Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie/Duchy familijne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Brzezicki Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie • 86. Duchy familijne • Lucjan Siemieński Pielgrzym
Brzezicki Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie
86. Duchy familijne
Lucjan Siemieński
Pielgrzym

Kiedy Rej był posłem do Szwecyi, zachorował mu stangret jego kochany, którego zachorzałego zostawił u pewnego szlachcica, mając go odebrać powracając nazad do Polski. Chory ten leżał w jednéj izbie pustéj, a kiedy go gorączka ominęła, usłyszał muzykę jakąś pięknie grającą; rozumiejąc, że to tam w inszych pokojach grają, leży, aż tu z myszéj jamy wyskoczy jeden chłopek maleńki, po niemiecku ubrany, a za nim drugi i trzeci, a potém i damulki; muzykę téż coraz to lepiéj słychać i poczną tańczyć po izbie. Ów stangret w okrutnym był strachu. Poczém zaczną parami wychodzić za drzwi; wyszła także muzyka, wyprowadzono i pannę, zwyczajnie tak, jak do ślubu ubraną; nareszcie wyszli wszyscy z izby, jemu żadnego nieczyniąc gwałtu. Biedny stangret ledwie od strachu nieumarł. Wychodząc, zostawili jednego malca, który mu rzekł: Nie turbuj się tém, co widzisz, bo tu tobie i włos z głowy niespadnie; my jesteśmy panowie duchowie; mamy téż tu wesele swoje; żeni się nasz brat, idziemy do ślubu i nazad tędy powracać będziemy, a ciebie także aktu weselnego uczęstnikiem uczynimy.
Ów, nieżycząc sobie więcéj patrzyć na owo widowisko, wstał i założył drzwi na haczyk, żeby oni tamtędy nazad powrócić niemogli. Skoro tam już po onym ślubie, powracają; aż tu drzwi zamknięte, muzykę znowu słychać; tymczasem ruszą drzwiami — zamknięte; wlazł jeden maleńki szparą podedrzwiami, a uczyniwszy się w oczach jego dużym mężczyzną, pogroził mu tylko palcem i zdjąwszy haczyk otworzył drzwi; i tym się znowu, co pierwéj, prowadzili traktem, a potém w ową myszą jamę powłazili. W godzinę, lub téż więcéj, wyszedł znowu jeden z owéj dziury i przyniósł mu na talerzu kołacza, suto konfiturami i rodzenkami przeplatanego, mówiąc ten maleńki oddawca: weź i skosztuj tych weselnych wetów. Odebrał stangret te wety z wielkim strachem; a podziękowawszy, postawił wedle siebie. Przyszli potém do niego ci, co go doglądali w jego chorobie i ten lekarz, co koło jego zdrowia chodził. Pytają: któż to dał? Opowiedział im całą awanturę. Pytają: czemuż niejesz? Odpowiada: bo się tego jeść boję. Owi mówią mu: niebądź prostakiem, niebój się, jedz, dobre to rzeczy, nasi to są domownicy, nasi przyjaciele; jedz. — On po staremu niechce. Wziąwszy owi kołacz, przed oczami jego zjedli i nic im nieszkodził. Zażywają oni tam tych malców do roboty i do różnych posług.[1]



  1. Powiastka ta aczkolwiek przeniesiona do Szwecyi, przecież krąży między nami; wziąłem ją dla trafnego opowiadania z Pamiętników Paska.