna, tkliwa, pełna szczytnych tajemnic i szczytniejszych nadziei. Z nią zstąpiło w serce człowieka mnóstwo uczuć nieznanych starożytnym; jako to: święta gorliwość wiary, poświęcenie się, szlachetny zapał wolności, miłość, miłosierdzie, przebaczenie krzywd i uraz. Pod takiemi wpływami zrodziła się poezya lepiéj zastósowana do potrzeb chrześciaństwa, poezya mająca także swoje myty i podania. Przez długi czas nowe to źródło natchnień zaniedbaném było przez umników wszelkiego rodzaju; pobożną i tkliwą legendę zostawiano tylko starym babom i dzieciom, jakby niegodną dostojniejszych uszu; podanie miejscowe o olbrzymach, duchach pokutujących i t. p., odrzucał poważny historyk, jako nieprzypadające do miary jego pojęć i poszukiwań. Zgoła, z biegiem czasu, z wzrastającym duchem dociekania i rozbiorowości psuła się owa szczytna prostota wiary, która tylu roskoszy była źródłem, a bez któréj niemasz i być niemoże prawdziwéj poezyi.
Poezya bowiem każdego okresu składa się zwykle z dwóch głównych żywiołów: z szczeréj wiary i wyobraźni człowieka, który wierzy w to, co opowiada i z wiary szczeréj ludzi z czystém uczuciem, którzy wierzą w to, co im opowiadaném jest. Za granicami téj ufności i wspólnego pojęcia, gdzie się zbiegają harmonijne organizacye, poezya jest tylko czczém słowem, tylko sztuką jałową składania wierszy. Dla tego poezya w znaczeniu prostém i pierwotném tego wyrazu, nieistnieje dziś prawie, tylko między gminem, który sam jeden jest panem potrzebnych do niéj warunków. Chcesz się z nią bliżéj zapoznać, musisz szperać po starych księgach pisanych przez ludzi gorącéj wiary i prostego ducha, albo téż zasiąść w kole wieśniaczém. Tam to jeszcze krążą tkliwe i urocze podania, których powadze nikt się nieośmieli zaprzeczyć, a które z pokolenia do pokolenia przechodzą jak puścizna w nieomylném i poważném słowie starców. Tam żadnéj wziętości niemogą mieć szydercze zarzuty zarozumiałych mędrków, dla których dociekań wiecznie są zamknięte tajemnice duchowe, bo aczkolwiek zdają się gonić za prawdą, zdobywają same tylko wątpliwości.
Klechda, podanie, legenda, niemoże przypuszczać żadnéj rozprawy ani krytyki; tarcza bowiem głębokiéj wiary odbija pociski wymagań rozumowych, jak i wzgardliwéj filozofii; utwory te ludowe nie są zmuszone zamykać się w obrębach zwykłego prawdopodobieństwa, nawet w obrębach możliwości; bo to, co nie jest dziś możliwém, bez wątpienia było niém za dawnych czasów, kiedy świat młodszy i niewinniejszy zasługiwał, aby Bóg robił dla niego cuda, kiedy anieli i święci, bez ubliżenia swéj niebiańskiéj dostojności mieszali się z ludem prostym i czystym, który dzielił swój żywot między pracę dnia każdego i pełnienie świętych powinności.


II.
Najniebezpieczniejszym nieprzyjacielem klechdy, podania, pieśni gminnéj, zgoła wszelkiéj wiary, jest ta ułamkowa cywilizacya stanów wyższych, przeciskająca się do ludu; ona mu bowiem za odsłonienie kilku materyalnych ulepszeń i celów, odbiera széroki świat duchowy, z którym wieśniak w ściślejszych zostawał stosunkach niż najwybujalszy filozof. Najlepiéj o tém przekonywamy się z doświadczenia na ludzie w ogólności, jeżeli rozważymy, jakim jest w krajach, gdzie go pewna oświata owionęła, a jakim w tych, gdzie przy dawnych swoich wyobrażeniach pozostał? Oto, w pierwszych — stracił bardzo wiele z swojéj prostoty, z swéj świadomości duchowéj, z swojéj poezyi; piosnek, którémi od wieków odzywały się jego lasy i pola, dziś wstydzi się śpiewać jako zbyt prostackich; w powieść, którą opowiada, niewierzy i niegniewa się, gdy ktoś ją wyśmieje; zgoła, zamieniwszy wszystkie skarby uczuciowe na zyski materyalne, staje się bardziéj kosmopolitą i wszystko mu jedno, czy przewracać ziemię w przedpotopowych lasach nowego świata, czy na besarabskim stepie. Ta półcywilizacya odejmuje owę woń niewinności, owę szczytną prostotę właściwą plemionom, co pielęgnują niewygasłe ognisko wiary; i patrzmy! — tam, gdzie jeszcze niedosięgła, pojawiają się niezmierne materyały, z których dłoń twórczego geniuszu może wznieść budowę spółeczną, o wiele spanialszą nad wszystkie mrzonki nowoczesnych socyalistów. Rozumiem tu głównie lud w naszych polskich ziemiach tak ruski jak litewski. Dzisiaj jest on takim jeszcze, jakim był przed tysiącem i więcéj lat. Religia chrześciańska podciągnęła tylko jego wyobrażenia pod jeden wielki system domowy, społeczny i polityczny, a bynajmniéj niezniszczyła dawnych podań, ale wytłumaczyła je i uzupełniła, co właśnie, jak się wyraża Mickiewicz, stanowi jéj charakter postępu. Wiadomo powszechnie, że między dogmatami chrześciaństwa a dogmatami pogańskiémi jest związek.[1] Religia chrześciańska niezniosła ofiary, tylko wykryła jéj znaczenie, nieodrzuciła pojęcia pierwiastków złego i dobrego, tylko objaśniła ich stosunek, łączyła się przeto z najistotniejszemi zasadami wiary pogan.

III.

Sądzę więc, że źle ci robią, którzy za nic poczytując tę samorodną cywilizacyę ludu, gardzą nią, jako przesądem lub zabobonem i gwałtem mu narzucają formy społeczeństwa zachodniego, które, jak to dobrze dziś czujemy, opierają się na dość niegruntownych podstawach, gdyż lada system, lada wypadek, wstrząsa je i obala. Daleko ważniejszém zadaniem byłoby, miasto przewracać zbutwiałe karty przeszłości, z których niemoże nic żywotnego się wysnuć, czytać w otwartéj księdze ludu; zbadać jego życie wewnętrzne (zewnętrzném, to jest polityczném dotąd nieżył) we wszystkich korzeniach i gałęziach tego tajemniczego drzewa, i znaleść klucz do jego serca, które dotąd jeszcze się nieotwarło i nieotworzy nawet za obiecane złote góry. W przedmiocie tym najjaśniéj i najgłębiéj wypisał się autor rozprawy o Góralach Tatrańskich, umieszczonéj w piśmie czasowém „Rok 1844.” na miesiąc Wrzesień posz. IX., do niéj więc odsyłam; tam znajdzie się i podział téj pracy i wytknięte jéj cele. To tylko jeszcze natrącę, że przedsięwzięcie to, tak pod względem użytku publicznego, jak literackiéj zasługi, przyniosłoby tysiąckroć ważniejsze korzyści, niż ogłaszanie zdań pseudopostępowych, niż wartowanie starych broszur lub paszkwili i karykatur różnoczesnych, z których pan Maciejowski odgadywał przeszłość polskiego i ruskiego narodu. Nie za stolikiem to, z piórkiem i okularami, nie nad stosem szpargałów, przychodzi się do odkrycia nowych prawd, lub światów; Kolumb mógł z niektórych wieści od islandzkich żeglarzy domyślać się o istnieniu nieznanéj ziemi; ale byłby jéj nigdy nieodkrył, bez spuszczenia się na wiatr i losy, bez poświęcenia swéj osoby niepewnościom morza. Nieprzeczę, że w pracach tego rodzaju potrzebne są gruntowne i głębokie wiadomości, ale tylko jako środek i to podrzędny. Przykład Chodakowskiego wielu w tym względzie poruszył, ale wszyscy cząstkowie tylko działali w tym nowym dla siebie żywiole; ci do pieśni, owi do klechdy, inni do strojów i zwyczajów ludu, a nikt jeszcze nieobjął jednéj prowincyi, jednego plemienia[2] ze wszystkiemi zwyczajami, wyobrażeniami, pieśniami, muzyką, tańcami, przysłowiami, podaniami miejscowemi, tajemnicami lekarskiemi, z nauką astronomii, z historyą naturalną (ludową) i innémi gałęziami świata umysłowego. Taki opis zaspokajałby potrzebę naszą; uczyłby szanować tę istotę, która acz stoi na najniższym szczeblu społeczeństwa, przechowała może w swém łonie pierwotne objawienie i najdawniejsze tradycye.


IV.

Wykładając wysokie zasługi wyniknąć mogące z pracy tego rodzaju, nieprzeczę, że na to potrzeba nielada odwagi, nielada siły moralnéj, a nadewszystko szczytnéj miłości i prostoty duszy; gdyż bez ostatnich warunków, niepodobną jest rzeczą dostać się do tajemnic gminu. Chciawszy doznać wzajemności, należy takim stanąć w oczach wieśniaka, jakim on jest sam; z tą wiarą, z tém prostém czuciem, bez żadnéj spekulacyi, ani podejścia. To bowiem, co ma służyć za przyszły żywioł, za tkankę wysokich przeznaczeń, niepowinno być użyte na karb dumy autorskiéj, lub dla nasycenia próżnéj ciekawości. Wieśniak nasz, jakby ostrzegany przeczuciem, że kwiat jego uczuć popadłszy się w ręce niepoświęcone, utraca woń swą i barwy, ma się ciągle na baczeniu i niełatwo przed pierwszym lepszym, tajemnicze słowo uroni, lub pieśń odśpiewa. Najlepiéj to wiedzą ci, co przestawali z ludem i chcieli zeń coś wyciągnąć.[3] Powiadał mi pewien, iż mając na myśli podania podgórskie, pytał we wsi, czy tu niema kogo, coby umiał opowiadać bajki? — Wskazano mu jakiegoś starca. — Poznawszy się z nim, częstuje go kieliszkiem, mówi grzecznie, w końcu nakręca do podań miejscowych i klechd. Starzec ujęty zaczął opowiadać — myślicie, że klechdy i podania? bynajmniéj — zbył go jakiemiś tłustemi anegdotami. — Inny znowu na Litwie niemógł się doprosić pieśni u pewnego starca; dopiero, kiedy raz podochoceni chłopcy zaczęli wyśpiewywać wszeteczne piosenki, starzec ów przejęty zgrozą, obrócił się do zbieracza pieśni i zawołał: Za moich młodych lat nieznano piosnek, jakie ta znikczemniona młodzież śpiéwa, ale takie tylko śpiéwano — i zawiódł przecudną dumę, sięgającą Bóg wie, jak głębokiéj przeszłości Litwy. Wieśniak otoczony nieprzyjaznémi sobie żywiołami, ciśniony obcą cywilizacyą, broni swych płodów duchowych, jak największéj świętości, jakby bronił krzyża ze znakiem Zbawiciela, gdyby świętokradzca przyszedł go wywracać. Co więcéj, ma on swoje pewniki i prawa, które my nazywamy przesądem lub zabobonem, lecz bardzo fałszywie; albowiem są to prawdy uświęcone starém bardzo doświadczeniem, a utrzymujące się w postaci przysłowia, lub przypowieści; do liczby takich prawd należy i ta, aby strzedz swoich tajemnic, jak oka w głowie, inaczéj rozpowszechnione, tracą na swéj mocy i potędze. Wiemy, jak trudno wydobyć jaki środek lekarski od chłopa, który go zbawiennie używa; w jego bowiem przekonaniu nienależy się zwierzać dla nasycenia czyjéjś ciekawości, ale tylko pod uroczystą przysięgą, często na łożu śmierci, jak to ojcowie synom swoim czynić zwykli. Taką to ostrożność okazuje wieśniak w udzielaniu wszystkiego, w co wierzy; przeciwnie tam, gdzie za pierwszém słowem prawi, co mu ślina do ust przyniesie, gdzie pomięsza świeckie i obce wiadomości ze swemi własnemi, tam — niewierz jego bredniom — bo już uronił na zawsze tajemniczy kwiat paproci, który mu odkrywał wszystkie tajemnicze skarby.
Na dowód powyższych mych twierdzeń, przypominam tu Staszyca, który wyraźnie mówi w Ziemiorodztwie gór karpackich, jak trudno było mu co wydobyć od Górali, mianowicie o owych talizmanach, gdzie nazwiska perskie Amschapsans i Bachman, wspomniane były. Takie jedno odkrycie wyświeciłoby może lepiéj nasze pochodzenie, nasze dawne stosunki, niż tylokrotne dociekania z pisarzów obcych, których stopa nigdy niezabłądziła na polską ziemię; ucho nigdy dżwięku słowianskiéj niesłyszało mowy.


V.

Z drugiéj strony wszedłszy z ludem w duchowy stosunek, przypuszczeni zostajemy do wspólnego z nim dziedzictwa, wchodzimy do téj jaskini istniejącéj w podaniu, gdzie możemy garściami podnosić drogie kamienie i złoto, byle się nieobracać po za siebie, byle niemieć na myśli zdrady przeciw duchowi zostającemu na straży. Tak jest, wszedłszy raz do téj jaskini podań, klechd, pieśni, uczuć i wyobrażeń, niewolno nam obracać się na ten świat drugi, gdzie życie nagięło się tylko do konwencyonalizmu, do kształtów zmysłowych, gdzie rozbiorowość, a razem konieczny jéj wypadek — wątpliwość lub zaprzeczenie, zajęły miejsce silnéj wiary i żywéj poezyi, bez których ludzkość nigdy niejest w stanie ani podnieść się wysoko na drodze postępu, ani tworzyć dzieł przynoszących nieśmiertelność. — O, tylko spytajmy tych, co mieli szczęście rozmawiać z ludem, a raczéj, wyciągnąć z niego jaki nowy materyał, ile doznali rozkoszy wewnętrznéj; jak ich pojęcia przeczyściły się zaraz, jak wszelkie dotychczasowe przypuszczenia nabrały przekonywającéj pewności; Chodakowski odkrywszy jakie zapomniane uroczysko lub horodyszcze, dowiedziawszy się o jakim obrzędzie, jak po nici Aryadny odkrywa przejścia labiryntów dziejowych i nieposiada się w uniesieniu; Narbutt za odśpiewaną sobie piosnkę: Mileńka Lietwa! oddaje Litwinowi w zapale zegarek — bo z niéj wionął zaraz duch ożywczy na tę przeszłość, za którą marnie ścigał po martwych kronikarzach. — Drobne to tylko przykłady; bo i usiłowania dotąd były drobne. Najznamienitsze jednak dotąd zasługi oprócz Chodakowskiego i w części Wojcickiego, położył pan Izopolski, o ile mogę wnosić z urywków jego umieszczanych w Athaeneum. Od lat wielu szukał on po Ukrainie pieśni, podań, zwyczajów, obrzędów i t. p. wygotował obszerne dzieło, które niewiém dla czego, gdy tyle ramot się pojawia, dotąd tylko ułamkami wyjątkami nas dochodzi. Zajrzyjmy do niego, co mówi o Ukraińcu, kiedy ci pierś swoją otworzy: „Wszystkie pamiątki żywe obudzają uczucia w Ukraińcu, a oko jego jakkolwiek z niémi jest oswojone, zawsze jednak zasępia się tęskném uczuciem, gdy mu zwrócisz uwagę na te resztki przeszłości, w któréj żyje Ukrainiec, którą się pyszni i szczyci; i, kto go tylko zdoła zniewolić dla siebie, komu on poufa, temu odśpiéwa wszystkie pieśni, jakie umie o dawnych czasach, mieszając te razem z miłośnémi, hulackiémi i tym podobnémi; opowie znane sobie powieści o zdarzeniach i bohatérach, w których cześć swą dla tych powieści i pamiątek zakończy tą tęskną myślą: tak kiedyś było! — Słysząc te wyrazy, gdy je Ukrainiec z całém rozrzewnieniem wymawia, widząc jego oczy na pół wzniesione do nieba, na pół jakby pamiątkami przeszłości olśnione; jego prawą rękę na piersiach złożoną, lub splątaną na głowie w gęstych włosach; jego nakoniec wyraz twarzy i poruszenie głowy, malujące żywy obraz uczuć serca, niemożesz niewestchnąć i niepodzielić jego tęsknoty za przeszłością.” — Taki bo obraz wywnętrzającego się syna stepu podaje nam p. Izopolski; zobaczmyż, co mówi o Góralu tatrzańskim pan Zejszner: (Bibl. Warsz. 1844. Lipiec). „Powieści opowiadają Podhalanie wielce dramatycznie. Zdaje się, jakoby tych zdarzeń byli naocznymi świadkami. Ich twarze i cała postać przybiera wtedy wyraz to podziwienia, to żalu, to smutku; w dali jednak przebija się jakby z po za obłoka, wyraz prawdy ostrzegającéj, że to są piękne ułudzenia, bez rzeczywistości, których sprawdzenia życzyćby sobie warto.” — Ukraińca tęskny żal za piękną przeszłością, Podhalana pragnienie, aby się te złote rojenia sprawdziły, są jakby przeczuciem téj jasnéj drogi, po któréj mamy dążyć do odrodzenia w postępie, czyli przechodzić z wysokiego wykształcenia form, do również wysokiego wykształcenia ducha, już to stając się prostymi, wierzącymi, jak ten lud wielki w swéj niewinności i ciemnocie, już to na téjże drodze, użyczając mu zasobów naszego doświadczenia i odkryć na polu nauk i życia społeczeńskiego.


VI.

Z tych krótkich napomknień o ważności badań nad naszym ludem, jako téż o trudnościach towarzyszących podobnym przedsięwzięciom, przystępuję do pomówienia kilku słów o niniejszym zbiorze podań i legend, wykonanym przezemnie. Nieroszcząc sobie bynajmniéj prawa do tak wysokiéj zasługi, jaką wskazałem tym, co się poświęcą doskonałemu zgłębieniu jakiéj części kraju, pod względem badań nad światem umysłowym ludu, wykonałem tylko bardzo małą czastkę tego wielkiego i pracowitego zadania, zbierając same podania, czyli tradycye miejscowe; już to odnoszące się do pomników, jak: mogiły, zamki, kamienie, już do miejsc, jak: jeziora, rzeki, lasy, góry, jaskinie; także do osób historycznych; do legend kościelnych przechowanych w jakiéj pamiątce — następnie téż i do wyobrażeń dziś istniejących o nadzwyczajnych istotach, czarownicach, djabłach, wilkołakach i t. p. Wszystko, co tylko mogło mię dojść z drukowanych źródeł, użyłem na ten cel; mianowicie zaś z Klechd p. Wojcickiego i ze Wspomnień Wielkopolski p. E. Raczyńskiego, aczkolwiek w ostatnie to dzieło wpłynęło wiele podań pióra znanego poety Berwińskiego i artykułów umieszczonych w „Przyj. Ludu.” Wiele podań dostarczyły mi kroniki nasze; a legend, żywoty świętych; znaczna jednakże część doszła mię z ustnych opowiadań, bądź wprost od ludu, bądź od osób, które przypadkowo lub z umysłu przyszły do posiadania onychże. — Zwracam tu uwagę czytelnika, że do zbioru niniejszego nieprzyjąłem tak zwanych klechd czyli bajek; ten rodzaj bowiem utworów gminu, należy do innego działu. Podanie właściwe trzyma się albo pewnego miejsca, albo téż nosi na sobie cechę pewnéj rzeczywistości historycznéj lub pochodzenia z czasów pogańskich, gdy przeciwnie klechda, swobodna jak wietrzyk, jest czystą igraszką fantazyi lubującéj się w pewnych obrazach i przedmiotach, a mianowicie postaciach bohatérskich. Lud do niéj nieprzywięzuje téj religijnéj wiary, jaką ma często w podanie; tém ona jest dla niego, czém dla nas romanse rycerskie, lub powieści Hofmana. — Niewypowiedzianéj wartości byłby zbiór takich klechd, ale z konieczném rozgatunkowaniem i oddzieleniem tych, które się z Tysiąca Nocy nasnuły. Z tego powodu niech się kto niedziwi, dla czego zbiór mój niezawiera wiele więcéj nad 150 podań — albowiem wiążąc się do pewnych miejsc, nie są tak łatwe do zebrania, jak klechdy lub pieśni; a co największa, że od lat wielu niemając sposobności oddać się temu rodzajowi pracy, musiałem albo poprzestać na tych podaniach, które miałem nieogłoszone w moim zbiorze, albo korzystać z uprzejmości osób posiadających takowe. Z tém wszystkiém zamiar mój zbierania ich daléj, tak z dzieł ogłaszanych drukiem, jak z własnych poszukiwań nieustaje z wydaniem niniejszego dzieła; mam bowiem to przekonanie, że liczba podań ogromną jest w naszym kraju, a mianowicie w Krakowskiém i na Litwie. Ostatnie szczególniéj odznaczają się nieporównanym urokiem poetyckim i wyraźnie czuć się w nich daje, że pogańska przeszłość Litwy nie jest zbyt jeszcze odległą. Namienić tu muszę mimochodem, o niektórych podaniach zasłyszanych przezemnie, lecz tylko urywkowo, lub niedokładnie. Warto, aby osoby, którym będą przystępne, postarały się o zebranie onych i ogłoszenie drukiem. I tak: w Krakowskiém krąży powieść o królewnie, która niechciała iść za mąż, lecz gdy na nią nalegano, odrzekła, że ten będzie jéj mężem, którego znajdą jedzącego na żelaznym stole; dworzanie wyszli szukać takiego człowieka i znaleźli rolnika w polu jedzącego obiad na żelaznym lemieszu. Zdarzenie to przypomina podanie o Libuszy. Znowu: olbrzymka wyszedłszy w pole, znalazła wieśniaka orzącego wołmi, wzięła go więc, a myśląc, że to jaki osobliwy robak, przyniosła pokazać ojcu; lecz ten ją zgromił, mówiąc: że bez tych robaków poumieralibyśmy z głodu. Podobne podanie słyszałem w Wogezach. Na Pobereżu opowiadano mi o Sołodywym Buniu, który miał tak ogromne brwi, że kiedy chciał popatrzyć, musiano mu dawać pod nie podpórki. O tymże samym Buniu jest dokładna powieść w kronice, znajdujacéj się w archiwach konsystorza we Lwowie. Wnoszę, że w téj osobie przechowała się pamięć połowieckiego wodza Boniaka. — W Górznie w Wielkopolsce, gdzie pokazują szczątki dawnego zamczyska, który miał należeć do króla Przemysława, rozpowiadają o białéj niewiaście, pojawiającéj się zwykle w południe z pękiem kluczy. Jestże to pamiątka Ludgardy, żyjąca w tém podaniu? — Na każdém prawie miejscu można znaleść plon mniéj więcéj okwity, byle chęć mieć ku temu i nieważyć lekce podobnych pamiątek. Nielicząc już innych ztąd korzyści dla badaczy i poetów, każda okolica nabiera więcéj powabu, jeżeli głośném się stanie podanie o niéj. Ktokolwiek zwiedzał nadreńskie zamki i zwaliska, ten przyzna, że największy swój urok winny romantycznym podaniom, które po ustąpieniu dawnych rycerzy, same teraz z wijącym się bluszczem udzielnie w tych sokolich gniazdach panują i odmładzają myślą żywotną milczące i ponure głazy. — —




  1. Niemożna twierdzić, aby przy gorliwości pierwszych apostołów chrześciańskich religia łamała się do wyobrażeń pogan, jak to utrzymują niektórzy; raczéj przyjąć należy, że w bezduszne formy wiar pierwotnych wstępował duch chrześciański i ożywiał je. Liczne tego mamy dowody: na Ukrainie obrzęd Kupajła zeszedł się z Św. Janem Chrzcicielem, którego zowią Iwan Kupajło; toż samo o Kolladzie i Pałykopie, z których pierwsza przypada na Boże Narodzenie, drugi na d. 27. Lipca, kiedy kościół obchodzi Św. Pantalemona. Na Żmudzi także modlą się do Perkunateli, czyli do Najśw. Panny, nazywanéj u nich Panna Marya Perkunatele. W Połądze, jak mówi X. Jucewicz, gdzie jest góra Biruty, lud odbywa pobożne pielgrzymki i uznaje ją za świętą i właśnie, kiedy zwiedzał tę górę, postrzegł wieśniaczkę chodzącą na kolanach około krzyża, gdy ją spytał dla czego się modli? odrzekła: w czasie mojéj choroby uczyniłam ślub, jeśli tylko przyjdę do zdrowia, odwiedzić grób świętéj Biruty.
  2. Między ludem naszym, który acz jednego szczepu, postrzegać się dają znaczne różnice, już to w ubiorze, już w przechowywaniu podań miejscowych, już w zwyczajach; dla tego należy odróżniać tubylców od późniejszych osadników; tak np. w Krakowskiém plemie chrobackie daje się poznać od plemienia przybyłego z Wielkopolski, które się z niém pomieszało. To samo i gdzie indziéj.
  3. Nietylko u nas, ale i gdzieindziéj trudno jest dostać się do podań i pieśni ludu. Posłuchajmy, co mówi w téj mierze o wieśniakach kampańskich p. Visconti w dziełku: Suggio de Canti popolari della provincia di Maritima e Campagna. — Roma, 1830. — Ilekroć zdarzyło mi się prosić wieśniaków lub ich żony o powtórzenie śpiewanych piosnek, zawsze odbierałem odmowną odpowiedź i tylko niekiedy za wysoką nagrodę skłoniono się do mego żądania; a i to jeszcze winienem był bardziéj rozkazowi osób, mających u wieśniaków powagę, niż dobréj ich woli. Pieśni te tak wiernie malują wewnętrzne uczucia ich serca, iż żądanie moje zdawało im się być nietylko dziwne, lecz obrażające; prawie, jak gdyby im kto wydzierał najskrytszą tajemnicę. Twarze ich pokrywał wtedy rumieniec, w całéj postaci okazywał się przymus, pomięszanie i kwaśny humor trudny do opisania; — pudor quidam poene subrusticus, jak się wyraża Cicero.